piątek, 17 lipca 2020

10. TRUP W SZAFIE

 Umknęłam przed gorącym, zielonym pociskiem i natychmiast instynktownie padłam na ziemię. Kula rykoszetowała i o mało nie trafiła mnie w plecy. Starfire zawahała się na ułamek sekundy, ale tyle w zupełności mi wystarczyło. Skoczyłam na nogi i z rozpędu uderzyłam ją materialną pięścią. Wbiła się z impetem w ścianę. Opadła bezwładnie na podłogę. Tym razem to ja się zastanowiłam, czy nie przesadziłam. Powoli podleciałam do niej, wciąż mając na uwadze, by nie dać się zwyczajnie oszukać.

Kori zerwała się gwałtownie i z rozpalonymi oczami zaszarżowała na mnie. Otwarłam przed sobą portal, a ona nie zdążyła wyhamować. Zniknęła w falującej, wręcz hipnotyzującej tafli czerni. Bezzwłocznie wytworzyłam wyjście po przeciwnej stronie areny, modląc się w duchu, by nie zbłądziła gdzieś między rzeczywistościami. Wyleciała. Odetchnęłam.

– Proszę, nie rób tak więcej – rzuciła lekko zdyszana, opierając się o uda.

Nie była obrażona ani zdenerwowana. Za to ja tak. Na samą siebie, że zrobiłam coś, zanim pomyślałam o możliwych konsekwencjach. Przecież mogła tam utknąć nawet na wieki, bo czas i przestrzeń rządził się w tym miejscu własnymi prawami.

– Przepraszam – powiedziałam trochę zawstydzona.

W odpowiedzi machnęła tylko ręką i uśmiechnęła się lekko.

– Dobrze! – Z głośników popłynął donośny głos Robina. – Raven, ciekawy pomysł z tymi portalami – pochwalił mnie i skinął głową, co dostrzegłam przez kolorową szybę sterowni. – Starfire, też było dobrze. Jeszcze jedna walka, Raven, zamień się z Cyborgiem – zarządził.

Energetyczne ściany ograniczające pole walki do jeszcze bardziej niewygodnej, małej przestrzeni uniosły się. Podeszłam do drzwi ukrytych w rogu sali symulacyjnej. Minęłam się z Victorem na schodach. Zanim weszłam do małego pokoju z konsolami i widokiem na arenę, Cyborg i Starfire już zażarcie walczyli.

– Dzisiaj na patrol pójdą cztery osoby – odezwał się dosyć nieoczekiwanie Robin.

Nie odzywałam się przez chwilę, analizując, co chciał przez to powiedzieć. Zawsze ogłaszał takie rzeczy zaraz przed samą akcją.

– Pytasz, czy chcę zostać, czy iść? – odparłam z wahaniem.

Wzruszył ramionami.

– Ostatnio chyba nie sypiasz najlepiej, więc pomyślałem, że może wolisz zostać w wieży, niż włóczyć się w nocy po mieście – wyjaśnił po chwili.

Uniosłam brew, ale powstrzymałam się przed obróceniem głowy w jego stronę. Naprawdę zauważył, że ostatnio znowu męczyły mnie dziwne - nawet jak na mnie - koszmary i nie mogłam przez to spać? Czy nic nie uciekało jego uwadze? Czasami zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zamontował nam jakichś ukrytych kamer w pokojach. To by pasowało do wychowanka Batmana.

– Nie, mogę iść. Może to nawet lepiej, niż zostawać w wieży – odrzekłam po chwili namysłu.

Przyglądaliśmy się walce w ciszy, ale miałam wrażenie, że nie była to jedyna bitwa, jaka się toczyła w tej chwili. Biłam się ze swoimi myślami, chociaż wydawało mi się, że Robin też się nad czymś zastanawiał. Czekałam jeszcze chwilę, czy może przełamie się jako pierwszy i powie, co chodziło mu po głowie.

– Możesz mnie oświecić, skąd o tym wiesz? – spytałam w końcu, z całych sił próbując brzmieć i zachowywać się naturalnie.

Oderwał wzrok od walki i łypnął na mnie. „A teraz się tłumacz” – miałam ochotę mu powiedzieć z ironicznym uśmiechem.

– Czasami… krzyczysz przez sen – podjął. – Sam też siedzę po nocach i mam podgląd na monitoring – przyznał niechętnie, jakby było to dla kogokolwiek tajemnicą. – A kiedy ktoś chodzi po wieży o dosyć nietypowej porze, kamery to rejestrują i wysyłają powiadomienie – dodał, a ja aż miałam ochotę parsknąć na słowa, jakich użył. Wiadomo, kamery, nie on i jego paranoja.

Kiwnęłam głową. Nie chciałam kontynuować tematu, więc z ulgą przyjęłam jego zmianę.

– Batman przekazał mi, że mogą ściągnąć Johna i Zatannę, żebyście razem spróbowali wyciągnąć coś więcej z marionetek.

Na imię czarodziejki przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Ona wiedziała za dużo. John teoretycznie jeszcze więcej, ale on nie miał żadnego interesu w zdradzaniu komukolwiek prawdy o Trygonie. Zatanna była zaś nieobliczalna i wciąż mogła dusić w sobie urazę. Nasza współpraca mogła stwarzać potencjalne zagrożenie, że poznałaby tożsamość demona, którego kiedyś wyczuła, a wtedy mogłoby być bardzo nieciekawie.

– Dobrze. Daj tylko znać – odparłam neutralnym głosem, chociaż i tak miałam irracjonalne wrażenie, że Robin doskonale wiedział, o czym myślałam.

Resztę symulowanej walki obejrzeliśmy w ciszy, przerwanej tylko raz przez wejście Beast Boy’a.

 

 Przemknęłam nad dachami i pomimo, że byłam pod postacią kruka, odruchowo starałam się pozostać niezauważona. Robin już dawno zniknął mi z oczu, tak samo jak Beast Boy, który mógł ukryć się w mroku jako jakiekolwiek zwierzę. Tylko Starfire pozostawała gdzieś w zasięgu mojego wzroku, przelatując z największą ostrożnością nad dachami. Musiałam jej przyznać, że miała najtrudniej z nas wszystkich i chyba tylko Cyborg dorównywał jej w możliwościach kamuflażu, chociaż tym razem zgłosił się, by zostać w wieży. Domyślałam się, że albo urzędował w odbudowanym laboratorium albo gmerał przy czymś w podziemnym garażu.

Przysiadłam na gzymsie w pobliżu obranego za cel klubu. Ścigania dealerów ciąg dalszy. Nie było już zabawy w podchody, przebieranki i zwiady. Ostatnio do plejady przestępstw dołączyły się także tajemnicze zaginięcia w mieście i Robin za wszelką cenę chciał przyspieszyć postępy, a jedynym czynnikiem, który przypuszczalnie łączył ofiary, było właśnie Vertigo, chociaż wciąż nie mogliśmy mieć nawet względnie dużej pewności.

Do Robina po przeciwnej stronie ulicy dołączył w końcu Beast Boy, a na dachu obok przyczaiła się Starfire. Mieli bezpośredni widok z góry na ślepą uliczkę z tyłu klubu, ja zaś pilnowałam jej wylotu. Miałam wkroczyć do akcji dopiero, gdyby ktoś próbował uciec i zachodziłam w głowę, czy Robin celowo przydzielił mi takie zadanie.

Napięcie zawisło w powietrzu.  Nastąpił moment ciszy przed burzą, gdy już wzrastała adrenalina. Odtrąciłam myśli na bok. Coś zaczynało się dziać, jak odczytałam z sygnału przekazanego mi przez Starfire. Pełna gotowość. Schowałam się za krawędzią dachu, przemieniłam w ludzką postać i z napięciem obserwowałam uliczkę.

Nagle cała trójka zniknęła mi z pola widzenia. Pociemniało mi przed oczami, a obraz zawirował. Złapałam się za głowę. Powierzchnia rzeczywistości zafalowała i stała się jakby przezroczysta. Nie wiedziałam, czy przed oczami wciąż miałam ulice miasta, czy piekielny wymiar przepełniony ogniem i kreaturami. Zacisnęłam powieki, ale to nie pomogło. Rozpaczliwy wrzask rozdzierał mi uszy, a w umysł wrzynał się palący ból.

Straciłam poczucie rzeczywistości. Scaliłam się z otoczeniem w jedność, chłonęłam niechciane  widoki, dźwięki i odczucia całą sobą. Nie mogłam tego powstrzymać. Obraz San Francisco wciąż przeplatał się z piekłem, urywane przebłyski płomieni przyprawiały mnie o oczopląs i mdłości.

Nagle migające rzeczywistości scaliły się, przenikając się i nakładając jednocześnie. Oba światy wypełnił krótki impuls energii. Wszystko ucichło. Wszelkie demony wcześniej zmierzające jak w transie w jednym kierunku, zarówno te ukrywające się na Ziemi, jak i te jawnie zamieszkujące piekło, zamarły. Ból ustał. Tak samo jak mój oddech, który mimowolnie wstrzymałam. Zapanowała kompletna ciemność.

 

 Wybudziłam się. Chyba. Wciąż nie odzyskałam kontaktu z ciałem i tylko błądziłam po swoim umyśle. Do świadomości wracały jakieś dziwne obrazy niczym z moich koszmarów, ale okraszone nieznośnie silnymi odczuciami. Zakuło mnie w skroniach. Dobrze. Zaczęłam odzyskiwać kontrolę. Niestety wraz z nią pojawił się pulsujący ból w ciele.

– Raven? – Usłyszałam, ale nie byłam w stanie zareagować.

Mogło minąć zarówno mnóstwo czasu, jak i raptem kilka sekund, zanim odzyskałam kontakt ze światem.

Otwarłam powieki. Wciąż było ciemno, ale dostrzegałam przed sobą rozmazane kontury twarzy. Zamrugałam, przetarłam oczy i byłam w stanie stwierdzić, że przyjaciele byli nie tyle zmartwieni, co wręcz przerażeni i kompletnie zdezorientowani.

– Ktoś mi powie co się stało? – wychrypiałam i spróbowałam unieść się na rękach.

– Chciałem cię zapytać o to samo – odparł trochę zdławionym głosem Robin. – Spadłaś z dachu – oświadczył dobitnie. – Starfire ledwo zdążyła cię złapać. Nie ruszaj się – dodał, gdy chciałam wstać. – Możesz mieć coś uszkodzone, musimy cię zabrać do wieży. Tam wszystko wytłumaczysz – zarządził spokojnie. – Kori, możesz ją przetransportować? Tylko bardzo ostrożnie – dorzucił stanowczo.

– Oczywiście – odparła.

Jak do tego momentu byłam zbyt oszołomiona, by poczuć ból, tak gdy tylko Starfire wzięła mnie niezwykle delikatnie na ręce, tak miałam wrażenie, że moje całe ciało chciało eksplodować. Gorąco rozlało się po mięśniach, kościach i skórze, sprawiając, że mentalne cierpienie stało się jedynie dyskomfortem.

 

 Jakoś udało mi się wytrwać podróż ponad miastem. Jak nigdy, nie przeszkadzał mi nawet tak bliski kontakt fizyczny z innym człowiekiem. Chciałam po prostu, by to ustało. Liczyłam, że Cyborg uratuje mnie jakimś mocnym lekiem.

 

– Nie powinienem był cię zabierać na patrol – wygarnął sobie na wejściu Robin.

Podszedł do wianuszka zmartwionych członków drużyny, otaczającego łóżko, na którym leżałam. Lek zaczął powoli działać, ale na pewno nie był to efekt, jaki by mnie zadowolił. Wciąż czułam palący ból głównie w piszczelach i plecach. Co ja zrobiłam?

– Oświeci mnie ktoś, co się stało? – rzuciłam pytanie w przestrzeń.

Cyborg wciąż w ciszy krzątał się wokół mnie. Starfire i Beast Boy po prostu stali w milczeniu, a ich zmartwione i rozbiegane spojrzenia wprawiały mnie w dyskomfort. W końcu odezwał się Robin, który oparł się o ramę łóżka i omiatał bacznym spojrzeniem to pracującego Victora, to mnie.

– Wszystko wydawało się być dobrze, ale ty nagle upadłaś, przy okazji uderzając plecami o murek. – Wskazał brodą rentgenowskie zdjęcie mojego kręgosłupa, które Victor zrobił wręcz z marszu. – Potem przez chwilę leżałaś, aż wstałaś i zaczęłaś iść w stronę krawędzi. Nim ktoś z nas zdążył zareagować, zahaczyłaś o murek – wskazał dłonią poziomą, cienką ranę na moich piszczelach – i runęłaś z dachu. Na szczęście Star zdążyła cię złapać, zanim spadłaś – wyjaśnił i zamilkł, oczekując wytłumaczenia ode mnie.

– Ja… - zaczęłam, ale w zasadzie nie wiedziałam co powiedzieć.

Na moment z opresji wybawił mnie Victor, który kazał mi obrócić się w jego stronę. Poświecił mi latareczką w oczy niczym prawdziwy lekarz, a potem zabrał się za oczyszczenie ran na nogach.

– Najlepiej, żeby obejrzał cię ktoś, kto naprawdę się zna. Przydałoby się pewnie zrobić też dodatkowe badania – powiedział, ścierając zakrzepłą już krew z rozcięć.

– Załatwię to – odparł od razu Robin. – Czy jesteś w stanie powiedzieć, co się stało? – spytał łagodnie, aczkolwiek wiedziałam, że bardzo chciał to wiedzieć.

W głowie wciąż miałam mętlik, a ból też nie pomagał się skupić. Powoli układałam sobie wspomnienia i uczucia w jakimś sensownym porządku, ale… to w ogóle nie miało sensu. Prześladowało mnie jakieś niewyjaśnione uczucie déjà vu, które po chwili uciekało gdzieś w mroczne zakątki podświadomości. Ciężko było mi uchwycić pojedyncze myśli, a co dopiero jakoś to ująć w słowa.

Stęknęłam, nie wiedziałam jednak, czy bardziej z bólu, czy wielkiego, ogarniającego mnie poczucia beznadziejności. Spadłam z dachu i nawet o tym nie wiedziałam. Kontrola była dla mnie świętością, a została mi ponownie odebrana, tak jak kiedyś przez…

– Abaddon – szepnęłam.

– Co? – Spytała cała czwórka jednocześnie, pochylając się przy tym w moją stronę

– Chwila. Muszę to… - odparłam i rozmasowałam skronie.

Coś mi dzwoniło, tylko nie wiedziałam gdzie. W podświadomości majaczyła mi jakaś konkretna, uformowana już myśl, ale nie mogła ona przebić się do pola mojego zasięgu. Zacisnęłam powieki, by lepiej się skupić.

– Ta energia… - wymruczałam pod nosem.

– Raven, trochę głośniej… - poprosił Robin, ale uciszyłam go gestem dłoni.

– Ślady energii w umysłach… fala energii w obu światach… ta cholerna kontrola – szeptałam dalej, bo najwyraźniej wypowiadanie myśli ułatwiało mi ich uchwycenie. – Ale co to za fala? – spytałam, jednak tym razem żadna konkretna odpowiedź nie przyszła mi na myśl.

Uniosłam wzrok na przyjaciół. Wszyscy zastygli z wyczekującymi minami. Ani drgnęli, jakby miało to zaburzyć mój tok myślenia. Oczywiście jako pierwszy nie wytrzymał Beast Boy.

– Teraz to ja nie wiem, co się dzieje – stęknął. Wyraźnie nie był zadowolony z przebywania w skrzydle szpitalnym. Nigdy go nie lubił. Już wiedziałam, dlaczego.

– Z tym wszystkim ma coś wspólnego Abaddon – odezwałam się głośniej. – Tym kimś, kto opanował umysły żołnierzy, był właśnie on – rozwinęłam z podwójną satysfakcją. W końcu wyjaśniłam gryzące mnie od długiego czasu przeczucie, a także najprawdopodobniej uniknęłam spotkania z Zatanną. Jednocześnie myśl o Abaddonie przyprawiła mnie na nowo o zaniepokojenie i złość.

– Ale jak to co się przed chwilą stało, ma się do Abaddona? – spytał Robin.

– Ja… jeszcze nie wiem – przyznałam. – Muszę sobie to ułożyć w głowie – zakomunikowałam. – Nie wiem też, co to w ogóle miało być. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, to było takie… mentalne doświadczenie – ciągnęłam z wahaniem.

Sama tego nie rozumiałam, a co dopiero oni. Może John byłby w stanie mi jakoś pomóc? Musiałam uporządkować myśli, jednak wiedziałam, że nie będzie to łatwe w obecnym stanie.

– Dam znać, gdy tylko coś ustalę – zapewniłam - a na razie, jeśli mogłabym prosić… - nie musiałam kończyć, by Dick zrozumiał, o co mi chodziło.

– Victor, zajmij się Raven na tyle, na ile potrafisz. Jak skończysz, to daj mi znać, sprowadzę specjalistów. Nie przeszkadzamy wam już – rzekł sugestywnie.

Zanim Kori i Robin w ogóle zdążyli się ruszyć, Beast Boy już zniknął za drzwiami.

 

 Mimo moich zapewnień, że za opanowaniem umysłów żołnierzy stał Abaddon, Robin i tak wolał się upewnić i wezwał Johna oraz Zatannę.

– Robin, naprawdę jestem pewna, że to on to zrobił. Już wiem, do kogo należy ta energia, więc możemy sobie darować sprawdzanie kolejnych umysłów – ciągnęłam już nieco mniej neutralnym głosem. To tylko strata cennego czasu – dodałam, sięgając po ostateczny argument, który mógł do niego przemówić.

– Sprawdzicie kilka osób. Może razem uda wam się wyciągnąć coś więcej? – zasugerował i spojrzał na mnie badawczo. – Przyznaj po prostu, że nie chcesz spotkać się z Zatanną – stwierdził dobitnie, a ja poczułam, jakby zastrzelił mnie tymi słowami. – To przez nią nie zostałaś przyjęta do Ligi – ciągnął nie dając mi możliwości dojścia do głosu. I tak nie wiedziałam, co miałabym odpowiedzieć. – Wie, tak jak ja, że jesteś półdemonem, ale dlaczego tak bardzo…

– Bo ma ze mną jakiś problem, tylko dlatego, że mam demonicznego przodka – wtrąciłam. – John by mi w zupełności wystarczył, żeby przeszukać ich umysły, w dodatku może pomoże mi wyjaśnić, co się wczoraj stało.

– Rozumiem – mruknął – ale już ich ściągnąłem. Wyglądałoby to dosyć dziwnie, gdybym podziękował Zatannie – wyjaśnił i uśmiechnął się krzywo. – Poradzisz sobie z nią – zapewnił.

Miałam wrażenie, jakby przez moment chciał nawet poklepać mnie po ramieniu, ale w ostatniej chwili się opamiętał.

 

 Robin odprowadził mnie pod drzwi z niezapisaną plakietką, gestem zachęcił, żebym weszła i sam zniknął w pokoju obok. Weszłam do praktycznie pustego, słabo oświetlonego pomieszczenia. Kiwnęłam głową na powitanie Johnowi oraz Zatannie.

– To od którego zaczniemy? – rzucił z krzywym uśmiechem i dłonią z papierosem wskazał szóstkę siedzących spokojne na krzesłach mężczyzn.

– Nic nie mówią – zauważyłam. – Dostali jakieś środki uspokajające? – spytałam z obawą, że mogłoby to jakoś wpłynąć na naszą pracę.

– Nie. To tylko czar, nie mogą mówić ani się poruszać, ale ich umysły są w pełni sprawne – odparła sucho Zatanna.

– Dobra, nie przedłużajmy już tego, tylko zróbmy, co mamy zrobić. – John odbił się stopą od ściany i wsunął papierosa do ust. – To jak? Która chce zostać mistrzem ceremonii, słoneczka?

– Ja mogę – zaoferowała się Zatanna. – Spróbuję wydobyć ich wspomnienia na powierzchnię, a wy je wyłapiecie – zakomunikowała i bezzwłocznie podeszła do pierwszego mężczyzny.

Obrzuciłam niepewnym spojrzeniem fenickie lustro i stanęłam obok uśmiechającego się zagadkowo Johna.

 Zatanna zbliżyła dłonie do skroni mężczyzny i praktycznie niedosłyszalnie wymówiła zaklęcie. Jego dotychczas obojętne oczy, rozszerzyły się i pokryły niebieską aurą.

– Panie przodem – rzucił szarmancko John, na co niechętnie przystałam.

Wdarłam się do umysłu z obawą, że moja podświadomość znowu gdzieś się wymknie i dosłownie zaproszę Zatannę do środka. Miałam wrażenie, że tylko na to czekała, więc z całej siły próbowałam do tego nie dopuścić.

Znowu uderzyła mnie ta znajoma energia. Jednak tym razem byłam stuprocentowo pewna, że pochodziła ona od Abaddona, ale umysł wyraźnie się różnił. Zamiast dryfować w kompletnej pustce i tylko obserwować majaczące gdzieś w oddali cienie wspomnień, byłam praktycznie w ich centrum.

– Zatanna trochę się rozpędziła – mruknęła lewitująca obok mnie emanacja Johna. – Fakt, udało jej się przywrócić wspomnienia, ale wszystkie na raz.

– Ciężko wyłapać cokolwiek konkretnego – sapnęłam, próbując wczuć się chociaż w jedną sytuację.

Udało mi się na moment wtargnąć do jakiegoś pędzącego wspomnienia. Była to zaledwie migawka, przebłysk obrazu połączony z przerażeniem. Dwie sylwetki, dłonie związane na podłokietnikach. Nie byłam obserwatorem. Wcieliłam się w samego uczestnika.

– Okaże się, że będziecie musieli wyciągać te wspomnienia ode mnie – sarknęłam do Johna, który nie wydawał się być pochłonięty tym zajęciem.

– Nie wiem, czy odważyłbym się grzebać w umyśle…

– Cicho – warknęłam. Zatanna była przecież wszechobecna. – Zrób coś lepiej, a nie się tylko przyglądasz.

– Nie jestem obdarzony taką stricte empatią i telepatią, jaką ty posiadasz. Jest mi jeszcze trudniej, niż tobie – odparł, wzruszając ramionami. – Mogę ci spowolnić te wspomnienia, może to pomoże – zaproponował.

– Niech będzie – sapnęłam i pozwoliłam rozlać się mojej świadomości w otaczającym nas umyśle.

 

 Wciągnęłam gwałtownie powietrze, jakbym wynurzała się z wody po wyjątkowo długim czasie. Rozmasowałam skronie. To było za dużo jak na jeden raz. Tyle wspomnień, tyle uczuć, a jednocześnie tak mało wnosiło to do sprawy.

– Udało się wam ustalić cokolwiek nowego? – zagadnęła swobodnie Zatanna.

– Żadnych miejsc i tylko dwie, niewyraźne postacie – odparłam ni to do niej, ni to do Robina stojącego w pokoju obok. – Tylko potwierdziliśmy, że Abaddon maczał w tym palce.

– No to nic tu po nas – rzucił John i odruchowo przyłożył dłoń do spierzchniętych ust.

– Właściwie to miałam do ciebie jedną sprawę, John – powiedziałam, gdy oboje już zmierzali ku drzwiom.

– Tak, moja droga? – Obrócił się nonszalancko na pięcie i spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem. – Cóż mogę zrobić dla tak…

– Wydarzyło się może ostatnio coś… nadzwyczajnego w świecie demonów? – Wyrzuciłam z siebie pytanie, byleby mu przerwać.

Rzucał taką ilością aluzji i sugestii, że nawet głupi mógłby się domyślić, do czego ten postrzeleniec ciągle się odnosił. Mógł sobie darować, zwłaszcza w obecności Zatanny. Chociaż i tak powinnam się cieszyć, że nikomu nie wyjawił tajemnicy. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

– Jak to?! – Autentycznie się zdziwił. Kątem oka spojrzał na stojącą w drzwiach Zatannę. – Jak to możliwe, żebyś ty nic nie wiedziała? – spytał, irytując mnie coraz bardziej. - Już pomijając ciebie, ale myślałem, że dowiecie się pierwsi o śmierci…

– Abaddon nie żyje!

 Starfire wpadła do pokoju jak pocisk, taranują przy tym Zatannę.

– Co?! – Zdołałam jedynie wykrztusić.

To jedno zdanie było jak ostatni element układanki. Jak spoiwo, które nadało końcowy kształt wcześniej nic nieznaczącym osobno faktom. Nagle wszystko okazało się logiczne i jasne.

– To co stało się ze mną na dachu… Śmierć Abaddona. Wzywał demony do pomocy… - mamrotałam gorączkowo pod nosem.

– No to widzę, że informacje przepływają w zabójczym tempie – rzuciła zgryźliwie Zatanna, której John uczynnie pomógł wstać z podłogi.

– Dopiero teraz dostaliśmy informacje, że znaleziono ciało – warknęła w odpowiedzi aż nazbyt agresywnie Kori.

– Gdzie?! – Do zaaferowanego grona dołączył się Robin.

Zdążyłam tylko dostrzec jego głowę wychylającą się zza ściany i zanim ktokolwiek  w ogóle udzielił odpowiedzi, już zniknął. Przepchnęłam się miedzy uśmiechającymi się półgębkiem członkami Ligi i razem z Kori popędziłam do głównego pokoju.

Zdjęcia z miejsca zbrodni, a także wiadomości nadawane na żywo zostały przerzucone na ekran ogromnego telewizora tak, że już od samego wejścia mogliśmy podziwiać bezwładnie rozciągnięte ciało Abaddona.

– Raven, teleportuj nas tam! - zarządził bez ogródek Robin.

Już miałam z przekąsem zapytać, gdzie konkretnie, ale uprzedził mnie, podając adres. Ledwo stojący przy centrum powiadamiania Cyborg i Beast Boy zdążyli się zbliżyć, a już otoczyłam nas kopułą z energii. Świsnęło i znaleźliśmy się w samym środku zbiorowiska.

Przepchnęliśmy się przez tłumek ludzi, przy okazji potrącając jakąś reporterkę. Kamerzysta rzucił za nami jakimś ostrym tekstem, ale my parliśmy za Robinem w stronę taśmy policyjnej. Pobieżnie rozejrzałam się po okolicy i stwierdziłam z uznaniem, że gość wiedział, gdzie porzucić ciało. Nawet nie łudziłam się, że na takim wygwizdowie ktokolwiek pokusił się o zamontowanie chociaż jednej kamery na którejś z lamp. Gdzieś w oddali dostrzegłam wolnostojący, ukryty za drzewami dom, ale o ile ktokolwiek tam mieszkał, i tak raczej nic nie słyszał ani nie widział.

Bez problemu prześliznęliśmy się pod taśmą zamocowaną o drzewa i od razu wyczułam wzmożoną uwagę ludzi skierowaną na nas. Naciągnęłam głębiej kaptur, za to Beast Boy nie wydawał się specjalnie poruszony byciem na celowniku aparatów. Zaraz potem wyczułam jednak jeszcze coś innego. Uderzyła mnie słaba, ale różna od ludzkiej energia… Demony.

Wychwyciłam chowające się za zasłoną rzeczywistości istoty, które mimo wszystko były tu obecne, o czym świadczyło delikatne, ale widoczne dla mnie zakrzywienie aury. Zamarłam na chwilę. Nikt, poza idącą obok mnie Kori tego nie dostrzegł. Było jeszcze coś. Poza zwykłymi, podwładnymi demonami. Znikąd ukazało mi się nagle kilka wysokich, chudych postaci otulonych czarnymi, postrzępionymi płachtami. Spod kapturów ziały mroczne otchłanie, które mimowolnie przyciągały moje spojrzenie, wręcz mnie hipnotyzowały. Przykułam ich uwagę. Odwróciły się w moją stronę, jednak nie wykonały żadnego ruchu, tylko dryfowały w powietrzu, przyprawiając mnie o ciarki. Słudzy śmierci.

Dotyk ciepłej dłoni Starfire wybudził mnie z letargu.

– Raven, wszystko w porządku? – spytała, patrząc na mnie z troską.

Potrząsnęłam głową, chcąc wyzbyć się nieprzyjemnych myśli, ale postacie nie zniknęły. Miałam jakieś irracjonalne wrażenie, że zaraz mi się pokłonią.

– Tak – odparłam, starając się ukryć wahania w głosie.

Podeszliśmy do reszty drużyny.

– Chcę znać wszystkie szczegóły – rzucił szorstko Robin do detektywa przypatrującemu się pracy techników.

Młody, brodaty mężczyzna obrzucił nas taksującym spojrzeniem, uśmiechnął się półgębkiem i wyjął z ust wymiętą wykałaczkę.

– Tak bez żadnego dzień dobry? – odparł, czym tylko jeszcze bardziej podjudził Dicka. – Macie w ogóle przepustki, żeby tak chodzić po miejscu zbrodni?

– Kto znalazł ciało? – wciął się z pytaniem Victor, znacznie przewyższający wzrostem detektywa.

Bez słowa wskazał dłonią na taktyczny, wojskowy wóz zaparkowany na poboczu drogi, przy którym stały dwie młode osoby i policjantka.

– Victor, Starfire, dopytajcie, co z ciałem. Reszta za mną – poinstruował Robin i zignorowawszy detektywa, ruszył w stronę świadków.

Z przyjemnością przyjęłam taki układ. Im dalej od tych istot, tym lepiej, chociaż non stop czułam na sobie ich spojrzenie, jakby chciały dosięgnąć mnie swoimi nieistniejącymi mackami.

– Chcieliśmy zadać kilka pytań – zaczął już łagodniejszym tonem.

 Policjantka kiwnęła tylko głową i odeszła do radiowozu blokującego i tak mało uczęszczaną drogę.

– Kiedy znaleźliście ciało? – spytał.

Chłopak, który mógł ledwo co uzyskać pełnoletniość, posłał niepewne spojrzenie nadzwyczaj opanowanej kobiecie. Ta jednak nie uchwyciła wołającego o pomoc wzroku i kontynuując nawijanie rudych włosów na palec, odparła:

– Jakoś… -

Gwałtownym ruchem chwyciła nadgarstek chłopaka i wykrzywiła go pod takim kątem, by widzieć godzinę na zegarku.  Chłopak stęknął. Mogłabym przyrzec, że jednocześnie Beast Boy prychnął cicho z rozbawienia.

– Po osiemnastej.

– Od razu zadzwoniliśmy na policję – dodał chłopak, rozmasowując przegub. – Niczego nie dotykaliśmy.

– To dobrze – skwitował dosyć sucho Robin. – Czy widzieliście kogoś?

– Nie – odparła dziewczyna.

Posłała mi zaciekawione spojrzenie. Nie wydawała się zbyt przejęta tą sytuacją, tak jakby znajdywanie ciał było jej codziennością, w przeciwieństwie do chłopaka, który co chwila wycierał spocone ręce o spodnie.

– Raczej nie ma dużego ruchu na tej drodze. W ogóle bardzo spokojna okolica, w zasadzie niezamieszkana. Ten dom, co stoi najbliżej, jest pusty. Jego właściciel zmarł… - ciągnął zdradzającym podenerwowanie głosem.

– Czy… - wtrąciłam się. – Mieliście jakieś dziwne odczucia… wrażenia, gdy go znaleźliście? – spytałam, chociaż ciężko było mi ubrać myśli w słowa.

– Tak, na widok dziury w głowie chce mi się rzygać – odparła zgryźliwie dziewczyna, czego się w sumie spodziewałam.

– Chodzi mi o coś w rodzaju przeczucia. Czegoś… nadnaturalnego – rozwinęłam, tocząc z nią bitwę na mordercze spojrzenia.

Kątem oka widziałam, że Beast Boy i Robin uważnie mi się przyglądają. Nie chciałam użyć słów „czyjaś obecność”, bo miałam przeczucie, że chłopak mógłby się tym zasugerować i na poczekaniu nieświadomie zmyślić, że faktycznie coś takiego czuł.

– W zasadzie… - podjął. Tak, jak myślałam. – Nie umiem tego wytłumaczyć, ale jak tak mówisz o czymś nadnaturalnym, to wydaje mi się, że czułem taki… chłód. Jakby czyjeś oddechy na szyi? – powiedział i podrapał się po karku.

Dziewczyna chyba miała jakąś kąśliwą uwagę na końcu języka, ale ostatecznie zmięła ją w ustach i tylko przewróciła oczami.

– To chyba tyle. Dzięki – rzekł Robin, gdy zapadła niekomfortowa cisza.

Odeszliśmy od pary, ale mogliśmy jeszcze usłyszeć, że dziewczyna powiedziała coś szorstkim tonem.

– To… problem sam się rozwiązał? – rzucił dziarsko Beast Boy, jednak błyskawicznie razem z  Robinem zgromiłam go wzrokiem.

– Jeden się rozwiązał, narodziło się za to kilka nowych – odparł smętnie Dick - ale przedyskutujemy to w wieży. Za dużo tu ludzi – wyjaśnił i rozejrzał się wokoło.

Wyłapał moje spojrzenie utkwione w jednym punkcie, którym dla niego była zupełnie pusta przestrzeń.

– Raven? – spytał.

– Zróbmy co trzeba i zwińmy się stąd jak najszybciej – odparłam i odwróciłam wzrok od istot, przez które ludzie swobodnie przechodzili.

Kiwnął tylko głową. Nie dopytywał, za co byłam wdzięczna.

Technicy zapakowali już ciało i właśnie wynosili je do auta. Posłańcy, zamiast ruszyć za nimi, zaczęli płynnie dryfować w moją stronę. Wzdrygnęłam się. Cyborg i Starfire podeszli do nas.

– To ciało Abaddona, bez dwóch zdań – rzucił z nutą zadowolenia.

– Postrzelony w głowę, od tyłu – dodała Starfire. – Jak tylko wszystkie dowody zostaną zbadane, dostaniemy raporty.

– Chciałbym jeszcze obejrzeć dokładnie to miejsce, ale jak chcecie, to możecie już wracać – rzekł Robin.

Miałam ochotę bezzwłocznie się teleportować, nieważne, czy pozostali też chcieli. Istota stała zaraz za plecami Victora. Pozostałe też się zbliżały. Mogły żerować na naszych bolesnych wspomnieniach. Nikt nie zwracał na nie uwagi, co najwyżej podświadomie, jednak Robin… Miałam wrażenie, jakby przez ułamek sekundy je dostrzegł, a następnie na moment zwrócił twarz ku mnie.

– Zwijajcie się. Gdy wrócę, przedyskutujemy wszystko i spróbujemy włączyć do tego, co już wiemy – zarządził, upewniając mnie, że sam też coś wyczuł.

Bez wahania zabrałam nas z miejsca zbrodni.


*****

 Zostawiam ten oto rozdział na waszą pastwę, oceniajcie, piszcie, krzyczcie, whatever, tylko dajcie jakoś znać, że czytacie. Chętnie przyjmę jakieś teorie spiskowe czy przemyślenia. Spodziewaliście się takiego obrotu spraw, czy kompletnie was zaskoczyłam?

 Prawda jest taka, że trochę się przejechałam, bo miałam w planach opublikować to jeszcze na początku lipca, a nie w połowie, ale jakoś ten czas tak leci... Nie mogę się niestety pochwalić, że mam już chociażby kawałek następnego rozdziału... Na razie wisi sobie w plikach ziejący pustką dokument o jakże zacnym tytule "Rozdział 11". W dodatku, jak to w wakacje, na pewien czas zostaję odcięta od laptopa, więc nic nie napiszę... No cóż, mogę tylko poinformować, że postaram się opublikować następną część w sierpniu.

 Życzę wam (wiem, trochę spóźniona xD) udanych wakacji, nie ważne czy  spędzonych nad morzem, czy za granicą, a może razem z Netflixem.