środa, 1 czerwca 2022

30. SYN MARNOTRAWNY

  Przeciągnęłam się. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam spod przymrużonych powiek na prześwitujące przez zasłony promienie wschodzącego słońca. Rzucały na podłogę złocistą poświatę, uświadamiając mi, że było później, niż zwykłam wstawać. Sięgnęłam na oślep za siebie i chwyciłam zegar. Było po siódmej. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz obudziłam się o tej godzinie. W dodatku tak wyspana.

Przez dwie pierwsze noce próbowałam połówki tabletki, ale dopiero po całej zauważyłam różnicę. Zasypiałam bez problemu i nawet demon dawał mi w nocy spokój, czego nie śmiałam oczekiwać. 

Uniosłam się powoli. Głowa ciążyła mi i najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, ale nie mogłam dać po sobie poznać, że coś się zmieniło. Nawet późniejsze pojawienie się w salonie było czymś podejrzanym i niecodziennym dla mnie, a czujnemu oku lidera nie umykał przecież żaden szczegół.

Wciąż senna i nieco ociężała skierowałam się do pokoju głównego. Po drodze praktycznie zderzyłam się z Beast Boy’em, który w pośpiechu wypadł z łazienki.

– Ty już na nogach? – wypaliłam z opóźnieniem. 

– Sparingi o ósmej, zapomniałaś? – odparł, poprawiając mokre włosy.

– Ach, no tak… – mruknęłam, ale on już zniknął za zakrętem.

Zadziwiające, że Garfield wstał tak wcześnie. A już zupełną nowością było, że nie narzekał na trening. Czyżby to Terra tak na niego wpłynęła? 

Weszłam do salonu, gdzie zebrała się reszta drużyny. Cyborg krzątał się w kuchni, Robin przeglądał najnowsze wiadomości, a Kori rozmawiała z Tarą przy stole. 

Przywitałam się skinieniem głowy i dosiadłam się do nich.

– Ciężka noc? – spytała z troską Star, gdy ziewnęłam.

– Um… Nie, czytałam do późna – odparłam.

– Gotowa na sparingi? – rzuciła z zadziornym uśmiechem Terra. – Chętnie bym się z tobą zmierzyła i sprawdziła, czy te wasze treningi coś dają.

Spojrzałam na nią bez wyrazu. 

– Nie wiem, czy w dwa miesiące można aż tak podnieść swoje umiejętności – odparłam obojętnie.

Zacisnęła nieznacznie wargi, ale nie odgryzła się. 

– Ja uważam, że naprawdę dobrze sobie radzisz, zwłaszcza, że to dla ciebie nowość – oznajmiła przyjaźnie Star i uśmiechnęła się do Terry.

– Ale wciąż nie mogę wykorzystać tych mocy – wymamrotała i spojrzała kątem oka na Robina. 

Dick wyłączył swoje przenośne urządzenie, chwycił kubek i podszedł do nas.

– Gotowe na trening? – spytał pogodnym tonem.

Kori uśmiechnęła się do niego, wręcz promieniując radością i pokiwała ochoczo głową. Tara rzuciła coś niezrozumiale, skupiając badawcze spojrzenie na nadzwyczaj radosnej dwójce. 

Nie tylko ona. Zmarszczyłam brwi i dyskretnie przeniosłam spojrzenie na Robina. Usiadł obok mnie, naprzeciwko Kori. Chociaż nie utkwili w sobie spojrzeń, ani nie trzymali się za dłonie, ich zachowanie trudno było pomylić z czymś innym. Od pewnego czasu okazywali emocje względem siebie w bardziej otwarty sposób.

Coś jednak nieustannie zakłócało mi te radosne nastroje. Odchyliłam się na krześle i spojrzałam w stronę kuchni. 

Cyborg przekładał właśnie jedzenie na talerze. Krzątał się nieco chaotycznie po kuchni, strącił coś i mogłam dostrzec, jak przeklinał pod nosem. 

– Widział ktoś Garfielda? – rzuciła Tara. – Nie daruję mu, jak zaśpi na sparing – dodała groźnie.

– Mijałam się z nim – powiedziałam, kątem oka przyglądając się Victorowi.

– Nieczęsto mu się zdarza, by wstawał o tej godzinie – oznajmiła Star rozbawionym tonem. 

– Może w końcu zaczyna dojrzewać – rzucił Victor, podchodząc do stołu z talerzami. 

Uśmiechnął się przy tym kąśliwie, ale wydawało mi się, że było to wymuszone. Od razu uderzył mnie jego smutek, który krył się gdzieś głęboko w ludzkim oku. Miałam przeczucie, że stało się coś złego.

W momencie, gdy Cyborg usiadł ciężko obok Kori, do salonu wpadł Garfield. Przywitał się z entuzjazmem i dosiadł się do nas.

– Bójcie się, bestia nadchodzi. – Puścił oko Tarze. – Zetrę was wszystkich na kwaśne jabłko – oznajmił i wypiął dumnie klatkę piersiową. 

Dysonans, jaki wytworzył się między uczuciami Victora, a Beast Boy’a rozproszył mnie. Jednocześnie próbowałam dojść przyczyny przygnębienia Cyborga i przetrawić duszącą mieszankę intensywnych uczuć między pozostałymi członkami drużyny. 

– No dobra, a kiedy będzie gotowa moja porcja tofucznicy? – spytał Garfield, przyglądając się podejrzliwie jedzeniu przygotowanemu przez Victora.

– Kiedy ją sobie zrobisz – burknął Cyborg. 

– No wiesz co? – odparł z teatralną pretensjonalnością i podparł się pod boki. – Tak o najlepszym koledze, niezawodnym towarzyszu gier i wspólnego jedzenia pizzy zapomnieć? 

Cyborg przemilczał jego słowa i pochylił się nad jedzeniem. 

– Victorze, wszystko w porządku? – spytała zmartwiona Starfire. 

– W najlepszym – mruknął, siląc się na uprzejmy ton.

– Wydajesz się przygnębiony – stwierdziła niepewnie i uniosła na nas wzrok, szukając wsparcia. 

– To nie koncert życzeń, żeby każdemu osobno gotować – sarknął i posłał Garfieldowi spojrzenie z ukosa.

Zamilkliśmy zdziwieni. Nawet Beast Boy’a zatkało, co zdarzało się niezwykle rzadko.

– Stało się coś? – podjęłam łagodnie. – Nie jesteś zły na Garfielda – stwierdziłam ostrożnie. 

Cyborg uniósł na mnie spojrzenie. Zaciskał szczękę i patrzył nieufnie. 

– Nie zapraszałem cię do mojej głowy – odburknął, ale jego zacięcie na twarzy nieco zmalało.

Bezwiednie się odchyliłam, jakby jego słowa fizycznie mnie uderzyły. Nie mógł mówić o zajściu sprzed kilku dni. Nie miał prawa pamiętać. Interpretowałam jego słowa w innym świetle, niż je wypowiadał. A jednak poczucie winy na nowo wypełzło z cienia i zaczęło wgryzać się w spokój, jaki dawały mi leki. 

– Nie trzeba być empatą, by wiedzieć, że coś jest nie tak. – Włączył się do rozmowy Robin. 

Cyborg spojrzał na niego, namyślając się. Westchnął ciężko, odłożył sztućce i oparł łokcie na blacie. 

– Mój ojciec umiera – wypalił martwym głosem. 

Wbiło nas w krzesła. Utkwiliśmy w nim niedowierzające spojrzenia. Siedzieliśmy z rozdziawionymi ustami i rozszerzonymi oczami. 

– Victorze… – wydusiła jako pierwsza Star i bardzo ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu. 

Drgnął, ale nie zabrał ręki. Spuścił głowę i pokręcił nią. 

– Możemy jakoś pomóc? – zaoferował łagodnie Robin. 

– Nawet nikt ze S.T.A.R. Labs nie jest w stanie pomóc, więc wy tym bardziej – odparł zduszonym głosem. 

– Co mu się stało? – spytał Beast Boy i opuścił spiczaste uszy.

– Promieniowanie – mruknął Victor i machnął ręką. – Sam się o to prosił… – dodał bezbarwnym tonem.

– Może ja mogłabym coś…? – zaoferowałam niepewnie.

Uniósł na mnie zrezygnowane spojrzenie. 

– Nie wiem, Raven. Mówią, że to już nieodwracalne zmiany – odparł i westchnął. – Nienawidziłem go. Z całego serca go nienawidziłem, ale teraz… – głos mu się załamał. – Wczoraj zostawił mi wiadomość. Byłem u niego, jeszcze jest w miarę dobrze, ale zmiany będą postępować bardzo szybko, to jakieś pozaziemskie promieniowanie i zostało mu może raptem parę tygodni – zaczął mówić szybko i niewyraźnie. – Nam zostało parę tygodni… – dodał z naciskiem.

– Może warto spędzić je wspólnie…? – zaproponowała nieśmiało Kori.

– Pojednanie na łożu śmierci, co? – prychnął i oparł czoło na dłoni.

– Każdy moment jest dobry – odparła łagodnie.

– Weź tyle wolnego, ile będziesz potrzebował – oznajmił Robin.

Victor uniósł na nas przygnębione spojrzenie. 

– Wszystkim się zajmiemy, a ty spędź czas z ojcem – zapewnił.

Miałam wrażenie, jakby chciał coś dodać. Jakby na końcu języka wisiało jakieś “bo sam dałbym wszystko, by mieć taką szansę”. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Dick z własnego doświadczenia rozumiał ból Victora. 

Wstał, obszedł stół i położył rękę na ramieniu Cyborga. Ten uniósł głowę i wyciągnął dłoń w stronę lidera, jednocześnie wstając. 

– Dzięki. – Wymienili mocny, pokrzepiający uścisk. – Dzięki wam wszystkim – dodał, oglądając się na nas.

– No weź, bo się zaraz wszyscy tutaj rozkleimy – Beast Boy wstał i uśmiechając się pocieszająco, poklepał Victora po ramieniu. 

– Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Posłałam mu smutne spojrzenie.

Wyszłam szybko z salonu. Wyrzuty sumienia zaczęły zjadać mnie od środka. Chciałam zrekompensować Victorowi mieszanie mu głowie, nawet, jeśli nie miał o tym pojęcia. Choć rozsądek podpowiadał inaczej, w jakiś pokrętny sposób czułam się winna. Sama nie wiedziałam, czy choroby Silasa, czy może tego, iż byłam tak skupiona na sobie, że umknęło mi złe samopoczucie Victora. Hydroksyzyna przytępiała moje zmyły na tyle, że emocje Tytanów nie bombardowały mnie już nieustannie. W końcu mogłam zaznać prawdziwej ciszy. Było to jednak okupione zmniejszeniem moich zdolności nie do stanu normalnego, a jakby część mocy była chwilowo blokowana. Z dwojga złego wolałam być słabsza, niż nie panować nad potęgą pochodzącą od Trygona. 

 

 Ciepły wiatr rozwiewał mi włosy i szarpał pelerynę, sprawiając, że wyglądała jak skrzydła rozłożone w locie. Odetchnęłam głęboko wilgotnym powietrzem. Czuło się w nim nadchodzące lato. Słońce przesuwało się wysoko na niebie wolnym od najmniejszej chmury. 

W dole dostrzegłam niewielkie sylwetki Beast Boy’a i Terry, którzy siedzieli razem na kamienistym brzegu. 

Leki przestały działać, a niedawno odbyty intensywny trening rozbudził moje zmysły i nawet z takiej odległości wyczuwałam jego silne emocje do niej. Zresztą, nie trzeba było być empatą. Od postrzału zaczęli spędzać ze sobą znacznie więcej czasu. Wspólne granie, proszenie raz po raz Robina o pozwolenie na wyjście do miasta. Garfield albo nie zdawał sobie sprawy, albo zwyczajnie nie zwracał uwagi na to, że poruszał z entuzjazmem uszami lub uśmiechał się nieznacznie, gdy Tara wchodziła do pokoju. Miałam wrażenie, jakby nawet zaczął o siebie bardziej dbać, włączając w to staranniejsze układanie włosów, czy przykładanie się do treningów. 

Emocje Terry też nie mogły ujść uwadze ani mojej, ani wprawnemu oku. Chętniej spędzała z nami czas i mniej narzekała, choć kąśliwe uwagi chyba były częścią jej charakteru. Byłam jednak pewna, że powoli przekonywała się do nas, a do Beast Boy’a żywiła silniejsze uczucia, niż by chciała.

Uczucia, które wyłapywałam, ale sama ich nie znałam. Paradoksalnie, emocje były czymś, co nieustannie mnie otaczało, jednak brakowało ich w środku. Doświadczałam stanów innych osób, lecz sama byłam na tym polu ograniczona. Wpojona mi w dzieciństwie kontrola i chłód emocjonalny, jakim mnie otaczano, skutecznie uniemożliwiły mi prawdziwe odczuwanie. Zabrano mi kawałek świata, który składał się z całej gamy uczuć i pozwolono mi jedynie przyglądać się im zza szyby. Doświadczać pośrednio, podsycając tym bardziej głód i pozostawiając za każdym razem niedosyt niepełnego ich posiadania.

Obróciłam się. 

– No drugi Robin, za Chiny człowieka nie podejdziesz – rzucił Victor, kręcąc głową. 

– Może kiedyś ci się uda – odparłam i obróciłam się z powrotem do krawędzi dachu.

– Obserwujesz nasze gołąbki? – spytał, podchodząc. – Kto by pomyślał, że ta dwójka się dobierze – dodał, zanim zdążyłam otworzyć usta.

– Jeśli tylko ich to uszczęśliwia – odparłam spokojnie. 

– Racja. Niech korzystają, należy im się – przytaknął i spojrzał na mnie. – Raven… – mruknął niewyraźnie po chwili milczenia.

– Chodzi o ojca? – spytałam, zerkając kątem oka.

Kiwnął głową i potarł kark. 

Ej, nawet nie zdążyłem pomyśleć tego pytania. – Uśmiechnął się krzywo. 

– Chcesz, żebym spróbowała pomóc? – ciągnęłam, gdy się zawahał. 

– Warto spróbować każdej opcji – mruknął. 

– Jestem do twojej dyspozycji. – Obróciłam się do niego i uśmiechnęłam pokrzepiająco. 

 

 Cyborg przeszedł przez metalową bramkę. Krawędzie podświetliły się na czerwono i rozległo się piknięcie, ale żaden z dwóch strażników nie ruszył się z miejsca. Victor skinął do nich głową i przystanął, by na mnie poczekać. 

Przestąpiłam nieco niepewnie przez detektor pod czujnym spojrzeniem mężczyzn. Bramka ani nie zmieniła koloru, ani nie wydała dźwięku.

– Dzięki, dalej już sobie poradzimy sami – oznajmił Cyborg i machnął ręką, bym poszła za nim. 

Weszliśmy w główny, szeroki korytarz S.T.A.R. Labs. Wszystko wyglądało na sterylnie czyste i utrzymane w najlepszej kondycji, od betonowych ścian zaczynając, przez maszyny prowadzone przez pracowników, aż po ich nienaganne uniformy. Idąc w głąb, mijaliśmy przeszklone ściany, które pozwalały zajrzeć do środka laboratoriów, czy większych pomieszczeń, wyposażonych w najróżniejszy sprzęt. Możliwe, by tak dobrze zaopatrzona placówka nie była w stanie uleczyć jakiejś dolegliwości?

Skręciliśmy w węższy korytarz. Pracownicy, mijając Cyborga, to kiwali mu głową, to rzucali słowa powitania, a on odpowiadał za każdym razem. 

– Za dzieciaka spędzałem tu sporo czasu – wyjaśnił, uprzedzając moje pytanie. – Aż do wypadku… – dodał ciszej.

Było mi przykro. Razem z nim doświadczałam jego bólu i skrajnych uczuć związanych z tym miejscem. Im bardziej chciałam się od nich odciąć, tym silniej jednoczyłam się z Victorem, a emocje narastały z każdym krokiem. 

– Victor! – rozległ się entuzjastyczny krzyk za naszymi plecami.

– Hej, Jeff – odpowiedział Cyborg, odwróciwszy się. – Jak tam, króliki nadal żyją? – rzucił, przywołując wymuszony uśmiech na usta.

– Coś ty, wszystkie padły – odparł młody mężczyzna z rudą, gęstą brodą. – Jak to króliki. – Zaśmiał się krótko, zerkając na mnie. – Zajmujesz się tam jeszcze nauką, czy stosujesz wyłącznie argumenty siłowe? – Uderzył go zaczepnie w ramię, do którego ledwo sięgał głową. 

– Trochę tego, trochę tego – powiedział, wyraźnie niezbyt chętny do rozmowy. 

– W służbowych sprawach? – zapytał i znowu mnie szybko zlustrował.

– Prywatnych – odparł z narastającą irytacją Victor. 

– Ach, pewnie chodzi o doktora Silasa? – Zainteresował się. – Paskudny wypadek. Że też musiało trafić na takiego świetnego naukowca – przyznał z goryczą. – W takim razie nie zatrzymuję was dłużej. Pozdrów go ode mnie – rzucił i wymijając Cyborga, poklepał go po ramieniu.

Zacisnął szczęki i złapał ze mną kontakt wzrokowy, mówiąc mi “trzymaj mnie, bo zaraz mu coś zrobię”. 

– Spokojnie – szepnęłam. – Chodźmy. – Złapałam go delikatnie za przedramię i pociągnęłam w stronę końca korytarza. 

– Paskudny wypadek – powtórzył za Jeffem, kpiąco naśladując jego wadę wymowy i prześmiewczo przerysowując ruchy. – Szkoda, że to ciebie nie spotkał – prychnął. 

Nie musiałam zadawać pytań, ani zachęcać Victora do mówienia. Intuicyjnie wyczuwał, że zostanie wysłuchany. Czasami mogłam się nie odezwać ani słowem, a i tak przynosiło mu ogromna ulgę samo zwierzenie się z rozterek.

– Uznawał mnie za przepustkę do najlepszego i najbardziej poważanego naukowca. – Nieświadomie przyspieszył kroku. – Liczył, że po znajomości zaciągną go do prawdziwych badań i zawsze mi zazdrościł, że ja mam do nich dostęp i bezczelnie wybieram sport zamiast nich. – Słowa też wyrzucał z siebie szybciej. – Nie zdziwiłbym się, gdyby chciał mnie rozebrać na części i przebadać, jak te króliki, a w ostateczności sprzedać na czarnym rynku – uciął, bo dotarliśmy pod drzwi. 

Victor zawiesił na mnie wzrok i westchnął ciężko. Wbił kod na panelu i drzwi z mlecznego szkła odsunęły się. Zawahał się. Wymienił szybkie, spłoszone spojrzenie i wszedł do środka.

Drzwi zamknęły się za mną z sykiem i nastała cisza. 

Cyborg stał pośrodku sali, unikając wzrokiem łóżka, na którym leżał Silas. 

Stone ginął pod natłokiem sprzętu medycznego. Wydawał się zapadnięty, jakby był cieniem tego żywego, dobrze zbudowanego mężczyzny, którego spotkałam rok temu. Otoczony mnóstwem pikającyc i migających urządzeń oraz licznych rurek odchodzących we wszystkie strony, patrzył ze smutkiem na Victora. 

– Możecie podejść, co miałem wypromieniować, to już wypromieniowałem – odezwał się chropowatym głosem. 

Cyborg drgnął, obrócił się do mnie i kiwnął głową. Podeszliśmy razem. 

W ostrym, białym świetle jego skóra wydawała się wyblakła i niemal pergaminowa. Z bliska mogłam dostrzec ciągnące się pod nią nabrzmiałe żyły. 

– Czym zawdzięczam sobie tę wizytę? – Zawiesił na mnie spojrzenie. 

Victor otwarł usta, po czym szybko je zamknął.

– Pomyślałam, że warto spróbować każdej dostępnej opcji – odparłam.

– Naukowcy mają swoje sposoby, nie zawsze skuteczne – dodał Cyborg, krzywiąc się nieznacznie.

– Zawsze byłem z tych, którzy podążali jedynie za nauką – powiedział z cieniem pobłażliwego uśmiechu na ustach. – Nawet po spotkaniu z istotami z obcych planet, otwarciu portali do innych wymiarów, czy poznając członków Ligii posługujących się magią – zaakcentował ostatnie słowo, jakby brał je w cudzysłów. – Bo wszystko ostatecznie sprowadza się do nauki, nawet jeśli nie umiemy tego jeszcze wytłumaczyć. 

Cyborg prychnął pod nosem i błyskawicznie odchrząknął. Silas przeniósł na niego wzrok i pokręcił lekko głową. 

– Ale masz rację, Raven, warto spróbować każdej opcji, zwłaszcza, że moim współpracownikom skończyły się już pomysły – przyznał. 

– Moje moce mają swoje ograniczenia. – Podeszłam bliżej. 

Zawiesiłam dłoń nad jego klatką piersiową. Oddychał ciężko, a z tak bliska można było usłyszeć świst powietrza. Przymknął powieki i zapadł się głębiej w duże poduszki. 

Odetchnęłam. Delikatna, wijąca się materia wylała się z mojej dłoni i otoczyła ją. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mocy zjednoczyć się z ciałem Silasa. 

Wyjątkowo nie poczułam bólu. Żadnego kłucia, ucisku, pieczenia. Tylko obezwładniające zmęczenie. Całe ciało wydawało się jak zrobione z ołowiu, sztywne, ociężałe i odporne na moją moc. Uleciały ze mnie wszystkie siły, nogi ugięły się mimowolnie. Zakręciło mi się w głowie.

Zaraz potem siedziałam na krześle. Cyborg kucał obok mnie i patrzył zmartwiony.

– Jesteś cała? – Położył mi dłoń na ramieniu. 

– Tak – mruknęłam.

Potrząsnęłam głową, próbując obudzić się z chwilowej utraty świadomości. Spojrzałam na Silasa. Jak mógł on tak po prostu leżeć i swobodnie z nami rozmawiać, gdy jego ciało doznawało takiego cierpienia? Czy leki sprawiały, że nic nie czuł? Ten stan był wycieńczający nawet dla mojego, silniejszego niż ludzkie, ciała. 

– Wybacz, nie jestem w stanie nic zrobić – powiedziałam cicho do Victora. 

Spojrzał mi w oczy, westchnął i uniósł słabo kąciki ust. 

– Nie nastawiałem się – odparł, zerkając na ojca. – Jeśli nie masz oczekiwań, to się nie zawiedziesz – dodał i podniósł się.

Stanął koło łóżka i zwiesił głowę. 

– Dziękuję ci, Raven – powiedział głośniej.

Wstałam powoli, wciąż mając zawroty głowy. Położyłam mu dłoń na ramieniu i westchnęłam ciężko. 

– Próbowałaś – stwierdził Silas i kiwnął głową w podzięce.

Odpowiedziałam podobnym ruchem.

– Będę czekać na zewnątrz – oznajmiłam.

Wyszłam, nie chcąc przebywać ani chwili dłużej w tej dusznej od przytłaczającego smutku sali.

 

 Zerwałam się do siadu. Na przemian uderzało mnie zimno i gorąco. Dyszałam, ledwo łapiąc oddech. Materia kłębiła się dookoła i wylewała poza łóżko. 

Przetarłam nerwowo twarz. Omiotłam wzrokiem pokój. Miałam wrażenie, że w kątach kryły się krwistoczerwone punkty. Dostrzegałam je kątem oka, a gdy przenosiłam wzrok, znikały. 

Szept za moimi plecami.

Obróciłam się gwałtownie. Pusto. Tylko cienie, figurki kruków i kufer.

Wygrzebałam się nieudolnie spod kołdry i dopadłam do niego. Drżącymi rękami przerzucałam rzeczy w poszukiwaniu hydroksyzyny. Wyłowiłam opakowanie. Wypchnęłam tabletkę, ale wyślizgnęła mi się z dłoni. Oddech stał się jeszcze bardziej urywany. Wyłuskałam następną i ledwo wsunęłam ją do ust. Popiłam.

Oparłam się o bok łóżka i podciągnęłam kolana pod brodę. Próbowałam uspokoić galopujące myśli i serce.

– Wdech… – wymamrotałam powoli, rozedrganym głosem. – Wydech…. – Usiłowałam wypuścić powietrze jednostajnie i powoli.

Zamknęłam oczy i przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej. Czułam walące serce.  Musiałam odwrócić uwagę. 

Uniosłam wzrok. Krople deszczu uderzały równomiernie o szybę. Zaczęłam śledzić, jak raz po raz rozbijały się na szkle i spływały w dół, łącząc się z innymi. Wsłuchałam się w jednostajne dudnienie. Zignorowałam serce, myśli i oddech. Były wyłącznie sunące po szybie krople i odgłos deszczu.

Nie miałam pojęcia, ile tak przesiedziałam, ale mój umysł w końcu zaczęło ogarniać błogie wyciszenie. Wszystko zwolniło, emocje opadły i razem z myślami przestały być tak nieznośnie głośne. Odetchnęłam głęboko, uwalniając całe napięcie z ciała. 

Uniosłam się powoli. Mój wzrok padł na opakowanie tabletek i od razu je schowałam. Nie byłam pewna, czy krzyczałam. Jeśli tak, ktoś raczej już by przyszedł, ale wolałam nie zostawić przez przypadek leków na wierzchu. Emocje i sygnały odbierane przez zmysły zatrzymały się za ścianą wyciszenia, które przyniósł lek. Widziałam je, lecz nie napływały do mnie i nie mogły zakłócić błogiego spokoju. 

Powieki stały się ciężkie tak samo, jak głowa. Jedyne, o czym myślałam, to sen, ale nie miałam siły wracać do łóżka. Otuliłam się rękami i zwinęłam w kłębek. Ciemność omiotła mnie niemal od razu.

 

 Otwarłam powoli oczy. Przez mgłę dostrzegłam smugi ostrego światła wpadającego przez okno. Uniosłam ostrożnie głowę. Od karku, przez cały kręgosłup przebiegł impuls bólu. Skrzywiłam się i stęknęłam. 

Leżałam na podłodze, pozwijana i wciśnięta w bok łóżka. Spróbowałam poruszyć nogami. Obie zdrętwiały od tej niewygodnej pozycji. Syknęłam, ale wymusiłam ruch. 

Chwile mi zajęło, zanim usiadłam. Rozprostowałam się i rozruszałam obolałe stawy. Głowa wciąż ciążyła, a powieki same opadały. Ziewnęłam przeciągle i przywołałam zegar. Z zaskoczeniem zobaczyłam, że było po ósmej. 

Wstałam nieco zbyt gwałtownie. Przed oczami zatańczyły gwiazdki, a błędnik zbuntował się i poleciałam na łóżko. 

Sapnęłam i uniosłam się na łokciach. Fakt, mogłam się w spokoju wyspać po hydroksyzynie, ale zmęczenie, jakie potem odczuwałam, skutecznie utrudniało mi funkcjonowanie. Musiałam pomyśleć nad mniejszą dawką. 

Rozległo się pukanie. 

Spojrzałam na drzwi. Nie mogłam wyczuć, kto za nimi stał.

– Raven? 

Kori. Na szczęście ona respektowała prywatność i nie wchodziła do pokoju, jak miewał w zwyczaju Beast Boy.

– Za chwilę do was przyjdę, Star – odparłam głośno.

– W porządku, przekażę reszcie – odkrzyknęła i odeszła. 

Westchnęłam z ulgą. Musiałam się szybko pozbierać. Jeszcze trochę i pozostali zaczną coś podejrzewać. Jeśli zaczną kopać, wyjdzie na jaw nie tylko Trygon, ale i zmanipulowanie Cyborga. 

Skupiłam wszelkie siły i wstałam. Musiałam udawać, że wszystko było jak wcześniej.

Odświeżona i ubrana weszłam do salonu. Naciągnęłam mocniej kaptur i kiwnąwszy tylko Tytanom na powitanie, skierowałam się do kuchni. Wsypałam kawę do kubka i zalałam wciąż gorącą wodą. Oparłam się o kant blatu i wbiłam spojrzenie w okno.

– Raven, zjesz z nami? – zawołał Beast Boy. 

Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie. 

– Ziemia do Raven, śniadanie podano – powtórzył i pomachał rękami.

– Nie, dzięki – odparłam, choć prawdopodobnie zbyt cicho, by usłyszeli. 

Obróciłam się i upiłam łyk gorzkiego napoju. Skrzywiłam się. Nie przepadałam za kawą, ale jeśli Robina niejednokrotnie trzymała na nogach przez całą noc, to może i mi była w stanie pomóc. 

Chciałam podejść do okna, by w spokoju popatrzeć na budzące się miasto, ale rozległ się alarm. 

Robin szybko wstał od stołu i błyskawicznie dopadł do komputera.

– Widziano Fearsome Five przy fabryce TechSet – poinformował. – Cyborg i Raven, idziecie ze mną. Star i Beast Boy, zostajecie z Terrą, ale bądźcie w gotowości. – Dopił resztkę kawy i machnął ręką, byśmy się zbierali.

Mój mózg działał na zwolnionych obrotach. Gdy chłopcy już wyszli, ja dopiero odstawiałam do zlewu kubek po wypitej duszkiem kawie. Czułam na sobie spojrzenia pozostałych Tytanów, ale zignorowałam je, poprawiłam kaptur i wyszłam z salonu.

*****

 Mamy dzień dziecka, to i miła (albo i nie) niespodzianka się przyda. Ja wam rozdział, wy mi komentarze, stoi? xD

Pssst, po drugi prezent zapraszam tutaj.