czwartek, 26 kwietnia 2018

18. MAGICZNA SZTUCZKA? SPRAWIĘ, ŻE TEN KUBEK ZNIKNIE

Robin wyszedł z salonu tak zirytowany, że gdyby tylko mógł, to trzasnąłby za sobą drzwiami. Udałam się za nim, lecz gdy znalazłam się na korytarzu, jego już nie było. Kierując się szóstym zmysłem, obrałam kurs na salę treningową. Już kilka razy widziałam jak w samotności, nie rzadko po nocach, spędza czas na obijaniu kolejnych worków i wylewaniu z siebie siódmych potów podczas morderczych ćwiczeń.
Bez błądzenia dotarłam na odpowiednie piętro i stanęłam w drzwiach, by rozejrzeć się po ogromnej sali. Połowa z nowoczesną technologią symulacyjną była pogrążona w mroku. Tylko po mojej lewej mnóstwo lamp rzucało mdłe światło na maszyny. W pierwszej chwili nie mogłam dostrzec Robina, który przyczaił się za stojakami z obciążeniami i uderzał z wręcz nabożnym* skupieniem. Skierowałam się ku niemu, pozwalający by drzwi cicho się za mną zasunęły.
Wydawało się, że chłopak całkowicie pogrążył się w myślach, tylko podświadomie wykonując potężne ciosy. Przystanęłam wręcz bezwiednie i uważnie przyjrzałam się jego nagiemu, muskularnemu torsowi. Gładka skóra opinała się lekko na tańczących rytmicznie mięśniach. Plecy pokryte były licznymi, różowawymi bliznami. Hebanowe włosy, które widocznie nie dostały stosownej dawki żelu oklapły smętnie i podskakiwały z każdym ruchem nastolatka. Chociaż to miano kompletnie nie pasowało do tak wyrzeźbionego w tym wieku ciała.
Chłopak nagle zaprzestał czynności i odwrócił się. Pomimo, że chyba się nikogo nie spodziewał, dalej miał na sobie maskę. Przełknęłam ślinę, odganiając od siebie dziwne myśli i starając się nie patrzeć na jego jeszcze bardziej umięśnioną klatkę piersiową postąpiłam kilka kroków ku niemu. Otwarłam usta, by coś powiedzieć i zaraz je zamknęłam - jak ryba wyjęta z wody. Robin uniósł brew. Ten gest wydał mi się trochę prześmiewczy i ironiczny. A może to już moje urojenia.
- Raven, jeśli przyszłaś tu by... - Jego wypowiedź przerwał blask czerwonego światła.
Przewróciłam oczami. Ten alarm ma wyjątkowo dobre wyczucie czasu... Chłopak rzucił się po czerwoną bluzkę niedbale ciśniętą na maszynę i założył ją w biegu wychodząc z sali. Poleciałam za nim.
Do salonu wpadłam zaraz za liderem. Widok Bestii i Gwiazdki przy komputerze trochę mnie zdziwił, gdyż zazwyczaj dołączali jako ostatni.
- Generał dzwoni - rzucił Bestia i jednym kliknięciem otworzył ekran z połączeniem.
Na środkowej części oszklonej ściany pojawiła się kanciasta, porośnięta kilkudniowym zarostem twarz dowódcy tej pechowej akcji. Zasalutował i zmierzył nas surowym wzrokiem. Robin odpowiedział tym samym, wysuwając się na przód.
- Czemu zawdzięczam tę rozmowę, generale? - W głosie chłopaka pobrzmiewał wciąż gniew, który starał się ukryć.
- Moi technicy wyciągnęli nagrania z kamer. Może nie jest tego wiele, ale powinno się przydać. Chłopcy już wam to przesyłają - oznajmił, gdy odwrócił się na chwilę od kamery.
- Dziękujemy - rzucił sucho i nie zwracając uwagi na brak szacunku jaki okazał generałowi, niecierpliwie przerwał połączenie. Robin pośpiesznie zasiadł do komputera i wbił coś na klawiaturze. Na ekranie pojawiło się 6 nagrań w wysokiej rozdzielczości. Dwie kamery z magazynu, dwie z laboratoriów i pozostałe z korytarzy. Chłopak przyśpieszył tempo kilkukrotnie tak, że już po chwili na obrazach pojawiły się skutki wybuchów. Zatrzymał, spowolnił i cofnął. W magazynie i pracowniach bomby wybuchły w centrum, powodując ogromne i równomierne zniszczenia. Korytarze zaś, zawaliły się do wewnątrz. Włamywacz wiedział co robił.
- Muszę to teraz obejrzeć i przepuścić przez kilka algorytmów - stwierdził, przewijając wstecz. - To może zająć kilka godzin - dodał, gdy nie zareagowaliśmy.
- Gdybyś czegoś potrzebował, to krzycz - rzucił Bestia, ziewając szeroko.
Gwiazdka wyszła powoli bez słowa, najwyraźniej nie wiedząc jak mogłaby pomóc. A ja zostałam, tępo wpatrując się w szerokie plecy chłopaka. Nie wiedziałam czy zostać, czy może zostawić go w samotności. Odwróciłam się na pięcie, szeleszcząc peleryną.
- Jeśli chcesz, to możesz zostać - powiedział.
- Taki mam zamiar. Idę sobie zrobić herbatę.
Kiwnął głową, nie odrywając wzroku od monitora.
- Jeśli byś mogła, to zrób mi kawę! - rzucił po chwili. Pokręciłam głową, ale nie śmiałam mu się sprzeciwić.
Mimo iż Cyborg, jak większość istot był mi obojętny, to rozumiałam gniew i rozczarowanie Robina na samego siebie. Został liderem i nie dopilnował by drużyna wróciła bezpiecznie z misji. Nic tylko czekać aż Batman się odezwie, by wygłosić wykład o odpowiedzialnym rządzeniu grupą.
Zalałam listki herbaty i w oczekiwaniu nastawiłam ekspres do kawy. Wybrałam jakąś mocniejszą, przypominając sobie jak robił to Robin. Już po chwili z kubka uniósł się intensywny zapach, który sam w sobie zadziałał na mnie pobudzająco. Chwyciłam oba naczynia i podsunęłam liderowi ten ze znaczkiem Supermana.
- Dzięki - mruknął i od razu sięgnął po kubek, po czym pociągnął dużego łyka. Nie pomyślał jednak o tym, że płyn wciąż jest gorący.
Zaczerpnął gwałtownie powietrza i począł kaszleć. Starał się przerwać krztuszenie przez nabranie głębokiego oddechu, ale ból w gardle nie dawał za wygraną. Po chwili jakby już wrócił do siebie i ze łzami wyciekającymi spod maski wychrypiał:
- Panuję nad sytuacją.
Parsknęłam krótko i zawisłam obok niego w powietrzu, dmuchając na bursztynowy, parujący płyn. Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, unosząc brew.
Wzruszyłam ramionami.
- Nawet ja nie jestem bezuczuciowym robotem - rzekłam i nabrałam herbaty w usta.
- Właściwie... czasami mnie to zastanawiało - uciął, jakby niepewny, czy warto podjąć ten temat. - Twoje opanowanie jest wręcz zadziwiające. - To stwierdzenie miało być chyba pytaniem, którego nie umiał sformułować.
- Tego wymagają moje moce - pociągnęłam rozmowę, która z racji naszych charakterów mogła szybko się skończyć. - Im bardziej uzewnętrzniałabym swoje emocje, tym w bardziej nieprzewidywalny sposób moja moc wychodziłaby spod mojej kontroli.
Kiwnął głową. Ekran rzucał kolorowe światło na ściągniętą w skupieniu twarz Richarda. Przygryzł dolną wargę i nagle odwrócił się czujnie przez ramię, jakby coś usłyszał. Spojrzał przelotnie na mnie, szukając potwierdzenia, że to tylko jego nerwica.
Dokończyłam herbatę i z nudów zaczęłam bawić się energią. Czarna, delikatna mgiełka ślizgała się po moich bladych rękach. Uformowałam ją w kulkę między dłońmi i pozwoliłam, by otoczyła pusty kubek. Po chwili poczułam mrowienie i ledwo wyczuwalny ruch powietrza wokół dłoni. Naczynie przestało mi ciążyć. Zniknęło. Teleportowałam je do zlewu. A matka zawsze mi powtarzała, że się strasznie rozleniwię przez te moce. Chociaż raz miała w czymś rację.
Robin niespodziewanie sapnął i przejechał biurowym krzesłem do komputera po prawej. Wstukał coś i westchnął.
- Dealerzy Urtigo nie próżnują - mruknął i zmrużył oczy. Słońce schowało się już za horyzontem i blask ekranu niemiłosiernie wypalał gałki oczne. - Skrzyżowanie Mission Street z Howard St. Weź Bestię - powiedział i powrócił do poprzedniego stanowiska.
Uniosłam brew, jakbym samym spojrzeniem chciała mu przekazać "Jesteś pewien, że zostawienie mnie sam na sam z Bestią nie skończy się czyjąś śmiercią... I ty dobrze wiesz czyją". On jednak nawet się nie odwrócił, jakbym już wyszła. Westchnęłam, ale bez słowa poszłam po Bestię. Teraz mieć tylko nadzieję, że nie śpi, nie czyta swoich durnych mang lub nie pochłania kolejnej pizzy, bo mogłabym mieć problem z ugodowym zaciągnięciem go na misję.

Na moje szczęście Bestia, gdy weszłam bezceremonialnie do jego pokoju, akurat klęczał i przekopywał stertę zmiętych ubrań. Uniósł głowę i pokrył się lekkim rumieńcem, który nadał jego zielonej skórze dziwny odcień. Szybko wstał z brudnej podłogi, rzucił poplamioną bluzę w kąt i uśmiechnął się głupio.
- Raaven... co cię sprowadza? - spytał, nie przestając się szczerzyć i zezując gdzieś w bok.
Uniosłam kpiąco brew i odsłaniając groźnie zęby powiedziałam:
- Robin przydzielił cię ze mną do dealerki w porcie.
Przez jego twarz przebiegł jakiś cień. Rozejrzał się szybko po prywatnym burdelu i zatrzymał się na drzwiach.
- Możesz już lecieć. Zaraz do ciebie dołączę.
- Doprawdy? - zakpiłam, widząc jego dziwne zakłopotanie. - Nawet nie wiesz dokąd mamy lecieć.
- Tylko znajdę pas i przyjdę na dach - odrzekł szybko, z pewną nutką nerwowości.
Uniosłam ręce w geście poddania i wyszłam z pokoju, zadowolona, że opuszczam ten zaduch.
Powoli wgramoliłam się na dach i cierpliwie poczekałam na Bestię, który zjawił się zadziwiająco szybko jak na niego.
Przemieniłam się w kruka i nie czekając na chłopaka poleciałam w sprawdzoną przeze mnie wcześniej lokację. Zza pleców doszło mnie smętne i przeciągłe "kra" Bestii.
Ćwok myślał, że mnie okłamie. Nawet bez specjalnych poszukiwań widziałam jego pas, zwisający z niedomkniętej szafy. Coś ukrywał. Pytanie tylko, czy jest to coś ważnego. Może chodzi o zaginięcie skradzionego przez Zielonka gadżetu lidera. Byłoby to całkiem prawdopodobne.
Minęliśmy pustoszejące ulice. Ludzie wracali z pracy, zahaczając po drodze o liczne cukiernie i małe sklepiki z prasą. Jasna strona miasta zapadała powoli w sen. Wraz z nocą na jej miejsce budziła się do życia mroczna część społeczeństwa odpowiedzialna za napady, gwałty i handel narkotykami. Jedni przez nich cierpieli, tracili majątki, a nawet życie. Z drugiej strony, to dzięki tym nieresocjalizacyjnym jednostkom policja miała ręce pełne roboty. Superbohaterowie również.
Zniżyłam pułap i rozejrzałam się uważnie po ciemnych zaułkach. Przemieniałam się z powrotem w człowieka i niczym ninja wylądowałam na jednym z wielu kontenerów. Bestia dołączył do mnie w równie dyskretny sposób, ale pod postacią nietoperza.
Oboje wychyliliśmy się zza krawędzi. Koło 5 metrów niżej grupka nastolatków kupowała Urtigo. Dealer otworzył sporą teczkę. Połowa jej zawartości zaświeciła czerwonym blaskiem, rzucającym groteskowe cienie na zebranych.
Właściwie Robin nie powiedział mi co konkretnie mamy zrobić. Pięciu wątłych nastolatków i jeden facet. Żaden problem.
Strzeliłam palcami, by zwrócić na siebie uwagę Bestii. Wskazałam palcem w dół poza krawędzią kontenera. Chłopak uniósł brwi, na co nie zareagowałam i zeskoczyłam. Brak jakichkolwiek świateł dał mi zapasową sekundę, zanim grupa rozpierzchła się ze strachem. Wymierzyłam niecelny cios w grubego okularnika. Licząc, że Bestia zajmie się dzieciakami, rzuciłam się z materialnymi pazurami na dealera. Trzasnęłam nim o pofalowaną ścianę kontenera. Wypuścił z jękiem powietrze z płuc i usunął się na ziemię.
- Skąd bierzesz narkotyki? - syknęłam, chwytając go za przód luźnej koszulki.
Całkowicie blady spojrzał na mnie ze strachem w oczach i spróbował się wyszarpnąć. Popchnęłam go ponownie na kontener. Chyba nie doceniłam swojej siły, bo mężczyzna, gdy uderzył potylicą w ścianę, osunął się bezwładnie na bok. Korzystając z ostatniej możliwości, wtargnęłam mu do głowy.
Otoczyła mnie mroczna, niekończąca się niczym kosmos przestrzeń. W zasięgu mojego wzroku unosiły się liczne, blade, uformowane jakby z mgły kule.
Korzystając z siły własnego umysłu, rozkazałam wspomnieniom posegregować się. Przywołałam do siebie te z kilku ostatnich dni. Obłoczki otoczyły mnie, jednak wszystkie utraciły swój zwyczajny blask. Dotknęłam pierwszą lepszą, ale tak jak się spodziewałam, obraz był niewyraźny i dziurawy jak sito.
Zrezygnowana wyszłam z jego głowy i rozejrzałam się za Bestią. Chłopak stał obok, wpatrując się we mnie nieobecnym wzrokiem.
- Złapałeś ich? - sarknęłam, niezadowolona z obrotu misji.
- No... - Zmieszał się i zaczął wykręcać palce.
Odchyliłam głowę do tyłu i westchnęłam.
- Wielka Azar... daj mi siłę... - Nabrałam głęboki oddech. - Wracamy - zarządziłam.
- A co robimy z nim? - Bestia wskazał na nieprzytomnego mężczyznę.
- Oddam go policji.
Garfield kiwnął głową i jako nieznany przeze mnie ptak wzbił się w powietrze.
Ja z kolei, otwarłam portal do głównej komendy policji i bezceremonialnie wepchnęłam w niego mężczyznę, uprzednio umieszczając mocą na jego bluzce komunikat dla funkcjonariuszy "Dealer Urtigo"

W pełni opanowana wróciłam do wieży i od razu zostałam skierowana do salonu. Bardziej przeważała we mnie sama ciekawość, niżeli strach przed zdenerwowanym liderem, więc bez żadnych obaw przekroczyłam próg naszego centrum dowodzenia. Już od drzwi doszedł mnie porządny ochrzan skierowany na Bestię. Robin gestykulował żywo, lecz przestał, gdy zobaczył mnie.
- Tak to jest, jak się samemu czegoś nie zrobi - sarknął groźnie. - Dowiedziałaś się chociaż, od kogo bierze towar?
- Nie, ale wydaje mi się, że tym pachołkom piorą mózgi, albo co najmniej podają coś, co powoduje utratę pamięci - wyjaśniłam.
Skumulowany po całym dniu gniew Robina wręcz się z niego wylewał. Czuł się bezradny. Po chwili ciszy uderzył nagle pięścią w blat. Wraz z Bestią drgnęliśmy.
- Na kamerach nic nie ma - zaczął się żalić, patrząc w ekran. - Widać jak Cyborg wchodzi do laboratorium, a gdy wszytko się wali, to znika z kadru. Jednak w przeciwieństwie do żołnierzy, nie wychodzi. Przecież nie mógł zapaść się pod ziemię! - krzyknął.
Nagle wyprostował się, jakby został oświecony.
- Może to nie takie głupie - rzekł i siadł ponownie przed komputerem. Pochylił się nad klawiaturą i przygryzł wargę.
Spojrzałam niepewnie na Bestię, który ze spuszczoną głową obserwował nerwowe postępowania lidera.
- Możecie już iść - powiedział, wprawiając mnie w konsternację.
Bestia pośpiesznie opuścił salon. Ja stałam jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, czy nie zaproponować Richardowi naparu na ukojenie nerwów. Zrezygnowałam, gdy zobaczyłam jak chłopak całkowicie skupił się na komputerze. Nie chciałabym być w skórze jutrzejszego obiektu  gniewu lidera. Zwłaszcza po nieprzespanej nocy. Kompletnie padnięta wyszłam z salonu.


------------
Z góry przepraszam, jeśli mój styl pisania przypomina jakiś takich trochę dawny, jak u Sienkiewicza lub coś w ten design. Naczytałam się pierniczonego Quo Vadis i sposób pisania chyba trochę wbił mi się pod kopułę. Wybaczcie. 
* Czujecie to? To wszystko wina Sienkiewicza. Po prostu nie umiem tu znaleźć jakiegoś innego słowa, które by mi pasowało...
Poza tym, nie wiem jak was, ale mnie już pisanie tego czegoś nudzi. To zastanawiam się jak wy musicie umierać przy czytaniu tego. Każdą trudniejszą rozmowę przerywa alarm. Zgaduj zgadula dlaczego tak się dzieje....
W nagrodę za trochę spóźnioną publikację macie te niecałe 2102 słowa.
Tak btw... kto zgadnie lub wie, do czego odnosi się tytuł? 

czwartek, 5 kwietnia 2018

17. LARVA MALA

- Naprawdę wszystko dobrze - jęknęłam do ratownika, który opatrywał mi od kilku minut wszystkie rany. Spojrzałam błagalnie na Robina. Chłopak chodził w te i we wte wydeptaną przez siebie ścieżką.
- I tak sami tam nie wejdziemy - odparł po chwili namysłu.
Jednak powoli chyba tracił cierpliwość i opanowanie. Miałam wrażenie jakby już kilkakrotnie chciał się rzucić w stronę otwartych na oścież pancernych drzwi, by własnoręcznie wygrzebać Cyborga spod gruzów.
Bestia wyszedł zaraz po nas. Wydostał się jako owad i pojawił się przy nas tak nagle, że Robin w pierwszej chwili go nie zauważył. Gwiazdka ze swoją nadludzką siłą wyniosła nawet kilku nieprzytomnych żołnierzy. A Cyborg nie odpowiadał. I to martwiło nas najbardziej.
Strzepnęłam rękę młodego mężczyzny, gdy chciał oczyścić głębokie otarcia na obu nogach i zeskoczyłam z paki wojskowego wozu.
- Zregeneruję się sama - sapnęłam do niego, gdy wzburzył się, że jeszcze nie skończył.
Podeszłam do Robina. W końcu przystanął i począł wpatrywać się w drzwi.
-  Na szczęście nie ma dużo ofiar - podjął nagle, gdy cisza panująca między nami zaczęła mu ciążyć.
Ratownicy wyprowadzili właśnie kolejnych żołnierzy. Jeden helikopter wylądował, a drugi odleciał w stronę miasta.
Chciałam dodać mu jakoś otuchy, ale nie wiedziałam jak zacząć. Wszelkie formułki jakie przetwarzałam w głowie brzmiały sucho i nieprawdziwie. Odwróciłam się i podeszłam do krawędzi skarpy. Utkwiłam wzrok na wieży o niespotykanym kształcie. Promienie odbijały się od szklanych i metalowym powierzchni, tworząc wokół budynku dziwną łunę światła.
Poświata zaczęła się rozpływać. Przeniosłam wzrok na wieżowce w centrum miasta, ale wrażenie nie zniknęło. Zacisnęłam powieki. Ból niczym strzała przeszył skronie i zadomowił się gdzieś w potylicy. Przycisnęłam dłonie do głowy. Nawet nie poczułam, że ugięły się pode mną kolana.
- Raven! - usłyszałam za sobą krzyk Robina.
Uniosłam głowę. Niebo stało się krwistoczerwone. Otaczały mnie ohydne, wygięte w grymasach twarze demonów. Przestrzeń nade mną zajmowały dwie pary błyszczących, żółtych oczu. Na rozkaz Trygona sługusy rzuciły się na mnie. Głębokie rany po pazurach i kłach zapiekły. Szarpnęłam się i wizja zniknęła.
Teraz otaczały mnie jedynie zatroskane twarze przyjaciół.
- Raven, słyszysz mnie? - Robin nachylił się nade mną jeszcze bardziej. Z tyłu mignął mi odziany w strój ratownika mężczyzna.
Mruknęłam losową monosylabę w odpowiedzi. Spróbowałam się podnieść. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się by mi pomóc. Głowa wciąż pulsowała, a nogi wydawały się jak z waty.
- Dam sobie radę - wycharczałam przez zaschnięte gardło. - Po prostu zabierzcie mnie do wieży - dodałam szybko, czując obecnego w moim umyśle Trygona.
- Gwiazdko? - Robin zwrócił się do kosmitki, podtrzymując moje wiotkie ciało.
- Oczywiście - odparła od razu i wzięła mnie na ręce.
Poczułam się trochę głupio, będąc tak blisko obcej mi kobiety, ale na szybkość transportu narzekać nie mogłam. Już po kilku minutach minęłyśmy całe Jump City i wylądowałyśmy na dachu wieży.
- Dzięki, poradzę sobie - mruknęłam do niej, gdyż dziewczyna miała najwyraźniej zamiar zanieść mnie pod same drzwi.
Wzruszyła na zgodę ramionami i odstawiła mnie. Nie upadłam. Sukces! Powolnym tempem dotarłam do pokoju. Zablokowałam przesuwane drzwi i podeszłam do awangardowej półki na pół ściany. Przejechałam kościstym placem po grzbietach ksiąg, szukając tej właściwej. Zatrzymałam się na księdze obitej w czarną, wytłaczaną skórę. Faktura przypominająca smocze łuski wydawała się być pokryta czerwoną łuną. Wysunęłam wolumin i sięgnęłam po dwa flakoniki. Odstawiłam wszystko na środek pierwszej części pokoju i przywołałam mocą jeszcze mały moździerz i spore zamykane pudełko.
Otwarłam księgę gdzieś na końcu i wczytałam się w idealną kaligrafię mnichów.
Zamknięcie umysłu.
Ciągle czytając sięgnęłam po ciężki moździerz i misternie zdobioną szkatułkę. Wymacałam w środku dwa materiałowe mieszki. Rozwiązałam cienki sznureczek i wrzuciłam do naczynia po jednym ziarnie Skranu i liściu Madry. Telekinezą pochwyciłam dwie fiolki z mieniącymi się proszkami. Odkręciłam korki i poczułam mieszające się ze sobą specyficzne wonie. Odrobinę zielonego pyłu wsypałam do kamiennej miseczki, a drugie naczynie opróżniłam do dna, wysypując zawartość wokół mnie. Odstawiłam niepotrzebne już składniki i dokładnie rozdrobniłam ingrediencje. Przeczesałam wzrokiem jeszcze raz cały manuskrypt. Między dwoma ścianami tekstu znajdowało się jedno skomplikowane zaklęcie, które miało chociaż na chwilę uwolnić mnie od napastliwego ojca. Wstałam i tak jak w poleceniu rozsypałam powstały proszek w symbol celtyckiego węzła, przeplatającego się z wcześniej zrobionym okręgiem. Uniosłam księgę na wysokość oczu i zawisłam w powietrzu centralnie nad środkiem figury.
             
Aborior omnes larva mala
Desero meus mens
Claudere se ad te, Trigon!
Vae haec, si confringo claudo!

Wykrzyczałam ostatnie słowo inkantacji i upadłam. Spięłam mięśnie, by nie wpaść w niekontrolowane drgawki. Poczułam dziwną pustkę, jakby ktoś właśnie zabrał mi wszystkie zmysły, pozwalając tylko bym doświadczała bolesnego zimna. Otwarłam oczy. Symbole emanowały delikatnym światłem, tak kontrastującym na tle głębokiej czerni. Przesunęłam się jak najbliżej środka, w obawie przed złymi duchami, które napierały na falującą i złudnie delikatną zaporę z migoczącego blasku. 
Jedno źle wyartykułowane słowo mogło dać opłakane skutki. Demony Trygona wykorzystałyby nawet drobną szczelinę w zaporze by dopaść mnie i przerwać rytuał, podczas którego byłam podatna na opętanie. W oddali, na głębokiej płachcie czerni jaśniały dwie pary żółtych, groźnie zmrużonych oczu. A więc nawet się nie pofatygował do jedynej*, ukochanej córeczki. 
Tafla światła falowała od kolejnych ataków. Miałam wrażenie, jakby światło bledło. Zachłysnęłam się powietrzem na samą tę myśl. Przygotowałam się już do przywołania energii, ale grupa wysłanników jak i najemnych demonów przerzedziła się.
Usiadłam na lustrzanej posadce, w znudzeniu obserwując moich wyjątkowo zdesperowanych wrogów, którzy chcieli wykorzystać ostatnią na tę chwilę okazję do przejęcia nade mną kontroli.
- W końcu - jęknęłam, gdy ostatni demon ze wściekłym warkotem odleciał w nieskończony mrok. 
Wstałam i uniosłam ręce nad głowę. Wygięłam plecy w łuk i szybkim ruchem pochyliłam się do przodu, złączonymi rękami niszcząc podłoże na drobne kawałeczki niczym stłuczone szkło. Proch posypał się w dół. Spadałam w zwolnionym tempie, aż pode mną nie utworzył się portal. Złożyłam się niczym pływak przy skoku do wody i zanurkowałam w przejście.
Wylądowałam gładko w nienaruszonym pokoju. Portal zamknął się za moimi placami z cichym sykiem. Po symbolach nie było śladu, zupełnie jakby wyparowały razem z ciągłym i natarczywym uczuciem czyjejś obecności w umyśle. Odetchnęłam z ulgą na myśl o tymczasowym spokoju.

Korzystając z tymczasowej ciszy i świętego spokoju panujących w wieży, wymknęłam się z ciemnicy i wyruszyłam do kuchni, by w końcu coś zjeść. W każdy zakręt wchodziłam powoli i nieufnie. Ciągle nasłuchiwałam, by przypadkiem nie wpaść na rozemocjonowaną Gwiazdkę, która snuła się od kilku godzin po wieży bez większego celu jak ten ból po kościach (chciałam dać smród w gaciach, ale nie wiem czy to wypada... :). Kilka razy zatrzymała się pod moim pokojem, ale po chwili rozmyślała się i ruszała dalej.
Minęłam ostatni identyczny jak wszystkie zakręt i weszłam do ogromnego centrum wieży. Rozejrzałam się na wszelki wypadek za płomienistymi włosami kosmitki i ruszyłam do kuchni ulokowanej w kącie pomieszczenia. Z braku laku** sięgnęłam po pomarańczę. Szybko pozbyłam się skórki długimi, zniszczonymi paznokciami i wgryzłam się w przyjemnie soczysty owoc. Uważając by nie nabrudzić, podeszłam do szyby. W oddali, nad wieżowcami leciał  ledwo widoczny punkcik, który najprawdopodobniej był wojskowym helikopterem. Po chwili obserwacji zniknął gdzieś za niskimi chmurami. W przypływie poczucia beznadziejności oparłam się czołem o ogromną taflę szkła. Miałam wrażenie, że szyba lekko drga. Przyłożyłam dodatkowo dłoń. Wrażenie nie ustało. Stałabym tak dalej, gdyby nie dochodzące z daleka jęki Bestii. Oderwałam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
Nie musiałam nawet wyjść. Garfield razem z Robinem i Gwiazdką na ogonie wtoczyli się do salonu dyskutując między sobą. Uniosłam brew, przyglądając im się ze zdziwieniem. Wszyscy przeszli obok mnie jakbym była niewidzialna i zgodnie dopadli do komputera. Kosmitka zawisła za plecami chłopaka, a Bestia nerwowo podrygiwał przy obrotowym krześle, jakby miał zaraz popuścić. Leniwie podleciałam do nich, by zorientować się w sytuacji. Robin w zadziwiającym tempie sunął szczupłymi palcami po podświetlanej klawiaturze. Od samego patrzenia dostawałam oczopląsu, więc przeniosłam wzrok na spory monitor z płaską mapą miasta. Bestia mruczał coś pod nosem, nie przestając dreptać w miejscu, a Gwiazdka zaciskała nerwowo dłonie. Nagle, gdy na planie pojawił się czerwony punkcik brunet podskoczył, zerwał się z krzesła, niemal je przewracając i pogalopował do długiego stołu pod ścianą. Bestia ruszył w te pędy za nim. Tylko Gwiazdka miała jakąś spowolnioną reakcję. Robin wcisnął coś na listwie i nad podświetlaną powierzchnią pojawiła się hologramowa Ziemia. Na zachodnim wybrzeżu Stanów migał czerwony punkcik. Chłopak uniósł dłoń i obrócił obraz tak, by kropka znajdowała się przed nim. Przybliżył mapę aż ukazały się nazwy ulic w Jump City. Brunet już sięgał do holograficznej klawiatury przed nim, gdy pulsujący punkcik zniknął. Robin zaklął.
- Mogę się w końcu dowiedzieć o co chodzi? - spytałam w końcu, gdy wszyscy trwali w pełnej napięcia ciszy.
Robin podniósł po chwili głowę i spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz.
- Cyborga nie ma w laboratorium - wyjaśnił w końcu, gdy udało mu się zebrać myśli. - Staram się go właśnie namierzyć - dodał, wracając do wystukiwania komend.
W powietrzu unosił się rytmiczny dźwięk naciskania na kolejne wyświetlane klawisze. Robin kompletnie pogrążył się w ścianie tekstu. Nagle zaklął siarczyście i uderzył pięściami w stalowy blat. Jak jeden mąż wszyscy podskoczyliśmy nerwowo. Na dokładkę brunet kopnął okutym butem w nogę najwyraźniej przytwierdzonego do podłogi stołu i odszedł od stanowiska. Ponownie wyrzucił wiązankę przekleństwa i ciężkimi, dużymi krokami opuścił pomieszczenie. Smutek na chwilę ustąpił miejsca zdziwieniu. Spojrzeliśmy po sobie. Nikt się nie odezwał. Poszłam w ślady lidera.

--------------------------
*Kto wie co mam na myśli dostanie... Nie wiem...
Będziecie mieć satysfakcje. Bardzo kusząca nagroda, nieprawdaż?
**Dziękuję Aris za poszerzanie zasobu mojego słownictwa
Dobra, ten rytuał to nie tak miał mi wyjść... Jakiś taki nudny, bez akcji... Aris, przepraszam.
Przyznać się, do nabrał się na poprzedni 17 rozdział? Przepraszam, jeżeli kogoś to uraziło, ale jakoś moja złośliwość nieznająca granic odezwała się tak nagle i nakłoniła do napisania prima aprillisowego rozdziału, że uległam. W zamian za tamto, macie tutaj taką nieco dłuższą notkę, w dodatku z rytuałem :)

niedziela, 1 kwietnia 2018

*17. STRATA

Robin kręcił się niespokojnie po podeście, popijając niewiarygodnie mocną kawę. Gwiazdka usilnie starała się do niego dotrzeć, ale ten widocznie odciął się od świata i pogrążył w tworzeniu czarnych scenariuszy. W końcu zrezygnowała i podeszła do zajadającego stres Bestii (mam nadzieję, że rozumiecie to zdanie). Chłopak zwiesił spiczaste uszy i zabrał się za drugie litrowe opakowanie lodów karmelowych. Gdy i ten nie reagował na próby pocieszenia ze strony Gwiazdki, kosmitka udała się w moją stronę, lecz kiedy podchwyciła moje niechętne spojrzenie zawróciła.
Od dwóch godzin siedzimy w salonie jak na szpilkach czekając na wieści od generała Drake'a. Naszej czwórce udało się bez problemu uciec. Gwiazdka wyniosła nawet dwóch żołnierzy z zawalonego laboratorium. Tylko Cyborg, który poszedł na niższe piętra nie wrócił.
Moja podświadomość podsuwała mi najczarniejsze ze scenariuszy jakie mogły się wydarzyć. W tej kwestii ścigałam się z Robinem, od którego aż biły smutek i irytacja. Działamy raptem kilka miesięcy, a już straciliśmy jednego członka drużyny. Wróć! Nikogo jeszcze nie straciliśmy. Victor zaginął, a ratownicy go odnajdą... Optymizm przychodził mi z naprawdę ogromnym trudem. Westchnęłam i oparłam głowę o ścianę. Zamknęłam oczy. Coś trzasnęło. Drgnęłam nerwowo, tak jak i reszta. Za szybą mignęła mi sylwetka ptaka, który najprawdopodobniej nie zauważył wieży i w nią wleciał. Mając dość czekania w tak napiętej i przepełnionej smutkiem atmosferze poszłam na dach.
Wiatr targał peleryną, sprawiając złudzenie, jakbym naprawdę była ogromnym krukiem. Silne, zimne podmuchy chciały zerwać mi kaptur z głowy, by ukazać światu moje prawdziwe oblicze. Wzdrygnęłam się. Może z zimna, a może na samą myśl o mojej demonicznej postaci. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić te nieprzyjemne myśli z głowy. Zawisłam nad krawędzią dachu i oddałam się głębokiej medytacji.

Wewnątrz mnie pulsowało dziwne przeczucie. Jakby Cyborg już nie żył. Raz stawało się silniejsze, a potem opadało, ukrywało się gdzieś w zakątkach umysłu, wyparte przez złudną nadzieję, że przecież nie mógł umrzeć. Nabrałam głęboki wdech, przestając myśleć. Zablokowałam wszelkie drogi do świadomości, którymi mogłyby dostać się nowe obrazy i słowa. Nad podświadomością nie miałam jednak kontroli. Czułam jak kłębią się tam czarne scenariusze. Skupiłam całą swoją uwagę na mantrze. Spokój... Cisza... Samotność. No jednak nie za bardzo. Za plecami usłyszałam kroki.
Westchnęłam i obróciłam się do Robina.
- Generał dzwonił - podjął zdławionym głosem, po którym sama wywnioskowałam jakie wieści przyniósł. Nabrałam głębokiego wdechu. - Znaleźli go... powiedział, że osłonił własnym ciałem jakiegoś żołnierza - powiedział, błądząc wzrokiem.
Zabrakło mi słów. Nie wiedziałam jak mam zareagować. Chciałam jakoś pocieszyć Richarda, ale przez narastającą gulę w gardle słowa nie mogły się wydostać. Spuściłam wzrok i czekałam. Sama nie wiedziałam na co. Robin przeczesał w końcu włosy, obrócił się na pięcie o ruszył ku schodom. Ręką mi drgnęła, jakby poza moją kontrolą chciała wyciągnąć się w stronę lidera. Zacisnęłam pięści. Obiecałam sobie kiedyś, że nie przywiążę się do nikogo. Zwłaszcza do ziemianina. Pomimo, że tego do siebie nie dopuszczałam, Cyborg był moim przyjacielem. A teraz odszedł. Nie żyje. Śmierć dosięga każdego. Tylko ja jestem takim wyjątkiem. Życie wieczne dla kogoś, kto go nie doświadczył, będzie marzeniem, darem. Nikt jednak nie dostrzega, że wszyscy wokół ciebie będą odchodzić, a ty będziesz musiał na to patrzeć. Wszystko ma swoją złą i dobrą stronę.
Starłam z policzka samotną łzę.

--------------------------- 
Napisane wczoraj, opublikowane dzisiaj. Jakoś tak mnie natchnęło, chyba z okazji świąt. A może dlatego, że mam grypę? Kij wie. Whatever. Mam nadzieję, że zaskoczyłam was tym rozdziałem. Osobiście nie przepadam za Cyborgiem, a że napatoczyła się taka okazja, to ukatrupiłam go już teraz. Spodziewajcie się nowego członka drużyny! 
I wszystkiego najlepszego z okazji świąt.