wtorek, 22 czerwca 2021

21. WHEN EVERYTHING FALLS APART

 Wstukałam w holograficzną klawiaturę kolejną nazwę. Ekran nad stołem zapełnił się mnóstwem nietrafnych wyszukiwań.

Westchnęłam i przeciągnęłam się. Od kilku godzin przekopywałam Internet w poszukiwaniu odpowiedzi. Skorzystałam z okazji, jaka się akurat nadarzyła. Pozostali Tytani najprawdopodobniej oglądali jeszcze film, więc nikt nie powinien zaglądać do pracowni. No chyba, że Robin. Po nim można było się tego spodziewać.

Przetarłam zmęczone oczy. Tłumaczenie pozostałych tytułów niewiele mi dało. Nie składało się to w żadną spójną całość. Randomowe słowa, które nie łączyły się w sensowny sposób. Zapewne tylko pozornie. Musiałam jedynie znaleźć ukryte powiązanie. Czego nie wzięłam jeszcze pod uwagę?

Nagle drzwi się otworzyły. Wyprostowałam się i spojrzałam pytająco na Victora.

– Dobra… Jesteś ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał – rzucił, patrząc na mnie z rozbrajającym zdziwieniem. – Pewnie nie widziałaś Robina?

Pokręciłam głową, wygaszając ekran.                                              

– I pewnie nie będziesz chciała mi powiedzieć, czego szukasz? – spytał i oparł się barkiem o framugę.

Znowu pokręciłam głową.

– Jak będziesz potrzebować z czymś pomocy, to wiesz, kogo szukać. – Puścił mi oko i wyszedł.

Włączyłam ponownie ekran i wpatrzyłam się w ciąg pięciu słów. Kruk. Niegodny. Rodzicielka. Kapłan. Strażnik. Z nich wszystkich najbardziej niepokoiło mnie jedno – „Kruk”. Czy faktycznie miało to coś wspólnego ze mną, czy popadałam w paranoję? Trygon nie uznawał imienia, które Arella nadała mi przy narodzinach, a którym i tak posługiwała się tylko ona. Azarathczycy od zawsze zwracali się do mnie „Raven”. Tak samo Trygon… O co tutaj chodziło?

Zamknęłam wszystkie strony, zgasiłam światło i wyszłam na korytarz. Kilka godzin wgapiania się w holograficzne ekrany przyprawił mnie o ból oczu i głowy.

Zatrzymałam się. Wahałam się między powrotem do siebie, a pójściem gdziekolwiek indziej. Beast Boy był już u siebie, Starfire i Robin na dachu, Cyborg kierował się ku niższym kondygnacjom.

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chciałam wrócić do księgarni i dokładniej przyjrzeć się książkom, ale przecież nie mogłam włamać się tam w środku nocy.

Stałam tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu doszłam do wniosku, że i tak nie było szans na sen, a Starfire i Robin właśnie zeszli z dachu, więc przeniknęłam przez sufit.

Pelerynę porwał gwałtowny powiew. Wiatr miotał włosami dookoła mojej twarzy, ale nie zwracałam na to uwagi. Zawisłam przed krawędzią dachu i wsłuchiwałam się w harmonijny dźwięk niesiony wraz z powietrzem. Fale rozbijały się w dole o wymywany setkami lat skalny brzeg. Rozmyta sylwetka pełnego księżyca drgała na atramentowej powierzchni oceanu, który płynnie przechodził w przetykane nielicznymi gwiazdami niebo, tworząc złudzenie nieprzerwanej, bezkresnej ciemności. Światła bijące od strony miasta, mimo odległości, ukrywały przed moim wzrokiem część z migoczących ciał niebieskich.

Synchronizowałam oddech z rytmem wygrywanym przez fale i oddaliłam się świadomością od otaczającej mnie rzeczywistości. Zanurzyłam się w mroku umysłu.

 

 Przeszyło mnie zimno. Dreszcze przebiegły po całym ciele, na plecach poczułam lodowaty dotyk. Nie mogłam się poruszyć. Jak przez gęstą, zawiesistą zasłonę mgły dostrzegałam jedynie nikłe świecące punkty dookoła.

Ogarnęła mnie całkowita panika. Chciałam się podnieść, ale nie miałam żadnej władzy nad ciałem. Mogłam jedynie zatopić się w dojmującym strachu.

Nagle jedno ze świateł zostało przysłonięte. Ciemny, bezkształtny punkt przesunął się na jego tle i zniknął w otaczającym mnie mroku. Z kolejnymi stało się to samo.

Poczułam czyjąś obecność.

Strach wzmógł się jeszcze bardziej. Mroczne sylwetki przysunęły się bliżej, osaczając mnie. Miałam wrażenie, że przez ścianę paniki i łomoczącego serca przebijają się dziwne, melodyczne szepty.

Światło wystrzeliło ku górze, oślepiając mnie. Wszystko zniknęło.

Wybudziłam się z krzykiem we własnym pokoju.

 

 Zdematerializowałam się. Auto przeleciało przeze mnie i wyrżnęło w asfalt.

Plasmus zabulgotał gniewnie. Tym razem cisnął ogromną kulą żrącego kwasu.

Umknęłam na bok. Wyrzuciłam kilka pocisków, które zniknęły w potworze bez śladu.

– Nie zbliżajcie się do niego! – rozkazał Robin. – Albo was napromieniuje i oparzy! – krzyknął, wykonując potężny zamach.

Po asfalcie potoczyły się metalowe kulki. Gęsty gaz okrył Plasmusa. Na chwilę zapanowała martwa cisza.

Nagle chmurę rozdarła fala mazi.

W sekundę znalazłam się przy Beast Boy’u. Substancja zatrzymała się na tarczy i zjechała z niej z sykiem.

– Dzięki – sapnął zdławionym głosem.

Zamienił się w ptaka i przemknął nad moim ramieniem. Ominął barierę i przeleciał niebezpiecznie blisko gorącego cielska Plasmusa. Gaz tylko jeszcze bardziej rozwścieczył monstrum.

Potwór zamachnął się za nim. Chybił, ale rzucił kulą masy. Pocisk rozprysł się od starboltu. Następne poleciały w kreaturę, ale utonęły w bulgoczącej masie bez śladu.

– Star?! Ty go chyba tylko dokarmiasz! – stwierdził z niepokojem Victor.

Potwór zaczął kroczyć w przeciwnym kierunku, ku Cyborgowi stojącemu na środku ulicy. Wymierzył działo soniczne i czekał, aż Plasmus podejdzie bliżej.

– Trzymajcie dystans! – ryknął z zaułka Robin.

Potwór był niebezpiecznie blisko.

Victor wystrzelił. Wiązka energii przeszyła cielsko na wylot. Leciała prosto na mnie.

Skrzyżowałam ręce przed twarzą. Ledwo zdążyłam stworzyć barierę. Uderzenie zmiotło mnie do tyłu. Wyrżnęłam plecami w bok radiowozu. Coś trzasnęło. Miałam nadzieję, że nie był to mój kręgosłup.

– Raven?!

– Żyję – wymamrotałam, zbierając się z asfaltu.

Zajęło mi chwilę, zanim byłam w stanie nabrać głębokiego oddechu. Żebra wyły z bólu przy najmniejszym ruchu. Wzdłuż kręgosłupa promieniowało nieprzyjemne mrowienie, które sięgało aż do stóp i dłoni. Podniosłam się najszybciej jak mogłam, zanim stałabym się posiłkiem dla Plasmusa.

– Jak mamy z nim walczyć, jeśli nie możemy go dotknąć? – spytał Beast Boy, krążąc ponad naszymi głowami.

– Razem! – odparł Robin.

Wypadł zza zakrętu na motocyklu. Jechał prosto na Plasmusa. Uniknął serii topiących asfalt pocisków. Wyminął go w ostatniej chwili, ciskając czymś w cielsko. Nim zatrzymał się przy mnie, rozległ się wybuch. Lód pokrył jedną stronę potwora, który zawył nieludzkim głosem.

– Teraz! Walcie w zmrożoną część! – rozkazał Robin.

Wzbiłam się w powietrze. Razem ze Star i Cyborgiem zaatakowaliśmy wszystkim, co mieliśmy. Różnokolorowe słupy energii zlały się w jedno. Zastygnięta masa rozprysła się na drobny mak. Potwór runął na bok, nie mogąc utrzymać równowagi na jednej nodze. Rozlał się w bezkształtną plamę, a asfalt syczał od temperatury i kwasów.

Zaczęliśmy ostrożnie zbliżać się do Plasmusa. Nie spuszczaliśmy oczu z gorącej, falującej masy.

– Nie podchodźcie bliżej – powiedział Robin. – Zaraz przyjedzie specjalny transport.

Nagle masa wystrzeliła ku górze. Padliśmy na ziemię. Plasmus wydał bulgoczący odgłos i z rozlanej kałuży zaczął formować się na nowo. Jeszcze gorętszy i jeszcze bardziej rozwścieczony. Zaryczał i wystrzelił na około falę mazi.

Odruchowo wniknęłam w podłoże. Zamieniłam się w kruka i zmaterializowałam w bezpiecznej odległości.

Tytani zdążyli uciec. Potwór ciskał gorącą masą na wszystkie strony. Topił szyby, asfalt i policyjne auta.

– Chyba mam pomysł – oznajmiłam.

Wyleciałam zza ściany. Pozostali obserwowali mnie ze swoich kryjówek. Umknęłam przed gradem pocisków i skupiłam myśli. Otoczyłam Plasmusa grubą bańką materii. Potwór zaczął nacierać jeszcze mocniej. Czułam, jak z każdym uderzeniem drgało moje ciało. Napięłam wszystkie mięśnie i wysunęłam przed siebie ręce. Zaczęłam zbliżać do siebie rozcapierzone dłonie, jednocześnie zacieśniając klatkę.

Przez barierę przedarł się stłumiony ryk. Było coraz mniej miejsca. Potwór utracił ludzką formę i tylko bezkształtna masa wrzała w środku klatki.

Napotkałam opór, którego nie byłam już w stanie przezwyciężyć. Opadłam na kolana, za wszelką cenę próbując utrzymać Plasmusa w środku. Moje ciało drżało z wysiłku. Skuliłam się, wciąż wyciągając ręce przed siebie.

– N-nie… mogę! – Z gardła wydarł mi się charkotliwy krzyk.

– Jeszcze trochę, Raven! – odparł Robin, przebiegając obok mnie. – Zmniejsz go jeszcze trochę i na mój znak, usuń barierę!

Próbowałam odsunąć na bok palący ból. Moje ciało jakby wrzało i rozpuszczało się od wewnątrz. Pot spływał mi do oczu. Kończyny odmawiały posłuszeństwa. Nie mogłam dłużej…

– Teraz! – ryknął Robin.

Puściłam. Opadłam na bok bez życia. Gdzieś w tle rozległ się huk, ale słyszałam to jak przez ścianę. Całe powietrze uszło mi z płuc, a ciało mściło się za ten nieludzki wysiłek obezwładniającym bólem. Poczułam czyjś dotyk, który był jednocześnie niemiłosiernie lodowaty i uśmierzający. Nie miałam sił się temu przeciwstawiać. Świadomość zatraciła się w ciemności.

 

– Dobra, wiem, że już nie śpisz.

Głos przedarł się przez zasłonę snu, całkowicie mnie wybudzając. Nie potrafiłam rozpoznać do kogo należał. Otwarłam oczy.

– Ostatnio coś często tutaj lądujesz – stwierdził Victor i posłał mi cierpki uśmiech.

– Za często – mruknęłam, rozglądając się po skrzydle szpitalnym.

– Możesz sobie poleżeć, jak chcesz. Miałem tylko poczekać, aż się obudzisz i dać znać Cudownemu Chłopcu – oznajmił, wstając ze stojącego obok krzesła.

– Nie ma go w wieży? – spytałam, również się podnosząc.

– Nie, razem z Kori kręcą się po mieście – odparł. – A co, wolałabyś, żeby on przy tobie czuwał? – Poruszał brwiami, uśmiechając się kpiąco.

Zbyłam jego komentarz milczeniem. Wstałam powoli z łóżka i wymijając Cyborga, palnęłam go łapą kruka w potylicę, na co parsknął śmiechem.

– Też cię lubię, Raven – rzucił za mną.

Gdy tylko wyszłam na korytarz, teleportowałam się do mojego pokoju. Zachwiałam się i w ostatniej chwili uratowałam od upadku, podpierając się od szafkę. Zakręciło mi się w głowie, żołądek wywinął się na lewo. Powstrzymałam odruch wymiotny, przymuszając się do spokojnego oddechu. Używanie mocy po takim wysiłku nie było najrozsądniejsze.

Odzyskawszy kontrolę, wyszukałam wzrokiem zegar. Było po trzeciej.

– Ugh – sarknęłam z irytacją.

Miałam iść z samego rana do księgarni i akurat dzisiaj, gdy musiałam zrobić coś ważnego, Plasmus łaskawie opuścił swoją kryjówkę, by zdemolować połowę miasta. No i oczywiście musiałam skończyć tę misję jako nieprzytomna.

Zgarnęłam komunikator, by na wszelki wypadek pozostać w kontakcie i teleportowałam się do miasta z nadzieją, że księgarnia wciąż była otwarta. Nie mogłam zwlekać ani chwili dłużej. Zachowanie mężczyzny wydawało mi się podejrzane i nie mogłam nawet mieć pewności, czy książki nie zniknęły. Było w tym wszystkim coś podejrzanego.

Nabrawszy głęboki oddech, pchnęłam drzwi i weszłam do środka. W środku dostrzegłam dwie osoby, miejsce za ladą było puste. Rozejrzałam się, ale po książkach nie było ani śladu. Nacisnęłam na stojący z boku dzwonek.

Minęło raptem kilka sekund i zza kotary wyłonił się ten sam mężczyzna, co wczoraj. Na mój widok mimowolnie zesztywniał, a przez jego twarz przebiegł grymas niezadowolenia. Szybko przybrał maskę profesjonalisty i siląc się na swobodę, podszedł do lady.

– W czym mogę pomóc? – spytał uprzejmie, ale jego oczy rzucały zza szkieł nieufne spojrzenia.

– Byłam tu wczoraj – oświadczyłam, kładąc dłoń na blacie. – Miał pan interesujące mnie książki, ale były jeszcze niewpisane i miałam po nie wrócić dzisiaj – ciągnęłam, wbijając badawcze spojrzenie w mężczyznę.

– Niestety, ale już je sprzedałem – oznajmił z rozbrajającą szczerością.

Wyprostowałam się i zacisnęłam pięść. Jego słowa uderzyły mnie zdecydowanie mocniej, niż się spodziewałam. Mogłam przypuszczać, że już nigdy więcej nie zobaczę tych książek, a jednak gdzieś głęboko liczyłam, że tak się nie stanie. Sprawa zaczęła śmierdzieć jeszcze bardziej.

Przeciągałam ciszę do momentu, aż stała się niekomfortowo dziwna, rozczytując mieszankę emocji sprzedawcy.

– Szkoda – mruknęłam, odgrywając zawiedzony ton głosu. – Czy mogę liczyć, że pojawią się jeszcze podobne książki? – spytałam, zanim obróciłam się do wyjścia.

Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, chcąc jak najszybciej odejść.

– Nie nastawiałbym się na to. Takie egzemplarze to rzadkość – odparł i odczekał chwilę, czekając na moją reakcję.

Kiwnęłam tylko głową i wyszłam bez słowa.

Stanęłam na chodniku. Sznury samochodów przesuwały się powoli ulicą, tłum ludzi opływał mnie dookoła, a ja zastanawiałam się, co miałam zrobić. Wyciągnięcie siłą informacji o książkach nie wchodziło w grę. Zostawienie tej sprawy tym bardziej, ponieważ dosłownie zjadłoby mnie to od środka. Czy chciałam zawracać głowę Robinowi? Sama nie wiedziałam, czy to tylko moje paranoiczne myśli, czy prawdziwe podejrzana sprawa.

Wróciłam do wieży, by poszukać informacji o sprzedawcy. Mój plan szybko jednak poszedł w zapomnienie, gdy wyczułam w pracowni Robina. Korzystanie z komputera w salonie, czy stanowiska w laboratorium nie wchodziło w grę, musiałam więc cierpliwie poczekać. 

 

 Zwołane zebranie oderwało mnie od przeszukiwania książek. Teleportowałam się do salonu, gdzie był już Robin.

Pozostali dołączyli szybko, zaciekawieni, nad czym ostatnio Dick spędzał tyle czasu.

– Nie przedłużając – podjął. – Trzęsienia ziemi się nie powtórzyły i nic nie wskazuje na to, byśmy dowiedzieli się czegokolwiek na ten temat. Slade oczywiście zaszył się gdzieś i pewnie nie znajdziemy go, dopóki sam się nie ujawni – mówił niezadowolony. – W bazie danych policji znalazłem jednak to. – Pchnął w naszą stronę plik dokumentów.

Każdy wziął po jednej teczce. W środku trafiłam na zgłoszenie zniknięcia młodej kobiety, zapis z przesłuchań i relacji oraz zdjęcie. Zerknęłam do dokumentów pozostałych Tytanów i napotkałam praktycznie identyczne sytuacje.

– Zgłoszono zaginięcia wyłącznie tych kobiet? – spytał Cyborg, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi Robinowi.

– Oczywiście, że nie – sapnął. – Ale te mają wspólny mianownik i pomyślałem, że warto się tym zająć. Wszędzie przewija się ten sam motyw. Relacje z najbliższymi się pogarszają, aż finalnie uciekają z domów bez śladu. Rodziny kilku z młodszych zaginionych zgłaszały też podejrzenia, że ich córki wpadły w ręce jakiejś sekty.

– Myślisz o Church of Blood? – spytał Cyborg. – Nie za szybko, żeby się podnieśli po stracie lidera? Kiedy odnotowano pierwsze zniknięcie?

– Raczej odpada. – Pokręcił głową Robin. – Zaginięcia zaczęły się parę tygodni po śmierci Blooda. Wydaje mi się, że to za szybko, żeby się podnieśli – stwierdził, patrząc przez okno.

– Chyba, że o czymś nie wiemy – wtrąciłam. – Sekty, zwłaszcza tak dobrze zorganizowane jak Church of Blood, mają plan działania na wszelki wypadek. Przywódców może być więcej, a ośrodek na Zandii mógł nie być jedyny.

Tytani popatrzeli na mnie z zaciekawieniem. Pytania krążące w ich głowach dotyczące źródeł mojej wiedzy były wręcz namacalne.

– Nie powinniśmy tak szybko odrzucać tego tropu – ciągnęłam. – Nie znamy ich dokładnej struktury, rytuałów i metod działania. Zaginięcia kobiet mogą oznaczać rekrutację… – urwałam na moment, gdy w mojej głowie przeskoczyła nagle iskra oświecenia. – Albo  przygotowania do jakiejś ceremonii – dokończyłam mechanicznie, chwytając nagłą myśl.

A co, jeśli te książki miały coś wspólnego z jakąś sektą? Ta symbolika. Niepokój księgarza. Fakt, że nie mogłam nigdzie znaleźć żadnych informacji o nich.

Miałam usilną ochotę wrócić do pokoju, by ułożyć wszystko w głowie, ale wzbudziłabym tym niepotrzebne podejrzenia. Zostałam w salonie, jednak myślami byłam zupełnie gdzie indziej, w ogóle nie słuchając dyskusji toczącej się między Tytanami.

– Aż tak przynudzałem, że całkowicie odpłynęłaś?

Nieco rozbawiony głos Robina przywołał mnie do rzeczywistości, wyrywając z intensywnego procesu myślowego.

Pokręciłam głową z roztargnieniem, nasunęłam głębiej kaptur i zanim wyszłam, wymamrotałam pod nosem coś, co miało być przeprosinami. Miałam wrażenie, jakby jego przenikliwy wzrok wbijał się w moje plecy jeszcze daleko za zamkniętymi drzwiami.

 

 Zebraliśmy się w grupkę przy pancernym wozie. Mieliśmy stamtąd dogodny widok na kilkupiętrowy budynek oraz zawieszony ponad nim wojskowy helikopter. Każda sekunda upływała w napiętym oczekiwaniu.

Lina opadła na dach, powiewając na silnym wietrze. Pierwszy żołnierz stanął na nim w przeciągu paru sekund. Zaraz potem następni zjechali bez najmniejszego problemu na dół.

Beast Boy przyglądał się poczynaniom żołnierzy z rozdziawionymi ustami. Wszyscy śledziliśmy z podziwem ich skoordynowane ruchy. W niewyobrażalnie szybkim czasie zamontowali sprzęt i już byli gotowi do zjazdu do wnętrza budynku.

Kilka kolejnych sekund, gładkie wejście przez wybite okna. Dym z granatów i zapewne wystrzały, stłumione przez wycie wiatru i wirników helikoptera.

Przenieśliśmy wzrok na rzędy ekranów wewnątrz furgonetki. Obraz z kamer zamontowanych na kamizelkach żołnierzy jasno wskazywał, że wszyscy terroryści zostali unieszkodliwieni, a zakładnicy byli cali. Było po sprawie.

– My też będziemy mogli wyskoczyć z helikoptera? – spytał Beast Boy z autentyczną nadzieją w głosie.

Jego oczy świeciły w podekscytowaniu i aż przebierał nogami na myśl o szkoleniu z jednostkami specjalnymi. I chociaż był to wymóg nałożony na nas przez rozporządzenie, wszyscy w jakimś stopniu jaraliśmy się na myśl o współpracowaniu ze specjalistami z prawdziwego zdarzenia. Mogliśmy podpatrzeć najskuteczniejsze i najszybsze metody działania, a także nauczyć się działać z jednostkami specjalnymi w zorganizowany, przećwiczony wcześniej sposób. By nie dochodziło więcej do paskudnych w skutkach konsekwencji.

Grupa żołnierzy podeszła do stanowiska. Zakryci od stóp do głów, w pełnym uzbrojeniu i… niezadowoleni?

– Ostatnio było o dwanaście sekund szybciej – stwierdził z naganą w głosie dowódca. – Wiecie, ile w tym czasie zakładników mogłoby zginąć?

Pomimo narzekania i bijącego od nich niezadowolenia, Beast Boy wpatrywał się w postawnych mężczyzn z nabożnym podziwem i ledwo powstrzymywał się przed zaatakowaniem ich swoją paplaniną. Robin i Cyborg przyglądali się z respektem, zawieszając wzrok na nowoczesnym wyposażeniu, a także podziwiając zgranie drużyny. Starfire wydawała się jednocześnie zaciekawiona, ale i skonsternowana. Robin najwyraźniej nie skupiał pełnej uwagi na żołnierzach, ponieważ wyłapał zmarszczkę zastanowienia, która wypełzła na jej czoło.

– Coś nie tak, Star? – zagadnął cicho, by nie przeszkadzać narady trwającej obok.

– Zastanawia mnie, czy zawsze rozwiązujecie sprawy w ten sposób – odparła powoli, przyglądając się karabinom i pasom wyładowanym najrozmaitszą bronią. – Mam na myśli, że zawsze wpadacie z bronią w ręku, bez jakichkolwiek negocjacji? Rozumiem potrzebę doskonalenia bojowych umiejętności, to godne pochwały, ale na Okaarze, oprócz szkolenia na doskonałego wojownika, równie ważnym było nauczenie wartości swojego, ale i cudzego życia. By znać sens w toczonej walce, znać współczucie i kompromis – mówiła z narastającą w głosie pasją, a także sentymentem na myśl o przeszłości. – Nie widzę tego tutaj. Od razu posuwacie się do ataku. A co, jeśli jest on niepotrzebny? – skończyła, wprawiając nas w niemałe osłupienie.

Robin nabrał głęboki oddech, otwarł usta, ale zaraz je zamknął. Zagryzł mocno szczękę, namyślając się. Kori zawsze miała wyczucie czasu do zadawania takich pytań.

– Gdy sytuacja na to pozwala, są podejmowane negocjacje – odparł po chwili wyrozumiałym głosem. – Jednak nie zawsze jest taka możliwość. Czasami nie ma na to czasu, a najważniejsze jest uratowanie niewinnych ludzi. Przestępcy wiedzą, na co się godzą, wybierając taką, a nie inną ścieżkę. I nie zawsze jest to kilka lat w ogrzewanej celi z trzema posiłkami dziennie – dodał nieco oschle.

Kori popatrzyła na niego, przygryzając dolną wargę. W jej oczach przeskakiwały pojedyncze iskierki frustracji. Dlaczego zadała to pytanie właśnie teraz?

– Może ci ludzie podjęli złą decyzję, ale to nie pozwala nam na umniejszanie wartości ich życia. Nawet jeśli stwarzają zagrożenie dla innych, jesteśmy właśnie od tego, żeby pomóc także im – odparła z pewnością w głosie. – A w takich sytuacjach – machnęła ręką w stronę budynku do ćwiczeń – nie dajemy im na to szansy.

Przyglądaliśmy się tej wymianie zdań z zaciekawieniem. Kątem oka dostrzegłam, że nawet żołnierze także w jakimś stopniu się przysłuchują. Robin już miał się odezwać, ale przerwał mu donośny, stawiający do pionu głos dowódcy.

– Wariant siódmy! Macie minutę na przygotowanie! – zagrzmiał do żołnierzy. – Wy także! – dodał, gdy nie zareagowaliśmy.

Starfire patrzyła na Robina jeszcze przez parę sekund, ale ten już sprawdzał wyposażenie pasa, ignorując ją.

Miałam wrażenie, jakby od jakiegoś czasu wisiało między nimi napięcie, z którego powstawał coraz grubszy mur.

 

 Niezwłocznie stawiliśmy się w salonie na kolejny tego dnia alarm.

– Mamy pięciu uciekinierów z konwoju – oznajmił Robin bez owijania. – Gizmo, Jinx, Mammut, Doctor Light i Psimon.

Na imię ostatniego przestępcy przez plecy przebiegł mi lodowaty dreszcz, a włoski na całym ciele stanęły dęba. Miałam nadzieję więcej się z nim nie spotkać. Najwyraźniej liczyłam na zbyt dużo.

– Mieli być przewiezieni, ale zaatakowano konwój – informował pospiesznie. – Policja już ich szuka, a wojsko ma dołączyć. Dostaliśmy zielone światło do wkroczenia.

Na te słowa czekaliśmy. Pospieszyliśmy na zewnątrz.

Już z daleka dało się zauważyć dwa helikoptery mknące ponad obrzeżami miasta. Zmierzały ku Golden Gate, gdzie skierował się cały pościg.

Przecięliśmy miasto, a Robin dołączył do nas w niebotycznie krótkim czasie przy wjeździe na główną drogę. Kierowcy hamowali i zjeżdżali na boki w panice przed szarżującymi przez most dwoma furgonetkami. Zaraz za nimi przedzierał się ogon wyjących, błyskających kolorowymi światłami wozów policyjnych. Helikoptery dotrzymywały kroku zbiegom, ale było zbyt niebezpiecznym, by próbować ich zatrzymać w tym momencie.

– Nie strzelajcie, póki są na moście! – rozkazał Robin, przekrzykując pęd powietrza. – Za nim policja postawiła barierę. Raven, leć tam na wszelki wypadek. Reszta, dopilnujemy, żeby po drodze nikogo nie skrzywdzili.

Odłączyłam się od lecącej obok drużyny, przemieniłam w astralną formę i pognałam ku końcowi monstrualnej konstrukcji.

Z daleka dostrzegłam mur ustawionych w poprzek drogi wozów. Między nimi kręcili się niczym mrówki ubrani na czarno ludzie. Uwijali się przy montowaniu bariery. Im byłam bliżej, tym wyraźniej widziałam ustawione w linii betonowe zapory. Jak oni chcieli tym zatrzymać dwa potężne, rozpędzone furgony?

Wylądowałam obok radiowozów. Otrzymałam kilka przelotnych spojrzeń, ale wszyscy byli zbyt zajęci, by poświęcić mi więcej uwagi.

Ostatnie osoby uwijały się przy przytwierdzaniu do podłoża betonowych barier. Inna grupa wracała z większej odległości. Najwyraźniej tam też coś montowali.

– Gar, uważaj! – wydarł się w komunikatorze Victor.

Drgnęłam odruchowo. Chciałam poderwać się do lotu i pomóc.

– Łapcie to auto! – ryknął Robin.

Zamarłam. Dostałam polecenie, by zostać przy barierze. Musiałam przypilnować, by zbiedzy zostali zatrzymani, a jednak nie potrafiłam znieść myśli, że coś mogło się przytrafić Tytanom.

– Beast Boy, weź chłopaka, ja zajmę się rodzicami! – poleciła zdyszana Starfire.

– Muszę im zaufać – przekonywałam się, mamrocząc pod nosem.

– Odsunąć się! – ryknął ktoś przez megafon.

Policjanci zaczęli usuwać się z pobliża zapór. Potok aut za naszymi plecami został przezornie wstrzymany w dużej odległości. Helikoptery zbliżały się ponad mostem w naszą stronę.

Zza wzniesienia wyłoniły się noszące ślady uderzeń furgonetki. Minęły w sekundę zatrzymane przy krawędziach jezdni auta. Zaraz za nimi pokazał się rząd policyjnych aut, a gdzieś między nimi sunął Robin.

Nagle pierwsza furgonetka podskoczyła. Zarzuciło nią na bok, prawie tarasując drogę. Kierowca błyskawicznie odzyskał panowanie nad autem, ale z drugim wozem stało się to samo. Usłyszałam wystrzał opon, metalowy zgrzyt i furgon zatańczył dookoła. Zatrzymał się w poprzek i runął na bok, niesiony siłą pędu. Pościg zatrzymał się za nim i dopadł do dymiącego auta.

Jednak druga furgonetka wciąż się toczyła. Z mniejszą prędkością, ale nieubłaganie sunęła w naszą stronę.

Spięłam mięśnie, by być gotową zareagować w każdej chwili.

Głuche dudnienie zbliżało się z sekundy na sekundę. Furgon był coraz bliżej. Wyczułam poruszenie wśród policjantów. Napływ niepewności.

Przez szybę dostrzegłam twarz kierowcy. Równocześnie uderzyła mnie znajoma energia. Tysiąc myśli jednocześnie przepłynęło mi przez głowę. Jechali zbyt szybko, by bezpiecznie zatrzymali się na zaporze!

Pochwyciłam pojazd w pozornie ulotną, cienką powłokę energii. Poczułam ogromny napór. Napięłam wszystkie mięśnie, jakbym fizycznie próbowała zatrzymać rozpędzony pojazd. Stęknęłam z wysiłku. Wysunęłam przed siebie drżące ręce.

Auto wyhamowało na styk przed barierami.

Upadłam na kolana. Pociemniało mi przed oczami. Jak przez mgłę widziałam biegnących ku furgonowi policjantów. Ktoś chwycił mnie delikatnie za ramię i pomógł wstać.

Powoli doszłam do siebie. Ledwo mogłam odnaleźć się w otaczającym mnie chaosie. Widziałam oba zatrzymane furgony, ale ludzie biegali w popłochu, jakby coś się stało. Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć obraz.

Po przeciwnym pasie ruchu przemieszczała się grupa ludzi. Od razu rozpoznałam ogromnego Mamuta. Zgarnął auto niczym zabawkę i cisnął nim w unoszącą się w powietrzu Star. Zwinnie uniknęła pocisku i oddała serią starboltów, które jednak nie zrobiły żadnego wrażenia na gigancie.

Poderwałam się do lotu. Tytani w mgnieniu oka pojawili się obok.

Uciekinierzy zmierzali ku wylotowi mostu. Tylko Jinx stała niewzruszona. Cyborg już zamierzał się nią swoim działem.

Nagle rozległ się przerażający trzask. Most drgnął. Dudniący, wprawiający w wibracje ciało i umysł dźwięk przetoczył się po konstrukcji.

Wszyscy zamarliśmy.

– Zabierzcie wszystkich! – ryknął Robin.

Huk pękających lin. Kolejne drgania i wżynający się w uszy bolesny jęk mostu.

Ludzie wypadali z aut w panice. Inni ruszali z piskiem opon, taranując się nawzajem. Następny uskok konstrukcji zwalił z nóg uciekających.

Zignorowaliśmy zbiegów. Wszyscy rzuciliśmy się do ratowania ludzi.

Star i Beast Boy uwijali się w powietrzu, wynosząc cywilów poza most. Ja przenosiłam ich we wnętrzu emanacji, a Robin i Cyborg uwalniali nieszczęśników z zablokowanych aut.

Kolejna lina zerwała się z trzaskiem. Metalowy splot runął w dół. Zarył w ziemię, tnąc na pół samochody.

Spojrzałam z niepokojem na pozostałe liny. Kilkumetrowe pęknięcia, usiane na asfalcie niczym pajęczyna, rozszerzały się coraz bardziej. Drgania przeradzały się w miarowe falowanie. Konstrukcja nie była w stanie znieść takich przeciążeń. Kolejne liny były na granicy wytrzymałości. Część mostu mogła w każdej chwili runąć do wody.

Wzleciałam ponad poziom najbliższego pylonu. Zamknęłam oczy. Rozpostarłam  ręce, jakby chcąc objąć całą szerokość mostu. Poczułam, jak energia sunie ku moim dłoniom. Każde jej wzburzenie, przyjemne mrowienie pod skórą. Czarne nici wysunęły się z opuszków palców i wystrzeliły niezliczoną ilością ku mocowaniom. Gęsta, a jednocześnie ulotna atramentowa sieć zaczęła oplatać pękające liny, spajając je w jedno. Napięły się ponownie, biorąc na siebie ciężar sypiącego się do wody mostu.

Każde drgnięcie, każdy krok i każdy odpadający odłamek rezonował poprzez gęstą sieć. Nici wprawione w ruch, niczym struny, przenosiły falowe fluktuacje wprost do mojego ciała. Drżenie wrzynało się po skórę, parząc od wewnątrz. Najmniejszy ruch mostu wydawał się rozciągać napięte do granic możliwości pojedyncze włókna mięśniowe.

Pot spływał mi po czole prosto do oczu. Coraz trudniej łapało mi się oddech. Przez dudnienie pulsującej w szaleńczym tempie krwi przebijały się krzyki ludzi pode mną. Zacisnęłam pięści, jakbym chwytała mocniej niematerialne linii wrzynające się w skórę dłoni. Napięłam mięśnie, by przyciągnąć je chociaż minimalnie ku sobie. By most utrzymał się choć moment dłużej. By wszyscy zostali ewakuowani.

Sekundy wydawał się przeciągać w godziny. Drgania mostu wygrywały nieziemsko bolesną melodię na moich mięśniach. I nagle przez kakofonie dźwięków przebił się ten jeden wyczekiwany głos Robina:

– Wszyscy bezpieczni.

Momentalnie rozluźniłam wszystkie mięśnie. Energia rozpłynęła się w nicość. Nie miałam siły, by utrzymać się w powietrzu chociaż sekundę dłużej.

Opadłam bezwładnie w pustkę pode mną, zatracając się w ciemności.

*****

Jest za gorąco na jakikolwiek mądry komentarz xD