sobota, 4 września 2021

25. SEARCHING AND RESEARCHING

 – Noah Miller – przeczytał pod nosem Robin, wpatrując się intensywnie w holograficzny ekran. – To na pewno on? – spytał, obróciwszy się w moją stronę.

Odepchnęłam się plecami od ściany i podeszłam bliżej, by spojrzeć na wyświetlane zdjęcia.

– Tak, jestem pewna – potwierdziłam i kiwnęłam głową. – Urodził się w Gotham? – rzuciłam z nutą zdziwienia, gdy wczytałam się w dotyczący jego życia opis.

– Tak, żył tam przez ponad trzydzieści lat, potem przeniósł się do San Francisco – odparł Robin i potarł podbródek. – Mówiłaś, że Arella wstąpiła do kultu w Gotham.

– Yhym – mruknęłam, próbując zlepić strzępki informacji w sensowną całość. – Mamy jakieś namiary na tego Noah?

– Wiesz, że nie mamy takich praw jak policja? Nie możemy przeszuk…

– Ale możemy przyjść, zapukać i grzecznie spytać, czy zechce z nami porozmawiać – odparłam sucho. – Kobiet nadal nie odnaleziono, w dodatku zaginęła kolejna, ja, chociaż rzadziej, wciąż mam te paskudne wizje i w zasadzie kompletnie nic nie wiemy. Księgi i ten facet to jedyne, co na razie mamy. Chcesz zignorować ten trop? – spytałam chłodno.

Czułam, jak powoli opuszcza mnie cierpliwość. Cierpliwość do całego świata i siebie samej. Mogłam liczyć albo na przerażające wizje albo na bezsenne noce. Moce coraz bardziej wymykały mi się spod kontroli i łapałam się na tym, że coraz częściej kwestionowałam moją równowagę umysłową. Zbliżające się nieubłaganie urodziny i związany z nimi narastający wpływ Trygona również nie pomagały.

– Mam aktualny adres – oznajmił po chwili uderzania w holograficzną klawiaturę. – Możemy tam pójść, jeśli chcesz. – Obrócił się całkowicie w moją stronę i uważnie zlustrował. – Wiem, że cię to męczy. Nas wszystkich, ale ciebie w szczególności. Wizje nie chcą ustąpić?

Przesunęłam zmęczonym wzrokiem po jego kamiennej twarzy, po czym przewróciłam oczami, westchnęłam i odwróciłam się od niego. 

– Nie da się z nimi walczyć. W jakiś sposób odbieram te obrazy i nie znam sposobu, który pozwoliłby mi na zerwanie tego połączenia – przyznałam z goryczą i pokręciłam głową. – Jeśli naprawdę wyznawcy Blooda odprawiają te rytuały, to jedynym wyjściem jest przeszkodzenie im. To zbyt niebezpieczne, by bawili się taką magią. Nawet, jeśli nie przyzwą Trygona, to mogą otworzyć inne drzwi i będziemy mieli dodatkowy problem.

Robin przyswajał przez chwilę te informacje, po czym kiwnął lekko głową i przeczesał włosy. 

– Złożymy mu dzisiaj wizytę – oznajmił, machając w stronę zdjęcia Noah. – Możemy też pójść do księgarni, może akurat dowiemy się czegoś więcej. 

Kiwnęłam głową na zgodę. Staliśmy przez chwilę w ciszy, oboje pogrążeni w intensywnych procesach myślowych.

– Czy jest jakakolwiek wzmianka, że Noah miał coś wspólnego z jakąś sektą? – spytałam nagle.

Robin uniósł brew, ale obrócił się bez słowa i przekopał wszystko, co udało mu się wyciągnąć na temat Noah. A nie było tego szczególnie dużo. Pomimo ponad trzydziestu lat życia w San Francisco, facet nie dorobił się żony, dzieci, czy chociażby jednego mandatu. A to sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej podejrzany.

– Nie, nic – stwierdził po chwili.

Kiwnęłam głową. Nie byliśmy w stanie zrobić nic więcej. Musiałam więc poczekać, aż osobiście złożymy mu wizytę. Bardzo mocno liczyłam, że dowiemy się czegoś, co popchnie sprawę chociaż o centymetr. Wszyscy byliśmy zmęczeni tym błądzeniem, bezczynnością i czekaniem na ruch przeciwników. 

– Czekaj na mnie przed wieżą po treningu – powiedział i ponownie obrócił się w moją stronę. – Chcesz sprawdzić coś jeszcze?

Ucisnęłam nasadę nosa, by lepiej skupić całkowicie rozproszoną przez bezsenność uwagę. 

– Nie, to chyb…

Nagle drzwi się rozsunęły. Oboje gwałtownie obróciliśmy głowy w ich stronę.

– Dobra, Cyborg miał jednak rację – rzuciła na powitanie Terra i weszła do środka jakby nigdy nic.

– W czym miał rację? – spytał Robin, zachowując rezon.

– Że cię tutaj znajdę – odparła swobodnie. – Aczkolwiek Raven się nie spodziewałam, ale to dobrze, bo przynajmniej nie będę musiała latać po całej wieży – dodała, wskazując na mnie teatralnym gestem wyrażającym skrajne zaskoczenie. 

Zmrużyłam nieznacznie oczy, ale nie odpowiedziałam. Wmawiałam sobie, że z czasem albo ona zmieni swoje zachowanie na lepsze, albo ja się do niego przyzwyczaję tak, jak było z Beast Boy’em. Gorzej, że zajęło mi to kilka miesięcy, a i tak wciąż bywał strasznie irytujący.

– Przegrałam z chłopakami w kamień papier nożyce i musiałam iść cię zawołać – oznajmiła niezadowolona. – Cyborg skończył gotować obiad – poinformowała, pomachała ręką na odchodne i wyszła.

Czasami nie nadążałam za jej błyskawicznie zmieniającymi się nastrojami. Prezentowała swoje emocje równie otwarcie, co Starfire, ale tylko u tej pierwszej wyczuwałam niejasny dla mnie zgrzyt. Jakby to, co na powierzchni, było jedynie wymuszone, przesadne i nie współgrało z tym, co odbierałam z jej wnętrza. 

– Minął tydzień, a mam wrażenie, że czuje się w wieży swobodniej od nas – rzucił półżartem Robin i machnął ręką, bym poszła za nim.

– Tak, trzeba przyznać, że błyskawicznie się zaaklimatyzowała – mruknęłam pod nosem. 

– I wygląda na to, że dosyć dobrze się dogaduje z pozostałymi.

Spojrzałam na niego kątem oka i uniosłam kpiąco brew.

– A z tobą nie? – spytałam zaczepnie.

– Nie jestem najbardziej rozmownym typem – odparł z cieniem uśmiechu, a ja mogłam sobie tylko wyobrazić to porozumiewawcze spojrzenie, które posłał mi zza maski.

 

 Silne porywy wiatru raz po raz zrzucały mi z głowy kaptur, a peleryna trzepotała na wszystkie strony. Czekałam na Robina od kilku minut, bezmyślnie wpatrując się w rozciągającą się przede mną panoramę miasta. Z każdą chwilą narastała we mnie irytacja, którą usilnie starałam się zagłuszyć. Wmawiałam sobie, że musiałam być cierpliwa.

– Możemy iść. – Głos Robina przywołał mnie na ziemię. – Najpierw do księgarni – oznajmił beznamiętnie.

– Coś się stało? – spytałam, gdy podszedł bliżej.

Zbył mnie machnięciem ręki. Nie chciałam drążyć tematu. Wiedziałam, że jeśli nie chciał się czymś dzielić, to i tak nic bym z niego nie wyciągnęła. 

– Teleportujesz nas?

Kiwnęłam głową. W jednej chwili przemieniłam się w astralnego kruka, owinęłam skrzydła wokół Robina i zniknęliśmy za zasłoną rzeczywistości. 

Pojawiliśmy się kawałek dalej od samej księgarni, w zaułku. Nie chciałam materializować się znikąd na środku chodnika. I bez tego dostarczaliśmy mieszkańcom San Francisco wystarczająco dużo rozrywki.

Machnęłam ręką, by Dick poszedł za mną. Skręciliśmy w prawo, przeszliśmy kilka metrów i stanęliśmy przed wciąż otwartą księgarnią. Pchnęłam drzwi, a zawieszony nad nimi dzwonek obwieścił nasze przybycie. 

Zza półek wyjrzała ta sama dziewczyna, która już wcześniej udzieliła mi niekoniecznie prawdziwych informacji. Przez jej twarz przebiegł dostrzegalny bez trudu cień zaskoczenia i strachu. Szybko zamaskowała go wymuszonym uśmiechem, przerwała układanie książek i ruszyła w naszą stronę z wciąż wykrzywionymi ustami.

 – Mogę w czymś pomóc? – spytała uprzejmym tonem.

Jej zdziwienie było jak najbardziej zrozumiałe. Często kręciliśmy się po mieście, ludzie mieli więc z nami kontakt, ale raczej nie wyobrażali sobie nas w takich codziennych i prozaicznych czynnościach, jak odwiedzanie księgarni. Ta dziewczyna miała jednak jakieś niejasne obawy odnośnie tej wizyty. Sama zadawałam jej już niewygodne pytania, a widząc mnie z kolejnym Tytanem najprawdopodobniej pomyślała sobie, że przyszliśmy ją przesłuchać. Tym razem skutecznie.

– Chcieliśmy zadać kilka pytań, jeśli jest taka możliwość – odparł łagodnie Robin, przejmując inicjatywę. 

Dziewczyna przebiegła po nas nieco spłoszonym wzrokiem, ale kiwnęła głową. Weszła za ladę, jakby podświadomie chciała się zasłonić.

– Wcześniej pracował tu pan Noah Miller – podjął, oparłszy się nonszalancko o kant lady. – Ale od jakiegoś czasu go nie ma.

– Pan Miller wziął urlop – odparła zgodnie ze swoją wcześniejszą wersją. 

– A kiedy można się spodziewać jego powrotu?

Robin zadał pozornie proste pytanie, na które miała jednak ogromną trudność odpowiedzieć. Ktoś ją w coś uwikłał, na wszelki wypadek kazał skłamać, ale ta osoba chyba nie przypuszczała, że tak się uczepimy i zaczniemy kopać głębiej.

– Um… Chyba za tydzień, ale nie wiem, czy w ogóle wróci – odparła po chwili, przerzucając wzrok to na mnie, to na Dicka. – Tak słyszałam, ale nie mam pewności, o co konkretnie chodzi. Słyszałam, że to przez problemy ze zdrowiem – dodała szybko i wzruszyła ramionami, chcąc nas przekonać do swoich słów.

Robin kiwnął głową. Z zewnątrz wyglądał, jakby bez chwili wahania przyjął jej wersję, ale znałam go zbyt dobrze, by w to uwierzyć.

– No nic, w takim razie musimy poczekać – rzucił z nutą zawodu. Przeniósł spojrzenie na mnie i kiwnął głową w stronę wyjścia. – Nic tu po nas.

Wyszliśmy na zewnątrz. Robin wyciągnął komunikator i znalazł na mapie mieszkanie Noah.

– Porozmawiamy w wieży. Na razie chodźmy go odwiedzić, to niedaleko – oznajmił, dosłownie czytając mi w myślach, bo już miałam zamiar zadać pierwsze pytanie.

Kiwnęłam tylko głową i bez słowa ruszyliśmy w kierunku czerwonej kropki. Doszliśmy do końca przecznicy, skręciliśmy dwa razy w lewo i stanęliśmy przed szeroką, masywną bryłą wciśniętą pomiędzy dwa wyższe budynki. Czerwone, ceglane ściany, rzędy białych, prostych okien i schody pożarowe po prawej stronie.

W drzwiach minęła nas starsza kobieta, która posłała nam szeroki uśmiech. Weszliśmy do dobrze oświetlonej klatki schodowej, gdzie Robin sprawdził, które dokładnie mieszkanie nas interesowało.

– Pierwsze piętro, numer cztery – oznajmił.

Wspięliśmy się po schodach i stanęliśmy przed wskazanymi drzwiami. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Robinem, a on zachęcił mnie ruchem głowy do naciśnięcia dzwonka. 

Gdy moja ręka zmierzałą ku przeciskowi, przez głowę zdążyła mi przemknąć myśl, jak absurdalnie mogłaby dla kogoś ta sytuacja wyglądać. Dwójka nastolatków w dziwacznych strojach dobija się do mieszkania jakiegoś starszego faceta… Zadzwoniłam, pozostało jedynie cierpliwie poczekać.

Zza drzwi nie doszedł nawet najmniejszy szmer. Zirytowałam się, chociaż czego się spodziewałam? Że naprawdę uda nam się tak prosto? Ostatnio nic nam nie szło, dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej? Westchnęłam i skupiłam się na wnętrzu mieszkania.

– Nikogo tam nie wyczuwam – rzuciłam do Robina.

W odpowiedzi mruknął tylko, jakby się namyślając. Sięgnął do klamki, nacisnął, ale drzwi nie ustąpiły, rozwiewając tym samym moje płonne nadzieje. To byłoby zbyt łatwe.

– Opcje są trzy. Albo naprawdę wyjechał gdzieś na dłużej – stwierdził, na co posłałam mu spojrzenie mówiące ”Naprawdę w to wierzysz?”. – Albo po prostu właśnie wyszedł. Albo w ogóle stąd zniknął – wymieniał.

Rozejrzał się po korytarzu w nagłym przypływie oświecenia. 

– Szukasz kamer? – spytałam.

– Tak – odparł, wychylając się, by lepiej widzieć drugi koniec korytarza. – Tutaj nie ma, na dole też żadnej nie widziałem – stwierdził niezadowolony. 

– Czy sąsiedzi nie są przypadkiem jeszcze skuteczniejsi od monitoringu? – mruknęłam kąśliwie na widok człapiącej po schodach staruszki. Spojrzała na nas ostentacyjnie, wręcz z odrazą i ruszyła na wyższe piętro.

Robin spojrzał na mnie, a na jego twarzy malowało się rozbawienie. 

– Tak, to bardzo trafne spostrzeżenie, Raven – odparł. 

– Mimo wszystko wolałabym nie polegać na innych ludziach, tylko dowiedzieć się osobiście – mruknęłam pod nosem. – A co, jeśli leży tam trupem od kilku dni? Albo w jego mieszkaniu są ślady walki? Może ktoś go porwał?

Robin przez chwilę na poważnie rozważał podsunięte przeze mnie pomysły. Wszystko było możliwe. Zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy, kto zgłosił “urlop”. Może zrobił to ktoś inny, zwłaszcza, że wyglądało to tak, jakby facet zniknął z dnia na dzień. No i ten niepokój dziewczyny. 

– Wiem, co chodzi ci po głowie, ale nie możemy tego zrobić. Nie mamy takiego upoważnienia, a gdyby ktoś nas zauważył, mielibyśmy przewalone. Wystarczy, że wisi nad nami rozporządzenie. Jeden głupi błąd i po zabawie – odparł poważnie, przy czym wyczuwałam, że patrzył mi prosto w oczy.

Ucisnęłam nasadę nosa. Mogłam zrobić to dosłownie w kilka sekund. Przeniknąć przez drzwi, zobaczyć, czy w mieszkaniu są jakiekolwiek ślady, które mogłyby nam powiedzieć, co naprawdę stało się z Noah i chociażby teleportować się do wieży, by nikt mnie nie zauważył. A jednak nie mogłam. Czasami prawo ograniczało nas za bardzo, sprawiało, że wszystko się niepotrzebnie wydłużało. I chociaż wiedziałam, że Robin miał rację, że mieliśmy być przykładem respektującym obowiązujące nas wszystkich zasady, to możliwość zrobienia tego szybciej nieodparcie mnie kusiła. Byliśmy jednocześnie tak blisko i tak daleko…

Robin chyba dostrzegł toczącą się w mojej głowie wojnę, bo położył mi rękę na ramieniu, westchnął i podjął wyrozumiałym głosem:

– Wiem, jak ci na tym zależy. Jak tylko wrócimy do wieży, to postaram się to załatwić legalnie. Nie chcę nas w jakikolwiek sposób narażać. Ostatnio mieliśmy wystarczająco dużo takich przygód – tłumaczył cierpliwie.

Kiwnęłam głową, kryjąc niezadowolenie i irytację. Czemu wszystko musiało iść tak topornie?

 

 Zeszłam z podświetlonego pola. Beast Boy uśmiechnął się szeroko, mijając mnie. Wyglądał, jakby chciał rzucić jakiś komentarz, pewnie dotyczący mojej nieudolnej walki z Robinem, ale lodowate spojrzenie skutecznie go powstrzymało. 

Zawisnęłam w powietrzu obok Cyborga i Terry, którzy przyglądali się z ławki temu pokazowi umiejętności. Oboje zaśmiali się, gdy po ledwie kilku sekundach Dick sprawnie powalił Beast Boy’a na ziemię. 

– Śmiej się, śmiej, póki możesz! Zobaczymy, jak tobie zaraz Robin skopie ten blaszany tyłek! – rzucił zdyszany Garfield, próbując uniknąć ciosu.

– Skup się! – rozkazał Robin.

Zamarkował lewy sierpowy, by błyskawicznie wyprowadzić uderzenie na odsłonięty brzuch. W ostatniej chwili spowolnił zaciśniętą pięść, ale Garfield i tak zgiął się w pół i wypuścił gwałtownie powietrze. 

– Moja wątroba… – stęknął, przyciskając dłonie do lewej strony brzucha.

– Jest po drugiej stronie, geniuszu – zakpiła Terra i wstała żwawo z ławki. – Pokażę wam, jak się powinno bić.

Robin zachęcił ją ruchem dłoni do wkroczenia na pole. Na jego twarzy tańczył ledwo dostrzegalny drwiący uśmiech. Doskonale wiedział, że Terra była zbyt pewna siebie i wystarczył mu pewnie jeden ruch, by ją powalić. 

Niezadowolony Garfield usiadł między mną a Victorem, który parsknął śmiechem na zbolałą minę Beast Boy’a. 

– Dobijaj leżącego – mruknął urażonym tonem. – Robin uczył się od Batmana, jak mamy go niby pokonać w walce wręcz?

Równocześnie z jego słowami rozległ się odgłos uderzenia ciała o podłogę. Spojrzeliśmy na walczącą dwójkę. Beast Boy i Cyborg aż rozdziawili usta.

Robin sprawnie skoczył na nogi, co nie zmieniało faktu, że właśnie powaliła go drobna, niepozorna dziewczyna. Może jej nie docenił? Podszedł do walki ze zbyt dużą pewnością siebie, nie oczekując takiego obrotu wydarzeń.

– Czekaj, jak to miało być? Ile razy upadniesz na podłogę, tyle razy biegasz po schodach z holu na sam dach? – rzucił kpiąco Beast Boy i zbił żółwika z Cyborgiem.

W momencie, gdy tym razem to Terra wylądowała przygnieciona na podłodze, do sali wleciała Starfire. Widok Robina zakładającego dźwignię Tarze na chwilę zbił ją z tropu. 

– O, Star! Przegapiłaś historyczny moment! – krzyknął Beast Boy, gdy tylko podleciała bliżej. – Terra powaliła Robina! – oznajmił głośno, wyrzucając przy tym ręce w powietrze.

Kori najwyraźniej nie zrozumiała, co było w tym takiego fascynującego, ponieważ sama robiła to regularnie, czego nie jednak nie uznawaliśmy ze względu na jej ponadprzeciętne umiejętności. Uśmiechnęła się pogodnie i powiedziała melodyjnym głosem:

– Terra to prawdziwa wojowniczka.

– Mhm, a tak w ogóle, to co to za spóźnianie się na trening? Robin ostrzegał, że będą za to kary – rzucił wesoło Cyborg, przesuwając się, by zrobić jej miejsce na ławce.

– Mamy dzisiaj taki piękny dzień, że poczułam potrzebę polatania i zaczerpnięcia promieni słonecznych – odparła radosnym tonem i przycisnęła złączone dłonie do klatki piersiowej. – Wiesz, tam w przestworzach bardzo łatwo stracić poczucie czasu.

Victor kiwnął głową. Nikt z nas w pełni nie rozumiał doświadczanych przez Kori intensywnych uczuć, nawet z tak prozaicznych czynności jak latanie, ale zawsze to akceptowaliśmy. Nierzadko jej otwartość i cieszenie się prostymi rzeczami udzielało się pozostałym, za co chyba najbardziej ceniliśmy Kori. Swoją osobowością dosłownie sklejała tę grupkę wyobcowanych ludzi, otwierając nas na siebie nawzajem. 

Przyglądałam się znurzona błyskawicznie wymierzanym ciosom i unikom. Zarówno Robin, jak i Terra byli zdyszani, mimo to wciąż pozostawali skoncentrowani i skuteczni.

– A co to się robi po nocach, że taka niewyspana jesteś, co? – spytał zaczepnie Victor, gdy ziewnęłam.

W pierwszej chwili chciałam posłać mu mordercze spojrzenie mówiące “kpisz sobie ze mnie?”, ale zdałam sobie sprawę, że przecież on o niczym nie wiedział. Nie miał bladego pojęcia o snach, wizjach, przytłaczającym mnie niepokoju i paranoicznych obawach. Nie przespałam ostatniej nocy. Mój umysł był zbyt zaabsorbowany analizowaniem wszelkich informacji i podejrzeń, a głos z tyłu głowy wyrzucał mi, że posłuchałam się Robina. Gdybyśmy weszli do tego mieszkania, może już byśmy coś mieli. Cokolwiek. Trop, dowody, może ciało? A tak wciąż tkwiliśmy w głębokim lesie.

– Zło nigdy nie śpi – odparłam kąśliwie.

Cyborg parsknął pod nosem w odpowiedzi. Mi jednak nie było ani trochę do śmiechu. Zdawałam sobie sprawę, że niewyspanie wpływało na kontrolę nad moimi emocjami. A to przekładało się na panowanie nad mocami. Brak skupienia i permanentne zmęczenie były nie tylko strasznie dokuczliwe, ale i niebezpieczne dla otoczenia. Gdybym zawaliła przez to jakąś akcję…

– Pójdę pomedytować – rzuciłam do Cyborga, kierując się ku wyjściu.

Mruknął coś niezrozumiale pod nosem, zbyt zaabsorbowany walką pomiędzy Robinem a Kori. 

Wyszłam na korytarz. Mogłam równie dobrze się teleportować, ale miałam ochotę przejść się w tej kojącej ciszy, pośród tych pustych ścian. Dotarłam do klatki schodowej i zeszłam dwa piętra niżej. Drzwi do pracowni, w której głównie urzędował Robin, ustąpiły po wpisaniu kodu.

Weszłam do środka, odpaliłam komputer i zaczęłam poszukiwania. Znalezienie specjalistycznych informacji o hydroksyzynie nie było najtrudniejszym zadaniem. Sposób działania, skutki uboczne, dawkowanie zależnie od formy podania. Wszystko było w internecie. To, czego nie byłam w stanie znaleźć, dotyczyło tego, ile ja mogłabym jej przyjąć. Nie wiedziałam, czy ktokolwiek byłby w stanie udzielić mi odpowiedzi na to pytanie. Działanie na półdemony mogło się różnić. Cyborg miał znacznie większą wiedzę ode mnie, a ja nie chciałam, bym przez nieuwagę i niedokładne rozeznanie stała się jeszcze większym zagrożeniem, niż dotychczas.

Nie wierzyłam, by Cyborg utrzymał w tajemnicy przed Robinem, gdybym bezpośrednio poprosiła o hydroksyzynę. A gdyby dowiedział się o tym Dick, w trybie natychmiastowym dostałabym zakaz na uczestnictwo w misjach, jako że stwarzałabym potencjalne ryzyko. Drugą pewną rzeczą byłoby przesłuchiwanie do momentu, aż nie powiedziałabym o wszystkim, co mnie męczyło. Dlatego wolałam zająć się tym na własną rękę, nie zapominając jednak o wcześniejszym dokładnym przemyśleniu sprawy. A hydroksyzyna wydawała się dostatecznie dobrym wyjściem, by spróbować. W końcu nie uzależniała, a potencjalne skutki uboczne nie wyglądały na coś gorszego, niż to, czego doświadczyłam w życiu. No i miałam pewność, że w jakimś stopniu na mnie działała.

A to było najważniejsze.

 

 Zebraliśmy się jak zwykle po kolacji na omówienie aktualnej sytuacji, prowadzonych działań i zaprezentowanie ewentualnych nowych informacjach. Tych ostatnich się jednak nie spodziewałam.

Terra wraz z Beast Boy’em i Starfire weszli jako ostatni, wciąż z czegoś chichocząc. 

– Chciałbym zacząć od odpowiedzenia na twoje wcześniejsze pytanie, Terra – podjął Robin.

Wszyscy przenieśliśmy spojrzenia na Tarę, której twarz zdradzała, że w równym stopniu co my nie miała pojęcia, o co chodziło.

– Zadaję dużo pytań, musisz doprecyzować, o które chodzi – odparła kpiąco.

– Odnośnie uczestniczenia z nami w akcjach – przypomniał i zanim zdążyła rzucić kolejny komentarz, kontynuował – Po pierwsze i najważniejsze, przyjęliśmy cię w ramach ochrony przed Slade’m i byłoby głupio, gdybyś podczas wypadu na miasto wpadła prosto w jego ręce. Po drugie. – Uniósł palec wskazujący, gdy otwarła usta, dając jej znać, by pozwoliła mu dokończyć. – I tak byłoby na to za wcześnie.

– Przecież kontroluję moce – wtrąciła mimo wszystko z wyrzutem, rozkładając ręce.

– Nie chodzi tylko i wyłącznie o kontrolę nad mocami. Współpraca z drużyną, strategiczne myślenie, ocenianie ryzyka, błyskawiczna i trafna reakcja na najróżniejsze wydarzenia – wymieniał spokojnie. – Tego wszystkiego nie da się nauczyć w ciągu tygodnia. Na razie ograniczymy się do wspólnych treningów. I jeszcze jedno, najważniejsze – dodał stanowczym głosem, a dla podkreślenia ich ważności ponownie wycelował palec wskazujący w sufit. – Jeśli opuszczasz wieżę, to musisz mi o tym powiedzieć i musi ci towarzyszyć przynajmniej jedno z nas, ale dwójka byłaby jeszcze bezpieczniejszą opcją. To wszystko, by zapewnić ci bezpieczeństwo. Deathstroke jest niezwykle przebiegły i stanowi śmiertelne zagrożenie. Nie możemy pozwolić, by w tak głupi sposób cię dopadł – podkreślił.

Oczy Terry rozszerzyły się, a usta i pięści nieznacznie zacisnęły. To zdecydowanie nie była odpowiedź, którą chciała usłyszeć.

– Uch, świetnie, czyli przerzuciłam się z wiecznego uciekania na areszt domowy? No nic tylko skakać ze szczęścia – sarknęła i zaplotła ręce na klatce piersiowej.

– To zrozumiałe, że buntujesz się przeciwko takim ograniczeniom, ale to wszystko dla twojego dobra, Terro. – Starfire podjęła próbę załagodzenia jak zwykle dosadnych słów Dicka.

– Dopadniemy Slade’a i zobaczysz, że wszystko będzie świetnie – zapewnił Beast Boy. – A poza tym, źle ci tutaj z nami? Cała wieża do dyspozycji, świetne towarzystwo, pizza z dowozem i nieograniczony dostęp do gier. Żyć nie umierać. – Wyrzucił ręce w powietrze.

Terra przewróciła tylko oczami. Nie miała za wiele opcji. Albo my albo rządowa ochrona, która najprawdopodobniej zakładała przeniesienie na jakieś zadupie, nadanie nowej tożsamości i obstawę agentów. Nic, z czym Deathstroke by sobie nie poradził. Skoro znalazł nas…

– Może w takim razie zabierzemy gdzieś Terrę? – zaproponowała Starfire. – Każdy potrzebuje się od czasu do czasu gdzieś udać. – Spojrzała wyczekująco na Robina, a zaraz potem na Tarę.

W pierwszej chwili pomyślałam, że Dick wyciągnie kartę “jest już za późno, za chwilę się ściemni, a to niebezpieczne, byście chodziły po zmroku”, ale to byłoby zbyt absurdalne nawet jak na jego obsesję na punkcie bezpieczeństwa. 

– Jeśli chcecie – odparł po chwili rozważania za i przeciw. – Ale chciałbym, żeby poszedł z wami ktoś jeszcze.

– Raven, może zechciałabyś się wybrać z nami? – spytała rozpromieniona Starfire, nie uzyskując nawet odpowiedzi od najbardziej zainteresowanej tym wyjściem Terry.

– Muszę zająć się jedną ważną sprawą – odparłam, starając się zabrzmieć jak najbardziej neutralnie.

– Raven nie jest najbardziej zabawową osobą w tej drużynie – wtrącił Beast Boy i zignorował moje chłodne spojrzenie. – Ale wiecie, kto jest? Ja! – oznajmił, rozkładając szeroko ręce. – W dodatku jestem chętny i gotowy – dodał i poruszał brwiami, jak to miał w zwyczaju.

Terra ponownie przewróciła oczami, a Kori zaśmiała się z jego wygłupów. 

– No, dzieciarnia, to wy idźcie się zabawić, a dorośli w tym czasie będą pracować – rzucił z nutą kpiny Victor. – Tylko słuchajcie się tam Starfire, bo jak nie, to przyjdzie wujek Cyborg i wszystkich poustawia – dodał i mrugnął porozumiewawczo do Kori.

Beast Boy zaczął z entuzjazmem wymieniać przeróżne propozycje, gdzie mogliby się udać. Terra nie wyglądała na najbardziej zadowoloną, w przeciwieństwie do Kori, która wręcz promieniowała z radości na wspólne spędzenie czasu. 

Gdy tylko wyszli z pokoju i zostaliśmy we trójkę, nastała błoga cisza. Stół z papierami przed nami, zimna już kawa Dicka i zapowiadająca się na kilka godzin robota. Tak, to było zdecydowanie lepsze od pałętania się z tamtymi po mieście.

– No dobra, to od czego zaczynamy? – rzucił Cyborg, zacierając ręce.