czwartek, 31 sierpnia 2017

3. WSCHÓD SŁOŃCA

Otwarłam leniwie oczy, wybudzając się z długiej medytacji. Opadłam na dach wysokiego budynku i obróciłam twarz w stronę zachodzącego słońca. Ostatnie ciepłe promienie ogrzewały moją spowitą w czerń oraz granat sylwetkę. Przeniosłam wzrok na szkielet wieży majaczący na horyzoncie. Siedziba w kształcie litery "T". Całkiem fajny pomysł...
- Raven, jesteś potrzebna przy cmentarzu na Dark Street - usłyszałam w prawym uchu lekko zdyszanego Robina.
- Zaraz będę - odparłam obojętnie, delikatnie dotykając przycisku w komunikatorze.
Naciągnęłam mocnej kaptur i wzbiłam się w powietrze, kierując się na zachód.
Po minięciu niezliczonej liczby zakorkowanych dróg i wieżowców wyleciałam na obrzeża Jump City, zabudowane podobnymi do siebie małymi domkami.
Widząc kościół rozejrzałam się dokładniej za tytanem. Wylądowałam obok bramy cmentarza, która była lekko rozwalona. Nagle zza moich pleców doleciało szybkie "padnij" Robina. Wykonałam polecenie, wchłaniając w podłoże. Zmaterializowałam się za brunetem i od razu zrozumiałam dlaczego mnie wezwał. Przy wysokim murze stał skrzydlaty mężczyzna, spowity w czarny płaszcz.
Idąc śladem Robina przyjęłam bojową pozycję, dokładnie śledząc każdy ruch demona.
Spod kaptura spozierały na nas żółte oczy zwykłego podwładnego. Mężczyzna wykonał nieokreślony gwałtowny ruch, więc nie czekając na to co się wydarzy, szybko chwyciłam go w astralną łapę kruka. Istota zaczęła się miotać, ale po chwili stężała. Przerażony spojrzał na mnie, jakby zrozumiał z kim zadarł. Przeszłam przed Robina, powoli zbliżając się do demona.
- Nie próbuj wracać - wysyczałam w jego umyśle i wciągnęłam go pod ziemie, do miejsca z którego przyszedł.
- Raven, co ty... - nie dałam mu dokończyć bo odwróciłam się i wyjaśniłam.
- To zwykły demon, odesłałam go tam, gdzie jego miejsce - odparłam, wzruszając ramionami na, co Robin już otwierał usta by zapewne spytać skąd o tym wiem, ale nie dane mu było się wysłowić.
- Już jestem! - dobiegło gdzieś z boku. Oboje spojrzeliśmy się w tamtym kierunku. Bestia biegł wzdłuż ceglanego muru otaczającego cmentarz.
- W porę - mruknęłam kąśliwie, czego nie usłyszał adresat uwagi.
A już miałam pytać tymczasowego, wybranego drogą demokratycznego głosowania lidera, czemu wezwał tylko mnie.
Zielono-skóry doczołgał się do nas, oparł ręce na kolanach i łapał głębokie oddechy.
Na usta cisnął mi się komentarz dotyczący kondycji chłopaka, ale przypomniałam sobie o swojej, która też nie jest w najlepszym stanie.
- Gdzie reszta? - rzuciłam w przestrzeń, a odpowiedział mi jeden z zaginionych tytanów, biegnący wzdłuż oświetlonych budynków.
- Przepraszam, nie mogłem się wyrwać wcześniej - wytłumaczył się Cyborg, podchodząc do nas.
- Raven sobie poradziła - odparł z lekką nutą przekąsu. Pewnie mnie potem wymagluje, skąd wiedziałam o rasie przeciwnika. Zgromiłam go wzrokiem, ale chłopak w odpowiedzi wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
- A gdzie Gwiazdka? - rzucił w przestrzeń Bestia, który wtopił się w rosnące przy bramie krzaki.
W odpowiedzi uzyskał tylko wzruszenia ramionami, a potem nastała grobowa cisza (czujecie to?).
- Może ruszymy swoje bohaterskie tyłki i zrobimy coś przy wieży - zaproponował nagle Cyborg.
Ponownie zgodnie kiwnęliśmy głowami.
- Mogę nas teleportować - rzekłam cicho, trochę nieśmiało. Nie czuję się przy nich swobodnie.
Robin wykonał dziwny ruch ręką, który chyba miał oznaczać zgodę.
Wypuściłam powoli powietrze i skupiłam się na miejscu docelowym.
Ogarnęła nas czarna, mroczna energia. Całym moim ciałem szarpnęło. Chwilowy brak grawitacji. Zaraz potem uderzam stopami w skalną wysepkę.
Upewniłam się tylko czy nikt się nie rozszczepił. Jest dobrze.
- T-to czarne coś... nie... - zaczął zdławionym głosem Bestia, ale zamknął się pod moim morderczym wzrokiem. Uśmiechnął się sztucznie i wyciągnął kciuka w górę. - Było świetnie - zapewnił, prostując się.
Ja przyzwyczaiłam się do teleportacji, za to cała reszta mogła odczuwać nieprzyjemne skutki.
Nagle z mojej prawej strony dobiegł huk. Źródłem dźwięku był spadający do wody głaz, który oddzielił się od wyspy. Przy brzegu stał mokry Bestia, który chyba był sprawcą tego małego zamieszania. Chłopak popatrzył po nas jak zbity pies i grzecznie usiadł daleko od morza, które nadal mocno falowało.
- To co... - zaczęłam, ale Cyborg przerwał mi uniesieniem ręki. Pół-robot pochylał się nad planem wieży.
Omiotłam spojrzeniem wysoki szkielet w kształcie przestrzennej litery T, majaczący na spowitym w ciemne chmury nocnym niebie. Nie wiem czyj to był pomysł i wolę nie wnikać...
- Teraz mnie słuchać, bo nie będę powtarzać - rzekł głośno Cyborg, tak by dotarło nawet do Bestii.


Lekko przykurzona usiadłam na brzegu obszernej wyspy. Nad ciemnym horyzontem unosiła się pomarańczowo-różowa poświata. Słoneczna tarcza ledwie wystawała ponad nim. Piękny obraz dopełniały podświetlone obłoki, unoszące się nad lekko falującą taflą morza.
Przenoszenie betonowych bloków i dziwnych urządzeń nie należy do wyczerpujących zadań, ale jest zwyczajnie nudne. No może nie do końca, bo przecież od czego jest zielona łamaga, która spuszcza sobie na stopy różne ciężkie przedmioty. Uniosłam się nad ciemne skały i ułożyłam nogi w kwiat lotosu. Pozwoliłam myślom swobodnie przepływać przez mój umysł.
- Azarath Metrion Zinthos - mruczałam w kółko pod nosem.
Zwykła mantra, a pozwala się skupić. Azar mnie jej nauczyła. Zresztą jak wielu innych rzeczy, w tym panowaniu nad całą mocą, którą posiadam. Dar a za razem przekleństwo, pochodzące od jednego z najsilniejszych między wymiarowych demonów. Obarczył mnie proroctwem, o którym dowiedziałam się po śmierci Azar, gdy pod opiekę wzięła mnie Arella. Krótko po tym, Trygon spotkał się ze mną. Nie cieszyłam się z tego, że poznałam swojego ojca, tak jak przeważnie się dzieje. Jak można się radować z powodu rodzica, który chce podbić twój wymiar.
Stop! Opanowałam myśli, które zaczęły galopować w złym kierunku.
Wypuściłam powoli powietrze ustami.
Drgnęłam gdy poczułam dotyk na ramieniu. Powoli otworzyłam oczy, pozwalając by pierwsze dzisiejsze promienie oślepiły mnie. Czemu lubię sobie zadawać ból? Mam w ten sposób odpokutować złe czyny ojca?
Przeniosłam wzrok na Robina. Uniosłam pytająco brew, czego przecież nie mógł zobaczyć przez kaptur rzucający na moją twarz cień.
- Wracamy - rzekł krótko.
Skinęłam głową i ponownie obróciłam się w stronę dużej pomarańczowej tarczy wznoszącej się mozolnie nad horyzontem.
Każdy wschód słońca to obietnica nowego dnia, wszystko jest możliwe...

-----------------------
Nie chce mi się tego komentować, więc ten przywilej pozostawiam wam. Mam nadzieję, że się spodoba.

1 komentarz:

  1. Hej, od razu na wstępie ci powiem, że ten blog jest na zupełnie innym poziomie. Ok, wszystkie twoje opowiadania były fajne ale tutaj, chociaż akcja się nawet nie rozkreciła, notki są bardziej wciągające. Ogólnie jest fajnie i naprawdę dobrze ci wychodzi pisanie z czyjejś perspektywy.

    OdpowiedzUsuń