niedziela, 27 lutego 2022

ONESHOT: STARCIE TYTANEK

 Pamiętacie tę epicką walkę między Terrą a Raven w animowanym filmie “Młodzi Tytani: Zdradziecki pakt”? Nie? Uspokoję Was. To nie wasza pamięć jest tak słaba. To twórcy zawalili sprawę, pomijając scenę z takim potencjałem, ale oto pojawiam się ja, cała na czarno. Postanowiłam naprawić to haniebne zaniedbanie i samej napisać tę walkę. Efekt końcowy znajduje się poniżej. 


P.S. Za ewentualne uszczerbki na zdrowiu nie odpowiadam xP


Nigra Sinn

 

 Nabrałam powoli wdech, skupiając się na wypełniającej powietrze woni drzewa sandałowego. Jego zapach był najbliższy temu, który towarzyszył mi podczas medytacji na Azarath. Nic nie mogło jednak zastąpić kojącego zmysły aromatu krzewu jugandowego. 

Powoli otworzyłam umysł na bodźce napływające z otoczenia. Kompletną ciszę zakłócały jedynie pojedyncze, słyszalne z oddali huki i towarzyszące im ledwo wyczuwalne wibracje rozchodzące się po konstrukcji wieży. 

Terra trenowała już od kilku godzin. Zdążyłam odbyć pełną medytację, a ona wciąż wyżywała się na skałach. Gdyby Dick gdzieś nie wybył, pewnie już dawno kazałby jej przestać.

Podeszłam do okna i westchnęłam. Nie mogłam rozgryźć tej dziewczyny. Miałam nieustające wrażenie, że wystawiała na widok tylko część siebie. Nawet jej umysł wydawał się odpowiednio uformowaną maską. Nie mogła jednak ukryć swojej niechęci do mnie. Czasami zdawało mi się, iż był to strach, że ją rozpracuję. 

Pokręciłam głową i odeszłam od okna, by wyjąć rattanowe pałeczki z olejków. Usłyszałam głośniejszy niż wcześniej huk, a podłoga zatrzęsła się mocniej.

– Ta dziewczyna naprawdę pogrzebie tę wie…

Podłoga zarwała się pode mną. Coś z niej wystrzeliło i zmiotło mnie na bok. Wylądowałam na ścianie i odbiłam się od niej z jękiem. Zamroczyło mnie. Przed oczami migały jasne plamy. Piszczało w uszach

Spróbowałam się podnieść. Oparłam się na łokciach. Żebra pękały z bólu. Przez pisk przebił się chrzęst i kości po lewej stronie niemal trzasnęły. Przeturlałam się i padłam bez życia. Nie mogłam nabrać powietrza. Zmusiłam się do otwarcia załzawionych oczu. 

Terra stała nade mną z pogardliwym uśmiechem.

– Pot… ven… – mówiła, ale jej głos ginął w eterze. – Tak… iwna… 

– Terra… – wycharczałam, z wysiłkiem unosząc się na rękach. 

– Hm? – Przekrzywiła głowę i spojrzała z politowaniem. – Jakieś ostatnie życzenie? – usłyszałam wciąż nieco niewyraźnie jej kpiący głos. 

– Co ty robisz? – spytałam, próbując zebrać chociaż minimum sił. 

– Jak to co, Raven? – odparła z teatralnym zdziwieniem. – Przecież to ty tak bardzo mi nie ufałaś. Na każdym kroku węszyłaś podstęp. I patrz, cóż za niespodzianka, miałaś rację. 

– Dlaczego? – wydusiłam, walcząc z palącym bólem.

– Dlaczego was zdradziłam? – domyśliła się i prychnęła. – Chyba sobie żartujesz? Ledwo z wami wytrzymałam te miesiące – przyznała i kucnęła obok mnie. – Ale wiesz co? – Chwyciła mój podbródek i siłą uniosła go do góry, bym na nią spojrzała. – Slade obiecał mi, że sama będę mogła się tobą zająć – oświadczyła z dumą. – Więc czekałam cierpliwie, aż w końcu mogłam zrobić to, o czym marzyłam od samego początku – wysyczała z chorą satysfakcją, zacieśniając chwyt. – Pokonać niezwyciężoną Raven – wycedziła przez zęby.

– Zdrajca – udało mi się wykrztusić. 

– Wiedźma – odparła i puściła mnie.

Wyprostowała się. Moja jedyna szansa. Zamachnęłam się do podbródkowego. Z ziemi wystrzeliła łapa kruka, naśladująca mój ruch.  Terra wyrżnęła w ścianę. 

Podniosłam się z jękiem. Chwiałam się, a obraz tańczył mi przed oczami.

Tara już zbierała się z podłogi. Jej dłonie tonęły w żółtej poświacie. Płonące nienawiścią spojrzenie wbiła wprost we mnie.

– Jesteś martwa – wysyczała i rzuciła się do przodu.

Machnęła ręką do góry. W sekundę z podłogi wyrósł kolejny kamienny słup. Ominęłam go w ostatniej chwili, tracąc przy tym równowagę. Przeturlałam się przed gradem kamieni. Schowałam się za uszkodzoną ścianą, ledwo łapiąc oddech.

– Oj, no nie bądź taka! – krzyknęła pretensjonalnie. – Wyjdź do mnie, zamiast chować się jak tchórz! 

Kolejna seria rozniosła w proch ścianę tuż nade mną. Próbowałam unormować oddech. Myśli pędziły jak szalone. Moc była zbyt rozproszona, by zebrać jej wystarczająco dużo. Nie byłam w stanie skontaktować się z Tytanami. Terra miała rację. 

Byłam martwa. 

– I gdzie ci twoi przyjaciele? – Jej głos był coraz bliżej. – Nikt cię nie uratuje. Jesteś zupełnie sama. Bezbronna – wycedziła tuż za ścianą. 

Zignorowałam ból. Skupiłam się maksymalnie. Nasłuchiwałam odłamków chrzęszczących pod jej stopami. Jej cień wyłonił się zza ściany. Dostrzegłam żółtą poświatę i w ostatniej chwili przeniknęłam na drugą stronę.  

Pojawiłam się za jej plecami. Mruknęła w zdziwieniu i obróciła się. Idealnie w moją rozpędzoną pięść. Zatoczyła się do tyłu. 

Nie czekałam. Rzuciłam się na nią, zasypując serią ciosów. Upadłyśmy na stertę gruzów i przetoczyłyśmy, szamocząc się. Poczułam kolano wbite pod żebra. Zgięłam się, jednocześnie uderzając ją głową.

Rozległ się trzask. Podłoga rozstąpiła się pod nami. Resztką sił spowolniłam upadek. Zdążyłam obrócić się w powietrzu. Wylądowałam na Tarze. Stęknęłyśmy. W amoku przyszpiliłam ją mocą do podłogi. 

– Myślisz, że mnie to powstrzyma? – warknęła i oblizała rozciętą wargę. 

Nim zdążyłam otworzyć usta, rozległ się potężny huk. Szyba rozprysła się w drobny mak. Rozpędzona skała zmiotła mnie na ścianę.  

Zsunęłam się na podłogę i stęknęłam żałośnie. Poczułam metaliczny smak w ustach. Wyplułam gęstą ślinę wymieszaną z krwią. Wnętrzności płonęły żywym ogniem. Każdy ruch wywoływał wrażenie, jakby kości miały zaraz pęknąć na pół. 

– Jesteś taka żałosna – usłyszałam nad sobą. – Wy wszyscy jesteście żałośni. Banda dzieci w kolorowych strojach. Nie macie o niczym pojęcia. Z otwartymi ramionami wpuściliście do siebie szpiega – ciągnęła z kpiną. – Stety lub nie, Slade kazał mi dostarczyć cię żywą.

Jej strój zaszeleścił i potężny cios spadł na moją głowę. Zaryłam twarzą w podłogę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze razem z pyłem. Płuca zakłuły jeszcze większym bólem, do oczu napłynęły łzy.

– Ale nie wspominał nic o tym, czy przytomną – dodała i posłała kolejny cios.

Odbiłam się twarzą od podłogi. Pociemniało mi przed oczami. 

– Zajmie się wami osobiście.

Nie miałam siły się podnieść. Krew spływała mi do gardła, utrudniając oddychanie. 

– Jeden po drugim, a ja będę patrzeć i napawać się upadkiem wielkich Tytanów – wysyczała i znowu uderzyła.

Ogarniała mnie coraz większa rezygnacja. Nie miałam sił walczyć, ani utrzymywać moc w ryzach. Demon coraz śmielej wychylał się z cienia. Czekał na dogodny moment, by przejąć kontrolę.

– Przestań – wydusiłam słabym głosem.

Zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością. Nie byłam pewna, czy Terra posłała kolejne ciosy. Wszechogarniający ból objął moje ciało i umysł. Przebijała się tylko jedna myśl – przyjaciele. Musiałam ich uratować. 

– … Tytani… umrą – dotarło do mnie.

Demon wypadł z cienia. Dostrzegłam jedynie krwistoczerwone oczy i szyderczy uśmiech, a za nimi wypisaną żądzę mordu. 

– Nawet ich nie tkniesz – wydarło się z mojego gardła. 

Jej pięść zatrzymała się na smolistej tarczy. Syknęła i odskoczyła. 

Powoli uniosłam się, nie czując bólu. Moc pulsowała w moim ciele, a w głowie szalała jedna myśl – rozszarpać ją na strzępy. 

– Ktoś tu się wkurzył? – stwierdziła z kpiącym uśmiechem. 

Wyprostowałam się, a kaptur spadł mi z głowy. 

Dopiero teraz dostrzegła pokryte czerwienią oczy. Drgnęła. Mina jej zrzedła i zrobiła krok do tyłu. 

– Ktoś tu się boi? – wycharczałam pogardliwie. 

Wyprostowała się i przywołała na twarz kpiący uśmiech, za którym chciała ukryć kłębiący się w niej strach. Demon wyczuwał jednak nawet najmniejsze lęki i podsycał je. Karmił się choćby cieniem obaw, które kiełkowały w ludzkich umysłach. 

– Zaufaliśmy ci – wysyczałam, a moje dłonie utonęły w buzujących kłębach energii. Uniosłam się nieznacznie nad ziemię.  – A ty nas zdradziłaś. – Pochyliłam się w jej stronę.

 – To nie moja zdrada cię tak boli, przyznaj to, Raven – odparła z wyższością, jednak spięta i gotowa do ataku.  – Chodzi o to, że to TY mi zaufałaś – dodała stanowczo i uśmiechnęła się triumfująco.

– Zamilcz! - ryknęłam.

Machnęłam rękami i ściana rozprysła się na kawałki. 

Tony gruzu zmiotły Terrę na bok i przysypały ją. Wygrzebała się błyskawicznie. Dyszała ciężko, ze skroni sączyła jej się krew. Oczy i dłonie rozbłysły na żółto. Gniew stłamsił strach.

– Zaufaliśmy ci, a ty to wykorzystałaś. Nie zasługujesz nawet na cień litości! 

Wypuściłam rękę w jej stronę. Zza moich pleców wychynęła krucza łapa. Tara padła na ziemię i przetoczyła się. Druga łapa wyłoniła się ze ściany i chwyciła ją mocno. 

– Zadarłaś z niewłaściwą osobą – syknęłam i podleciałam do niej.

Szamotała się w bolesnym uścisku. Chwyciłam mocno jej podbródek i uniosłam go, by na mnie spojrzała.

– Daliśmy ci to, czego nikt inny nie dał, a ty nas wykorzystałaś. Jedyną martwą osobą jesteś tutaj ty – wysyczałam jadowicie i zacisnęłam pięść.

Krucza łapa zacieśniła uścisk. Terra zawyła z bólu.

– I to ja jestem tutaj okrutna? – wydusiła cienkim głosem.

Chwyt zelżał nieco. Demon na moment skulił się niepewnie, gdy te słowa dotarły do mnie z pełną mocą.

– Taka z ciebie Tytanka? – kontynuowała, gdy dostrzegła chwilę zawahania. – Tak kierujesz się tymi szlachetnymi zasadami? Co powiedziałaby na to drużyna? – ciągnęła z coraz większą mocą. 

– Nawet się nie waż! – warknęłam demonicznym głosem. – Nie masz prawa o nich mówić! Nigdy nie byłaś Tytanką! Nigdy nie zasługiwałaś na zaufanie! – Cisnęłam ją o ścianę. – Daliśmy ci wszystko, a ty potraktowałaś nas jak śmieci.

Zawisłam nad nią, patrząc z obrzydzeniem. Nawet głęboko w środku mnie nie ostał się choćby cień litości. Przepełniała mnie demoniczna, ślepa nienawiść .

– Daliście się oszukać – wydusiła słabo, kaszląc. 

Uniosłam ją za szyję do góry.

– Zaufałaś mi – wycharczała. 

Próbowała złapać za niematerialną pętle zaciskającą się na jej szyi.

Patrzyłam, jak miotała nogami w narastającej panice. 

– Traktowałaś jak przyjaciółkę – dodała ledwie słyszalnie.

Jej słowa trafiły w sam środek. W najgłębiej schowaną tajemnicę, która była prawdą. 

– To cię boli najbardziej – wykrztusiła.

Miała rację.

– Przestań… – szepnęłam normalnym głosem. 

Przebłysk świadomości. Demon skulił się nie znacznie. Moment, w którym ponownie przejęłam kontrolę.

– Tytani woleli mnie – powiedziała głośniej, czując słabszy ucisk na szyi. – Bo ciebie się bali – wysyczała.

Nie mogłam znieść faktu, że mówiła prawdę. To nie ona była tu kłamcą. To ja okłamywałam siebie. 

– Gdzie podziała się twoja kontrola?

Krwista poświata zniknęła. 

– Muszę ich uratować… – wymamrotałam. 

Oczy Terry rozbłysły na żółto. 

Nie zdążyłam zareagować. Z podłogi wystrzeliły kamienne ręce. Pchnęły mnie na ścianę i przyszpiliły. Zabrakło mi powietrza. Trzasnęły żebra. Pociemniało przed oczami. 

– Jesteś słaba i naiwna – stwierdziła. – Jak wy wszyscy. – Zacisnęła pięści i kamienne dłonie wbiły mnie jeszcze mocniej w ścianę. – Stanowicie nawzajem swoją słabość.

Dusiłam się. Nawet demon osunął się w cień, niezdolny do obrony. Chciałam się sprzeciwić. Zawalczyć dla przyjaciół, ale opuściły mnie resztki sił. Traciłam kontakt z rzeczywistością.

“Przegraliście” – usłyszałam, nim ogarnęła mnie ciemność.

czwartek, 10 lutego 2022

28. KONIEC JĘZYKA ZA PRZEWODNIKA

  Trzy noce bez wizji. Nieopisana ulga, a jednocześnie narastający strach, że miałam rację. Że naprawdę im się udało.

– Żadnego raportu o zaginięciu kobiety, z pobliskich miast też cisza, ale musimy jeszcze poczekać, żeby móc stwierdzić, że na razie jest spokój – poinformował Robin. 

Noah wciąż poza naszym zasięgiem, żadnych poszlak i faktów, same domysły i przeczucia. Dokładnie to, czego nienawidził Dick, który uderzał palcami o blat w zniecierpliwieniu. Cyborg gapił się tępo w ścianę, myślami gdzieś daleko, zaś Starfire patrzyła na nas strapionym wzrokiem.

– To zaczyna się robić nudne – stwierdził w końcu Beast Boy, przeciągając się na krześle. – W kółko Slade, Blood, Fearsome Five i włamania do jubilerów – wyliczał na palcach.

– Blood byłby dopiero po raz drugi – poprawił go Cyborg, niespodziewanie powracając świadomością na ziemię. 

– No i nie zapominaj o napadach na bank – dodała Terra, która dotychczas w ciszy, ale z cieniem kpiącego uśmiechu przyglądała się naszemu zebraniu. 

Robin ścisnął nasadę nosa i przerwał wybijanie rytmu.

Wszyscy zwróciliśmy na niego spojrzenia. 

– Nie możemy namierzyć Fearsome Five, nie wspominając nawet o Deathstroke’u.  Church of Blood nie jest naw…

Słowa Robina urwały się nagle. Obraz przed oczami zakołysał się i znikł. Straciłam czucie i zmysły. Gdzieś w oddali dostrzegłam zakapturzone sylwetki. Znany krąg, świece, kamienny stół. Jednak tym razem nikt na nim nie leżał. U jego szczytu stała potężna postać wznosząca ramiona. Uderzyła mnie jej potęga i moc. Nagle ręka opadła z ogromną siłą na ołtarz.

Wszystko zniknęło.

 

Nabrałam gwałtowny wdech i szarpnęłam się. Leżałam na podłodze. Tytani dookoła. Przed oczami jednocześnie widziałam ich zmartwione twarze i półprzezroczysty cień wizji. 

– Raven? Co się stało? – spytał ktoś, ale nie rozpoznałam głosu.

W uszach wciąż odbijało mi się echo uderzenia dłoni o kamień.

Chwyciłam się za głowę. Ból rozsadzał ją od środka. Przebitki wizji, niebywała moc, głosy Tytanów i przepełniające ich emocje. Wszystko napierało na moje naruszone mury. 

Nagle poczułam, jakby wszystko ze mnie uszło. W jednym momencie powrócił spokój, a buzująca energia zniknęła. Znalazła ujście.

Otwarłam zaciśnięte powieki i wydałam zduszony okrzyk. 

Tytani leżący na podłodze. Jęki bólu i powolne ruchy.

Zerwałam się na nogi i dopadłam do Robina. Chwyciłam go delikatnie za ramię, sprawdzając, co z nim.

– Przepraszam, Robin, naprawdę przepraszam… – mamrotałam niewyraźnie, próbując wyczuć, czy wszystko w porządku z jego ciałem.

Uniósł lekko głowę i stęknął. 

– Raven… – Kaszlnął i z wysiłkiem wycelował we mnie palec. – Spokojnie…

Dopiero po chwili zrozumiałam, że nie wskazywał w moją stronę. Wyczułam chłodne objęcia kruka, który otulił mnie skrzydłami. Rozkazałam emanacji zniknąć i nabrałam kilka głębokich wdechów. 

Robin podniósł się i wyprostował. Coś strzeliło mu w plecach, ale tylko się skrzywił.

– No dziewczyno… – odezwał się z drugiego końca pokoju Victor. – Masz kopa – przyznał z nutą bólu w głosie.

– Ja… Przepraszam. Nie chciałam was skrzywdzić – wyszeptałam przez zaciśnięte gardło i teleportowałam się do pokoju.

Zsunęłam nerwowo kaptur i oparłam się o szafkę. Zacisnęłam mocno oczy, czując nieprzyjemne mrowienie w ich okolicy. Opuściłam głowę, by nie spojrzeć w wiszące przede mną lustro. 

Skrzywdziłam ich. Skrzywdziłam najbliższych mi przyjaciół. 

Zacisnęłam dłonie mocniej. Stanowiłam zagrożenie. Miałam szczęście, że nie zrobiłam im czegoś okropniejszego. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak niebezpieczne były moje moce. Będące pod kontrolą… Kiedy zaś się spod niej wymykały…

Rozległo się pukanie. Drgnęłam, ale nie ruszyłam się z miejsca. 

Jak zwykle to Robin przyszedł ze mną porozmawiać. Wyczuwałam jego zmieszanie. Tak rzadkie u niego.

– Raven – dobiegło niepewnie zza drzwi. – Wiem, że tam jesteś. Proszę, otwórz.

Uniosłam powoli głowę, ale nie ruszyłam się.

– Raven… – ponowił z dziwną niemocą w głosie. – Nie zrobiłaś nikomu krzywdy – zapewnił, odgadując moje myśli. – Chcę tylko porozmawiać.

Odepchnęłam się od szafki i wyprostowałam. Wsunęłam dłonie we włosy, próbując opanować chaos w głowie. Nabrałam głęboki wdech. Machnęłam ręką, otwierając drzwi.

Robin znieruchomiał zaskoczony. Stał bardzo blisko progu, jakby opierał się wcześniej głową o drzwi. Rozejrzał się niepewnie po pokoju i powoli wszedł do środka.

– Nic się nie stało – zapewnił, unosząc do góry dłonie.

– Stało się – odwarknęłam.

Szybko odwróciłam się do niego plecami i oplotłam wokół siebie ręce. 

– Mogłam was skrzywdzić – dodałam już spokojniej, ze skruchą w głosie. 

– Raven, wiem, że nie mogłabyś…

– Nie rozumiesz – przerwałam mu stanowczo. – Nie chcesz zrozumieć. Jestem dla was zagrożeniem. Jestem zagrożeniem dla całego świata – stwierdziłam z goryczą. 

– Pozwól mi zrozumieć – odparł łagodnie.

Wyczułam, że zrobił krok w moją stronę. 

– Tracę kontrolę – wyznałam ledwie słyszalnie.

– Rachel, mówisz za cicho.

– Tracę. Kontrolę – powtórzyłam przez zaciśnięte zęby. – Moje moce rosną, a ja nie jestem w stanie nad nimi zapanować. 

– To przez te wizje? – spytał, robiąc kolejny krok.

– Wpływ Trygona… – odparłam cicho, spuszczając wzrok. – Wyczuwam więcej i nie potrafię się od tego odciąć.

– Mogę ci jakoś pomóc? – Podszedł jeszcze bliżej.

– Nikt nie może – stwierdziłam i obróciłam się do niego. – Wszystko zależy ode mnie.

Otwarł na moment usta, ale po chwili zrezygnował. I tak mogłam domyślić się słów, które chciał powiedzieć. Że nie byłam sama. Że miałam wsparcie Tytanów. Że wspólnymi siłami na pewno coś zdziałamy. Wiedziałam, że miał dobre intencje, ale to były tylko puste zapewnienia. Nie byli w stanie mi pomóc.

– A teraz proszę, zostaw mnie samą – rzuciłam cicho, nie patrząc mu w oczy.

Nie protestował. Westchnął i bez słowa, choć z głową przepełnioną myślami, wyszedł, zostawiając za sobą dudniącą mi w uszach ciszę.

 

 Bezgłośny alarm zwołał nas do salonu. Robin już na nas czekał, tupiąc nogą i opierając się o stół. Gdy weszliśmy razem z Cyborgiem jako pierwsi, obrócił się i wyprostował sztywno.

– Trening miał być dopiero za dwadzieścia minut – rzucił Victor. 

– Dzisiaj się wam upiecze – odparł Robin. – Właśnie dostałem informację, że znaleziono ostatnio zaginioną kobietę – oznajmił bez większej ekscytacji. 

– Uuu, no to na co czekamy. Gdzie ten Groszek? – Obrócił się w stronę drzwi, ale nikt przez nie nie wchodził.

– A co z Tarą? – spytałam. 

Robin jakby dopiero teraz sobie o niej przypomniał i westchnął.

– Zabieranie jej ze sobą jest głupim pomysłem, ale zostawianie jej tutaj samej jest jeszcze głupsze – stwierdził i wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. – Ktoś musiałby z nią zostać. – Uniósł na nas wzrok.

– Czy ja ci wyglądam na dobrotliwego wujka, który z chęcią zajmie się dzieciarnią? – spytał z wyrzutem Victor, wskazując na siebie.

– Nie, wyglądasz na tego fajnego wujka – odparł Dick i uśmiechnął się z przekorą.

Cyborg najpierw zmrużył powieki i patrzył na niego chłodno, ale po chwili odwzajemnił uśmiech.

– No dobra. – Przewrócił oczami. – Przynajmniej będę mógł dokończyć pracę.

Drzwi rozsunęły się i pozostała trójka weszła do salonu. 

– Terra, Beast Boy, zostajecie w wieży z Cyborgiem – oznajmił głośno Robin, zanim zdążyli podejść. – Ja, Raven i Starfire jedziemy do odnalezionej kobiety. 

– Czemu zawsze omija nas najlepsza rozrywka? – spytał smętnie Garfield.

– Ty, uważaj co mówisz, najlepsza rozrywka tylko z wujkiem Cyborgiem – rzucił surowo Victor, wygrażając mu palcem.

Terra nawet nie zaprotestowała. Przesunęła jedynie po nas znużonym wzrokiem i machnęła ręką.

– Zbieramy się. A wy i wieża macie być cali, gdy wrócimy – upomniał Dick, odpychając się od stołu. – Raven, możesz?

Kiwnęłam głową i odczytawszy z głowy Robina lokalizację, teleportowałam nas.

 

 Wjechaliśmy na wskazane piętro i wyszliśmy na korytarz. Już od windy dostrzegliśmy drzwi, których pilnowało dwóch policjantów.

– Dzień dobry. – Robin kiwnął głową na powitanie. – Jest możliwość, żeby nas wpuścić? – spytał spokojnym głosem. 

– Po obdukcji – odparł sucho wyższy mężczyzna ze starannie przystrzyżoną brodą.

– A czy ktoś pilnuje w środku? – drążył dalej, nauczony poprzednimi doświadczeniami.

– W trakcie obdukcji jest tam tylko lekarz i osoba badana – powiedział tym samym tonem, jakby tłumaczył coś dziecku.

– A jeśli coś stanie się kobiecie? – Ton Dicka stał się bardziej stanowczy. 

– A co ma się jej stać? – spytał i spojrzał na nas wyczekująco.

– Już raz straciliście w szpitalu osobę istotną dla śledztwa – przypomniał Robin, zachowując stoicki spokój.

Policjanci wymienili spojrzenia. Wyraźnie młodszy i niższy stopniem wykrzywił twarz w dziwnym grymasie i wzruszył nieznacznie ramionami. 

– Moment – mruknął starszy i poprawiwszy odruchowo kaburę, zapukał do środka i uchylił drzwi. 

Wymienił kilka zdań szeptem i odsunął się na bok.

– Może wejść któraś z dziewczyn – oznajmił, patrząc na mnie i Starfire.

– W porządku. – Robin kiwnął głową i również spojrzał na nas. – Która wchodzi?

Starfire wyglądała na nieco spłoszoną i przygarbioną. Obstawiłam, że sytuacja była dla niej nowa i nie czuła się najpewniej, więc zgłosiłam się na ochotniczkę.

Policjant przepuścił mnie w drzwiach i zamknął je za mną. Kiwnęłam głową lekarce, która zlustrowała mnie szybko, po czym wróciła do badania kobiety. Przysunęłam się do ściany i stanęłam za plecami wychudłej blondynki. 

Ciszę przerywało jedynie szeleszczenie fartucha oraz rękawiczek. Lekarka przeszła do oględzin twarzy. Sięgnęła delikatnie do brody kobiety i poprosiła, by otwarła usta. Ona jednak pokręciła nieznacznie głową. Lekarka spojrzała na mnie przelotnie, po czym ponownie odezwała się łagodnym głosem. Znowu spotkała się z odmową. 

– Może mogę jakoś pomóc? – zaproponowałam cicho.

– Nie można stosować siły – odparła rzeczowo.

– Nikt nie mówi o zmuszaniu – odparłam i podeszłam cicho do stołu, na którym siedziała kobieta.

Nie poruszyła się ani nie wydała dźwięku, gdy się zbliżyłam. Przysunęłam bardzo powoli dłoń do jej skroni, jednak nie dotykając jej. Spojrzałam w oczy lekarce, która nieufanie obserwowała moje poczynania i kiwnęłam delikatnie głową, by ją uspokoić.

Zamknęłam oczy i wsunęłam się w umysł kobiety. Weszłam bardzo płytko, ale to wystarczyło, by uderzyło mnie jego zdewastowanie. Zupełna pustka. Żadnego śladu emocji. Jedyne, co mogłam zrobić, to zrodzenie w jej umyśle chociaż cienia zaufania i skłonienie jej do wykonania polecenia.

Otwarłam oczy i spojrzałam na lekarkę. 

– Proszę spróbować teraz – oznajmiłam.

Położyła dłoń na brodzie kobiety i delikatnie pociągnęła ją w dół. Tym razem ustąpiły. Lekarka pochyliła się i poświeciła niewielką latarką do wnętrza. Odskoczyła, upuszczając ją.

Oderwałam dłoń od skorni i szybko obeszłam stół. 

– Co się stało? – spytałam łagodnie, kładąc dłoń na ramieniu zszokowanej lekarki.

Uniosła drżący palec na siedzącą nieruchomo kobietę. 

– Spokojnie – wyszeptałam. Wyciszyłam jej szalejące emocje. – Możesz spróbować powiedzieć, o co chodzi? 

– J-jej… Język… – wyszeptała na urywanym oddechu. – Nie ma… 

Spojrzałam na nią, a potem na siedzącą w ciszy kobietę. Obserwowała nas pustym wzrokiem, nie wykonując najmniejszego ruchu. 

Wyprostowałam się i powoli podeszłam do niej. Nawet nie podniosła na mnie spojrzenia, gdy sięgnęłam do jej szczęki i delikatnie pociągnęłam ją w dół. Zacisnęłam usta i przełknęłam ślinę. 

Nie miała języka. 

Puściłam ją, by przypadkowo nie zajrzeć do głębszych części umysłu. Podejrzewałam, że to, co mogłam tam znaleźć, byłoby straszne nawet dla mnie. Przez moment stałam bez ruchu, zastanawiając się, co powinnam zrobić.

Pokręciłam głową, otrząsając się z okropnych przypuszczeń, które podsuwała mi wyobraźnia. Podeszłam do drzwi i pociągnęłam je stanowczo. 

– Robin – wydusiłam. 

Dick bez słowa minął zaskoczonych policjantów. Nim zdążyli zareagować, Star prześlizgnęła się obok nich i zamknęła za sobą drzwi.

– Co się stało? – spytał, rozglądając się czujnie po niewielkim gabinecie. 

Lekarka otrząsnęła się z szoku i powiedziała rzeczowo, niemal automatycznie:

– Została pozbawiona języka.

Starfire uniosła dłonie do ust i rozwarła szeroko oczy, patrząc na wyniszczoną kobietę.

Robin podszedł bez słowa do niej, by samemu się przekonać. Szybko jednak rozwiał swoje wątpliwości. 

– Raven, byłabyś w stanie wyciągnąć cokolwiek z jej głowy? – spytał nieco zduszonym głosem. 

– Nie wiem, czy chcę tam zaglądać – przyznałam. – O ile cokolwiek w ogóle zostało.

– Musimy spróbować czegoś się od niej dowiedzieć – stwierdził beznamiętnie bardziej do siebie, niż do nas. 

– Robinie – wtrąciła się cicho Starfire. – Może powinniśmy pozwolić najpierw skończyć pani doktor? – zasugerowała delikatnie. – To dla nas wszystkich ogromny szok, ale nie chcę nawet myśleć, co musi przeżywać ta biedna kobieta – dodała, patrząc na nią wzrokiem przepełnionym bólem.

– Star ma rację – przyznałam. – Spróbujemy później na spokojnie – dodałam i spojrzałam sugestywnie na drzwi.

Robin niechętnie opuścił pokój, rzucając kobiecie przeciągłe spojrzenie. Kori wyszła za nim ze zbolałą miną naznaczoną traumatycznymi wspomnieniami.

Ulokowałam się w tym samym kącie i w milczeniu przyglądałam się lekarce, która przez resztę czasu nie potrafiła otrząsnąć się z szoku. 

 

– Susan Whitney – przeczytał Robin. – Lat dwadzieścia trzy…

– Wygląda na znacznie starszą – wtrącił Cyborg. Powiększył jedno ze zdjęć i uważnie mu się przyjrzał. – Trzydzieści co najmniej. 

– Może zniszczyły ją tak doświadczone krzywdy? – zasugerowała Starfire.

– To nie jest istotne – przerwał chłodno Dick. – Nie widać żadnych powiązań z innymi kobietami. Została porwana jako ostatnia, ponad trzy tygodnie temu. 

– A to jest niby istotne? – mruknął z przekąsem Victor.

Robin uniósł na moment wzrok znad czytanego tekstu, na co Cyborg przewrócił oczami. 

– Zatrzymują ją w szpitalu do jutra, by przeprowadzić wszystkie potrzebne badania. Po nich my będziemy mogli z nią “porozmawiać”. – Wykonał w powietrzu cudzysłów. 

– Jak można komuś obciąć język? – wtrącił Beast Boy z wykrzywioną w obrzydzeniu twarzą. 

– To nie jest najgorsza z możliwych tortur – odparła beznamiętnie Terra. 

Garfield i Victor w tym samym momencie unieśli brwi, po czym zmarszczyli je i popatrzyli podejrzliwie na Tarę. 

– No co? Nie oglądaliście nigdy dokumentu o średniowiecznych torturach? – odparła nonszalancko. 

– Czy one aby nie są od osiemnastego roku życia? – rzucił z powątpiewaniem Victor.

Terra wzruszyła ramionami i machnęła ręką. 

– Możecie chociaż na chwilę się skupić? – wtrącił nieco zirytowanym głosem Robin.

– Się robi, szefie – odrzekli zarówno Terra, jak i Cyborg, jednocześnie salutując.

Garfield parsknął śmiechem, ale szybko zatkał sobie usta dłońmi, widząc niezadowoloną minę Dicka.

– Znalazła ją dwójka studentów niedaleko cmentarza Golden Gate. W pobliżu jest jeszcze pole golfowe, nic nadzwyczajnego. Przed zaginięciem widziano ją ostatni raz na uniwersytecie, więc też nam to nic nie daje.

– Czyli generalnie wciąż o niczym nie mamy pojęcia, tak? – podsumował uczynnie Victor. 

– Mamy zaginioną kobietę, więcej na ten moment chyba nie możemy mieć – odparł sucho Robin. 

– Miejmy nadzieję, że udzieli nam przydatnych informacji – rzuciła w przestrzeń Starfire.

– Tak, miejmy nadzieję… – westchnął Robin.

 

Weszłam do pokoju przesłuchań. Wydawało mi się, że nie było to najlepsze miejsce dla porwanej kobiety, ale jak nam powiedziano, nie dysponowano innymi pomieszczeniami. Obeszłam powoli stół i stanęłam naprzeciwko Susan. 

Siedziała zupełnie nieruchomo tak, jak ją zostawiono. Wpatrzona w jeden punkt, prosto przed siebie, jakby patrzyła przeze mnie, nie na mnie. Choć umyta i opatrzona, wciąż wyglądała na znacznie starszą i wymęczoną.

– Susan? – powiedziałam cicho.

Nie uniosła wzroku. Nie drgnęła. 

– Próby porozumienia się z nią są daremne – odezwał się z głośników głos biegłej psychiatrki. – Nie wykazuje reakcji na żadne bodźce. 

Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że za moimi plecami, ukryta za lustrem fenickim, stała drużyna wraz ze specjalistką, jednak bycie obserwowaną wywoływało we mnie pewien niepokój. 

Przekierowałam uwagę na Susan. Jej aura była prawie że niedostrzegalna. Głowa pozostawała zupełnie pusta. Wolna od jakichkolwiek uczuć i myśli, jakby zupełnie wyłączona. 

– Co oni ci zrobili? – wyszeptałam, podchodząc do niej. 

Wyostrzyłam zmysły. W pierwszej chwili wyłapałam myśli wszystkich ludzi znajdujących się w budynku. Zacisnęłam powieki i odcięłam się od nich. Skupiłam się całkowicie na umyśle Susan, co było niezwykle trudne nawet z rosnącymi mocami.

Dotknęłam opuszkiem palca jej skroni. Wypuściłam powoli powietrze, uwalniając się od wszelkich rozpraszaczy. Wniknęłam do wnętrza. Otoczyła mnie czarna, bezkresna przestrzeń.

W pierwszej chwili przytłoczyły mnie pustka i zimno. Rozglądałam się dookoła, sięgałam zmysłami w zakątki świadomości, lecz nie napotkałam najmniejszego śladu myśli, ani uczuć. Musiałam zajrzeć jeszcze głębiej.

Przeniknęłam przez cienką granicę do podświadomości. Momentalnie uderzyły mnie głośne i natarczywe myśli. Szepty prześladujące na każdym kroku, na jawie i we śnie. Cichy głos, który zasiewał przekonania i podpuszczał do oczekiwanych działań.

Wyprali jej mózg. Zepchnęli wspomnienia, uczucia i wolną wolę do nieświadomości, a może i nawet kompletnie wymazali, zostawiając wyłącznie pożądane myśli. Wsłuchałam się w nie.

“Chwała Bloodowi.”

“Brother Blood naszym wybawcą.”

“Blood naszym życiem.”

Uciekłam do rzeczywistości. 

Myśli były zbyt silne. Zakorzenione tak mocno, że dłuższe ich słuchanie mogłoby przekonać i mnie. Wpływ, jaki wywierały, był niewyobrażalny.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że opierałam się o ścianę. Robin już przy mnie stał, a kobieta wciąż siedziała niewzruszona.

– Raven? – głos Robina dobiegł jak zza ściany.

– Moment – wymamrotałam pod nosem, łapiąc się za skronie.

Widziałam i czułam dłoń Dicka na ramieniu, jednak wydawało mi się to nierealne, jakby urojone. Częściowo wciąż pozostawałam świadomością w umyśle Susan. Albo to jej zaimplantowane myśli przedostały się do mojej głowy i odbijały się echem.

– Blood – powiedziałam do Robina, prostując się. 

– Jeszcze raz, nie usłyszałem – odparł, podtrzymując mnie za ramię.

– Blood – powtórzyłam, siląc się, by zrobić to głośniej.

Miałam wrażenie, jakby kobieta drgnęła na to słowo. Próbowałam jej się przypatrzeć, ale obraz mi się rozmazywał.

– Chodź do pokoju obok – mruknął po chwili milczenia.

Przeszliśmy do pomieszczenia za lustrem. Beast Boy błyskawicznie ustąpił mi miejsca z obrotowego krzesła. Tytani wraz z Terrą zgromadzili się dookoła mnie.

– Wszystko w porządku? – odezwała się zza ich pleców lekarka. 

– Raven? – Robin przykucnął przede mną.

– Nic mi nie jest – zapewniłam słabo.

W głowie wciąż tłukły mi się te nieznośne głosy. Nie mogłam skupić się na niczym innym.

– Co tam zobaczyłaś? – spytał łagodnie Dick.

– N-nic – wydusiłam, zamykając oczy.

– Zadzwoniliście po psychiatrę nie dla tej osoby, co trzeba – wtrąciła Tara.

Rozległo się puste plaśnięcie, a zaraz potem oburzony głos Terry i zduszony śmiech Garfielda. 

– Ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia? – oświadczył chłodno Robin. – Świetnie, cieszę się – rzekł po chwili ciszy. – Raven, co tam się wydarzyło? Mówiłaś coś o Bloodzie.

– Wyprali jej mózg – odparłam powoli, uspokoiwszy się trochę. 

– Blood? – dopytywał. 

– Nie widziałam, a słyszałam – podjęłam się wyjaśnień. – Głosy w jej głowie. Wyłącznie głosy wychwalające Blooda. Siłą zrobili z niej wyznawczynię. 

– Nic innego tam nie zostało? – rzucił sceptycznie Cyborg. 

– Możliwe, że zostało zepchnięte gdzieś głęboko do nieświadomości, ale nie zdążyłam się tam dostać – przyznałam, pocierając skronie. – Tak, mogę spróbować ponownie – uprzedziłam Robina. – Ale na razie nie jestem w stanie. 

– Dobrze, odpocznij. Możemy to zrobić później – zapewnił uspokajająco.

– No dobra, to co teraz robimy, szefie? – spytał Garfield i ziewnął. 

– Raven, jesteś w stanie się teleportować? 

– Potrzebuję chwili – odparłam Robinowi.

– No dobrze, to wy wracajcie bezpośrednio do wieży. Tylko bądźcie ostrożni. Ja poczekam z Raven, aż będzie mogła się przenieść – zarządził Dick.

Tytani opuścili pokój, jednak jeszcze niebywale długo wyczuwałam ich umysły. 

– Mogę jakoś pomóc? – odezwała się lekarka, również zmierzając do drzwi. 

Robin spojrzał na mnie, jakby przekierowując pytanie. 

– Nie, wszystko w porządku – odparłam, unikając jej badawczego spojrzenia. 

– Może pani powiedzieć dyżurującemu policjantowi, że na razie można stąd zabrać Susan. W razie czego się zgłosimy – poprosił Dick, gdy kobieta trzymała już dłoń na klamce. 

– Przekażę. – Kiwnęła głową, rzuciła nam ostatnie uważne spojrzenie i wyszła. 

– Gdy będziesz chciała jeszcze raz przeszukać głowę Susan, to powiedz. Mają przenieść ją do ośrodka leczniczego, żeby spróbować jej pomóc – poinformował, opierając się o biurko zastawione sprzętem. 

– Nie dadzą rady – odparłam ponuro i spróbowałam wstać. – Nie są w stanie. – Podeszłam powoli do szyby i spojrzałam na siedzącą nieruchomo kobietę. – W najlepszym przypadku wszystko zostało zepchnięte gdzieś w głąb jej umysłu. Może udałoby się to przywrócić. W najgorszym, jedyne, co w niej zostało, to ślepa wiara w Blooda – zawyrokowałam.

– Trzeba spróbować jej pomóc. Rodzina otrzymała wiadomość, że córka została odnaleziona, jednak spójrz. – Wskazał na Susan. – Może się okazać, że jeszcze bardziej się załamią na jej widok. 

– Pomyśl o wszystkich ludziach, którzy są obecnie w szponach kultu – skontrowałam i obróciłam twarz w jego stronę. – Trzeba sprawdzić, skąd mogła przyjść. Znaleźć ich kryjówkę. Może nie wszyscy są w tak złym stanie – ciągnęłam nieubłaganie. 

– Wiem, Rachel – przyznał posępnie. – Wiem…

 

– Ale wy wiecie, że ja znam wasze imiona, prawda? – odezwała się Terra, wciąż przeżuwając gofra.

Wszystkie spojrzenia przeniosły się na nią. Dick wyprostował się i odłożył komunikator na bok. 

– No wiadomo, oprócz naszego Cudownego Chłopca, on to pewnie nawet nie pamięta swojego prawdziwego imienia, ale pozostali… – Wzięła kolejny gryz. – Nie jestem głucha, słyszałam, jak się do ciebie zwracacie, więc możecie już sobie darować tę szopkę z ukrywaniem tożsamości – oznajmiła nonszalancko. 

Wszyscy zgodnie unieśliśmy brwi i nawet Beast Boy nie odezwał się słowem. Na twarzy Terry błądził usatysfakcjonowany uśmiech.

– W zasadzie… – przerwała jako pierwsza Starfire. – Nie do końca rozumiem, czemu mielibyśmy ukrywać przed Tarą nasze prawdziwe imiona. Jest w nich coś złego?

– Nie, Star – odparł niewzruszonym tonem Dick. – Wszystko z nimi w porządku, po prostu…

– Po prostu ktoś tu ma paranoję – wtrącił Garfield. – Ale nie miej mu tego za złe, w końcu pracował z Batmanem, to i tak dobrze, że nie wszczepił nam żadnych nadajników – zaczepił Terrę łokciem i powiedział do niej konspiracyjnym szeptem. 

Robin uniósł brew, jakby chciał zapytać, czy jest tego aby pewien, ale ostatecznie zrezygnował.

– To kwestia bezpieczeństwa – wyjaśnił cierpliwie. – Jeśli nie znacie czyjejś prawdziwej tożsamości, to nawet w trakcie tortur albo w trakcie czytania myśli nie zdradzicie tej informacji, bo jej zwyczajnie nie posiadacie. 

– Eee tam. – Machnęła ręką Tara. – Komu byłaby niby potrzebna taka informacja?

– Zdziwiłabyś się – odparł jedynie Dick i wrócił do przeglądania informacji na swoim urządzeniu. 

– Nie słuchaj go – rzucił Beast Boy i wyciągnął rękę w stronę Terry. – Garfield Logan, miło poznać. – Posłał jej szeroki uśmiech.

– Tara Markov – odparła, uścisnęła jego dłoń i mocno potrząsnęła.

– Victor Stone. – Cyborg podążył śladem Garfielda.

Jako ostatnia, swoim tamarańskim imieniem przedstawiła się Kori.

Robin obrócił nieznacznie głowę w moją stronę, ale to wystarczyło, bym miała pewność, że wymieniał ze mną porozumiewawcze spojrzenie. Nie podobało mu się to, ale nie miał serca psuć atmosfery. 

Tara najwyraźniej wyłapała naszą dezaprobatę i uśmiech zniknął z jej twarzy. Zerknęła na mnie przelotnie i pod moim nieufnym spojrzeniem szybko wróciła do swojej zwyczajowej, obronnej postawy.

– A gdyby tak… – odezwał się po chwili ciszy Beast Boy. – Tara ćwiczyła z nami już parę symulacji, może zabrać by ją na prawdziwą akcję? – zaproponował z nadzieją w głosie. 

Sama zainteresowana spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nie zaprotestowała, tylko jak pozostali wyczekiwała odpowiedzi lidera. 

– Deathstroke wciąż na nią poluje – odparł beznamiętnie i dopił resztę kawy. 

– To może go w końcu sprzątniecie? – spytała niemal z pretensjami. 

– Uwierz nam, z wielką chęcią – stwierdził Cyborg. 

– Deathstroke jest jednym z najtrudniejszych przeciwników, z jakim się mierzyliśmy do tej pory – dodała Kori. 

– Wiesz, że tak naprawdę nic cię tu nie trzyma – oznajmiłam obojętnym tonem. 

Tara przeniosła na mnie skonsternowane spojrzenie. 

– My zaproponowaliśmy ci ochronę, a ty się na nią zgodziłaś – kontynuowałam, wbijając w nią intensywne spojrzenie. – Jeśli ci się nie podoba, możesz iść. A jeśli chcesz się do czegoś przydać, posłuż za przynętę na Deathstroke’a – dodałam chłodno. 

Beast Boy aż wciągnął głośno powietrze z wrażenia. Spojrzenia całej drużyny skierowały się na mnie, ale ignorowałam je, obserwując reakcję Terry.

– Z wielką chęcią – odparła entuzjastycznie, mrużąc nieznacznie oczy. – Złapmy Deathstroke’a – dodała i rozłożyła ręce, jakby w pytaniu, na co jeszcze czekamy. 

– Raven – odezwał się bezbarwnym głosem Robin. – Pozwól na chwilę. 

Dick wstał i poczekał, aż ja zrobiłam to samo. Atmosfera momentalnie zgęstniała. Cyborg wymieniał z Garfieldem spojrzenia, Star patrzyła nieco zaniepokojona, zaś Terra wydawała się usatysfakcjonowana. 

Wyszliśmy na korytarz. Nakryłam się szczelniej peleryną.

– Raven, powiedz mi, co to miało być? – spytał, zachowując spokojny ton.

Przez chwilę stałam i nie odzywałam się. Sama próbowałam przeanalizować, co właśnie się stało. Te słowa… Tak oziębłe i wyzywające. Jakby nie moje. 

– Przepraszam – wymamrotałam. – Nie chciałam tego powiedzieć.

– Nie chciałaś, ale powiedziałaś – odparł chłodno i westchnął. – To też przez Trygona? – ni to stwierdził, ni zapytał i położył dłoń na moim ramieniu.

Strąciłam ją i zrobiłam krok do tyłu. Miał rację. Nie wiedziałam nawet w którym momencie Demon przejął kontrolę. Zrobił to zupełnie niezauważalnie, umknął uwadze i wypowiedział swoje słowa moimi ustami. Pochodząca od Trygona część zaczynała opanowywać coraz więcej obszarów mojego życia.

– Naprawdę przepraszam. – Zrobiłam kolejny krok do tyłu.

– Raven, poczekaj.

Chciał sięgnąc za mną, ale wniknęłam w podłogę. 

*****

Stwierdziłam, że przydałoby się coś w końcu tutaj dodać xD

Jak to mawiają, lepiej późno, niż wcale, dlatego zabrałam się do rozpisania paru następnych rozdziałów (a przede wszystkim mądrego ich rozplanowania i przemyślenia, czy nie zapędzam się w fabularny ślepy zaułek). Wydaje mi się, że wszystko ładnie się spina, ale to już pozostawię to oceny wam, gdy obmyślone sceny ujrzą światło dzienne. A kiedy się to stanie? Tego nawet najstarsi górale nie wiedzą xD