sobota, 23 grudnia 2017

ŻYCZENIA

Jakoś tak wyszło, że życzenia zamieszczę osobno. Kto będzie chciał to sobie przeczyta...
Także tego... Mokrego dyng... Wróć! To nie te święta... Dużego karpia, dobrego barszczu. Stosu ciastek, którego sam ciasteczkowy potwór nie byłby w stanie wsunąć... A tak klasycznie to szczęścia, zdrowia... eee... samych szóstek z plusem? Zdania wszystkiego co tam macie zdać. Weny dla pisarzy, bo widzę, że sporo blogów odpadło. No i czego tam sobie jeszcze wymarzycie. ( Wiem, że nie umiem składać życzeń. Nigdy tego z resztą nie lubiłam.)
Także żegnam i mam nadzieję, że widzimy się w jeszcze liczniejszym gronie po nowym roku.

środa, 20 grudnia 2017

9. NAPÓJ BOGÓW

Wycie alarmu przyprawiło mnie o dodatkowy ból głowy. Powoli podniosłam się z, mogłoby się wydawać, wygodnej kanapy i nieprzytomnie rozejrzałam się po salonie.
Nikomu nie chciało się wracać do pokojów po nocnym seansie, więc usnęliśmy na kanapie. No dobra, kto miał miejsce na sofie, to chociaż trochę uchronił się przed bólem. Bestia dalej twardo spał zwinięty w precelka pod stołem, a Cyborg ponad połową mechanicznego ciała zjechał z kanapy.
Pstryknęłam palcami i małe igiełki ukłuły każdego członka drużyny.
Robin i Gwiazdka zerwali się jak oparzeni. Zdezorientowani rozejrzeli się po pomieszczeniu.
- Alarm - mruknęłam obojętnie, czekając aż ten nawał bodźców do nich dotrze.
Lider oprzytomniał pierwszy i rzucił się ku komputerowi, a Gwiazdka zaczęła delikatnie potrząsać pół-robotem.
- Co to? - spytałam, podchodząc do wpatrzonego w ekran Robina.
- Pożar hali produkcyjnej - odparł po chwili milczenia.
- Można by wiedzieć co tam produkowali? - rzekłam kąśliwie, gdy chłopak ponownie się zawiesił.
- Sztuczne ognie - powiedział, a zaraz potem przełknął ciężko ślinę. - Niedaleko papierni - dodał.
- Ogarnij się - syknęłam mu do ucha, po chwili bezczynnego sterczenia przed monitorem.
- Przepraszam - szepnął i potrząsnął głową. - Drużyna! - krzyknął. - Zbieramy się!
Cyborg stał już obok Gwiazdki, za to Bestia dalej leżał pod stołem, cicho pochrapując.
Otoczyłam mocą nadgarstki Zielonego i przeciągnęłam po podłodze. Gdy to nie poskutkowało, uniosłam go na kilka centymetrów i puściłam.
Bestia, czując brak gruntu pod nogami momentalnie się obudził. Jednak nie zdążył zareagować. Upadł na gołą podłogę i szybko się pozbierał.
- Już nie śpię! - krzyknął, otrzepując swój czerwono-biały strój.
- Raven, teleportuj nas tam - rozkazał.
Mruknęłam coś o słowie "proszę", ale bez ociągania przeniosłam nas pod fabrykę.
Po milisekundzie uderzył nas ogólny hałas, trzaski i powietrze, nagrzane od ogromnych płomieni pochłaniających fabrykę. W powietrze wystrzeliwały salwy fajerwerków, tworząc w połączeniu z gęstym dymem, kolorową mgłę. Strzepnęłam z ramienia kilka czarnych zwęglonych płatków.
- Musimy ogrodzić teren, by ogień nie przedostawał się dalej!- Robin próbował przekrzyczeć wszechobecny hałas. Syreny wozów strażackich, które co chwile podjeżdżały, by wspomóc kilka zastępów strażaków. Trzaski ognia, wychylającego się ku zachmurzonemu niebu.
Zgodnie kiwnęliśmy głowami i udaliśmy się pod zachodnią ścianę, która była najbliżej zakładu papierniczego.
Wzniosłam ogromną taflę smolistej energii, osłaniając sąsiadujące budynki. Spróbowałam odciąć dopływ powietrza najwyżej wybijającym się płomieniom, ale wysoka temperatura spowodowała skruszenie się powłoki. Do tej pory tylko piekielne płomienie spowodowały coś takiego.
- Raven! - Przez hałas przebiło się moje imię. Odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku.
Bestia pokazywał na lidera, stojącego obok rzędu przykurzonych, czerwonych wozów.
Podleciałam do lidera, cały czas utrzymując barierę.
- Mogłabyś jakoś sprawdzić, czy w środku kogoś nie ma? - spytał, ciągle zerkając w bok. Najprawdopodobniej na grupę reporterów i gapiów, którzy pchali się niebezpiecznie blisko pożaru. Policja utworzyła zaporę, przez którą co rusz przebiegał kurduplowaty kamerzysta, wysłany przez szefa.
- Spróbuję - odparłam i pod postacią astralnego kruka opuściłam ciało. Wzbiłam się ponad budynek, wlatując w czarny, gęsty dym, który nie był dla mnie żadnym problemem.
Zanurkowałam wprost w oślepiające płomienie. Jako niematerialny byt nie odczuwałam ciepła, bólu, ani dymu gryzącego w oczy.
Przeleciałam przez kilka ścian, bacznie rozglądając się po wypełnionych płomieniami ogromnych halach.
Miałam przelecieć już ostatnią ścianę, gdy usłyszałam ciche stęknięcie. Normalny człowiek nie wyłowiłby go z tych fali hałasu, ale jako dusza widziałam i słyszałam więcej.
Przeleciałam przez całą halę i przeniknęłam do następnego, mniejszego pomieszczenia. Kolejne nawoływania o pomoc doprowadziły mnie do leżącego pod zawalonymi belkami mężczyzny. Jeden z bali podtrzymujących strop przygniótł jego nogę.
Gdy zobaczył wielkiego kruka między tańczącymi płomieniami wrzasnął jeszcze głośniej. Pchnięta sygnałami szóstego zmysłu błyskawicznie podleciałam do niego i razem teleportowaliśmy się przed budynek, akurat w momencie gdy zawaliła się jedna ze ścian.
Wyrzuciłam "z siebie" osmalonego mężczyznę i połączyłam się ze swoim ludzkim ciałem. Ratownicy podbiegli do poszkodowanego i odprowadzili go do karetki.
- Świetna robota - pochwalił mnie lider.
Rozejrzałam się lekko otumaniona.
- Idę pomóc reszcie - powiedziałam i zrobiłam krok w stronę hali. Przypadkiem nadepnęłam piętą dół postrzępionej peleryny i wyłożyłam się jak długa na pokrytej pianą gaśniczą kostce.
Robin parsknął śmiechem, ale gdy napotkał mój morderczy wzrok szybko się zreflektował i pomógł mi wstać. Strzepnęłam z siebie białą pianę i odleciałam do reszty drużyny, pomóc w dalszej akcji gaszenia pożaru.


Kilka godzin później, w ulewnym deszczu, zmęczeni i przemoczeni wróciliśmy do wieży. Zarwanie chmury przyśpieszyło gaszenie pożaru i zabezpieczyło sąsiednie budynki przed rozprzestrzenianiem się ognia. Jednak humory nie dopisywały nikomu. Tak jakby ponury nastrój Robina udzielił się nam wszystkim.
- Nad czym tak myślisz? - spytałam telepatycznie, powodując drgnięcie kącika ust u lidera.
- Czemu sama tego nie sprawdzisz? - odburknął i ponownie pogrążył się w odmętach swojego analitycznego umysłu.
Bo nie jestem tak podła jak mój ojciec. Bo szanuję cudzą prywatność i oczekuję tego samego z ich strony. Bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Lista byłaby długa.
Lider szybko umknął do swojego pokoju. Pewnie znowu zaszyje się tam na kilka godzin. Mamy ze sobą coś wspólnego.
- Kto chce pizze? - spytał Cyborg. Zrobił to jak najbardziej beztroskim głosem, by rozluźnić atmosferę.
- Bardzo dobry pomysł, przyjacielu - odparła Gwiazdka, wtórując robotowi swoim, jak dla mnie, lekko przesłodzonym tonem. To zadziwiające, jak można być ciągle tak szczęśliwym i miłym dla wszystkich.
- Nigdy nie odmawiam pizzy - powiedział Bestia i przywdział swój dziarski, biały uśmiech z jednym dłuższym kłem.
- Raven?
- Obojętne mi to - odparłam sucho.
Zauważyłam jak Bestia zerka na mnie kątem oka.
Przyśpieszyłam kroku i jako pierwsza weszłam do salonu. Od razu skierowałam się do kuchni, w poszukiwaniu herbaty. Chęć na ten napój bogów chodziła za mną już od kilku dni. Na Azarath mnisi codziennie przyrządzali mi napary z tamtejszych roślin. Uwielbiałam zatracać się w książkach, popijając przy tym którąś z kolei czarkę herbaty.
Otwarłam wypchane po brzegi szafki. Do tych zawieszonych wyżej musiałam podlecieć, by zobaczyć co kryje się za rzędami opakowań z niezidentyfikowanymi wegańskimi składnikami.W kącie znalazłam zielone opakowanie z herbatą. Jak głosiły napisy, była to starannie wyselekcjonowana herbata ziołowa. Mniejsza o to. Byleby była chociaż podobna do tej na Azarath.
Po chwili obczajania czajnika zagotowałam wodę i zalałam kubek z okrągłą torebką wypełnioną suszonymi liśćmi.
Ujęłam naczynie w wiecznie zimne dłonie, ogrzewając je. Skoro mój ojciec jest władcą piekła, to czemu moja skóra jest taka chłodna? Nie powinna być rozpalona, jak ciało demonów pochodzących z tego wymiaru?
- Ej, Raven. - Akurat gdy chciałam upić łyk naparu, przyjemnie parząc sobie przy tym usta, zielony gnom musiał mi przeszkodzić. - Jak myślisz, co robią dwie herbaty na ringu? - spytał z głupim uśmiechem na twarzy. - Naparzają się - dodał, gdy sama nie zareagowałam. Spojrzałam na niego z politowaniem, gdy ten aż płakał ze śmiechu. Kolejny nieśmieszny żart. Aż uszy od tego więdną.
Chciałam odpowiedzieć kąśliwą uwagą, ale Robin mi w tym przeszkodził.
- Drużyna! Nowe wieści - krzyknął i wspiął się na podwyższenie. - Poszperałem trochę i potwierdziły się moje domysły. Ten pożar miał tylko odwrócić uwagę naszą i policji. W tym czasie niewielkie, ale ważne laboratorium w centrum miasta zostało obrabowane. Na kamerach widać tylko zamaskowanego faceta, więc to nic nam nie da - powiedział, jakby w stronę Cyborga.
- Nie o to chciałem zapytać - rzekł robot. - Co zostało skradzione?
- Próbki z jakąś substancją chemiczną, w której zawarte były nanoboty, które można kontrolować. Jeszcze nie mam szczegółów. Badania były tajne.
- To kiepsko - mruknął do siebie Cyborg, drapiąc się po połowie głowy zakrytej krótko ostrzyżonymi, ciemnymi włosami.
- Drugim problemem jest ponowne rozprowadzanie Urtigo. A dokładnie jego ulepszonej wersji. Działanie pozostaje to samo, ale utrzymuje się przez znacznie dłużej i omamy są jeszcze silniejsze - dodał i zeskoczył przez nasz szereg.
- Musimy zając się obiema sprawami, ale dyskretnie. Ludzie nie przywykli jeszcze do nas, a niektórzy są nawet przeciwni naszej działalności. Po zmroku wyruszymy na patrol. Możecie się rozejść - oznajmił i szybkim krokiem wyszedł przez boczne drzwi.
- To się porobiło - mruknął Cyborg i wrócił do gry na konsoli najnowszej generacji.
Upiłam łyk ciemnej herbaty, która zdążyła już przestygnąć. Lekko gorzki napój rozlał się po moich ustach, przywołując wspomnienia z Azarath. Może na Ziemi nie jest jednak tak źle. Herbatę mają nie najgorszą. Jakoś przeżyję.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

8. JESTEM KRUKIEM

- Raven. - Obcy głos powoli do mnie docierał. Wróciłam do świata żywych. Na Ziemię. Planetę, którą mam zamiar uratować.
- Ej. Raven - teraz do przytłumionego głosu doszedł ucisk lewego ramienia.
Powoli rozprostowałam ręce i plecy. Wybudziłam się z długiej medytacji. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się skutecznie zamknąć w moim mrocznym umyśle. Żadnych bodźców z zewnątrz. Widocznie nawet ojciec był tak łaskaw by dać mi choć trochę spokoju.
Mruknęłam dając znać intruzowi, że słucham. Ponownie przeciągnęłam się i strzelając kolanami wstałam.
Obróciłam się do Robina.
- To co chciałeś? - spytałam obojętnie. Spojrzałam w dół, na wyżelowanego chłopaka, który stał przed murkiem. Pomimo tej różnicy i tak nie wiele mu brakowało. Mój wzrost nijak miał się do wzrostu matki, ani tym bardziej wielkości Trygona. Jako człowiek przybierał formę blond atlety. Nie dziw, że moja matka mu się oddała, pomimo początkowego strachu związanego z przyzywaniem. Stoczyła się, a ja nie chcę popełnić tego samego błędu. Będę walczyć.
- Jeszcze raz - powiedziałam. Zeskoczyłam z murku i przystanęłam przy brunecie.
- Po raz szósty, urządzamy wieczór zapoznawczy. - Wykonał w powietrzu cudzysłów. W jego głosie nie słyszałam irytacji, ale wyczuwałam od niego nerwowość.
- Nie za późno? - spytałam sceptycznie. Poświata księżyca była dostatecznie mocna, by rzucić delikatny cień na ostro wyciosaną twarz nastolatka. Poważny i stanowczy charakter w pełni odzwierciedlał jego zamaskowaną facjatę.
- Wręcz przeciwnie - odparł. - A co, zmęczona? - spytał kąśliwie.
- Już ci kiedyś mówiłam, że zło nigdy nie śpi - rzekłam, powtarzając swoje nie tak dawno wypowiedziane słowa. - Zresztą, medytacja jest dla mnie prawie jak sen. Mogę tak kilka dni. - Wzruszyłam obojętnie ramionami. Potrafiłam godzinami czytać po nocach, co umożliwiała mi codzienne doskonalenie sztuki relaksacji z mnichami.
- Kim ty jesteś? - spytał pół serio, pół żartem.
- Krukiem - odparłam, zamieniając się w astralnego ptaka. Zatoczyłam kilka kółek nad liderem i zanurkowałam w dach.
- To już wiem. - Udało mi się usłyszeć. Mam przeczucie, że Robin nie da mi spokoju i będzie chciał wiedzieć o mnie wszystko. Nie trzeba być wiedźmą, by przewidywać, iż to będą upierdliwe i ciężkie lata.
Wleciałam do salonu przez sufit i zmaterializowałam się za zbulwersowanym Bestią.
- No gdzie do jasnej ciasnej oni są? Zaraz osobiście tam pójdę i zaciągnę tą... - przerwał, gdy zauważył, że spojrzenia dwójki towarzyszy powędrowały za jego plecy. Skulił się i przełknął głośno ślinę.
- Stoi za mną, prawdą? - spytał lekko podwyższonym głosem, jaki posiadają chłopcy jeszcze przed mutacją.
Cyborg pokiwał głową, ledwo powstrzymując się od ryknięcia śmiechem. Gwiazdka była mniej obeznana i nie wiedziała jak zareagować.
- Dokończ, bardzo chętnie posłucham - wysyczałam do jego spiczastego ucha.
- Piękną, bladolicą kobietę? - zaproponował, uporczywie unikając mojego wzroku.
Klepnęłam go otwartą dłonią w potylicę, sprawiając, że zielona głowa chłopaka odskoczyła do przodu. Glonojad jęknął.
- Ej, nie bić się. - Do salonu dziarskim krokiem wszedł Robin.
- To ona - wyjęczał, wskazując na mnie oskarżycielsko palcem.
Prychnęłam tylko i usiadłam na skraju półokrągłej kanapy. Wzięłam ze szklanego stolika garść prażonych orzeszków i zaczęłam pojedynczo zapełniać swój opustoszały żołądek.
- Mógłbym was teraz zanudzić podniosłą przemową - zaczął, gdy wszedł na podwyższenie przed szybą. - Ale nie zrobię tego, jako przedstawiciel młodego pokolenia herosów. - uśmiechnął się łobuzersko. - Chciałbym za to zintegrować naszą drużynę i przy okazji wyznać, iż naprawdę cieszę się na naszą, mam nadzieję, długą i owocną współpracę. - Skończył i przejechał bo nas wzrokiem ukrytym za biało-czarną maską.
Chyba oczekiwał od nas jakichś słów aprobaty, wsparcia lub czegoś w tym stylu. Nie doczekał się.
- W takim razie może ja zacznę. Mam 17 lat i byłem pomocnikiem Batmana - zaczął, a Bestia zagwizdał na alter ego jednego z największych superbohaterów. - Jak mogliście już zauważyć jestem tylko człowiekiem - dodał z jakąś nutką dumy w głosie. Pomimo braku nadprzyrodzonych zdolności, świetnie radził sobie w potyczkach. Przewyższał nas wszystkich umiejętnościami walki wręcz. - Moi rodzice zginęli w wypadku, po którym pod swoje skrzydła przygarnął mnie Batman - dokończył, spuszczając wzrok na podłogę. Po chwili jednak uśmiechnął się do nas smutno i zszedł po schodach z podwyższenia.
- U, to może teraz ja! - Bestia wyrwał się do przodu. - Mam 15 lat i jestem dotychczas jedynym tak przystojnym - poruszał zalotnie brwiami, wpatrując się we mnie -  człowiekiem, który potrafi przemieniać się we wszystkie istniejące zwierzęta. Tą zdolność otrzymałem przez podanie antidotum na egzotycznego wirusa, którego nabawiłem się od takiej zielonej małpy co mnie użarła. - Zamienił się w równie zieloną co jego włosy małpkę i podskoczył kilka razy, wydając przy tym wysoki skrzek. Zeskoczył z podestu i wlazł Cyborgowi na głowę.
- Dajesz ziomek. - Dało się usłyszeć spomiędzy skrzekliwego głosu, którym w tej chwili operował chłopak.
Pół robot wzruszył ramionami i wyszedł przez nas.
- Zacząłbym od początku, pomijając środek mojego życia, ale zakładam, że chcielibyście wiedzieć, w jaki sposób stałem się taki. - Spojrzał na swoje ciało promieniujące niebieską poświatą i westchnął. - Byłem kiedyś atletą. Miałem świetne wyniki i miałem szansę na zdobycie pucharu stanowego. - Zamarł na chwilę, jakby wspominał stare, dobre czasy. - Jednak w skutek wypadku, w którym zmarła moja matka, doznałem wręcz śmiertelnych urazów. Mój ojciec, wspaniały naukowiec, odratował mnie, zamieniając prawie 80 procent mojego ciała na części mechaniczne. Żyłem ponad rok w ukryciu. Jednak przestałem się wstydzić samego siebie, gdy spotkałem was. No bo przecież nie wyróżniam się już tak bardzo, gdy towarzyszy mi zielony chłopak albo sam pomocnik Batmana. - Na jego ciemną twarz wstąpił smutny uśmiech. Zaraz wyjdzie na to, że każdy z nas miał trudną i nieprzyjemną przeszłość. Nie jestem jedyną pokrzywdzoną przez los.
Gwiazdka spojrzała na mnie pytająco. Kiwnęłam głową w stronę rzędu potężnych komputerów, dając znak kosmitce, by teraz to ona wyszła.
- Moje imię już znacie, więc wytłumaczę, dlaczego na Ziemię trafiłam jako ścigana. - Zaczerpnęła powietrza, przygotowując się na dłuższą przemowę. -  Zostałam sprzedana z mojego rodzinnego Tamaran - zaczęła. Po pokoju rozlał się smutek, gorycz ale i gniew. - Jako nagroda miałam zostać przetransportowana do Citadeli. - Łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Spuściła wzrok. - Po długich torturach i eksperymentach przeprowadzanych podczas podróży statkiem, zdołałam uciec, a że najbliższą planetą była Ziemia, postanowiłam się tam ukryć. Dowódca wysłał swoich poddanych za mną, ale wtedy wy wkroczyliście. Nie dałabym sobie rady bez waszej pomocy. Dziękuję - załkała. Robin podszedł do kosmitki i objął ją. Kori wtuliła się w niego i trwała tak przez, wręcz, krępująco długą chwilę.
- Jesteśmy od tego by pomagać - powiedział i poprowadził pochlipującą nastolatkę na kanapę. W międzyczasie lider spojrzał się na mnie znacząco.
Westchnęłam i teleportowałam się przed drużynę. Podrapałam się nerwowo po karku, zsuwając przy okazji kaptur.
- No, w końcu się nam pokazałaś - mruknął Bestia, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Mam skończone 16 lat i pochodzę z innego wymiaru, zwanego Azarath. Moja matka jest Ziemianką, a ojca nie znam. - Miałam w tym miejscu zakończyć, ale do dalszych krępujących opowiadań zmusiło mnie pytanie Robina.
- W takim razie skąd u ciebie takie zdolności?
- Jestem w połowie człowiekiem, a w połowie istotą "mistyczną". - Zrobiłam z palców dwa haczyki, którymi przeszyłam powietrze. - Stąd moje liczne parapsychologiczne moce. - Spuściłam wzrok i odruchowo dotknęłam ciemno-czerwonego kamyczka prawie stykającego się z linią moich gęstych, czarnych włosów.
- Umiesz zamieniać ludzi w żaby? - wypalił Bestia z podniesioną jak uczeń w szkolę ręką.
- Nie, ale potrafię wysyłać innych do piekielnego wymiaru - zasyczałam w jego stronę. A tam demony mojego ojca zrobią z ciebie zieloną sieczkę - dodałam w myślach.
- Fajnie - skwitował przeciągle.
- Potrafię także posługiwać się zaklęciami i odprawiać rytuały jak wasze legendarne wiedźmy - dodałam i zeskoczyłam z podestu, ledwo omijając sprzęt za niebotyczną ilość pieniędzy.
Robin odlepił się od Kori i ponownie wyszedł przed nas.
- Wiem, że zaufania nie da się zbudować od tak, ale mam nadzieję, że otwarcie się każdego z nas postawiło solidne fundamenty. - Dał nam chwilę, by sens jego krótkiej przemowy do nas dotarł. - A teraz chciałem zaprezentować wam najstraszniejszy z horrorów, po którym będziecie tak przerażeni, że będziecie chcieli spać w jednym pokoju, w obawie przed czyhającymi w mroku potworami. - Sparodiował szaleńczy śmiech występujący z wielu kiczowatych filmach i włączył filmy. Obraz wyświetlił się na 1/3 szklanej ściany. Cyborg i Bestia wychylili się do przodu i zaniemówili. Rozdziawione buzie i oczy jak 5-złotówki wskazywały na podziw i zdziwienie.
- Gościu... Zawsze o takim marzyłem - wyjąkał w końcu Cyborg i opadł z powrotem na miękkie oparcie ciemnej kanapy.
---------------------------------
Jeśli wyłapiesz jakieś błędy logiczne, gramatyczne lub wszelkie inne, które się wyróżnia, napisz. Będę naprawdę wdzięczna. Czasami nawet po odczekaniu kilku dni dalej sama nie wyłapuję niektórych błędów, a czytelnik, który widzi tekst pierwszy raz na oczy tak.

wtorek, 28 listopada 2017

7. ZASŁONA DYMNA

Od mozolnego procesu malowania oderwał mnie alarm o nieznośnie wysokim tonie i czerwone światło, rozlewające się po całym moim pokoju, rzucając jasną poświatę na świeżo nałożoną szarą farbę. Wrzuciłam wałek do tacki, rozchlapując resztkę emulsji na i tak brudną folię malarską.
Wzięłam z kąta pelerynę i wyszłam przed pokój.
Głowy tytanów wystawały z ich własnych pomieszczeń w równej odległości.Wszyscy mieli niepewne miny, więc nawet nie pytałam o co chodzi.
Po chwili z ostatniego pokoju wyłonił się Cyborg. Zupełnie spokojny i jakby zadowolony, pogwizdywał pod nosem.
- To alarm - wyjaśnił, gdy zobaczył, że stoimy, niepewni co zrobić. - Uruchamia się gdy coś dzieje się w mieście.
Spojrzeliśmy po sobie i zgodnie ruszyliśmy za ciemnoskórym mężczyzną. Weszliśmy do salonu, akurat gdy alarm ucichł, a wszystkie zimne kolory wróciły do swoich poprzednich odcieni.
- Znam miejsce pobytu tego kamiennego stwora! - Robin krzyknął do nas z drugiego końca sporego salonu. Wręcz czułam wylewający się z niego entuzjazm, co jak na niego jest dosyć dziwne. Oboje jesteśmy raczej opanowani i skąpi w okazywaniu uczuć. Jak widać on może sobie na to pozwolić.
Jednak empatki i tak nie oszuka.
- Zbieramy graty i jedziemy do starego magazynu mebli, przy Rote Street. - Zaraz po ekspresowym poinformowaniu pognał do bocznej windy, by zabrać swojego grata - co w jego języku oznaczało superszybki motor.
Cyborg równie sprawnie i ekspresowo co lider wpadł do windy na korytarzu by zjechać po swój wciąż prototypowy i niedokończony samochód.
Razem z pozostałymi wyleciałam na dach, z którego bez zbędnego czekania polecieliśmy w stronę naszego celu.
- Lećcie tam i postarajcie się go zatrzymać. Dogonimy was - rozbrzmiało w moim prawym uchu. Nie odpowiadałam, bo byłam już w połowie drogi.
Omijałam kolejne wieżowce, prześcigając się z zielonym krukiem. Czy on właśnie pije do mnie?
W odpowiedzi zamieniłam się w smolistego ptaka, trochę większego od tych ziemskich.
Nie żebym miała GPS lub wiedziała gdzie jest nasz cel. Po prostu pod jednym z wielu szarych magazynów kręciło się sporo policji, niewiedzącej co zrobić z uciekinierem.
- Robin, jesteśmy na miejscu - poinformowałam, włączając komunikator. W odpowiedzi usłyszałam ryk motoru zza pleców.
- Ja również - rzekł z łobuzerskim uśmieszkiem, gdy zszedł z potężnej, ale dziecinnie kolorowej maszyny. Muszę mu to kiedyś wyperswadować.
Chłopak odszedł od nas by porozmawiać z dowodzącym tutaj policjantem. O wiele wyższy mężczyzna gestykulował żywo. Czułam od niego strach, tak samo jak od pozostałych otaczających nas funkcjonariuszy.
- Ktoś zgłosił policji, że widział potwora, gdy wchodził z kimś do magazynu. Budynek jest otoczony, ale nikt nie chce wejść do środka. - Zdał streszczony raport. -  Czemu się nie dziwię -dodał ciszej. - Plan jest taki: ja i Raven wejdziemy górą, by zobaczyć gdzie dokładnie potwór się znajduje - mówiąc to wskazywał cały czas na mnie. - Wy poczekacie na nasz sygnał i zaatakujecie z odpowiedniej strony. - Popatrzył po wszystkich, a gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi dodał - Wszyscy się zgadzają? - odpowiedzieliśmy równoczesnym skinieniem głowy. - To do roboty - powiedział i uśmiechnął się lekko.
Gładko wylądowałam na płaskim dachu budynku. Zaraz za mną miękko przetoczył się Robin.
- Możesz przenikać ściany? - spytał całkiem do rzeczy.
- Tak - odparłam cicho, więc dodatkowo pokiwałam głową.
- Spróbuj ukryć się jakoś pod sufitem i poczekaj na mnie. Wejdę szybem. - Wskazał na dosyć ciasną kratę wentylacyjną.
Ponownie kiwnęłam głową i powoli wtopiłam się w betonowy dach. Przestałam czuć swoje ciało, zdematerializowałam się.
Wysunęłam głowę lekko poniżej sufitu i omiotłam wzrokiem ogromną halę produkcyjną. W najbardziej oddalonym ode mnie kącie dostrzegłam zarys potężnej, kamiennej sylwetki. Przed nią jakby stał ktoś jeszcze. Dwukrotnie mniejszy i znacznie węższy.
Jeżeli rozmawiali, to znajdowali się zbyt daleko, bym cokolwiek mogła usłyszeć.
Przeleciałam na wąskie belki podtrzymujące strop. Przeszłam kilka kroków, ale zatrzymałam się gdy całe ciało niebezpiecznie przechyliło się na lewo.
Równowaga nie jest moją mocną stroną. Powoli obróciłam głowę, gdy za sobą usłyszałam cichy, metaliczny stukot. Robin wyszedł właśnie z szybu. Odłożył wykręconą kalpę na górę wentylacji i ruchem ręki nakazał przejście do przodu. Nie wykonałam jego polecenia. W zamian za to połączyłam nasze umysły.
- Nie lepiej powiedzieć reszcie gdzie jest nasz cel? - spytałam w myślach, poprawiając lekko zsuniętą, długą rękawiczkę.
- Zaraz to zrobimy. Najpierw chcę podejść bliżej - odparł po chwili pewnym głosem.
Wzruszyłam ramionami i wzleciałam lekko na bok tak, by umożliwić liderowi przejście, ale nadal pozostać niewidoczną. Nie było to wcale takie trudne. Ciemno-granatowa postrzępiona peleryna wręcz stapiała się z panującym tu mrokiem.
Robin zwinnie minął kilka belek. Znajdowaliśmy się dokładnie nad dwoma zarysami postaci.
Robin wyszeptał coś do komunikatora. Wyciągnął kciuk do góry, a potem trzy wyprostowane palce. Z każdą sekundą zginał jeden. Następnie dłoń zanurkowała w dół, a zaraz za nią chłopak. Również rzuciłam się w mrok.
Wszystko potoczyło się szybko. Rozległ się huk i syk. Wylądowałam w chmurze dymu. Dostałam w plecy czymś tępym i nierównym. Zwinęłam się z bólu na zimnej posadzce.
- Ucieka! - Głos Robina przedarł się przez gęsty pył.
Ziemia zawibrowała i rozległ się wściekły ryk.
Wzbiłam się w powietrze. Przy otwartej do połowy bramie leżał kamienny stwór, przytwierdzony do podłogi żelaznymi podporami, wygiętymi przez Gwiazdkę.
- Gdzie ten drugi? - rzucił w przestrzeń lider.
- Nie było tu nikogo innego - odrzekła spokojnie kosmitka.
- Ta zasłona dymna nie była moja. To on ją rzucił. - Robin podniósł zirytowany głos.
- Może policja? - zaproponowałam.
- Wątpię - mruknął.- Zbieramy się. - Zamaszystymi ruchami wyszedł przez podniesioną bramę.
Bez słowa podążyliśmy za nim. Obróciłam się ostatni raz by zlustrować hangar, ale nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Zaraz pod nas do magazynu wbiegli uzbrojeni żołnierze, którzy mieli zająć się potworem.
Robin nie czekając na nikogo odjechał z piskiem opon.. Cyborg razem z Bestią, który wepchał się na siedzenie obok wyjechali z placu nie łamiąc żadnych przepisów. Otwarłam portal do naszej wieży. Spojrzałam na lekko speszoną Korand'r i ruchem głowy wskazałam na białą taflę otoczoną fioletowym okręgiem. Dziewczyna weszła niepewnie w portal. Podążyłam za nią, zamykając przejście.
Zanim sama dotknęłam podłogi wyłożonej wykładziną rozległ się nieprzyjemny alarm, o którym kompletnie zapomniałam.
- W bazie włączył się alarm. Dziewczyny, sprawdźcie to, zanim przyjedziemy. - Rozległo się w moim uchu. Kolejna rzecz o której nie pamiętałam.
- To my go uruchomiłyśmy - odparłam, przekrzykując wysoki dźwięk. - Teleportowałam się prosto do wieży, bo o nim zapomniałam. - Przyznałam niechętnie.
- To zupełnie inna rzecz - odparł swoim niskim, ale dziwnie drażniącym mnie głosem. - Musisz go wyłączyć, o ile nie chcecie ogłuchnąć.
 - Jak mam to zrobić?
- Wpisz na klawiaturze hasło, które ci podam.
Podleciałam do głównego komputera i poinformowałam Cyborg, a że jestem gotowa. Mężczyzna dokładnie przeliterował mi ciąg liter. Wpisałam je i zatwierdziłam.
Nieznośnie irytujący alarm ucichł.
- Brawo, przyjaciółko Raven. - Gwiazdka pochwaliła mnie z szerokim uśmiechem na lekko pomarańczowej twarzy. Czy jej pokłady szczęścia są niewyczerpywalne?
- Dzięki - mruknęłam, nie wiedząc jak zareagować. Ani mnisi, ani matka nie okazywali mi zbytnich emocji, bym sama tego nie robiła. Widocznie poskutkowało. Uczucia nie są dla mnie. Brak kontroli nad sobą, oznaczałby brak kontroli nad mocą, która jest niszczycielska.
- Idę do... - urwałam w pół zdania. To nie Azarath. Jeszcze nie mam własnej ciemni w której mogłabym się zaszyć. Westchnęłam. - Będę na dachu - poprawiłam i przenikając gruby strop przeniosłam się na dach.
Powitał mnie delikatny blask pełnego księżyca. Gwiazdy ukryły się za smugami postrzępionych chmur, jakby chciały dać pole do popisu Srebrnemu Globowi, który wyjątkowo mocno odbijał dzisiaj światło.
Usiadłam na kilkunastocentymetrowym murku, otaczającym płaski dach. Nie uniosłam się. Oddałam się medytacji jak zwykli mnisi z Azarath, którzy nie mieli mocy. Przezornie wyjęłam z ucha komunikator, gdyby komuś zachciało się mnie znaleźć.
Smolisty kruk otulił mnie swoimi szerokimi skrzydłami. Odpłynęłam.

 ---------------------------------
Mam wrażenie, że moja wena wraca. Może to taki prezent na Boże Narodzenie? Kto by ją tam wiedział. Jak wam się podobało? Coś poprawić? Błąd logiczny? Piszcie, bo to dla mnie bardzo ważne.

wtorek, 14 listopada 2017

6. NIESPODZIANKA

Rzuciłam kolejnym autem w kamiennego potwora. Ten jednak zasłonił się ogromną ręką, nic sobie nie robiąc z blaszanych pocisków.
Nade mną śmignęła fioletowo-pomarańczowa smuga. Gwiazdka rzuciła w przeciwnika swoje gorące kule, które tylko lekko nadpaliły jego fasadę.
Ominęłam potężny cios wymierzony na oślep, który mógłby wgnieść mnie w asfalt.
Nagle zza mnie wyskoczył Robin z Cyborgiem. Chłopcy biegli obok siebie, jakby wykonywali wytrenowany ruch.
Cyborg zahamował kilka metrów przed rozwalającym wszystko wokół potworem, i wyrzucił w powietrze drobniejszego od siebie lidera. Brunet wyciągnął coś z paska i cisnął w mobilny posąg.
Zielony pterodaktyl złapał chłopaka w locie i oddalił się w samą porę, gdyż ładunki Robina wybuchnęły, tworząc rosnącą, czerwoną pianę wokół przeciwnika. Po chwili jakby stwardniała, unieruchomiając kamiennego stwora. Podleciałam do drużyny, stojącej blisko rozwścieczonego i wyjącego monstrum.
Bestia już przybijał z Cyborgiem piątkę, a Gwiazdka podskakiwała uradowana pierwszym, większym pokonanym przeciwnikiem. Jednak niespodziewanie rozległ się huk i ostre odłamki posypały się w naszą stronę. Instynktownie zasłoniłam wszystkich tarczą z energii astralnej. Potem ziemia za wibrowała od ciężkich kroków stwora.
Otrzepałam się z kurzu i czerwonych fragmentów czegoś, co niedawno było pianą.
- Muszę to ulepszyć - mruknął do siebie lider.
Rozejrzałam się za stworem, ale ten jakby wsiąkł w ziemię. Wzleciałam do góry, by poszukać drogi ewakuacyjnej naszego zbiega. Okazała się nią być spora, ziejąca mrokiem dziura na środku asfaltu, kawałek od nas.
Zaciekawiona podleciałam do krawędzi. Nawet swoim demonicznym wzrokiem nie byłam wstanie przebić się przez ciemność.
Gdy dobiegła do mnie drużyna, wysłałam astralnego kruka na zwiady.
- Co robisz? - spytał zaciekawiony Bestia, gdy ptak z impetem wleciał do dziury.
- To tak jakby moje oczy i uszy - wyjaśniłam pokrótce.
- Faajnie - odparł przeciągle. Strasznie irytujące z niego stworzenie.
Tunel wiódł ledwie kilka metrów w dół, a potem przeistaczał się w sporą jaskinię, z której odbiegało mnóstwo większych bądź mniejszych korytarzy.
Przywołałam astralne ciało. Ptak wleciał we mnie, powodując przyjemne uczucie mrowienia i jakby duchowej całości.
- Pod nami jest jaskinia, która rozwidla się na kilkanaście tuneli. Nie wiem którym uciekł potwór, ani nie potrafię go już wyczuć - zdałam raport Robinowi. Ten pokiwał z namysłem głową, mrucząc coś pod nosem.
- Nie wiem czy jest sens uganiać się po tych korytarzach, skoro jest ich tak dużo. Poszukiwania mogłyby zając godziny, a on w tym czasie miałby sposobność do przypuszczenia kolejnego ataku - zakończył swój wywód, skierowany ni do nas, ni do samego siebie.- Wracamy do wieży - zadecydował.
Wzruszyłam ramionami. Reszta drużyny nie zaprotestowała, więc drogą powietrzną wróciliśmy do bazy.

Cyborg wprowadził tymczasowy kod na panelu. Urządzenie wydało z siebie krótkie piknięcie i drzwi automatycznie rozsunęły się. Wkroczyłam do wieży, która wciąż była w surowym stanie.
W ogromnym, pustym holu, nałożono dopiero pierwszą warstwę łagodnej, czerwonej farby. Przeszliśmy przez całą długość pomieszczenia wyłożonego ciemno-szarą wykładziną i weszliśmy do sporej windy. Robin trzepnął Bestie w wyciągniętą rękę i nacisnął guzik oznaczający najwyższe piętro, na którym znajdowały się nasze niedokończone pokoje oraz główne pomieszczenie.
W kilka sekund znaleźliśmy się koło stu metrów wyżej. Krótkie, łagodne piknięcie i drzwi otworzyły się.
Jedynie wszystkie korytarze zostały wykończone, ponieważ nie było z nimi specjalnie dużo roboty. Wyłożenie kilkuset metrów podłóg oraz pomalowanie wielu metrów kwadratowych niebiesko-szarą farbą zajęło nam, wspólnymi siłami, koło 5 dni. Co prawda nie wszystkie lampki zostały jeszcze przez Cyborga-Elekrytka założone, więc przemierzaliśmy teraz korytarze pogrążone w mroku.
Kilka złych zakrętów dalej dotarliśmy do drzwi, za którymi znajdował się salon. Właściwie to był on dla wszystkich poza Robinem, niespodzianką. Lider od kilku dni nie wpuszczał nikogo na plac budowy. Podobno miał jakiś świetny pomysł.
- Panie i panowie - zaczął. Odchrząknął teatralnie i kontynuował. - Mam zaszczyt przedstawić wam tytanowy salon - po jego słowach drzwi rozsunęły się, ukazując ogromne pomieszczenie.
Wszyscy poza mną i oczywiście samym wykonawcą wydali z siebie "ach" i "och" zachwytu.
Najbardziej zaciekawiony - Cyborg - wparował do pomieszczenia jako pierwszy. Prawie zachłysnął się gdy dostrzegł szereg nowoczesnych urządzeń ustawionych przed podwyższeniem oddzielających niższy poziom od tego wyższego, stykającego się z gładką taflą szkła. Przez monstrualne szyby widać było część miasta, długą linię brzegową oraz rozświetlone promieniami słońca, falujące morze.
Weszłam razem z częścią, wręcz oszołomionej drużyny na środek, obok półokrągłej sofy.
Po prawej rozciągał się aneks kuchenny, utrzymany w czerwieni i ciemnej szarości.Wyposażenie wyglądało na najwyższą półkę.
Zaś po przeciwnej stronie, na ścianach umieszczono rzędy ekranów i jeden podświetlony, dość długi metalowy stół.
Bestia przeskoczył oparcie kanapy i zabrał z owalnego, szklanego stołu paczkę popcornu, pewnie przygotowanego przez wcześniej przez lidera, na wypadek imprezy.
- Nie rozsiadaj się tak - rzekł Robin, stojąc nad Zielonym. - Idziemy malować swoje pokoje.
Bestia jęknął z niezadowolenia, ale powoli zjechał z kanapy i poczłapał do kąta, w którym stała piramida z puszek.
Ruszyłam za pozostałymi. Odszukałam stos farb oznaczonych moim nieprawdziwym imieniem. Wzięłam jeszcze kilka niezbędnych narzędzi i ruszyłam niechętnie ku wyjściu, za drużyną.
- Nie idziesz? - spytałam Robina, który jakby się zawiesił. Drgnął na moje słowa i obrócił głowę.
- Muszę jeszcze coś sprawdzić. - Pognał w stronę rzędu komputerów.
Wzruszyłam ramionami i poszłam do mojego nowego pokoju.

Już na wejściu powitał mnie mrok. Dla wygody zapaliłam wpuszczone w sufit dwa rzędy lampek i ustawiłam na środku puszki.
Powolnym krokiem podeszłam do sporego okna od podłogi do sufitu. Za nim rozpościerała się wyłącznie falująca tafla intensywnie niebieskiego morza. Słońce nie wschodziło już tak wysoko nad horyzont. Jeszcze parę godzin, a zacznie ocierać się o lekko zakrzywioną linię widnokręgu.
Westchnęłam. Zdjęłam pelerynę i zwinęłam ją w kłębek. Rzuciłam w kąt sporego pokoju i zabrałam się za malowanie. Minęłam jeden niewielki stopień oddzielający dalszą część pomieszczenia od tej położonej nieco wyżej, przy drzwiach.
Rozwinęłam folię, tak jak pokazywał mi Cyborg. Nalałam do tacki ciemno-szarej farby, którą miałam zamiar pomalować wszystkie ściany.
Uchyliłam jeszcze okno i zabrałam się do żmudnej pracy.

------------------
Witam was moi ludkowie! Jakoś tak wyszło i ten rozdział napisałam szybciej. Także delektujcie się tym czymś i komentujcie z łaski swojej...

sobota, 28 października 2017

5. ZŁO NIGDY NIE ŚPI

Zamknęłam księgę i zsunęłam ją z moich nagich kolan. Wyciągnęłam zesztywniałe ciało na starym, podniszczonym materacu i odwróciłam się na bok.
Przez okno od samej podłogi do wysoko zawieszonego sufitu, rozciągał się widok oświetlonego przeróżnymi kolorami, Jump City. Małe, jaskrawe punkciki jarzyły się wśród pochłaniającej wszystko czerni, niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie.
Wypuściłam głośno powietrze, przerywając wręcz przytłaczającą mnie ciszę. Zachłysnęłam się niewidocznym gazem, gdy między dwoma mrugnięciami, wszystko pochłonęła czerwień i ogromne, piekielne płomienie. Gwałtownie usiadłam, przez co zakręciło mi się w głowie. Uspokoiłam przyśpieszony oddech i podniosłam się na nogi.
Oparłam się czołem i otwartymi dłońmi o gładką powierzchnię szyby, która jakimś cudem ocalała. Przez chwilę stałam bez ruchu, starając się odrzucić wspomnienie o bólu, towarzyszącemu pełnej przemianie w demona. Przeniknęłam przez szybę i uderzyło mnie chłodne, nocne powietrze. Oddaliłam się od wszelkich wspomnień i ruszyłam na miasto. Może zdołam komuś pomóc...

Stanęłam na krawędzi kilkupiętrowego budynku. Przyglądałam się przez chwilę, jak kobieta stara się wyrwać rosłemu mężczyźnie. Faceci to okropne i obleśnie stworzenia. Biorą wszystko siłą, jakby byli panami świata.
Zeskoczyłam z krawędzi i wylądowałam delikatnie obok szarpiącej się dwójki. Podniosłam mężczyznę i rzuciłam nim kilka razy o zdarte ściany i brudny chodnik, pokrywający zaułek.
- Uciekaj - mruknęłam w kierunku przerażonej i zdyszanej kobiety. Ta, bez zawahania wykonała moje polecenie, a ja jeszcze parokrotnie uderzyłam, i tak, już nie kontaktującego mężczyznę.
Czy tak będzie wyglądać moje życie przez następne kilka lat? Latanie nad dachami i ratowanie ludzi stanie się moją rutyną? Razem z tytanami będę chronić to miasto przez złem, którym sama jestem?
Stop. Moje myśli idą w nieodpowiednią stronę. Każde rozważone zdanie potrafię skierować na ten nieprzyjemny temat. Urok bycia fatalistką...
Wzleciałam nad puste ulice, którymi okazjonalnie przetaczali się zygzakiem ludzie, wracający z przeróżnych imprez. Żyją tak beztrosko, w tej błogiej niewiedzy, że koło nich znajduję się ich zagłada.
Z ponurych myśli wyciągnął mnie, mocno wyróżniający się w nocy, strój. Udałam się w stronę walczącego chłopaka.
Chwilę później, Robin przykuwał nieprzytomnego mężczyznę do wysokiej lampy ulicznej.
- Wręcz świecisz w nocy - przywitałam się, gdy chłopak zgłaszał policji o zatrzymanym złodzieju.
- Hej, też miło cię widzieć - odparł po chwili, z szerokim, złośliwym uśmiechem.
- Myślałam, że Batman nauczył cię jak się maskować. - Chłopak spojrzał się tylko na mnie, ale nic nie odpowiedział.
- Co właściwie robisz tutaj o tej godzinie?
- Zło nigdy nie śpi, nie wiesz? - odparłam, niewiele mijając się z prawdą.
Robin zaśmiał się cicho. Jednak jakieś poczucie humoru gdzieś tam mam.
- Zazwyczaj patroluję miasto sam, ale dzisiaj mogę zrobić wyjątek - uśmiechnął się lekko.
- Te wyjątki staną się rutyną, skoro założyliśmy drużynę - mruknęłam do chłopaka, unosząc się kilka centymetrów nad asfaltem.
Robin pozostawił moją uwagę bez odpowiedzi i kiwnął głową, na znak, żebym podążała za nim.
Chłopak wyciągnął coś z niewiarygodnie pojemnego paska i w tempie ekspresowym dostał się na kilkupiętrowy budynek. Zwinnie przeskakiwał nawet spore przepaści między sąsiadującymi gmachami.
Nagle, z jednego zaułka dobiegły do nas podniesione głosy. Robin spojrzał na mnie porozumiewawczo. Podleciałam do wylotu wąskiej uliczki, a lider przedostał się na budynek obok.
Po drugiej stronie stała ciężarówka, z otwartą paką. Przed nią krzątało się kilku mężczyzn, którzy ładowali spore skrzynki.
Niczego niespodziewające się draby, nie zdążyły umknąć przed gradem małych kulek, z których po chwili wytrysnął zielonkawy gaz. Spojrzałam pytająco na Robina, ale ten patrzył w zupełnie inną stronę. Gdy gęsta zasłona opadła, odkrywając ludzi leżących na ziemi, Richard zeskoczył do uliczki.
Podeszłam do niego, gdy mocował się z ostatnią skrzynką. Po chwili wieko odskoczyło, ukazując małe strzykawki z jarzącym się na czerwono płynem.
Robin chwycił jedną z nich i wsadził do kieszonki w pasku.
- Mogę wiedzieć co to jest? - spytałam, gdy chłopak otwierał kolejne skrzynie wypakowane po brzegi tą samą substancją.
- Podejrzewam, że to Urtigo - narkotyk, który kiedyś już rozprowadzali - odparł, zeskakując z ciężarówki. - Pewnie kolejna, ulepszona wersja- mruknął, ni do siebie, ni do mnie.- Chodź. - Chłopak kliknął coś na niewielkim urządzeniu i po chwili dobiegł do nas ryk silnika. Pod wylot uliczki podjechał potężnie wyglądający motor, w kolorach stroju jego właściciela.
Uniosłam jedną brew, jak to miałam w zwyczaju, ale on nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi. Odbiłam się plecami od zniszczonej ściany i poleciałam za Robinem.

- Moja dotychczasowa miejscówka - oznajmił z dumą, gdy masywne, zaszyfrowane drzwi otwarły się. Weszłam do sporego magazynu, wypchanego metalowymi stołami, wystawami z różnego rodzaju bronią i mnóstwem elektroniki.
- Batman ci to zafundował? - spytałam z kpiną, a Robin odwrócił się z dziwną miną. Jakby mieszanka przerażenia, zaskoczenia i niedowierzania. Szybko jednak przybrał swoją standardową kamienną twarz i odchrząknął. Wydał się niezadowolony ze swojej niekontrolowanej reakcji.
- Rozgość się, a ja przebadam tę próbkę - powiedział i podszedł do rzędu dziwnie wyglądających urządzeń.
Usadowiłam się wygodnie w kącie hali, śledząc ruchy nastolatka. Najpierw część płynu przelał do szklanego, podłużnego pojemniczka, który włożył do okrągłego urządzenia. Zamknął jego wieko i przeszedł do drugiego stolika. Zabrał z niego trochę bledszą substancję i obie wylał na szkiełko, które podsunął pod kolejne urządzenie. Na Azarath nie ma takiej technologii. Ten pokojowy lud jej nie potrzebuje, by żyć w szczęściu. Natura, spokój i światło to to, co kochają najbardziej.
Westchnęłam na wspomnienie tego cudownego miejsca. Zupełnie przeciwnego do mnie, ale to był mój dom. Tam się nauczyłam panować nad mocami i sobą samą. Nikt nie miał mi za złe mojego pochodzenia.
- Testy trochę potrwają. - Z rozmyślań wyrwał mnie głos Robina. - Ale wiem, że to ulepszona wersja urtigo.
Skinęłam głową na znak, że go słucham. Przez chwilę przyglądał mi się badawczo, ale szybko otrząsł się i odwrócił.
- Właściwie... - zawiesił głos, jakby nie był pewien czy chce to powiedzieć. - Nic o tobie nie wiem - dokończył i uciekł wzrokiem w oczekiwaniu na moją reakcję.
- Ja o tobie również - odparłam wymijająco. Opowiadanie o sobie to moja bardzo słaba strona. Najpierw nawymyślam jakichś kłamstw, które potem muszę pamiętać, żeby się nie wydać. Ciężkie jest życie pół demonicznej bramy.
- Mówię serio. Chciałbym wiedzieć z kim współpracuję - sapnął. - To może... ile masz lat? - spytał, pocierając w zakłopotaniu kark.
- 16 ziemskich lat - odparłam, zanim pomyślałam co mówię. Wkopałam się...
- Czyli nie pochodzisz z Ziemi? - dopytał, z zaciekawionym wyrazem twarzy.
- Z innego wymiaru - wyjaśniłam krótko i przeistoczyłam się w kruka, by dał mi spokój.
To mój rodzaj obrony. Zamykam się na innych i zagłębiam w swój mroczny umysł. Tylko tam mogę mieć względny spokój.
Robin odsunął się ze zdziwioną miną i przyglądał się przez chwilę majestatycznemu krukowi, ale nie widząc reakcji z mojej strony, odszedł.
Uciekłam w czeluście mojego skomplikowanego umysłu.
------------------------
No hej! Mam nadzieje, iż te 1058 słów was zadowoli oraz, że nie macie mi za złe takiego rzadkiego wstawiania rozdziałów. Nie będę się tłumaczyć, ani przepraszać, bo nie ma po co. Nie obiecam też, że zagęszczę ruchy i będę pisać częściej. Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale. Może coś poprawię. Trzymajcie się.

wtorek, 19 września 2017

4. LITTLE LIES

Uderzyłam plecami o jeden z wielu wysokich i jakże twardych budynków. Nieporadnie zablokowałam kilka kolejnych ciosów wyprowadzonych przez łysą wiedźmę.
- Dość tej zabawy - warknęłam i odepchnęłam dziewczynę falą czarnej energii.
Gdzieś po prawej stronie Cyborg siłował się z mężczyzną na potężnej dawce sterydów, starając się ochronić zidiociałych gapiów, którzy nadal nie uciekli.
Owinęłam wiedźmę w kaftan z mojej mrocznej energii. Szarpała się, ale była zbyt słaba by się uwolnić. Zostawiłam ją na boku, by policja się nią zajęła i poleciałam pomóc Gwiazdce, która zmagała się w wyważonych drzwiach banku z łysym kurduplem.
W połowie drogi do walczącej dwójki nagle zostałam zepchnięta z kursu przez uczącego się latać Cyborga. Złapałam chłopaka w kulę energii i w bezpieczny sposób opuściłam go na rozwalony asfalt, niedaleko grupki spłoszonych policjantów.
Odwróciłam się z zamiarem pomocy Gwiazdce, ale kosmitka odziana w fioletowy, dość skąpy strój właśnie przysmażała chłopaka promieniami z rąk. Po chwili wylądował na ścianie budynku, którego nie udało im się okraść.
Otrzepałam lekko postrzępioną u dołu pelerynę z kurzu i podleciałam do skutych przestępców. Dołączyli do mnie Gwiazdka i Cyborg,  który mamrotał coś pod nosem. I zaklęcia to raczej nie były...
- Robin i Bestia sobie poradzili, zaraz do nas dołączą - oznajmił Cyborg i wyłączył komunikator.
Obie skinęłyśmy głowami. Przyglądałam się żołnierzom, którzy wsadzali pojedynczo złodziei do masywnych furgonetek. Ciemnoskóra wiedźma bezczelnie wpatrywała się we mnie, nie uginając się pod moim chłodnym spojrzeniem. Naszą cichą wojnę przerwało donośne trzaśnięcie drzwi wozu, w którym dziewczyna zostanie przetransportowana do więzienia.
Niedaleko nas stała grupka zaciekawionych gapiów. Kilkoro z nich robiło zdjęcia, bądź kręciło nas. Pod naszymi spojrzeniami szybko jednak chowali aparaty. Nie uginali się tylko reporterzy telewizyjni wraz z nieodłączonymi kamerzystami, próbującymi przedostać się przez policyjny ludzki mur.
Większość ludzi patrzy na nas ze strachem i nieufnością, ale zdarzają się tacy, którzy wpatrują się w nas z podziwem. Może kojarzymy im się z Ligą? Tacy Sprawiedliwi z Jump City... Jak na razie dorośli superbohaterowie się nie wtrącali, ale zakładam, że będą chcieli nas chociażby w pewnym stopniu kontrolować. I raczej nie będzie się to nam podobać.
Oparłam się o nadgryziony róg banku i ze znudzeniem przyglądałam się kilku krukom, które teoretycznie nie powinny tu być. Te majestatyczne czarne ptaki nie przepadają za miejskimi ulicami i samochodowymi spalinami.
Chodziły wokół mnie, kompletnie nie zawracając sobie małych łepków moją obecnością. Osunęłam się po ścianie i przykucając, wyciągnęłam szczupłą dłoń w stronę zwierzęcia. Bez wahania podszedł do niej i po chwili wskoczył na okryte czarną rękawiczką przedramię. Podniosłam się i poczęłam delikatnie głaskać kruka po lśniących piórach, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie.
Moje astralne ciało przybiera postać tego majestatycznego, ale niezbyt dobrze kojarzonego ptaka. Śmierć. Posłaniec. Wojna. Nieszczęście. Można by długo wymieniać. Nie przypadkowo właśnie tym staje się moja dusza. Tym właśnie jestem i nie mogę tego zmienić.
- Raven? - wyrwało mnie z czarnych myśli, pytanie Robina.
Uniosłam głowę i pustym wzrokiem spojrzałam na lidera.
- Możemy iść - wyjaśnił i nie czekając na mnie odszedł w stronę własnego motoru.
Wyprostowałam rękę, pozwalając ptakowi odlecieć. Ten, jakby rozumiejąc moje myśli, rozpostarł szerokie skrzydła i wzbił się w powietrze.
Rozejrzałam się po zniszczonym miejscu walki. Kilka rzuconych przeze mnie aut leżało na dachu lub wbiły się w ściany. Asfalt oberwał gorącymi promieniami od Gwiazdki. Gdzieniegdzie wgniecenia i ukruszony beton ze ścian otaczających główną drogę. Standardowe miejsce walki. Na razie nie widziałam ich zbyt wiele, ale zakładam, że z czasem ta liczba się zwiększy.
Wzbiłam się w powietrze i dołączyłam do Tamaranki oraz zielonego pterodaktyla. Cyborg zasiadał kółkiem swojego prototypowego auta, a Robin zapylał z przodu swoim równie kolorowym jak on sam, motorem.
Wleciałam na drogę, z której dokładnie było widać naszą powoli dokańczaną wieżę. Z zewnątrz budynek wyglądał na gotowy, ale w środku był w stanie kompletnie surowym. Cyborg dopiero ogarnia elektronikę i wyposażenie pomieszczeń, więc jeszcze jakiś czas zostaniemy we własnych mieszkaniach.O ile je ktoś miał... Miejsce, w którym się ulokowałam, było starym mieszkaniem mojej matki. Zaniedbane po jej samobójstwie, popadło w ruinę, ale nie mam zbyt dużych wymagań. I tak większość czasu spędzam z tytanami przy wieży bądź przy sporadycznych akcjach. Lider ma dopiero w planach podłączenie się do systemu ostrzegawczego policji, przez co nie "interweniujemy" jeszcze zbyt często. Ludzie na razie się do nas nie przyzwyczaili, więc może to i lepiej.
Odłączyłam się od drużyny, przekazując im telepatycznie, że muszę coś załatwić, na co w ogóle nie zaprotestowali. Zadziwiające, jak łatwo przychodzi mi okłamywać ludzi, którzy kandydują na zaufanych znajomych. Zaufanie - coś na co trzeba sobie zasłużyć, coś na co nie zasługuję.
W rzeczywistości muszę pomedytować. Trygon się do mnie dobija, tak jakby nagle sobie przypomniał, że spłodził sobie dziecko.
Wylądowałam na dachu budynku, w którym tymczasowo zamieszkałam. Ukryłam się w cieniu, rzucanym przez zabudowany szyb wentylacyjny i przyjęłam pozycję lotosu.
Kompletnie odcinając się od świata, zagłębiłam się w swój mroczny umysł.

Najpierw z czerwono-czarnego wiru wyłonił się lśniące, białe rogi. Dalej wielka, rubinowa twarz wraz z dwoma parami jaskrawo żółtych oczu, przepełnionych gniewem i wyższością. Kurz opadł, ukazując czerwone cielsko demona, częściowo ukryte pod metalowymi płytkami i jasnym materiałem przepasanym przez biodra. Trygon zarył kilkukrotnie kopytami o ziemię i ryknął wściekle. 
Wysunął przed siebie zakończone wielkimi pazurami dłonie, z których wyprysła mroczna energia, tak podobna do mojej i pochłonęła sparaliżowane strachem Azarath. 
Z psychopatycznym uśmiechem zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. 

Nabrałam gwałtownie powietrza i upadłam na zakurzony dach. To zwykła wizja. On chce mnie tylko nastraszyć. Nie raz już mi pokazywał takie obrazy. 
Wchłonęłam w gruby dach i zmaterializowałam się w zniszczonym pokoju. Miotałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu księgi. Nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ją odłożyłam. Na następny raz sobie zapamiętam, żeby kłaść rzeczy w jedno miejsce.
Krzyknęłam zirytowana w przepełnione kurzem i pyłem powietrze, uwalniając swój gniew na Trygona, jak i samą siebie. Pozwoliłam by otulił mnie astralny kruk. Czemu wszystko mi nie wychodzi?

--------------------------
Przepraszam! Rozdział za krótki i dodany za późno. Nie mam weny ani chęci do pisania, a i tak jakoś nikt tutaj ostatnio nie zagląda. Włączałam ten głupi, zaczęty rozdział i wgapiałam się w niego, ale nie miałam kompletnie pomysłu na pisanie. Nie spodziewajcie się, że rozdziały będą jakoś regularnie i często. Może właśnie tak co 1/2. Albo nawet więcej. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 31 sierpnia 2017

3. WSCHÓD SŁOŃCA

Otwarłam leniwie oczy, wybudzając się z długiej medytacji. Opadłam na dach wysokiego budynku i obróciłam twarz w stronę zachodzącego słońca. Ostatnie ciepłe promienie ogrzewały moją spowitą w czerń oraz granat sylwetkę. Przeniosłam wzrok na szkielet wieży majaczący na horyzoncie. Siedziba w kształcie litery "T". Całkiem fajny pomysł...
- Raven, jesteś potrzebna przy cmentarzu na Dark Street - usłyszałam w prawym uchu lekko zdyszanego Robina.
- Zaraz będę - odparłam obojętnie, delikatnie dotykając przycisku w komunikatorze.
Naciągnęłam mocnej kaptur i wzbiłam się w powietrze, kierując się na zachód.
Po minięciu niezliczonej liczby zakorkowanych dróg i wieżowców wyleciałam na obrzeża Jump City, zabudowane podobnymi do siebie małymi domkami.
Widząc kościół rozejrzałam się dokładniej za tytanem. Wylądowałam obok bramy cmentarza, która była lekko rozwalona. Nagle zza moich pleców doleciało szybkie "padnij" Robina. Wykonałam polecenie, wchłaniając w podłoże. Zmaterializowałam się za brunetem i od razu zrozumiałam dlaczego mnie wezwał. Przy wysokim murze stał skrzydlaty mężczyzna, spowity w czarny płaszcz.
Idąc śladem Robina przyjęłam bojową pozycję, dokładnie śledząc każdy ruch demona.
Spod kaptura spozierały na nas żółte oczy zwykłego podwładnego. Mężczyzna wykonał nieokreślony gwałtowny ruch, więc nie czekając na to co się wydarzy, szybko chwyciłam go w astralną łapę kruka. Istota zaczęła się miotać, ale po chwili stężała. Przerażony spojrzał na mnie, jakby zrozumiał z kim zadarł. Przeszłam przed Robina, powoli zbliżając się do demona.
- Nie próbuj wracać - wysyczałam w jego umyśle i wciągnęłam go pod ziemie, do miejsca z którego przyszedł.
- Raven, co ty... - nie dałam mu dokończyć bo odwróciłam się i wyjaśniłam.
- To zwykły demon, odesłałam go tam, gdzie jego miejsce - odparłam, wzruszając ramionami na, co Robin już otwierał usta by zapewne spytać skąd o tym wiem, ale nie dane mu było się wysłowić.
- Już jestem! - dobiegło gdzieś z boku. Oboje spojrzeliśmy się w tamtym kierunku. Bestia biegł wzdłuż ceglanego muru otaczającego cmentarz.
- W porę - mruknęłam kąśliwie, czego nie usłyszał adresat uwagi.
A już miałam pytać tymczasowego, wybranego drogą demokratycznego głosowania lidera, czemu wezwał tylko mnie.
Zielono-skóry doczołgał się do nas, oparł ręce na kolanach i łapał głębokie oddechy.
Na usta cisnął mi się komentarz dotyczący kondycji chłopaka, ale przypomniałam sobie o swojej, która też nie jest w najlepszym stanie.
- Gdzie reszta? - rzuciłam w przestrzeń, a odpowiedział mi jeden z zaginionych tytanów, biegnący wzdłuż oświetlonych budynków.
- Przepraszam, nie mogłem się wyrwać wcześniej - wytłumaczył się Cyborg, podchodząc do nas.
- Raven sobie poradziła - odparł z lekką nutą przekąsu. Pewnie mnie potem wymagluje, skąd wiedziałam o rasie przeciwnika. Zgromiłam go wzrokiem, ale chłopak w odpowiedzi wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
- A gdzie Gwiazdka? - rzucił w przestrzeń Bestia, który wtopił się w rosnące przy bramie krzaki.
W odpowiedzi uzyskał tylko wzruszenia ramionami, a potem nastała grobowa cisza (czujecie to?).
- Może ruszymy swoje bohaterskie tyłki i zrobimy coś przy wieży - zaproponował nagle Cyborg.
Ponownie zgodnie kiwnęliśmy głowami.
- Mogę nas teleportować - rzekłam cicho, trochę nieśmiało. Nie czuję się przy nich swobodnie.
Robin wykonał dziwny ruch ręką, który chyba miał oznaczać zgodę.
Wypuściłam powoli powietrze i skupiłam się na miejscu docelowym.
Ogarnęła nas czarna, mroczna energia. Całym moim ciałem szarpnęło. Chwilowy brak grawitacji. Zaraz potem uderzam stopami w skalną wysepkę.
Upewniłam się tylko czy nikt się nie rozszczepił. Jest dobrze.
- T-to czarne coś... nie... - zaczął zdławionym głosem Bestia, ale zamknął się pod moim morderczym wzrokiem. Uśmiechnął się sztucznie i wyciągnął kciuka w górę. - Było świetnie - zapewnił, prostując się.
Ja przyzwyczaiłam się do teleportacji, za to cała reszta mogła odczuwać nieprzyjemne skutki.
Nagle z mojej prawej strony dobiegł huk. Źródłem dźwięku był spadający do wody głaz, który oddzielił się od wyspy. Przy brzegu stał mokry Bestia, który chyba był sprawcą tego małego zamieszania. Chłopak popatrzył po nas jak zbity pies i grzecznie usiadł daleko od morza, które nadal mocno falowało.
- To co... - zaczęłam, ale Cyborg przerwał mi uniesieniem ręki. Pół-robot pochylał się nad planem wieży.
Omiotłam spojrzeniem wysoki szkielet w kształcie przestrzennej litery T, majaczący na spowitym w ciemne chmury nocnym niebie. Nie wiem czyj to był pomysł i wolę nie wnikać...
- Teraz mnie słuchać, bo nie będę powtarzać - rzekł głośno Cyborg, tak by dotarło nawet do Bestii.


Lekko przykurzona usiadłam na brzegu obszernej wyspy. Nad ciemnym horyzontem unosiła się pomarańczowo-różowa poświata. Słoneczna tarcza ledwie wystawała ponad nim. Piękny obraz dopełniały podświetlone obłoki, unoszące się nad lekko falującą taflą morza.
Przenoszenie betonowych bloków i dziwnych urządzeń nie należy do wyczerpujących zadań, ale jest zwyczajnie nudne. No może nie do końca, bo przecież od czego jest zielona łamaga, która spuszcza sobie na stopy różne ciężkie przedmioty. Uniosłam się nad ciemne skały i ułożyłam nogi w kwiat lotosu. Pozwoliłam myślom swobodnie przepływać przez mój umysł.
- Azarath Metrion Zinthos - mruczałam w kółko pod nosem.
Zwykła mantra, a pozwala się skupić. Azar mnie jej nauczyła. Zresztą jak wielu innych rzeczy, w tym panowaniu nad całą mocą, którą posiadam. Dar a za razem przekleństwo, pochodzące od jednego z najsilniejszych między wymiarowych demonów. Obarczył mnie proroctwem, o którym dowiedziałam się po śmierci Azar, gdy pod opiekę wzięła mnie Arella. Krótko po tym, Trygon spotkał się ze mną. Nie cieszyłam się z tego, że poznałam swojego ojca, tak jak przeważnie się dzieje. Jak można się radować z powodu rodzica, który chce podbić twój wymiar.
Stop! Opanowałam myśli, które zaczęły galopować w złym kierunku.
Wypuściłam powoli powietrze ustami.
Drgnęłam gdy poczułam dotyk na ramieniu. Powoli otworzyłam oczy, pozwalając by pierwsze dzisiejsze promienie oślepiły mnie. Czemu lubię sobie zadawać ból? Mam w ten sposób odpokutować złe czyny ojca?
Przeniosłam wzrok na Robina. Uniosłam pytająco brew, czego przecież nie mógł zobaczyć przez kaptur rzucający na moją twarz cień.
- Wracamy - rzekł krótko.
Skinęłam głową i ponownie obróciłam się w stronę dużej pomarańczowej tarczy wznoszącej się mozolnie nad horyzontem.
Każdy wschód słońca to obietnica nowego dnia, wszystko jest możliwe...

-----------------------
Nie chce mi się tego komentować, więc ten przywilej pozostawiam wam. Mam nadzieję, że się spodoba.

środa, 23 sierpnia 2017

2. PO CYWILNEMU? NIC NIE MÓWIŁEŚ...

Przeszłam przez ulicę, starając się jak najmniej rzucać w oczy. Naciągnęłam mocnej kaptur od czarnej bluzy, pożyczonej od matki, która kiedyś żyła na Ziemi. Z pewnych powodów jednak przeniosła się na Azarath, które moim zdaniem jest o wiele lepszym miejscem. Wieczny pokój i harmonia, które pomimo mojej demonicznej natury lubiłam.
Oparłam się o otynkowaną ścianę pizzeri i leniwie rozglądałam się za pozostałymi osobnikami.
Spojrzałam się na elektroniczny zegar, zamontowany na jeden ze ścian. 15.57. Wypuściłam w wyuczony sposób powietrze i spuściłam wzrok na długie, czarne botki, które noszę ze swoim "standardowym" strojem.
Mijało mnie wiele śpieszących się ludzi, którzy byli mi całkowicie obcy i obojętni. A jednak z jakiegoś powodu chcę uchronić ten żałosny wymiar przed Trygonem.
- Hejka - usłyszałam z prawej strony. Przeniosłam wzrok na zwykłego nastolatka w przyciemnianych okularach.
Burknęłam nieartykułowany dźwięk pod nosem i zastukałam kilkukrotnie niskim obcasikiem o zniszczoną kostkę brukową.
Wyprostowałam się i spojrzałam na Robina.
- Wchodzimy? - wskazałam na dwuskrzydłowe szklane drzwi pizzeri. Chłopak skinął głową i skierował się we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Jakie jest twoje prawdziwe imię? - spytał nagle, gdy prześlizgiwaliśmy się zwinnie między zajętymi stolikami.
- Zaufanie działa w dwie strony - odparłam, wchodząc po schodach pomijając po kilka stopni naraz.
- Richard - odpowiedział, wprawiając mnie w lekki szok. Naprawdę?
- Rachel - rzuciłam, siadając przy najbardziej wysuniętym stoliku na balkonie.
- Jakieś nazwisko?
Spojrzałam na niego zabójczo, co całkowicie zignorował.
- Ty swojego nie podałeś - żachnęłam się i opadłam na nieistniejące oparcie barowego krzesła, przez co prawie wywinęłam pokaźnego fikołka.
Robin stłumił chichot, gdy rozpaczliwie starałam się złapać równowagę.
- Nie mam - skłamałam, siedząc już prosto na tym diabelskim krzesełku.
Richard podniósł tylko brew, ale nic nie powiedział.
Nagle przy chłopaku wylądowała odziana w metal Tamaranka. No i tyle by było z przykrywki.
Po jaką cholerę męczyłam się z wbijaniem w te niewygodne czarne jeansy po Arelli? Przecież równie dobrze mogłam tu przyjść pod postacią demona, skoro Gwiazdka robi takie wejścia...
Zakryłam dłońmi twarz, w geście rozpaczy, ale nic nie skomentowałam.
- Cześć - rzuciła wesoło dziewczyna i sądząc po cichym skrzypnięciu krzesła, usiadła przy Robinie.
Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła.
- Siema ziomki - drgnęłam na to jakże ambitne powitanie dochodzące zza moich pleców.
Po moich obydwóch stronach dosiedli się pozostali członkowie drużyny.
- To co jemy? - spytał Bestia, zacierając dłonie, zakryte rękawiczkami.
On jak wszyscy poza Gwiazdką, postarał się o ukrycie swojej tożsamości. Może nie jest taki głupi jakby się wydawało? Cofam. Jednym gwałtownym ruchem ściągnął szary kaptur ukazując swoje całkowicie zielone oblicze, a drugą ręką sięgnął do mojego. Zwinnie niczym kot ominęłam atak i rzuciłam powalające spojrzenie temu gnojkowi. Chłopak skulił się lekko i stracił pewność siebie.
- Zamówimy coś i ustalimy szczegóły - zaproponował ugodowo Robin i podniósł rękę by przywołać kelnera.
Po chwili oczekiwania podeszła do nas wysoka szatynka, ubrana w firmową bluzkę.
Nie zwracając uwagi na jej dziwne spojrzenia odpłynęłam myślami.
Czy będę mogła im zaufać od razu i powiedzieć o ojcu i jego zamiarach? Najprawdopodobniejszym skutkiem tego będzie wywalenie mnie z drużyny, o ile w ogóle jakaś powstanie, a może nawet polowanie na mnie. To po części moja wina, że Trygon tutaj przybędzie. Czas pokaże, co będzie najlepszym wyborem...
Złapałam mechaniczną dłoń, szybko poruszającą się przed moją twarzą. Zabójczo spojrzałam się na jej właściciela, ale ten nie stracił swojej pewności i z lekkim uśmiechem rzucił:
- Jaką chcesz pizzę... - zawiesił głos, wyraźnie zakłopotany tym, że nie zna mojego imienia.
- Obojętnie - odparłam i wyczekałam aż kelnerka odejdzie. - Raven - powiedziałam cicho w stronę robota.
Ten skinął tylko głową i oparł brodę na dłoniach.
- Przemyślałem wszystko i chcę się tym z wami podzielić - zaczął swój wywód Robin. - Wcześniej sam chroniłem to miasto i naprawdę cieszę się, że chcecie mi w tym pomóc. Ale nie zakłada się drużyny od tak - pstryknął palcami przed swoim nosem - i nie jest to też takie łatwe jakby się wydawało - kontynuował. - Kilka kwestii organizacyjnych, a za razem problemów. Po pierwsze - wygiął palec wskazujący prawej ręki - siedziba. Po drugie - odgiął kolejny palec - nazwa. Po trzecie - zawiesił się na chwile, jakby stracił wątek. - chyba nie ma po trzecie - skończył i zaśmiał się nerwowo.
- Co do siedziby to mój ojciec i ja możemy się tym zająć - zaproponował Cyborg. - Oczywiście nie obejdzie się bez waszej pomocy.
Bestia kręcił się na swoim krześle, aż w końcu nie wytrzymał i wystrzelił z ręką do góry, jak uczniak.
- Mam pomysł na nazwę - wyjaśnił podekscytowany. - Niesamowici bohaterowie - pochwalił się, uśmiechnął szeroko i położył ręce na bokach.
- Głupie - skwitowałam krótko, nawet na niego nie patrząc.
- Popieram - powiedział Robin i zamyślił się na chwile. - Co powiecie na Młodzi Tytani? - spytał łagodnym głosem.
- Jestem za - wyciągnął mechaniczną rękę w górę Cyborg. W ciszy ja i Gwiazdka poszłyśmy jego śladem.
- To ustalone - rzekł zadowolony Robin i umilkł, bo kelnerka przyniosła dwie duże, parujące pizze oraz kilka sosów.
- I tak uważam, że Niesamowici Bohaterowie są lepsi - mruknął pod nosem i capnął połowę wegańskiej, o którą tak wykłócał się z Robotem Mięsożerca.
Bez większego zainteresowania wzięłam jeden kawałek ciasta. Między nami panowała niekomfortowa cisza.
- Jakie są wasze prawdziwe imiona? - rzucił nagle Bestia. Ten to wie co powiedzieć...
- Tajemnica - odparł Robin, gdy przełknął pizze. Czy ja dostałam jakiś przywilej, czy jak?
- Victor Stone - rzucił obojętnie Cyborg.
Bestia przeniósł z wyczekiwaniem wzrok na mnie, jako że Gwiazdka przedstawiła się po wyrwaniu jej z rąk kosmitów.
- Raven - burknęłam pod nosem.
Bestia otwierał już usta, by coś powiedzieć, ale zamordowałam go wzrokiem.
Popatrzył na mnie dziwnie i wziął kolejny kawałek pizzy nic już się nie nie odzywając. Chyba nie chciał się bardziej narażać.
- Garfield Logan - rzekł. Jego ton wskazywał na dumę z samego siebie.
- Jak ten rudy kot? - Cyborg parsknął śmiechem, ale Bestia niczym ja zgromił go wzrokiem. Może to zaraźliwe?
Oparłam podbródek na wewnętrznych stronach dłoni i utkwiłam wzrok w dalekim horyzoncie. Może nie powinnam ich w to wkopywać? Trygon jest moim problemem i powinnam sobie z nim sama poradzić. Warknęłam w myślach. Czemu muszę wszystko komplikować. Trzeba było pomyśleć nad tym co się robi, żeby potem nie mieć durnych wątpliwości
- Muszę się zbierać - wyrwało mnie z odrętwienia. Cyborg zsunął się z krzesła i odszedł kilka kroków, ale zatrzymał się, jakby coś sobie przypomniał.
- Jak mam się z wami skontaktować? - spytał lekko zdezorientowany.
- Przez to - Robin rzucił w jego stronę jakiś mały przedmiot. Cyborg obejrzał go dokładnie, wsadził do kieszeni bluzy i po mruknięciu pożegnania odszedł.
Przeniosłam wyczekujące spojrzenie na chłopaka. Po chwili zrozumiał o co mi chodzi i szybko sięgnął do spodni.
- To są komunikatory. Tymczasowo będziemy ich używać, a potem wymyśli się coś lepszego - wyjaśnił brunet i podał po jednym urządzeniu dla każdego. Obejrzałam mały okrągły przedmiot z każdej strony. Niepozorne i przy okazji nie rzuca się tak w oczy.
Spojrzałam na Bestie, który tempo wpatrywał się w komunikator, jakby nie wiedzieć co z nim zrobić.
- To się wkłada do ucha - wysyczałam do Zielonego, który od razu się ożywił i zadowolony z nie wiadomo czego, zaczął przerzucać urządzenie z ręki do ręki.
Po mimo tego, że jestem z innego wymiaru mam jakieś pojęcie o tym świecie, czego nie można powiedzieć o speszonej Gwiazdce. Mama Ziemianka nie jest nawet zła. No chyba, że oddaje się w ręce diabła...
Odgoniłam niemiłe myśli i spojrzałam na ten sam zegar po drugiej stronie ulicy. 17.14
- Muszę iść - ogłosiłam i bez pożegnania odeszłam.

sobota, 19 sierpnia 2017

1. MOŻE TAK OD POCZĄTKU?

- Kim jesteś? - rzucił zdezorientowany w przestrzeń. Rozbudzony miał problem ze zlokalizowaniem mnie.
W ciszy wyszłam z cienia, ukazując mu swoje ludzkie oblicze, tak różne od demonicznej duszy.
Chłopak wygramolił się z cienkiej kołdry i stanął w obronnej pozycji przy łóżku.
- Te sny, to twoja sprawka? - spytał lekko podniesionym głosem.
- Ja tylko ukazuję ci jedną z możliwych przyszłości - skłamałam, poprawiając głęboko naciągnięty kaptur granatowej peleryny.
Brunet popatrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Jak się nazywasz? - rzucił spokojnym już głosem, jakby zrozumiał, że nie mam zamiaru zrobić mu krzywdy.
- Raven - odparłam krótko.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Zinterpretuj to tak jak wolisz - przerwałam mu obojętnym tonem.
- Mam...
- Zrobisz co uważasz - ponownie weszłam mu w zdanie.
Widocznie zirytowany tym, że nie dałam mu dokończyć, zlustrował mnie wzrokiem.
- Proponuję ci dołączenie do Nowych Młodych Tytanów - powiedziałam obojętnie, poprawiając długie do połowy ramiona, czarne rękawiczki.
- Dlaczego miałbym... - reszty nie dane było mi usłyszeć, bo teleportowałam się, zapewne zostawiając w ciemnym pokoju oszołomionego Robina.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Z ciemnej i wąskiej uliczki przyglądałam się poczynaniom ubranego na kolorowo bruneta. Walka z tym galaretowatym potworem od początku skazana była na jego porażkę. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i rozejrzałam się po zniszczonej ulicy.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem reszta powinna się tu pojawić za chwilę.

Gwałtownie cofnęłam się do cienia, gdy przy uliczce, w której stałam przebiegł chuderlawy, zielony chłopak. Podbiegł do Robina, który aktualnie dźgał metalowym kijkiem potwora, ale na daremno. Wymienili między sobą kilka słów i poczęli walczyć razem.
Zielony przemienił się nosorożca i zaszarżował na modyfikowaną galaretkę, z marnym i niepożądanym skutkiem utknięcia w nim.
Westchnęłam z politowaniem i dołączyłam się do walki. Zgrałam się z wysokim i rozbudowanym mężczyzną w kapturze, który... strzelił z ręki? To na potem. Zawisłam nad pozostałymi "bohaterami" i uwolniłam astralnego kruka, pozwalając by wleciał w potwora, który zwyczajnie "wybuchł" rozrzucając na wszystkie strony fioletową maź. Ptak osłonił mnie przed tym zmasowanym atakiem i zaraz potem połączył się ze mną.
- Nie znasz mnie - przekazałam telepatycznie Robinowi, gdy zauważyłam, że chciał coś powiedzieć. A sądząc po jego skonsternowanej minie, miało to być coś na mój temat.
- Koleś, to było świetne - rzucił w przestrzeń zielony chłopak, ubrany w dopasowany czerwono-biały kostium. - Musimy to kiedyś powtórzyć - dodał z uśmiechem.
- Przydałaby mi się pomoc w obronie miasta - powiedział zamaskowany chłopak, pozostawiając zdanie do własnej i indywidualnej interpretacji.
- Aaa! Robin! - wykrzyczał podekscytowany groszek, jakby wcześniej się nie zorientował.
- Gratuluję spostrzegawczości - skomentowałam złośliwie, zasłaniając się granatową peleryną. Chłopak jakby nie słysząc mojej uwagi, zaczął się ekscytować Cudownym Chłopcem.
- Stop - warknął zakapturzony mężczyzna, przerywając zielonemu podziwianie Robina. - Proponujesz nam założenie drużyny? - spytał bruneta. Dyskretnie zlustrowałam go wzrokiem, ale cały przykryty był ubraniem, więc nie mogłam stwierdzić nawet, czy jest człowiekiem.
- Tak - odpowiedział spokojnie, zerkając ostrzegawczo na zielonka, który z nabożnym podziwem wpatrywał się w niego.
- Zgadzam się - odparł i zdjął kaptur, ukazując swoje obliczę.
Zielony ponownie się podekscytował, na widok głowy ciemnoskórego mężczyzny. Ponad połowa była z jasnego metalu, a gdzieniegdzie połyskiwały mechaniczne i elektroniczne części.
- Cyborg! - ochrzcił go zielony i dopadł go, by dokładniej przyjrzeć się pół robotowi.
- Zielony, zgadzasz się? - spytał lekko podirytowany jego zachowaniem.
- Jestem Bestia - odparł mało zainteresowany Robinem. - Oczywiście, że tak!
Były pomocnik Batmana przeniósł pytające spojrzenie na mnie. Pokiwałam potwierdzająco głową, nie okazując ani entuzjazmu, ani nawet najmniejszej radości. Tak jakby było mi to całkiem obojętne, chociaż było zupełnie na odwrót
- Złaź ze mnie - zdenerwował się w końcu Cyborg i zrzucił Bestię na asfalt.
- Spokojnie ziomek - powiedział, zbierając się z brudnej drogi. - Może pójdziemy na pizzę? - zaproponował ugodowo, otrzepując strój.
- Jutro o 16 w tej pizzeri - odparł Robin, wskazując na budynek z dużym balkonem po przeciwnej stronie. - Uzgodnimy wszystko... - nie dane mu było skończyć, bo przerwał mu głośny pisk Bestii. Nawet Black Canary by się takiego nie powstydziła...*
Spojrzałam z politowaniem na chłopaka, a zaraz potem w kierunku, który wskazywał wysuniętą ręką.
Na niebie, z zawrotną prędkością leciało kilka dziwnie wyglądających statków, na czele ze świecącą zieloną smugą.
- Sam to sprawdzę - rzucił gotowy do biegu Robin, ale Cyborg go zatrzymał.
- Już nam rozkazujesz? - zapytał z wrogością.
Chłopcy zaczęli się kłócić, a mnie coraz bardziej bolała głowa. Teleportacje między wymiarowe nie są przyjemne. Zaczęłam rozmasowywać skronie, a hałas ciągle narastał.
- Cisza! - warknęłam głośno, a wszyscy zebrani spojrzeli się na mnie jak na idiotkę. - Kłótnie nie sprzyjają powstawaniom drużyn - wysyczałam i zakryłam się szczelnie peleryną. Nie lubię być w centrum uwagi.
- Raven ma rację - zaczął spokojnym tonem Robin. Idiota! Skąd miałby wiedzieć jak się nazywam. - Przepraszam. Razem pójdziemy sprawdzić co się dzieje, zgoda? - razem pokiwaliśmy głowami. - No i o to mi chodziło - rzekł z lekkim uśmiechem.
Brunet kiwnął głową, na znak byśmy podążali za nim i wystrzelił linkę, która wciągnęła go na dach najbliższego budynku.
Oderwałam się od ziemi, by podążać za chłopakiem, ale spojrzałam się jeszcze na resztę ferajny, czy mają możliwość wzbicia się w powietrze. Cyborg zrezygnowany zerwał z siebie resztę ubrań, ukazując w więcej niż połowie zrobotyzowane ciało i odbił się od asfaltu, przypalając go lekko "płomieniami" z silników zamontowanych na podeszwach. Full wypas ta "zbroja"**
Nie zważając już na chłopaków, podążyłam za brunetem, który skacząc po dachach zdążył się oddalić.

Leciałam nad najróżniejszych budynkami. Co chwilę zerkając na Robina w postaci kolorowej plamki skaczącej po dachach, rozglądałam się za tymi dziwnymi statkami. No i kosmiczną zieloną smugą. Za mną leciał Cyborg i zielony pterodaktyl. Osobiście starałam się być niewidoczna, ale tamtych dwóch chyba to nie obchodziło. Moje nędzne rozmyślania przerwał kolorowy błysk na którejś z głównych ulic. Robin od razu skierował się w tamtą stronę. Wyprzedziłam przyszłego członka drużyny i wylądowałam na dachu budynku, pod którym toczyła się kosmiczna bitwa.
Na środku kolejnej zdewastowanej ulicy stała rudowłosa kobieta, otoczona zgrają dziwnych, ciemno-zielonych hybryd. Czego dokładnie, nie byłam w stanie określić.
Tamaranka – sądząc po zdolnościach – strzelała kulami plazmy w około, nie zważając na innych ludzi. Kosmici, zacieśniali swój krąg, ale ciągle ubywało ich, bo padali jak muchy od ciosów kobiety.
- Komu pomagamy? – zapytał nagle Robin, przyprawiając mnie o palpitacje serca.
- Skąd mam wiedzieć – burknęłam w odpowiedzi i rozejrzałam się. Ze statków, które właśnie nadleciały, wybiegli - dla odmiany - uzbrojeni kosmici. Z długich włóczni, zakończonych różnokolorowymi kamieniami zaczęły wystrzeliwać jasnozielone kule. Kilka trafiło w dziewczynę, skutecznie ją obezwładniając.
- Będziemy tu tak siedzieć? – szepnął zdezorientowany Bestia i popatrzył się po wszystkich.
- Nie wiem kim oni są, ani jakie mają zamiary, ale chcę się dowiedzieć dlaczego zabierają tę dziewczynę – rzekł Robin i przeskoczył przez murek.
Idąc jego śladem teleportowałam się na dół.
- Ej! – krzyknął Robin wymachując rękami. Geniusz...
Kosmici obrócili się w naszą stronę i spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Jeden z uzbrojonych wojowników podniósł włócznię i strzelił w Robina. Dzięki wytrenowanemu odruchowi wzniosłam tarczę przed brunetem, chroniąc go przed pociskiem.
- Już chyba wiesz, kogo ratować – rzekłam złośliwie.
On pokiwał tylko głową i z obszernym ruchem ręki krzyknął:
- Na nich! – kreatywnie...
Z pomocą astralnej łapy kruka, naśladującej moją rękę powaliłam sporą grupkę kosmitów.
Robin zajął się tymi, którzy nieśli kobietę do statku, a pozostali pomagali mi w obezwładnianiu reszty.
Czarnymi jak smoła pociskami powaliłam hybrydy czyhające na niczego nieświadomych chłopaków, którzy rozprawiali się z kilkoma kosmitami na sterydach.
Rozejrzałam się na czarno-żółtą peleryną Robina. Chłopak walczył ze zgrają następnych wojowników. Wypuściłam astralnego kruka, który przewrócił i pokaleczył cześć z nich.
Po kilku następnych minutach, resztki z wielkiej hordy wskoczyły czym prędzej do statków i odleciały.
- Chyba im się odechciało - skomentowałam pod nosem.
Razem z chłopakami podeszłam do leżącej w małym kraterze kobiety. Otoczyliśmy ją, na co zareagowała wrogo. Zaczęła wymachiwać rękami i warczeć coś po swojemu. Jak na złość znam 7 języków, a tamarański mi gdzieś umknął. Rudowłosa podniosła się gwałtownie pomimo założonego ciężkiego stroju i spojrzała się po wszystkich twarzach. Zatrzymała się obrócona frontem do Robina. Chłopak spiął się lekko, gotowy by zrobić unik. Jednak dziewczyna była zbyt szybka. Doskoczyła do niego, przyciągnęła i... pocałowała?
Tamaranka odepchnęła chłopaka, który lekko się do niej przyczepił, a mnie olśniło. Zrobiłam mentalnego facepalma. Przecież oni mogą poznawać języki przez pocałunki.
- Dziękuję wam za ratunek - powiedziała w przestrzeń. Robin pozbierał się już i starał się ukryć zarówno czerwoną twarz jak i emocje, których nie potrafił w tej chwili kontrolować. 
- Nie ma sprawy - odrzekł lekko zażenowany brunet. - Jak się nazywasz? - spytał, usilnie uciekając od mojego świdrującego wzroku. Uśmiechnęłam się kpiąco. Faceci to jednak faceci.
- Koriand'r, a dla was Gwiazdka - uśmiechnęła się delikatnie, jakby speszona.
- Przyłącz się do nas - wyskoczył jak Filip z konopi Bestia, a dziewczyna onieśmieliła się jeszcze bardziej.
- J-ja - zaczęła, ale przerwał jej Cyborg.
- Nie daj się prosić.
- Dobrze. Zgadzam się - rzekła po chwili namysłu, już wyprostowana i pewna.
Wszyscy poza mną zareagowali entuzjastycznie na kolejnego członka drużyny.
- Muszę już iść - oznajmiłam nagle, gdy nastała krępująca cisza. Nie czekając na ich reakcje ruszyłam wzdłuż uszkodzonej ściany budynku, wymijając zbierających się gapiów.
- Pamiętaj o spotkaniu! - krzyknął ktoś za mną, ale odległość sprawiła, że nie miałam możliwości rozpoznania właściciela głosu.
Weszłam w pierwszą lepszą uliczkę i teleportowałam się do tymczasowego mieszkania.
Wszystko poszło po mojej myśli. No może nie do końca, bo nadprogramowo nawinęła się Gwiazdka, ale mniejsza o nią. Teraz tylko czekać...
Westchnęłam i zajęłam się medytacją.

-------------------------
*Raven zna Black Canary, a skąd to dowiecie się później.
**W JL vs TT Cyborg ma takie coś, podobne to trochę do możliwości zbroi Iron Mana. Nie znalazłam nigdzie potwierdzenia co do posiadania tych silniczków w starszej wersji, sprzed The New 52.
Witam was. Mam nadzieję, że nie obrazicie się za tak duże przerwy i że było warto czekać. Zawsze pisałam krótsze rozdziały, takie 700-800 słów. Ten ma koło 1500, co i tak nie jest moim zdaniem zadowalające przy częstotliwości pojawiania się rozdziałów. Proszę bez bicia, a jeśli już chcecie się wyżyć to na mojej wenie, która spieprzyła gdzieś. Jak ją spotkacie to przynieście mi ją żywą. Przewidywana nagroda.