sobota, 4 kwietnia 2020

8. PANIC! IN THE TOWER

 Ciemność. Kompletny brak orientacji. Nie mogłam określić, gdzie się znajdowałam. A może czy w ogóle istniałam? Błogi stan całkowitego znieczulenia. W końcu otaczała mnie pustka. Nieskończona i niezmącona przestrzeń, cała dla mnie.

Byłoby zbyt pięknie, gdyby ten uświęcony stan trwał wystarczająco długo. Ale czy wystarczająco, nie oznaczałoby wiecznie?

Przestrzeń wokół mnie zaczęła pękać. Gładka, głęboka czerń rozłamywała się, wpuszczając z zewnątrz światło. Najpierw delikatne, prześwitujące w niewielu miejscach, ale z każdą chwilą, która mogła trwać zarówno sekundę, jak i całe lata, stawało się coraz bardziej wyraźne, wręcz oślepiające po tak długim czasie przebywania w mroku. Przez szczeliny wsunęły się świetliste, rozmyte obłoki. Myśli. Uczucia. Wspomnienia. Moje i cudze. Świat zewnętrzny. Dobijał się do mnie, chociaż tak bardzo nie chciałam wracać.

Wybudziłam się.

– Tego mi było trzeba – mruknęłam pod nosem, przeciągając się.

Ziewnęłam, wsunęłam buty i zarzuciłam pelerynę na plecy. Spojrzałam na zegarek. Była prawie trzecia w nocy. Mój cykl dobowy kompletnie się rozregulował odkąd zaczęliśmy swoją działalność, ale nie miałam z tym problemu.

Poszłam do salonu. Światło zawsze zapalało się automatycznie, jednak tym razem część lamp już działała.

– Jeszcze nie śpisz? – spytałam Robina, który stał przed holograficzną mapą Ziemi.

– A ty już wstałaś? – odgryzł się.

– Kogo szukasz? – Przeskoczyłam do następnego pytania, chociaż nie liczyłam na jakaś konkretną odpowiedź.

– A tam od razu szukam – sapnął i wyłączył hologram.

– Wiedziałam, że nie odpuścisz tak łatwo Abaddona – powiedziałam, a przez jego twarz przemknął cień niezadowolenia.

– Ta. – Podrapał się po karku. – Nastawiłem część systemu na ciągłe szukanie jakichkolwiek śladów. Nic więcej nie mogę zrobić.

– To dlaczego nie przestajesz się tym zadręczać?

 Zbiłam go z tropu tym pytaniem. Wziął ze stołu rękawiczki i powolnym krokiem przeszedł do kuchni.

– Herbaty? – Uniósł do góry pudełko z moim ulubionym naparem.

Kiwnęłam głową. Zaparzył dwa kubki, podał mi jeden, a w swój zaczął się wgapiać z nabożną czcią. Nie chciałam go ponaglać, ale wiedziałam co czuł. Pierwszymi myślami, które odebrałam po medytacji, były jego. Tak silne, że przebijały się przez pozostałe. A może wyłapywałam je z jakichś innych powodów, które niekoniecznie chciałam zaakceptować?

– Wiesz, że jak się już czegoś uczepię, to nie odpuszczam – zaczął i uśmiechnął się z politowaniem nad samym sobą. – Gość tak po prostu wypruwał z ludzi flaki. Teraz hasa sobie gdzieś na wolności, a te jego demony wciąż mogą zrobić komuś krzywdę. Nie mamy pojęcia, kiedy i gdzie zaatakuje...

– O ile zaatakuje – wtrąciłam. – Nigdy nie mamy pewności, a od kilku tygodni jest spokój.

– I sądzisz, że tak po prostu uznał, iż od teraz będzie grzeczny? Coś wydarzyło się między wami i zniknął. Co, jeśli zbiera siły? Albo szuka sojusznika?

– Twoje obawy są jak najbardziej słuszne i zgadzam się z tobą. Chodzi mi tylko o to, że czasami po prostu nie mamy nad czymś kontroli. I czasami musimy sami się zatrzymać, by coś innego poszło do przodu. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja. Czas i tak minie, ale to od nas zależy, jak go zagospodarujemy. – Miałam ochotę uderzyć samą siebie za te hipokrytyczne słowa, jednak za bardzo zależało mi na tym, by pomóc Robinowi.

– Ja to wiem, ale… Po prostu coś wewnątrz mnie nie daje mi spokoju. Mam przeczucie, że w związku z Abaddonem wydarzy się kiedyś coś naprawdę okropnego.

– Możesz mieć rację. W takim razie nie skupiajmy się na tym, że go nie złapaliśmy, tylko ruszmy do przodu i przygotujmy się na to, co nadejdzie. Pomóżmy tym, którzy są krzywdzeni teraz, przez rozprowadzających Vertigo – zasugerowałam, patrząc na niego z wyrozumiałością. Czułam, jak sumienie zjadało go od środka.

– Wiesz, że i tak nie zostawię tego tak całkiem – odparł i wzruszył ramionami.

– Nikt ci nie każe. Po prostu widzę, jak się męczysz i chcę ci pomóc. Tak samo jak ty chcesz pomagać innym.

– Vertigo to kolejny wrzód na dupie, który mnie niezwykle irytuje. – Zmienił temat. Klasycznie.

– Cały czas nad tym pracujemy…

– Ale wszystkie drogi się urywają. Już prawie coś mamy i wtedy „jeb!”, ślepy zaułek. Ostatni gość wydawał się obiecujący, ale to chyba kolejna zmyłka – powiedział niezadowolony i zamilkł na chwilę. – Nie rozumiem, czemu komuś aż tak bardzo zależy, by pozostać w cieniu. – Pokręcił głową i upił łyk.

– Szara eminencja – mruknęłam i zapadła między nami cisza.

Odstawiłam pusty kubek do zlewu i stanęłam przed Robinem.

– Czasami nieważne jak bardzo byś się starał, pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Dlatego idź spać, bo zmęczony na nic się nie zdasz – zasugerowałam poważnym tonem i nie oczekując odpowiedzi, odwróciłam się by wyjść.

– Odezwała się ta, co śpi grzecznie po nocach – prychnął zgryźliwie i uśmiechnął się półgębkiem.

– Zło nigdy nie śpi, Dick – odparłam, będąc już przy drzwiach.

Jakkolwiek odpowiedział, zagłuszyły go zasuwające się za mną drzwi.

 

 

  Wybudziłam się gwałtownie przez nieprzyjemne uczucie spadania. Miałam jakiś sen, ale to nie stąd się ono wzięło. Leżałam praktycznie na krawędzi kanapy w niezwykle skomplikowanej i zapewne bolesnej pozie. Obok mnie był rozwalony Beast Boy, który pewnie jak zwykle się rozpychał.

Całą piątką okupowaliśmy kanapę. Świadomość urwała mi się gdzieś przy trzeciej pozycji z dzisiejszej listy, którą musiał być jakiś niezwykle nudny film familijny.

 Ogromny telewizor był w trybie uśpienia, ale emitował wystarczająco dużo światła, bym mogła bez budzenia pozostałych wyplątać się ze sterty koców i rozrzuconego wszędzie jedzenia. Jakimś trafem cała noc obyła się bez potrzeby naszej interwencji. Ostatnim razem, gdy Beast Boy wymyślił maraton filmowy, już po kilku minutach wezwano nas do sporej jatki na obrzeżach miasta.

 Zebrałam swoją książkę i już miałam wychodzić, gdy przez całą wieżę przetoczył się dudniący, głęboki głos wyłączenia wszelkich urządzeń. Telewizor zgasł, tak samo jak ciągle aktywne ekrany w centrum dowodzenia. Drgnęłam nerwowo na trzask dochodzący od strony kanapy.

– Co się dzieje? – Robin zerwał się, ale jeszcze zaspany wszedł w stertę pudełek, wybudzając przy okazji resztę.

– Nie ma prądu – odparłam. – W wieży – dodałam, gdy Robin spojrzał przytomnie w stronę jak zwykle oświetlonego miasta.

– Zaraz powinno włączyć się awaryjne zasilanie – stwierdził bez cienia wahania Cyborg.

Zamilkliśmy. Oczekiwaliśmy na jakikolwiek sygnał. Z każdą przeciągającą się sekundą napięcie wzrastało.

– Dajcie trochę światła – rozkazał Robin.

Ręka Kori utonęła w zielonej kuli energii. Uniosła ją, a migocząca poświata położyła się na ścianach, tworząc groteskowe cienie, które tylko pogłębiały niepewną atmosferę.

Światło z dwóch reflektorków na ramionach Cyborga było już lepsze, ale bardziej punktowe. Robin też wyposażył się w niewielką latarkę. Beast Boy zamienił się w kota, a ja musiałam zadowolić się tylko w niewielkim stopniu przystosowanymi do ciemności oczami.

– Jeśli nie ma prądu, nie ma też całego systemu alarmowego i obronnego – zakomunikował z niepokojem Cyborg, który machał rękami w powietrzu, zapewne wyświetlając widoczne tylko dla niego obrazy i dane.

– Musimy się rozdzielić. Ja i Cyborg pójdziemy do generatora prądu i spróbujemy go zrestartować – zarządził. – Pozostali...

– Pierwsza zasada horrorów – nie rozdzielamy się – wtrącił poważnie Beast Boy, który na moment przemienił się w człowieka.

– Idźcie sprawdzić po kolei wszystkie możliwe wejścia. Prześlę wam oznaczony plan wieży – powiedział i sięgnął po swoje wszechstronne urządzenie. – Tylko bądźcie ostrożni, nie mamy pojęcia kto za tym stoi i ile może być przeciwników – dodał jeszcze, starając się zamaskować niepokój w głosie.

– Będziemy w stałym kontakcie. – Kori wskazała na przypięty do pasa komunikator i na ten ukryty w uchu. – Uważajcie na siebie – rzuciła zanim wyszliśmy z salonu.

 

 

 

  Przemierzaliśmy labirynt korytarzy powoli i w całkowitej ciszy. Czy tak pogmatwany układ wieży miał utrudniać potencjalnym wrogom poruszanie się, czy może to Robin testował naszą pamięć i orientację w terenie? Nie dość, że jedynym źródłem światła była płożąca się po podłodze poświata energii Starfire, to jeszcze w każdej chwili mogliśmy zostać zaatakowani.

Mój niepokój mieszał się ze zdenerwowaniem towarzyszącej mi dwójki. Ich emocje były wręcz dla mnie namacalne. Czułam się w jakiś sposób za nich odpowiedzialna.

– Stójcie – szepnęłam i zatrzymałam ich wyciągniętą ręką. – Zgaś światło – poleciłam szybko.

Kori zrobiła, co powiedziałam. Przyłożyłam palec do ust, ale przecież nie mogli tego zobaczyć.

Nic nie mówcie. Bezpieczniejsza będzie rozmowa telepatyczna – rzekłam w naszych częściowo połączonych umysłach.

Ktoś chyba idzie – poinformował Beast Boy.

Też coś wyczuwam – odparłam.

Ile osób? – spytała Starfire, która nawet w myślach brzmiała na zdenerwowaną.

Zawahałam się na chwilę. Nie byłam pewna, ale…

Dużo – sapnęłam. – Na końcu korytarza… – zamilkłam na chwilę, by się lepiej skupić. – I chyba przy wejściu, które mieliśmy sprawdzić jako następne – dodałam.

Powiadomię chłopaków, gdzie weszli – rzekła Kori i ledwo dostrzegłam w mroku, jak unosiła rękę do komunikatora.

Czekaj – krzyknął wręcz Beast Boy. – Czy gdzieś przy tym wejściu nie znajduje się przypadkiem generator?

– Wielki Maaganie… – szepnęła pod nosem poruszona Starfire, sprawdzając plan wieży. – Masz rację. Raven, teleportuj nas tam – zarządziła gorączkowo, a poświata bijąca z urządzenia zniekształciła groteskowo jej zaniepokojoną twarz.

Nie mogę. Możemy wpaść w sam środek walki – odparłam bez namysłu. – Poza tym jeden problem mamy przed nami. Chłopcy sobie poradzą – zapewniłam, chociaż z tyłu mojej głowy grasowały jak zawsze jakieś czarne, wątpliwe myśli.

Skopmy tyłki tym tutaj i potem im pomożemy – zaproponował Beast Boy. – Dajcie no mi tutaj światło, żebym widział, jak będą przede mną uciekać w popłochu – powiedział, a ja mogłam sobie tylko wyobrazić, jak zapewne uśmiechał się przy tym głupkowato i na dodatek poruszał zawadiacko brwiami.

Starfire wypuściła mnóstwo kulek energii, które jak flary rozświetliły korytarz migotliwym światłem. Na zakręcie dostrzegłam kilka sylwetek. Jak w pourywanym filmie, przybliżały się z każdym rozbłyśnięciem światła.

– Atak! – krzyknął Beast Boy i rzucił się ku nim.

 Ruszyłam ramię w ramię z nim i Starfire, nacierając praktycznie na ślepo. Wypuściłam materialną łapę, którą zgarnęłam kilku przeciwników naraz. Ich ciała plasnęły o ścianę, chrupnęło kilka kości. Beast Boy warknął jako jakiś kotowaty i wgryzł się w uzbrojoną w długi miecz rękę. Miałam wrażenie, jakby coś mokrego skapnęło mi na twarz, ale wolałam nad tym nie myśleć.

 W kilku krokach znalazłam się w samym centrum walki. Kierując się na wpół wzrokiem, a na wpół słuchem, ciskałam materią w sapiące z wysiłku sylwetki. Ktoś otarł się o moje plecy. Obróciłam się gwałtownie, wypuszczając pięść z rozmachem. Trafiwszy chyba w głowę, syknęłam z bólu. W chybotliwym świetle mignęło mi osuwające się pod moje stopy ciało.

Podświadomie wystrzeliłam płożącą się po ziemi falę energii. Kilka ciał wpadło na siebie. Skrzywiłam się na zgrzyt i mlaśnięcie, jakie towarzyszyło przeszyciu ludzkiego ciała przez ostrze. W kolejnym rozbłysku światła dostrzegłam napastnika. Zablokowałam cios i posłałam go kopnięciem na ścianę. Złamał się w pół. Wyskoczyłam, wzięłam ogromny zamach i powaliłam go uderzeniem w potylicę.

Koło ucha świsnął mi metaliczny odgłos poruszającego się z ogromną prędkością ostrza. Instynktownie zasłoniłam się tarczą. Rozległy się strzały, znowu poczułam krople na ciele. Usłyszałam obok siebie mrożący krew w żyłach skowyt, a przede mną poszybowała zielona fala energii, zmiatająca wszystko, co stało jej na drodze. Strzały ustały, a jedynym dźwiękiem falującym w ciemności było ciężkie dyszenie.

– Raven – wycharczał z siebie Beast Boy.

Dostrzegłam go skulonego na podłodze. Rzuciłam się na kolana, wpadając w lepką kałużę. Do nosa dotarł metaliczny, słodki zapach krwi.

– On krwawi – rzuciłam do Starfire zdławionym głosem. – Bardzo – dodałam.

Głowa Garfielda osunęła się na bok, a zaraz potem całe ciało. Złapałam go.

– Zabierz go stąd – zarządziła między dwoma ciosami. – Zatrzymam ich na jakiś czas – zapewniła, powalając przeciwnika kopnięciem.

– Uleczę go i wrócę – odparłam, przytrzymując jego zadziwiająco ciężkie ciało.

Teleportowałam się do mojego pokoju. W przypływie pędzonych adrenaliną myśli, jakimś sposobem uznałam go za bezpieczne miejsce. Położyłam delikatnie Beast Boy’a na podłodze koło okna. Machnięciem ręki odsłoniłam zasłony, wpuszczając chociaż odrobinę poświaty księżyca, który tej nocy, jak na złość, skrywał się za chmurami.

Wytężyłam wzrok. Dotychczas białe elementy jego stroju zamieniły się w czerwone, mokre plamy. Spojrzałam na ranę. W rozproszonym świetle wyglądała tak, jakby ktoś przecinał skórę wyjątkowo tępymi nożyczkami. Poszarpana, wiotka skóra odsłaniała ziejącą szkarłatem jamę. W pierwszej chwili, gdy przyjrzałam się rozerwanym mięśniom i błyszczącym, śliskim wnętrznościom, zawahałam się i musiałam odwrócić wzrok.

– Weź się w garść – warknęłam do siebie. Garfield wciąż obficie krwawił.

Przeszło mi przez myśl, że chyba posiadał usprawnioną regenerację, ale coś sprawiało, że nie działała.

Uniosłam dłonie nad ranę. Starałam się jak najbardziej skupić, ale cały czas z podświadomości napływały rozpraszające, czarne myśli.

– Po prostu to zrób – fuknęłam na siebie.

Wyobraziłam sobie, jak wszystkie uszkodzone tkanki zasklepiają się. Przedziurawione jelito, rozszarpane mięśnie, aż do zielonej skóry. Rana zrastała się, nie pozostawiając po sobie praktycznie żadnego śladu, oprócz kałuży krwi na podłodze i przemoczonych nią strojów.

Zwinęłam się gwałtownie z bólu. Jęknęłam. Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że rana faktycznie zaczęła się zasklepiać. Czułam, jakby rozrywano moje wnętrzności, grzebiąc w nich rozpalonym do czerwoności ostrzem. Skręciłam się jeszcze bardziej. Całe powietrze uszło z moich płuc. Myśli rozwiały się, ustępując miejsca fali gorąca, wzbierającej i rozchodzącej się po całym ciele. Miałam wrażenie, jakbym miała zaraz stracić przytomność. I wszystko zniknęło, tak nagle, jak się pojawiło.

Cholerne współodczuwanie. Przeniesienie uszkodzeń uleczanej osoby było tak realistyczne, że aż przez chwilę pomyślałam, iż obok szkarłatnej kałuży wokół Garfielda, znajdę drugą, utworzoną przez moją krew. Półdemoniczne ciało oferowało mi lepszą niż ludzka regenerację, a poprzez udostępnienie tej umiejętności innym, mogłam uleczać. Z pewnymi ograniczeniami. I wyjątkowo nieprzyjemnymi doznaniami współodczuwania tego, co ofiara.

Niestety byłam nieostrożna. I nieskupiona. A przynajmniej niewystarczająco. Już miałam zerwać nasze połączenie, ale moja podświadomość gdzieś się wymknęła i zawędrowała do głębszych warstw umysłu Garfielda. Wszystko, czego chciałam uniknąć, wydarzyło się w ułamku sekundy. Wchłonęłam jego dawne wspomnienia, razem ze związanymi z nimi uczuciami.

Przygniotło mnie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Ponownie się skuliłam. Smutek, cierpienie, wielka tragedia. Były wręcz namacalne. Spoczęły na moich ramionach. Dotknęłam najczulszego punktu. Nie mogłam trafić gorzej, niż śmierć rodziców.

– Wielka Azar – stęknęłam, tym razem odczuwając prawdziwy ból głowy.

Chciałam wyprzeć jego myśli, ale było za późno. Przyjęły się już i wygodnie zagnieździły w moim umyśle, by móc siać chaos wśród mojego wewnętrznego spokoju.

Spojrzałam niepewnie na wciąż nieprzytomnego Beast Boy’a. Wszystko się zmieniło. Nie byłam w stanie patrzeć na niego tak, jak wcześniej. Tyle stłumionych emocji pod maską humoru.

– Azar… -szepnęłam, odczuwając nie do końca znane mi wcześniej współczucie i litość.

Najlepszym pytaniem z miliona, które miałam wtedy na myśli było to, czy miał świadomość tego zetknięcia się naszych umysłów. Modliłam się do wszystkich bóstw, by chociaż tutaj dopisało mi szczęście i to się nie stało.

Nie mogłam czekać dłużej. Musiałam pomóc Starfire, a Garfield wciąż się nie wybudzał, chociaż nie wiedziałam czemu. Postanowiłam więc osłonić go na wszelki wypadek tarczą i teleportowałam się z powrotem na miejsce walki.

– Starfire? – rzuciłam w przepełniony ciszą mrok

Widząc ledwie na jakieś pół metra i potykając się, przekraczałam rozrzucone niczym szmaciane lalki ciała. Nigdzie nie dostrzegłam płomiennych włosów Kori, ale nie słyszałam też żadnych odgłosów walki. Czyżby tym, którzy przetrwali, udało się ją porwać? To nie miało sensu. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.

– Starfire? – powtórzyłam, tym razem do komunikatora.

Zeszłam poziom niżej. Zatrzymałam się. Usłyszałam zmęczone sapnięcia i głuche walenie o podłogę. Podeszłam powoli wzdłuż ściany do źródła dźwięku. W mroku jarzyła się para zielonych oczu skierowanych do dołu.

– Kori? – spytałam zdziwionym głosem.

Nawet na mnie nie spojrzała. Chyba przytrzymywała za szyję szarpiącego się mężczyznę, który desperacko wierzgał nogami. Raz po raz uderzała nim o podłogę z głuchym łoskotem. Po chwili nastała cisza, wypuściła powietrze ze zmęczeniem i dopiero odwróciła ku mi płonące oczy. Mogłam przysiąc, że widziałam w nich czystą furię. Myślałam, że musiała ochłonąć, ale zaraz odezwała się, spokojnie, lecz zgryźliwie:

– Nie spieszyłaś się, ale spokojnie, poradziłam sobie. Jak Garfield?

– Miałam małe komplikacje, ale już wszystko w porządku. Nie wybudził się i zostawiłam go pod ochroną w moim pokoju – odparłam spokojnie.

– Musimy iść do chłopaków – zakomunikowała i ruszyła w głąb korytarza. – W ogóle się nie odzywali, nie wiem czy przez to, że są jakieś zakłócenia, czy… – urwała, ale sama domyśliłam się, co mogła mieć na myśli.

W ciszy przerywanej tylko dźwiękami naszych szybkich, ale jak najdyskretniejszych kroków rozległ się niespodziewanie narastający pomruk. Wszystkie urządzenia w wieży wracały do życia, łącznie ze światłami.

Starfire spojrzała na mnie pełnym ulgi uśmiechem i poderwała się do lotu. Błyskawicznie dotarłyśmy pod drzwi głównego generatora, do których droga była dosłownie usłana ciałami. I krwią. Tutaj, ubranych we wzmacniane, kompletnie czarne stroje intruzów było prawdopodobnie nawet więcej, niż na górze.

– Robin!? – krzyknęła Kori.

– Jestem, jestem – odparł łamiącym się głosem z pomieszczenia.

Weszłyśmy do obstawionego dookoła komputerami „małego centrum zarządzania światem”. Cyborg odwrócił się od blatu, ukrytego gdzieś pod ciągiem podświetlonych konsol i klawiatur.

– Co to miało być, do cholery! – ryknął, wyrzucając w zaaferowaniu ręce do góry.

Podeszłam do Robina, który opierał się o ścianę. Zlustrowałam go uważnie, pomimo zdziwionej miny, jaką mi posłał.

– Jesteście cali? – upewniłam się.

– Nie – burknął Victor w odpowiedzi. – Mój honor i godność mają krwotok wewnętrzny, zawał, udar i tamponadę serca jednocześnie – dodał na jednym oddechu, uderzając pięścią o blat. – Jakim prawem oni obeszli mój system? No ja się pytam, jak? – lamentował dalej.

Dotknęłam Dicka w ramię, by uzyskać odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Kiwnął delikatnie głową, chociaż wiedziałam, że nie wyszedł z tego tak nietknięty, jakby chciał.

– A gdzie jest Beast Boy? – zreflektował się nagle Cyborg i spojrzał na nas podejrzliwie.

– Trochę oberwał. Jest u mnie w pokoju – odparłam.

– Zajebiście! – Walnął pięścią w blat, aż Starfire podskoczyła nerwowo. – Muszę robić system praktycznie od zera – burknął, wgapiony w monitor, jakby olewając moją odpowiedź.

– Trzeba się zająć intruzami – rzucił Robin. – Nie przesłucham każdego, ale kilku sobie zostawię, a resztę oddam Lidze. Trzeba jeszcze sprawdzić, czy czegoś nie zajebali – poinformował i wyszedł.

– Chyba nic tu po nas – stwierdziła Kori. – Chodźmy pomóc Robinowi – zaproponowała.

 

 

  Stałam za fenickim lustrem. Uważnie przyglądałam się przeciętnie wyglądającemu młodemu mężczyźnie, który uparcie milczał, wpatrując się w stronę tego pomieszczenia. Miałam nieodparte wrażenie, że mnie widział, ale ciągle wmawiałam sobie, że to puste, lecz świdrujące spojrzenie nie mogło przeniknąć specjalnej szyby.

Czekałam, aż Robin mnie wezwie. Zanim jeszcze do niego wszedł, wiedział, że nic z niego nie wyciągnie. Mimo podszeptywania mu raz po raz czegoś do ucha, mimo stania nad nim z wyraźnie górującą postawą, nie odezwał się. No to czekałam. Czekałam, aż będę musiała wleźć mu do głowy. Mieliśmy pozwolenie. Przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam ze zirytowanego burknięcia Robina, którym obdarzył nas po poprzednim, nieudanym przesłuchaniu. Ciekawe, jakie metody na takich upartych miała Liga?

Dick wstał z krzesła, nie zdradzając w swojej postawie czy drobnych gestach żadnych emocji, obrócił się i popatrzył wprost na mnie. Kiwnęłam głową i ponownie usiadł okrakiem, jak w siodle, na krześle.

Weszłam do pokoju przesłuchań. Robin odchylił się do tyłu, łapiąc jedną ręką za oparcie, a drugą wskazując na mężczyznę.

– Jest twój – rzucił lekko.

Zakładałam, że w innych warunkach takie działanie by nie przeszło, ale biorąc pod uwagę, że ktoś nasłał na nas całkiem niemałą armię wyszkolonych marionetek, każda metoda, nawet ta nie do końca zgodna z moralnymi zasadami, była dobra. Zwłaszcza, że udało im się wtargnąć do wieży, co nie miało prawa się wydarzyć. Nigdy. Tak przynajmniej nas zapewniano.

Podeszłam do niego od tyłu. Naszła mnie ochota na jakieś teatralne, dramatyczne zagranie, więc pochyliłam się lekko i przysunęłam dłonie do jego skroni. Przymknęłam oczy. Mogłabym to równie dobrze zrobić z drugiego końca wieży, ale czy smolista mgiełka wypełzająca z moich rąk i otulająca głowę przesłuchiwanego nie nadawały temu mrocznej, dramatycznej atmosfery? Jeśli tylko istniała jakaś szansa, że mógł się chociaż na chwilę przerazić tym widokiem odbijającym się w lustrze, to za zaatakowanie nas, należało mu się.

Wślizgnęłam się do jego umysłu. Otuliła mnie pustka, ale naznaczona jakimś niematerialnym śladem, energią, która wywoływała we mnie niemiłe uczucie deja vu. Poza tym nie napotkałam niczego konkretnego w świadomości. Taki stan wypracowywało się tysiącami godzin ćwiczenia medytacji. Przesunęłam się dalej, do podświadomości. Uderzyły mnie proste, ale niezwykle silne komunikaty. Zadania do wykonania. Dosłownie wyryte w jego umyśle. Za to wspomnienia… były niedostępne. Widziałam je, czułam, ale były rozmazane, zlewały się w całość, mieszały gdzieś za grubą, niematerialną ścianą. Nie mogłam odróżnić jednego zdarzenia od drugiego, osób, które w nich uczestniczyły, ani miejsc. Co mu zrobili? A przede wszystkim, kto?

Wróciłam. Zanim spojrzałam na Robina, uciekłam wzrokiem w bok. Dopiero potem posłałam mu nieme, niezadowolone „nic”, na które nie zareagował w żaden widoczny sposób. Machnął tylko ręką, pokazując, bym wyszła za nim.

– Jak to „nic”? – spytał na korytarzu, obnażając delikatnie górne zęby.

– Jest jak marionetka. Po prostu wyprano mu mózg – stwierdziłam, również niepocieszona.

– I nie ma żadnego sposobu, żeby cokolwiek z niego wyciągnąć? – W jego głosie pobrzmiewała nuta złudnej nadziei; za wszelką cenę chciał coś zrobić w tej sprawie.

– Teoretycznie… – mruknęłam, a Robin automatycznie przeszedł w stan uważnego słuchania. – Nie pozbawiono go wspomnień całkowicie. Coś mu tam zostało, ale nie mam do tego dostępu – przyznałam.

– A istnieje jakiś sposób, żeby się do nich dostać? – spytał trochę ożywiony. – Dowiedzielibyśmy się, kto ich nasłał.

Uciekłam wzrokiem w bok i zrobiłam zamyśloną minę. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, w ogóle mnie nie pocieszało.

– Nie dam rady sama, ale jeśli pomógłby mi ktoś o podobnych zdolnościach, to może…

– Znasz kogoś takiego? – Coraz bardziej się nakręcał i chociaż starał się grać opanowanego oraz chłodnego, wychwytywałam delikatne gesty, jak chociażby cień cwanego uśmiechu, który ukrywał się na jego twarzy za każdym razem, gdy układał w głowie chytry i najprawdopodobniej skuteczny plan na pokonanie przestępcy.

– W Lidze powinni mieć kogoś takiego – odparłam wymijająco. Do głowy przychodziła mi jedna osoba…

– Skontaktuję się z nimi i dam ci znać. Powiem też, żeby nie wydawali na razie pozostałych – powiedział, spoważniał i kiwnął głową w stronę pokoju przesłuchań. – A tego na razie sobie potrzymamy – dodał z sadystycznie uniesionym kącikiem ust. Obrócił się, by wejść do środka.

– Poczekaj – rzuciłam z wahaniem.

 Zatrzymał się i spojrzał pytająco. Zebrałam myśli w kupę i zaczęłam powoli konstruować na głos mój tok myślenia.

– Sposób, w jaki ktoś zablokował im wspomnienia, może być dla nas wskazówką. To nie jest umiejętność podrzędnego maga czy demona, a kogoś bardzo potężnego i zdolnego. I mam wrażenie, że gdzieś już zetknęłam się z tym śladem, który pozostał w jego umyśle…

– Ale nie jesteś w stanie podążyć jego tropem? – pociągnął wątek z zaciekawieniem w głosie.

– Nie… To tak nie działa – odparłam powoli.

– Powiedz, co ci chodzi po głowie, Raven – ponaglił.

– Nie mam pewności, ale… jeśli to… – zawahałam się. Abaddon? – Zresztą nie… Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, bo za bardzo się na tym skupimy i będziemy dążyć do ich potwierdzenia – kontynuowałam, pilnując, by ton głosu ani mimika nic mu nie zdradziły.

Chciałam to na siłę połączyć. Nasze myśli krążyły wokół porażki z Abaddonem, to pewnie dlatego. Nie miałam żadnych dowodów, a kolejne bezpodstawne przeczucia z czeluści mojej intuicji.

Robin uniósł pytająco brew.

– Skoro tak sądzisz – mruknął i wzruszył ramionami. – Pomęczę jeszcze tego, aż ktoś z Ligi nie przyjdzie.

Otwarł drzwi i zamarł w progu. Sadystyczna satysfakcja zniknęła. Otoczyła go furia.

– No chyba sobie, kurwa, kpisz! – warknął i wszedł do środka pełnymi agresji krokami.

Nie wiedząc w pierwszej chwili, o co mu chodzi, zajrzałam do środka. Robin pochylał się nad nieprzytomnym mężczyzną. A w zasadzie martwym mężczyzną. Jego ciało przechyliło się w bok i nie zsunęło się z krzesła tylko dlatego, że ręce wciąż tkwiły przypięte kajdankami do solidnego, metalowego pręta wkręconego w stół.

– Nie sprawdziłem – syknął. – Nie pomyślałem… Znowu mi coś umknęło – mamrotał gniewnie do siebie.

– Otruł się? – spytałam, domyślając się, o co mu chodzi.

– Najprawdopodobniej – sarknął i obszedł go. – Tego tutaj wcześniej nie było. – Wskazał na jakiś niewielki, okrągły przedmiot leżący przed przesłuchiwanym.

Pochylił się i dokładnie przyjrzał. Również podeszłam bliżej. Robin sięgnął ostrożnie po urządzenie, ale ubiegła go wiązka światła, która niespodziewanie wystrzeliła do góry. Równocześnie podskoczyliśmy, zaskoczeni. Ponad stołem ukazał się hologram. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby obraz śnieżył, ale na czarno. Dopiero po chwili z ciemności wyłoniła się sylwetka. Zmrużyłam oczy, ale mężczyzna celowo pozostawał w cieniu, przez co jedyne, co dojrzałam, to pomarańczowa połowa maski odznaczającej się w mroku.

– Wkroczyliście na niebezpieczny teren, Młodzi Tytani. Mój teren. Potraktujcie najście moich ludzi jako małą nauczkę, ale nie pokaz siły. Ten może dopiero nadejść, jeśli nie przestaniecie wtrącać się w sprawy dorosłych – zagroził nam głębokim, lekko chropowatym głosem, ale nie zniekształconym w żaden sposób.

Hologram zniknął, zostawiając nas w osłupieniu. Nim zdążyliśmy wykonać jakikolwiek ruch, urządzenie zazgrzytało, wypuściło iskry i puściło śmierdzący przepalonymi obwodami dym. Spojrzałam na Robina, którego miny nawet nie próbowałam rozszyfrować. Nie chciałam też zagłębiać się w jego uczucia, bo nie byłabym w stanie stwierdzić, czy bardziej był zirytowany, zaskoczony, czy może wręcz zagubiony.

– O jakie sprawy dorosłych mu niby chodziło? – palnął po chwili milczenia. – Vertigo?

Nie odpowiedziałam, tylko rozmasowałam skronie. To chyba było dla mnie za wiele. Potrzebowałam spokoju, ciszy, medytacji. Nie kolejnej sprawy i gościa spod ciemnej gwiazdy.

– Możliwe – mruknęłam w końcu. – Najpierw musimy się chyba zająć tym tutaj. – Machnęłam ręką w stronę ciała. – Robi się nieciekawie – dodałam posępnie.

– Co za skurwysyn tak z nami pogrywa? – syknął, stukając nerwowo palcami o blat.

– Ej, kto tu się tak nieładnie wyraża? – Doszedł nas z korytarza głos Beast Boy’a.

Chłopak pojawił się w drzwiach, zamarł i rozdziawił usta.

– Ale wy wiecie, że przesłuchiwany mimo wszystko musi być przytomny, nie? – palnął, ale kiedy dostrzegł morderczy wyraz twarzy Robina, zaśmiał się nerwowo. – Mamy gości – dodał poważniej, wskazując kciukiem gdzieś za siebie, usilnie omijając wzrokiem okolice miejsca, w którym stałam.

– O czym ty gadasz? – spytał zdziwionym, ale i zirytowanym głosem Dick.

– No Batman przyszedł – odparł, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

 

– Mówcie, co się stało – zaczął bez ogródek Batman, gdy tylko całą piątką zasiedliśmy na kanapie.

– Złamali wasze zabezpieczenia, to się stało – wypalił wciąż zdenerwowany Cyborg. Kontynuował, z każdym słowem przyspieszając – Tym razem to ja się zabiorę za ten system, nie…

– Macie podejrzenia, kto to zrobił? – spytała Wonder Woman, uciszając Victora spojrzeniem.

– Nie, ale zostawił nam wiadomość – odparł Robin. Wygrzebał z paska malutkie urządzenie. – Zniszczone – dodał, gdy w mgnieniu oka zniknęło ono z jego dłoni w towarzystwie powiewu powietrza wywołanym przez Flasha.

– Zobaczymy, może uda się coś wyskubać – powiedział, podając je Batmanowi, który przyjrzał się tylko przelotnie i schował je do skrytki przy pasie.

– Sam dałbym radę to zbadać – burknął Cyborg z założonymi na piersiach rękami.

– Inne informacje? – spytał beznamiętnie Batman.

– Mamy nagrania przesłuchań i samej wiadomości – odparł niechętnie Robin. – Chyba nie zamierzacie nam zabrać tej sprawy? – wypowiedział do tej pory zawieszone i drgające z niepewności w naszych głowach pytanie.

– Zostaliście zaatakowani, chociaż jak widać, doskonale sobie poradziliście. Jednak z racji, że jesteście naszymi podopiecznymi, nie możemy tak tego zostawić – odparła Wonder Woman.

– Ktoś ma w ogóle jakiś pomysł, dlaczego gościu to zrobił? – palnął po chwili ciszy Beast Boy.

W zasadzie pytanie nie było głupie. Było nawet bardzo zasadnicze i jednym z wielu, które tłukły mi się po głowie, chociaż domyślałam się, że pozostałym również.

– Chyba nie po to, żeby nas ostrzec… Przecież mógł się przez to odkryć – zauważyła Starfire.

– Miał pewność, że nie zdradziłby się tym atakiem – wtrąciłam – bo wszyscy jego ludzie są jak marionetki. Wypełniają ślepo proste polecenia.

– Sprawdziłaś tylko jednego – zauważył Robin, drapiąc się po podbródku. – A co, jeśli pozostali mieli inne rozkazy?

– Sprawdziliśmy już wszystkie pomieszczenia? – podchwycił tok myślenia Victor.

– Nie zdążyliśmy – odparła Starfire.

 Trójka członków Ligi przyglądała się nam z zaciekawieniem. Wonder Woman i Flash nawet uśmiechali się półgębkiem na widok tej pracy zespołowej.

– Zabrali coś? Coś, co wskazywałoby na osobę stojącą za Vertigo? – spytał Beast Boy.

Wydawało mi się, że za bardzo się rozpędziliśmy. Powiązaliśmy atak na wieżę z narkotykami. Czy słusznie? Teoretycznie nastąpił on w momencie, kiedy byliśmy już naprawdę blisko rozpracowania handlu Vertigo, ale narobiliśmy sobie dużo wrogów w czasie tylko kilkumiesięcznej działalności.

– Możemy się całkiem szybko o tym przekonać – rzucił Robin z nutką podekscytowania w głosie.

Wystrzelił gwałtownie z kanapy, okrążył ją i biegiem wypadł na korytarz przez ledwo rozsunięte drzwi.

*****

 Publikuję, bo nie ma sensu dłużej czekać. Dla Was stety, a dla mnie chyba nie... no cóż. Od bety otrzymałam tylko pojedynczą wiadomość S.O.S., a potem kontakt ponownie się urwał. Miałam bardzo dużo wątpliwości co do tego rozdziału, ale na szczęście, gdy zaczęłam pisać następny, stało się jasne, jak ma wyglądać ten i co chcę w nim przekazać. A przynajmniej po części.

 Kolejną dobrą wiadomością (a co mi tam, czasy złe, to chociaż jakieś pozytywy Wam tu przekażę) jest to, że mam konkretny pomysł na najbliższą fabułę (WOW! dopiero teraz?) i powoli zaczynam kręcić różne spiski i sploty wydarzeń. Także możecie się spodziewać, że teraz wszystko już ruszy do przodu, jeśli na ten moment było dosyć leniwie. Chociaż porównują do moich poprzednich opowiadań (ale raczej nie powinnam tego robić xD) to i tak ta akcja się jakoś toczy i trzyma się kupy. 

 Mam tylko jakieś niejasne obawy dotyczące pisania bez bety... Tak się do tego przyzwyczaiłam, że boję się o poziom rozdziałów publikowanych bez jej wsparcia i wytykania, co jest źle. No a nie będę przecież potem przerabiać kilku rozdziałów, jeśli okażą się złe, tylko będę musiała jakoś wybrnąć pisząc na bieżąco. O ile w ogóle dojdzie do wznowienia współpracy, bo na razie nie mam pojęcia, co się dzieje.

 Dużo zdrówka i cierpliwości w czasie izolacji, a pisarzom weny, żeby produktywnie ten czas spędzili. Trzymajcie się. 

 PS No i oczywiście dajcie znać, co sądzicie o tym rozdziale. Może jakieś przypuszczenia, teorie spiskowe? Chętnie poczytam.