środa, 27 lipca 2022

31. PRZYBYŁAM, ZOBACZYŁAM, PRZEGRAŁAM

  Poruszyłam się. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł piekący impuls. Stęknęłam. Opadłam bez sił na miękkie podłoże.

Próbowałam wyłowić moje ostatnie wspomnienie. Z dużym wysiłkiem przypomniałam sobie, że dostaliśmy alarm. O co chodziło…? Ściągnęłam brwi w skupieniu. Kradzież? Deathstroke? Fearsome Five? Tak, Fearsome Five. Poleciałam z chłopakami. Czy coś poszło nie tak? Uwięzili nas gdzieś? Gdzie podziewali się Robin i Cyborg? 

W głowie zaczęła narastać panika. Serce przyspieszyło, oddech spłycił się. Zebrałam siły, by otworzyć oczy. Oślepiło mnie światło.

– Hej, spokojnie – rozległ się głos z oddali.

Przez moment przed oczami miałam tylko jasne, bezkształtne plamy. Zacisnęłam powieki. Rytmiczny, dudniący odgłos wzmagał się. Byłam w niebezpieczeństwie?

– Raven, bo ci zaraz serce siądzie – powiedział znajomy głos. 

Victor. Dotarło to do mnie dopiero, gdy poczułam zimny dotyk metalu na skórze.

– Nic ci nie grozi – zapewnił inny głos z oddali.

Spróbowałam się skupić.

– Jesteśmy w wieży. – Teraz był bliżej, choć nie usłyszałam żadnych kroków.

Robin. Tylko on chodził tak bezgłośnie.

Ponownie otwarłam oczy. Przez chwilę widziałam tylko ostre smugi światła. Poczułam nieprzyjemny ucisk w głowie, który wzniecił ból tlący się gdzieś z tyłu czaszki. Bardzo powoli podniosłam się do siadu.

– Może nie powinnaś na razie wstawać? – odezwała się Kori, która stała nieco dalej.

Pokręciłam tylko głową. Obraz zawirował mi przed oczami. Zacisnęłam szczękę, gdy poczułam nieprzyjemne skurcze w żołądku. Odczekałam chwilę. Wiedziałam, że wszyscy skupili swój wzrok na mnie.

– Cyborg, sprawdziłeś, czy nie ma wstrząśnienia mózgu?

Głos Robina wydał mi się za głośny, skrzywiłam się. 

– Nie ma – odparł.

– Ja tu jestem – mruknęłam słabo.

– Wiemy, Raven – zapewnił Cyborg. – I się cieszymy, bo to nie wyglądało zbyt przyjemnie – dodał.

– Fakt, Jinx to tylko fuksem przeżyła. Gdybyś nie dostała w głowę od Mammuta, to by dopiero mogła czerpać energię z ziemi – wtrącił się Beast Boy, siedzący na łóżku obok razem z Terrą.

Ściągnęłam brwi. W przebłyskach widziałam Jinx, szarżującego Mammuta, gdzieś w oddali Doctora Lighta. Byłam w centrum. Tylko co było potem?

– Nie pamiętasz? – Robin bardziej stwierdził, niż spytał. 

– Potrzebuję chwili, żeby sobie przypomnieć – odparłam wymijająco i przybrałam obojętny wyraz twarzy. 

– Przyjaciółko, wiesz, że możesz na nas liczyć – oznajmiła łagodnie Starfire. – I możesz nam o wszystkim powiedzieć.

Miałam ochotę pokręcić głową. Nie mogłam. Przypomniałam sobie całą akcję. Byłam zdekoncentrowana, przez co nie byłam w stanie w pełni kontrolować mocy. Nie mogłam w porę wyczuć niebezpieczeństwa. 

Musiałam zdecydować. Zagrożenie płynące z narastających mocy, czy to wynikające z ich zbytniego przytępienia. Czy mogłam znaleźć złoty środek? Czy ceną za ochronę przyjaciół przede mną, było narażanie siebie? 

Jeśli tak, byłam w stanie ją zapłacić.

– Jestem ostatnio osłabiona, to nic wielkiego – przyznałam. – Wszystko w porządku. – Uniosłam wzrok i popatrzyłam na nich pewnie. 

– Raven, nie – powiedział stanowczo Robin, uciskając nasadę nosa. – Wszyscy widzimy, że nie jest w porządku. – Stanął na wprost mnie i westchnął ciężko. – Coś się dzieje i nie chcesz nam o tym powiedzieć. Każdy ma swoje sekrety, ale nie mogą one stwarzać zagrożenia. Ani dla nas samych, ani pozostałych członków drużyny – ciągnął nieubłaganie.

Spojrzałam na jego maskę lodowatym wzrokiem, w którym tliła się złość. Jak śmiał? Wiedział więcej od innych, a teraz stawiał mnie przed wszystkimi i kazał się spowiadać. Myślał, że w ten sposób mnie przyciśnie? Że wyznam potulnie, co naprawdę się dzieje? Miałam ochotę prychnąć mu w twarz, ale zrobiłam to jedynie w myślach.

Nie rozumiał. 

– Nie pozwolę, by komukolwiek cokolwiek się stało – stwierdziłam chłodno. – Ręczę za to – dodałam z naciskiem. – Jeśli uznacie, że stwarzam zagrożenie i okaże się konieczne, bym odeszła, zrobię to – oznajmiłam bez zawahania, prostując się. – Wszystko, by zapewnić wam bezpieczeństwo.

Odczekałam parę sekund, a gdy nikt z piątki nie zdążył zebrać myśli, by się odezwać, teleportowałam się. 

W ostatniej chwili zdążyłam dostrzec cień uśmiechu na twarzy Terry. A może tylko mi się zdawało?

 

 Hordy bestii. Piekielnych istot. Najobrzydliwszych kreatur, z najmroczniejszych zakątków świata. Wszyscy zmieszani w buzującą furią falę. Wszyscy poruszeni. Wszyscy wygłodniali. Wszyscy żądni dusz, krwi i życiowej energii. 

Ponad tłumem ciągnącym się aż po horyzont przetaczały się warknięcia, gardłowe śmiechy i gniewne nawoływania w nieznanych nikomu językach. 

W oddali, na końcu widocznego świata, pojawiło się światło. Przecięło krwisty firmament od ziemi, aż do połowy nieboskłonu. Spomiędzy rozdartej zasłony rzeczywistości buchnęło jeszcze mocniejsze światło. Oślepiające, wypalające oczy i skórę, a jednak przyciągające czymś niezrozumiałym. Tajemnicznym. Pożądanym. Białe smugi wystrzeliwały ze szczeliny i rozpraszały się w czerwonym pyle wiszącym nad hordą.

Wśród stworzeń zapanowało jeszcze większe poruszenie. Pomruk zdziwienia poniósł się przez tłum, a zaraz za nim entuzjastyczne okrzyki, warknięcia i przyprawiające o ciarki skowyty. Bestie ruszyły jak jeden mąż w stronę wyrwy.

W stronę portalu.

 

 Powróciłam do swojego ciała. Bez krzyku, bez walącego serca. Otaczała mnie bezkresna czerń mojego umysłu. Cisza, zupełna samotność. Tylko ja i moje myśli.

Ogarniała mnie ta sama żądza, co demony, które przed chwilą widziałam. To samo ożywienie i ogień podsycany czymś, co miało nadejść. 

Wyprostowałam się i potrząsnęłam głową. Coś oddziaływało na moją demoniczną połowę i wcale nie miałam ochoty się temu oprzeć. Chciałam wrócić do wizji. Zjednoczyć się z istotami i razem z nimi przejść przez portal, który przemawiał do moich głęboko skrywanych instynktów. Który obiecywał, że cokolwiek znajduje się po drugiej stronie, będzie dopełnieniem mojego życia. 

Nie. Musiałam się otrząsnąć. Zagłuszyć demoniczną stronę. Wróciłam do realnego świata.

Odetchnęłam głęboko zapachem lawendy. Jedna z siedmiu świec zdążyła się wypalić. Uniosłam się, by wstać, ale zawahałam się. Usiadłam z powrotem. 

– Co się dzieje? – szepnęłam zdziwiona.

Wyciągnęłam dłonie przed siebie. Przyglądałam się im, jakby nie należały do mnie. Spojrzałam na okno, ale było zasłonięte. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ani jaki dzień. Głos z tyłu głowy podpowiadał mi, że zbliżało się coś ważnego. 

Utkwiłam wzrok w pierścieniu. Srebrne, misternie rzeźbione skrzydła kruka oplatały mój serdeczny palec. Ściągnęłam ozdobę i obracałam go przez chwilę w dłoni. Spojrzałam w czarne, lśniące oczy kruka. Pojawiły się w nich niewielkie, czerwone punkciki. 

Zerwałam się. Sięgnęłam dłonią do oczu. Dopadłam do lustra i zsunęłam kaptur. Dwie pary zmrużonych szyderczo oczu wpatrywało się we mnie z odbicia. 

– Nie, nie nie – mamrotałam nerwowo. – Zostaw mnie. 

Zasłoniłam oczy dłońmi i skuliłam się. 

– Zawsze byłaś jego – odezwał się ostry szept. – Jesteś jego. I będziesz jego – wysyczał mi do ucha. 

Upadłam na kolana. Ogarnęła mnie niemoc. Ledwo oddychałam. Głos śmiał się ze mnie. 

– Poddaj się. – Głęboki głos Trygona odbił się echem od ścian. – Dołącz do mnie.

Przewaliłam się na bok. Nie mogłam się poruszyć. Jak przez mgłę patrzyłam na drzwi do pokoju. 

– Nie pomogą ci – wysyczał drugi głos.

Miał rację. Rzuciłam zaklęcie na pokój. Nikt nie słyszał, że cokolwiek się działo. Byłam zdana na siebie.

Poczułam, jak moje ciało naprężyło się. Wstałam mimo woli. Ciepło rozchodziło się w okolicy oczu i w postaci pulsującej energii buzowało w całym ciele. Nie mogłam się przeciwstawić. Umysł nie był już mój. Myśli nie były moje. 

Wykonałam w powietrzu kolisty ruch, po czym energicznie przecięłam dłonią powietrze od góry do dołu. Okrągła tafla portalu zapulsowała przede mną i zdawała się szeptać, bym przekroczyła granicę między światami.

Kątem oka dostrzegłam drzwi. Nikt nie miał zamiaru przez nie przejść. 

Weszłam do portalu.

Stanęłam między demonami. Otoczyły mnie istoty z paskudnymi, wykrzywionymi w ryku twarzami, ostrymi rogami, błoniastymi skrzydłami i kopytami. Poczułam jedność. Jakbym nagle powróciła do mojego świata, mojej dawnej rodziny. Przesiąknięte złem aury oddziaływały na mój umysł i pobudzały Demona. Chciał się wyrwać, przybrać pełną formę. 

Podniosły się okrzyki. Identyczne, jeden za drugim. To samo słowo. Nie rozumiałam go, ale intuicyjnie wiedziałam, że zwiastowało coś złego. 

Demony odsunęły się ode mnie. Obrócone twarzami do środka, uformowały niewielki krąg. Stałam w jego środku. Nieruchoma, gotowa na atak. Słowo niosło się nad naszymi głowami, dudniło pod krwistoczerwonym niebem oświetlonym promieniami z wyrwy w zasłonie rzeczywistości. 

Upadły na kolana. Wszystkie demony, jak na komendę. Pochyliły rogate łby i oddał mi pokłon. 

Cześć pani piekieł. Córce Trygona.

Próbowałam powstrzymać uśmiech satysfakcji. Wrócić przez portal, odciąć się od tego szaleństwa.

Obróciłam się. Na tle świecącego okręgu dostrzegłam cztery sylwetki. 

– Nie… – wyszeptałam słabo.

Demony nie śmiały unieść głów. Nie dostrzegły Tytanów. Mieli jeszcze czas na ucieczkę. 

Chciałam krzyknąć, by wracali, ale Demon miał inne plany. Uniosłam rękę i stworzenia wstały bez zawahania. Wskazałam otwartą dłonią na portal, a one obróciły się równocześnie. Zacisnęłam pięść. 

Kreatury rzuciły się do ataku.

“Uciekajcie” ugrzęzło mi w gardle. Zamiast tego zaśmiałam się szyderczo. 

Pierwszy demon doskoczył do Tytanów. Dopiero to wyrwało ich z letargu. Star zmiotła go pociskiem. Następny oberwał od Cyborga. Trzeci wpadł w niedźwiedzie łapy. Tytani zniknęli pod nawałem demonów. 

Stałam na środku. Hordy stworów przepływały po obu moich stronach. Jeszcze chwila. Tytani nie mogli walczyć w nieskończoność. W każdej sekundzie spadały na nich dziesiątki uderzeń. Szpony rozrywały skórę. Kilka demonów zawyło z satysfakcją. 

Polała się krew.

Demon stracił skupienie. Upajał się emocjami Tytanów. Chwila nieuwagi.

– Przestańcie! – krzyknęłam. 

Wszyscy zamarli. Spojrzeli na mnie, oczekując rozkazów. 

Demon odzyskał kontrolę. Warknęłam. Machnęłam rękami do zewnątrz. Kreatury cofnęły się karnie i utworzyły przede mną szpaler. Ruszyłam w stronę Tytanów, sunąc powoli nad spieczoną, popękaną ziemią. 

– Raven… – wydusił Robin. 

Próbował utrzymać się na nogach, ale upadł z jękiem na kolano. Pozostali zwijali się z bólu obok niego. 

Uśmiechnęłam się złośliwie i przekrzywiłam głowę.

– Raven nie ma. – Kucnęłam przed nim. – Nie próbuj przemówić do jej sumienia. Demony go nie mają. – Musnęłam palcem jego podbródek. 

– Demon jest tylko połową – wycharczał. – Którą Raven potrafi kontrolować.

– Już nie – prychnęłam i wstałam. 

Spojrzałam na nich z pogardą. Słabi, naiwni, bezmyślni. Nie stanowili przeszkody dla Trygona, ale mogli być nauczką dla córki. Obróciłam się i na odchodnym rzuciłam od niechcenia:

– Zabić.

 

Obraz zamazał się. Na hordę demonów nałożył się cień śpiących Tytanów. Sen wymieszał się z jawą. Moja świadomość była jednocześnie w dwóch światach. 

Koszmar odgrywał się nie tylko w mojej głowie. Wciągnęłam w niego przyjaciół. Próbowałam zebrać myśli. Byłam rozdarta między rzeczywistościami. Buzujący gniew demona, palący ból rozrywanych ciał Tytanów. Moje przerażenie i ich splątane umysły tutaj, w wieży. 

Nie mogłam się ruszyć. Przyglądałam się wszystkiemu bezradnie. Potrzebowałam impulsu, by wyrwać się z zawieszenia.

Terra. Jej umysł. 

Odległy i obcy, lecz silnie związany z rzeczywistością. Stanowił moją kotwicę. Uczepiłam się go, by wyrwać się ze snu. 

Zamknęłam oczy i odepchnęłam wszystkie obrazy. Nabrałam głęboki wdech. Sekunda pustki. 

Z powrotem w przytłaczającym świecie. Tym razem jednak z większą uwagą, która nie była rozdzielona na dwie świadomości. 

Powykrzywiane mordy kreatur, cierpiący Tytani i śmiech Demona. Obrazy i uczucia uderzały we mnie zmasowaną falą. 

Otrząsnęłam się, jakbym dostała w twarz. Sen miał pozostać nie tylko w mojej głowie. Nie wytłumaczyłabym się z tego. Tytani nie tylko wyrzuciliby mnie z drużyny, a najpewniej oddali w ręce Ligi.

Poderwałam się. Zaplątałam się w kołdrę. Runęłam na podłogę i uderzyłam w nią głową. 

– Ogarnij się – warknęłam i zacisnęłam zęby.

Musiałam działać szybko. Usunąć sen z umysłów Tytanów, nim zdążyliby go sobie uświadomić i co gorsza, przyjść do mnie.

Wysunęłam rękę przed siebie. Z palców wysunęły się ulotne, czarne nitki energii, które rozpierzchły się po podłodze. Każda przyciągana przez umysł jednego z Tytanów. Wyczuwałam je, wypełnione przerażeniem. Widziałam jednocześnie całą czwórkę, wciąż pogrążoną we śnie. 

Wiązki zetknęły się z ich czołami i wniknęły do środka. Otoczyły mnie ich emocje. Strach, w rytmicznych drganiach nitek energii spływał do mnie, wzniecając jego głód. Chciałam podtrzymać koszmar, by móc karmić Demona.

– Nie – warknęłam sama do siebie.

Zacisnęłam oczy i potrząsnęłam głową. 

– Przestań. – Uderzyłam pięścią w podłogę. 

Demon uśmiechnął się pogardliwie. Nie wycofał się. 

– Precz! – Uderzyłam mocniej. 

Pchnęłam go do cienia. Czerwone oczy zniknęły w mroku. Ale tylko na moment.

Zmusiłam się do wstania. Zacisnęłam pięść, z której wychodziły nitki. Napięłam je i mocno szarpnęłam. Zerwałam kontakt z umysłami Tytanów, zabierając jednocześnie koszmary. Nie został po nich żaden ślad. 

Oprócz tego w mojej świadomości.

 *****

Nie wiem, jak to robię, ale wcale nie mam więcej czasu w wakacje xD. Także pozdrawiam wszystkich i życzę dużo cierpliwości do mojego tempa pisania xD. Zwłaszcza samej sobie.

środa, 1 czerwca 2022

30. SYN MARNOTRAWNY

  Przeciągnęłam się. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam spod przymrużonych powiek na prześwitujące przez zasłony promienie wschodzącego słońca. Rzucały na podłogę złocistą poświatę, uświadamiając mi, że było później, niż zwykłam wstawać. Sięgnęłam na oślep za siebie i chwyciłam zegar. Było po siódmej. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz obudziłam się o tej godzinie. W dodatku tak wyspana.

Przez dwie pierwsze noce próbowałam połówki tabletki, ale dopiero po całej zauważyłam różnicę. Zasypiałam bez problemu i nawet demon dawał mi w nocy spokój, czego nie śmiałam oczekiwać. 

Uniosłam się powoli. Głowa ciążyła mi i najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, ale nie mogłam dać po sobie poznać, że coś się zmieniło. Nawet późniejsze pojawienie się w salonie było czymś podejrzanym i niecodziennym dla mnie, a czujnemu oku lidera nie umykał przecież żaden szczegół.

Wciąż senna i nieco ociężała skierowałam się do pokoju głównego. Po drodze praktycznie zderzyłam się z Beast Boy’em, który w pośpiechu wypadł z łazienki.

– Ty już na nogach? – wypaliłam z opóźnieniem. 

– Sparingi o ósmej, zapomniałaś? – odparł, poprawiając mokre włosy.

– Ach, no tak… – mruknęłam, ale on już zniknął za zakrętem.

Zadziwiające, że Garfield wstał tak wcześnie. A już zupełną nowością było, że nie narzekał na trening. Czyżby to Terra tak na niego wpłynęła? 

Weszłam do salonu, gdzie zebrała się reszta drużyny. Cyborg krzątał się w kuchni, Robin przeglądał najnowsze wiadomości, a Kori rozmawiała z Tarą przy stole. 

Przywitałam się skinieniem głowy i dosiadłam się do nich.

– Ciężka noc? – spytała z troską Star, gdy ziewnęłam.

– Um… Nie, czytałam do późna – odparłam.

– Gotowa na sparingi? – rzuciła z zadziornym uśmiechem Terra. – Chętnie bym się z tobą zmierzyła i sprawdziła, czy te wasze treningi coś dają.

Spojrzałam na nią bez wyrazu. 

– Nie wiem, czy w dwa miesiące można aż tak podnieść swoje umiejętności – odparłam obojętnie.

Zacisnęła nieznacznie wargi, ale nie odgryzła się. 

– Ja uważam, że naprawdę dobrze sobie radzisz, zwłaszcza, że to dla ciebie nowość – oznajmiła przyjaźnie Star i uśmiechnęła się do Terry.

– Ale wciąż nie mogę wykorzystać tych mocy – wymamrotała i spojrzała kątem oka na Robina. 

Dick wyłączył swoje przenośne urządzenie, chwycił kubek i podszedł do nas.

– Gotowe na trening? – spytał pogodnym tonem.

Kori uśmiechnęła się do niego, wręcz promieniując radością i pokiwała ochoczo głową. Tara rzuciła coś niezrozumiale, skupiając badawcze spojrzenie na nadzwyczaj radosnej dwójce. 

Nie tylko ona. Zmarszczyłam brwi i dyskretnie przeniosłam spojrzenie na Robina. Usiadł obok mnie, naprzeciwko Kori. Chociaż nie utkwili w sobie spojrzeń, ani nie trzymali się za dłonie, ich zachowanie trudno było pomylić z czymś innym. Od pewnego czasu okazywali emocje względem siebie w bardziej otwarty sposób.

Coś jednak nieustannie zakłócało mi te radosne nastroje. Odchyliłam się na krześle i spojrzałam w stronę kuchni. 

Cyborg przekładał właśnie jedzenie na talerze. Krzątał się nieco chaotycznie po kuchni, strącił coś i mogłam dostrzec, jak przeklinał pod nosem. 

– Widział ktoś Garfielda? – rzuciła Tara. – Nie daruję mu, jak zaśpi na sparing – dodała groźnie.

– Mijałam się z nim – powiedziałam, kątem oka przyglądając się Victorowi.

– Nieczęsto mu się zdarza, by wstawał o tej godzinie – oznajmiła Star rozbawionym tonem. 

– Może w końcu zaczyna dojrzewać – rzucił Victor, podchodząc do stołu z talerzami. 

Uśmiechnął się przy tym kąśliwie, ale wydawało mi się, że było to wymuszone. Od razu uderzył mnie jego smutek, który krył się gdzieś głęboko w ludzkim oku. Miałam przeczucie, że stało się coś złego.

W momencie, gdy Cyborg usiadł ciężko obok Kori, do salonu wpadł Garfield. Przywitał się z entuzjazmem i dosiadł się do nas.

– Bójcie się, bestia nadchodzi. – Puścił oko Tarze. – Zetrę was wszystkich na kwaśne jabłko – oznajmił i wypiął dumnie klatkę piersiową. 

Dysonans, jaki wytworzył się między uczuciami Victora, a Beast Boy’a rozproszył mnie. Jednocześnie próbowałam dojść przyczyny przygnębienia Cyborga i przetrawić duszącą mieszankę intensywnych uczuć między pozostałymi członkami drużyny. 

– No dobra, a kiedy będzie gotowa moja porcja tofucznicy? – spytał Garfield, przyglądając się podejrzliwie jedzeniu przygotowanemu przez Victora.

– Kiedy ją sobie zrobisz – burknął Cyborg. 

– No wiesz co? – odparł z teatralną pretensjonalnością i podparł się pod boki. – Tak o najlepszym koledze, niezawodnym towarzyszu gier i wspólnego jedzenia pizzy zapomnieć? 

Cyborg przemilczał jego słowa i pochylił się nad jedzeniem. 

– Victorze, wszystko w porządku? – spytała zmartwiona Starfire. 

– W najlepszym – mruknął, siląc się na uprzejmy ton.

– Wydajesz się przygnębiony – stwierdziła niepewnie i uniosła na nas wzrok, szukając wsparcia. 

– To nie koncert życzeń, żeby każdemu osobno gotować – sarknął i posłał Garfieldowi spojrzenie z ukosa.

Zamilkliśmy zdziwieni. Nawet Beast Boy’a zatkało, co zdarzało się niezwykle rzadko.

– Stało się coś? – podjęłam łagodnie. – Nie jesteś zły na Garfielda – stwierdziłam ostrożnie. 

Cyborg uniósł na mnie spojrzenie. Zaciskał szczękę i patrzył nieufnie. 

– Nie zapraszałem cię do mojej głowy – odburknął, ale jego zacięcie na twarzy nieco zmalało.

Bezwiednie się odchyliłam, jakby jego słowa fizycznie mnie uderzyły. Nie mógł mówić o zajściu sprzed kilku dni. Nie miał prawa pamiętać. Interpretowałam jego słowa w innym świetle, niż je wypowiadał. A jednak poczucie winy na nowo wypełzło z cienia i zaczęło wgryzać się w spokój, jaki dawały mi leki. 

– Nie trzeba być empatą, by wiedzieć, że coś jest nie tak. – Włączył się do rozmowy Robin. 

Cyborg spojrzał na niego, namyślając się. Westchnął ciężko, odłożył sztućce i oparł łokcie na blacie. 

– Mój ojciec umiera – wypalił martwym głosem. 

Wbiło nas w krzesła. Utkwiliśmy w nim niedowierzające spojrzenia. Siedzieliśmy z rozdziawionymi ustami i rozszerzonymi oczami. 

– Victorze… – wydusiła jako pierwsza Star i bardzo ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu. 

Drgnął, ale nie zabrał ręki. Spuścił głowę i pokręcił nią. 

– Możemy jakoś pomóc? – zaoferował łagodnie Robin. 

– Nawet nikt ze S.T.A.R. Labs nie jest w stanie pomóc, więc wy tym bardziej – odparł zduszonym głosem. 

– Co mu się stało? – spytał Beast Boy i opuścił spiczaste uszy.

– Promieniowanie – mruknął Victor i machnął ręką. – Sam się o to prosił… – dodał bezbarwnym tonem.

– Może ja mogłabym coś…? – zaoferowałam niepewnie.

Uniósł na mnie zrezygnowane spojrzenie. 

– Nie wiem, Raven. Mówią, że to już nieodwracalne zmiany – odparł i westchnął. – Nienawidziłem go. Z całego serca go nienawidziłem, ale teraz… – głos mu się załamał. – Wczoraj zostawił mi wiadomość. Byłem u niego, jeszcze jest w miarę dobrze, ale zmiany będą postępować bardzo szybko, to jakieś pozaziemskie promieniowanie i zostało mu może raptem parę tygodni – zaczął mówić szybko i niewyraźnie. – Nam zostało parę tygodni… – dodał z naciskiem.

– Może warto spędzić je wspólnie…? – zaproponowała nieśmiało Kori.

– Pojednanie na łożu śmierci, co? – prychnął i oparł czoło na dłoni.

– Każdy moment jest dobry – odparła łagodnie.

– Weź tyle wolnego, ile będziesz potrzebował – oznajmił Robin.

Victor uniósł na nas przygnębione spojrzenie. 

– Wszystkim się zajmiemy, a ty spędź czas z ojcem – zapewnił.

Miałam wrażenie, jakby chciał coś dodać. Jakby na końcu języka wisiało jakieś “bo sam dałbym wszystko, by mieć taką szansę”. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Dick z własnego doświadczenia rozumiał ból Victora. 

Wstał, obszedł stół i położył rękę na ramieniu Cyborga. Ten uniósł głowę i wyciągnął dłoń w stronę lidera, jednocześnie wstając. 

– Dzięki. – Wymienili mocny, pokrzepiający uścisk. – Dzięki wam wszystkim – dodał, oglądając się na nas.

– No weź, bo się zaraz wszyscy tutaj rozkleimy – Beast Boy wstał i uśmiechając się pocieszająco, poklepał Victora po ramieniu. 

– Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Posłałam mu smutne spojrzenie.

Wyszłam szybko z salonu. Wyrzuty sumienia zaczęły zjadać mnie od środka. Chciałam zrekompensować Victorowi mieszanie mu głowie, nawet, jeśli nie miał o tym pojęcia. Choć rozsądek podpowiadał inaczej, w jakiś pokrętny sposób czułam się winna. Sama nie wiedziałam, czy choroby Silasa, czy może tego, iż byłam tak skupiona na sobie, że umknęło mi złe samopoczucie Victora. Hydroksyzyna przytępiała moje zmyły na tyle, że emocje Tytanów nie bombardowały mnie już nieustannie. W końcu mogłam zaznać prawdziwej ciszy. Było to jednak okupione zmniejszeniem moich zdolności nie do stanu normalnego, a jakby część mocy była chwilowo blokowana. Z dwojga złego wolałam być słabsza, niż nie panować nad potęgą pochodzącą od Trygona. 

 

 Ciepły wiatr rozwiewał mi włosy i szarpał pelerynę, sprawiając, że wyglądała jak skrzydła rozłożone w locie. Odetchnęłam głęboko wilgotnym powietrzem. Czuło się w nim nadchodzące lato. Słońce przesuwało się wysoko na niebie wolnym od najmniejszej chmury. 

W dole dostrzegłam niewielkie sylwetki Beast Boy’a i Terry, którzy siedzieli razem na kamienistym brzegu. 

Leki przestały działać, a niedawno odbyty intensywny trening rozbudził moje zmysły i nawet z takiej odległości wyczuwałam jego silne emocje do niej. Zresztą, nie trzeba było być empatą. Od postrzału zaczęli spędzać ze sobą znacznie więcej czasu. Wspólne granie, proszenie raz po raz Robina o pozwolenie na wyjście do miasta. Garfield albo nie zdawał sobie sprawy, albo zwyczajnie nie zwracał uwagi na to, że poruszał z entuzjazmem uszami lub uśmiechał się nieznacznie, gdy Tara wchodziła do pokoju. Miałam wrażenie, jakby nawet zaczął o siebie bardziej dbać, włączając w to staranniejsze układanie włosów, czy przykładanie się do treningów. 

Emocje Terry też nie mogły ujść uwadze ani mojej, ani wprawnemu oku. Chętniej spędzała z nami czas i mniej narzekała, choć kąśliwe uwagi chyba były częścią jej charakteru. Byłam jednak pewna, że powoli przekonywała się do nas, a do Beast Boy’a żywiła silniejsze uczucia, niż by chciała.

Uczucia, które wyłapywałam, ale sama ich nie znałam. Paradoksalnie, emocje były czymś, co nieustannie mnie otaczało, jednak brakowało ich w środku. Doświadczałam stanów innych osób, lecz sama byłam na tym polu ograniczona. Wpojona mi w dzieciństwie kontrola i chłód emocjonalny, jakim mnie otaczano, skutecznie uniemożliwiły mi prawdziwe odczuwanie. Zabrano mi kawałek świata, który składał się z całej gamy uczuć i pozwolono mi jedynie przyglądać się im zza szyby. Doświadczać pośrednio, podsycając tym bardziej głód i pozostawiając za każdym razem niedosyt niepełnego ich posiadania.

Obróciłam się. 

– No drugi Robin, za Chiny człowieka nie podejdziesz – rzucił Victor, kręcąc głową. 

– Może kiedyś ci się uda – odparłam i obróciłam się z powrotem do krawędzi dachu.

– Obserwujesz nasze gołąbki? – spytał, podchodząc. – Kto by pomyślał, że ta dwójka się dobierze – dodał, zanim zdążyłam otworzyć usta.

– Jeśli tylko ich to uszczęśliwia – odparłam spokojnie. 

– Racja. Niech korzystają, należy im się – przytaknął i spojrzał na mnie. – Raven… – mruknął niewyraźnie po chwili milczenia.

– Chodzi o ojca? – spytałam, zerkając kątem oka.

Kiwnął głową i potarł kark. 

Ej, nawet nie zdążyłem pomyśleć tego pytania. – Uśmiechnął się krzywo. 

– Chcesz, żebym spróbowała pomóc? – ciągnęłam, gdy się zawahał. 

– Warto spróbować każdej opcji – mruknął. 

– Jestem do twojej dyspozycji. – Obróciłam się do niego i uśmiechnęłam pokrzepiająco. 

 

 Cyborg przeszedł przez metalową bramkę. Krawędzie podświetliły się na czerwono i rozległo się piknięcie, ale żaden z dwóch strażników nie ruszył się z miejsca. Victor skinął do nich głową i przystanął, by na mnie poczekać. 

Przestąpiłam nieco niepewnie przez detektor pod czujnym spojrzeniem mężczyzn. Bramka ani nie zmieniła koloru, ani nie wydała dźwięku.

– Dzięki, dalej już sobie poradzimy sami – oznajmił Cyborg i machnął ręką, bym poszła za nim. 

Weszliśmy w główny, szeroki korytarz S.T.A.R. Labs. Wszystko wyglądało na sterylnie czyste i utrzymane w najlepszej kondycji, od betonowych ścian zaczynając, przez maszyny prowadzone przez pracowników, aż po ich nienaganne uniformy. Idąc w głąb, mijaliśmy przeszklone ściany, które pozwalały zajrzeć do środka laboratoriów, czy większych pomieszczeń, wyposażonych w najróżniejszy sprzęt. Możliwe, by tak dobrze zaopatrzona placówka nie była w stanie uleczyć jakiejś dolegliwości?

Skręciliśmy w węższy korytarz. Pracownicy, mijając Cyborga, to kiwali mu głową, to rzucali słowa powitania, a on odpowiadał za każdym razem. 

– Za dzieciaka spędzałem tu sporo czasu – wyjaśnił, uprzedzając moje pytanie. – Aż do wypadku… – dodał ciszej.

Było mi przykro. Razem z nim doświadczałam jego bólu i skrajnych uczuć związanych z tym miejscem. Im bardziej chciałam się od nich odciąć, tym silniej jednoczyłam się z Victorem, a emocje narastały z każdym krokiem. 

– Victor! – rozległ się entuzjastyczny krzyk za naszymi plecami.

– Hej, Jeff – odpowiedział Cyborg, odwróciwszy się. – Jak tam, króliki nadal żyją? – rzucił, przywołując wymuszony uśmiech na usta.

– Coś ty, wszystkie padły – odparł młody mężczyzna z rudą, gęstą brodą. – Jak to króliki. – Zaśmiał się krótko, zerkając na mnie. – Zajmujesz się tam jeszcze nauką, czy stosujesz wyłącznie argumenty siłowe? – Uderzył go zaczepnie w ramię, do którego ledwo sięgał głową. 

– Trochę tego, trochę tego – powiedział, wyraźnie niezbyt chętny do rozmowy. 

– W służbowych sprawach? – zapytał i znowu mnie szybko zlustrował.

– Prywatnych – odparł z narastającą irytacją Victor. 

– Ach, pewnie chodzi o doktora Silasa? – Zainteresował się. – Paskudny wypadek. Że też musiało trafić na takiego świetnego naukowca – przyznał z goryczą. – W takim razie nie zatrzymuję was dłużej. Pozdrów go ode mnie – rzucił i wymijając Cyborga, poklepał go po ramieniu.

Zacisnął szczęki i złapał ze mną kontakt wzrokowy, mówiąc mi “trzymaj mnie, bo zaraz mu coś zrobię”. 

– Spokojnie – szepnęłam. – Chodźmy. – Złapałam go delikatnie za przedramię i pociągnęłam w stronę końca korytarza. 

– Paskudny wypadek – powtórzył za Jeffem, kpiąco naśladując jego wadę wymowy i prześmiewczo przerysowując ruchy. – Szkoda, że to ciebie nie spotkał – prychnął. 

Nie musiałam zadawać pytań, ani zachęcać Victora do mówienia. Intuicyjnie wyczuwał, że zostanie wysłuchany. Czasami mogłam się nie odezwać ani słowem, a i tak przynosiło mu ogromna ulgę samo zwierzenie się z rozterek.

– Uznawał mnie za przepustkę do najlepszego i najbardziej poważanego naukowca. – Nieświadomie przyspieszył kroku. – Liczył, że po znajomości zaciągną go do prawdziwych badań i zawsze mi zazdrościł, że ja mam do nich dostęp i bezczelnie wybieram sport zamiast nich. – Słowa też wyrzucał z siebie szybciej. – Nie zdziwiłbym się, gdyby chciał mnie rozebrać na części i przebadać, jak te króliki, a w ostateczności sprzedać na czarnym rynku – uciął, bo dotarliśmy pod drzwi. 

Victor zawiesił na mnie wzrok i westchnął ciężko. Wbił kod na panelu i drzwi z mlecznego szkła odsunęły się. Zawahał się. Wymienił szybkie, spłoszone spojrzenie i wszedł do środka.

Drzwi zamknęły się za mną z sykiem i nastała cisza. 

Cyborg stał pośrodku sali, unikając wzrokiem łóżka, na którym leżał Silas. 

Stone ginął pod natłokiem sprzętu medycznego. Wydawał się zapadnięty, jakby był cieniem tego żywego, dobrze zbudowanego mężczyzny, którego spotkałam rok temu. Otoczony mnóstwem pikającyc i migających urządzeń oraz licznych rurek odchodzących we wszystkie strony, patrzył ze smutkiem na Victora. 

– Możecie podejść, co miałem wypromieniować, to już wypromieniowałem – odezwał się chropowatym głosem. 

Cyborg drgnął, obrócił się do mnie i kiwnął głową. Podeszliśmy razem. 

W ostrym, białym świetle jego skóra wydawała się wyblakła i niemal pergaminowa. Z bliska mogłam dostrzec ciągnące się pod nią nabrzmiałe żyły. 

– Czym zawdzięczam sobie tę wizytę? – Zawiesił na mnie spojrzenie. 

Victor otwarł usta, po czym szybko je zamknął.

– Pomyślałam, że warto spróbować każdej dostępnej opcji – odparłam.

– Naukowcy mają swoje sposoby, nie zawsze skuteczne – dodał Cyborg, krzywiąc się nieznacznie.

– Zawsze byłem z tych, którzy podążali jedynie za nauką – powiedział z cieniem pobłażliwego uśmiechu na ustach. – Nawet po spotkaniu z istotami z obcych planet, otwarciu portali do innych wymiarów, czy poznając członków Ligii posługujących się magią – zaakcentował ostatnie słowo, jakby brał je w cudzysłów. – Bo wszystko ostatecznie sprowadza się do nauki, nawet jeśli nie umiemy tego jeszcze wytłumaczyć. 

Cyborg prychnął pod nosem i błyskawicznie odchrząknął. Silas przeniósł na niego wzrok i pokręcił lekko głową. 

– Ale masz rację, Raven, warto spróbować każdej opcji, zwłaszcza, że moim współpracownikom skończyły się już pomysły – przyznał. 

– Moje moce mają swoje ograniczenia. – Podeszłam bliżej. 

Zawiesiłam dłoń nad jego klatką piersiową. Oddychał ciężko, a z tak bliska można było usłyszeć świst powietrza. Przymknął powieki i zapadł się głębiej w duże poduszki. 

Odetchnęłam. Delikatna, wijąca się materia wylała się z mojej dłoni i otoczyła ją. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mocy zjednoczyć się z ciałem Silasa. 

Wyjątkowo nie poczułam bólu. Żadnego kłucia, ucisku, pieczenia. Tylko obezwładniające zmęczenie. Całe ciało wydawało się jak zrobione z ołowiu, sztywne, ociężałe i odporne na moją moc. Uleciały ze mnie wszystkie siły, nogi ugięły się mimowolnie. Zakręciło mi się w głowie.

Zaraz potem siedziałam na krześle. Cyborg kucał obok mnie i patrzył zmartwiony.

– Jesteś cała? – Położył mi dłoń na ramieniu. 

– Tak – mruknęłam.

Potrząsnęłam głową, próbując obudzić się z chwilowej utraty świadomości. Spojrzałam na Silasa. Jak mógł on tak po prostu leżeć i swobodnie z nami rozmawiać, gdy jego ciało doznawało takiego cierpienia? Czy leki sprawiały, że nic nie czuł? Ten stan był wycieńczający nawet dla mojego, silniejszego niż ludzkie, ciała. 

– Wybacz, nie jestem w stanie nic zrobić – powiedziałam cicho do Victora. 

Spojrzał mi w oczy, westchnął i uniósł słabo kąciki ust. 

– Nie nastawiałem się – odparł, zerkając na ojca. – Jeśli nie masz oczekiwań, to się nie zawiedziesz – dodał i podniósł się.

Stanął koło łóżka i zwiesił głowę. 

– Dziękuję ci, Raven – powiedział głośniej.

Wstałam powoli, wciąż mając zawroty głowy. Położyłam mu dłoń na ramieniu i westchnęłam ciężko. 

– Próbowałaś – stwierdził Silas i kiwnął głową w podzięce.

Odpowiedziałam podobnym ruchem.

– Będę czekać na zewnątrz – oznajmiłam.

Wyszłam, nie chcąc przebywać ani chwili dłużej w tej dusznej od przytłaczającego smutku sali.

 

 Zerwałam się do siadu. Na przemian uderzało mnie zimno i gorąco. Dyszałam, ledwo łapiąc oddech. Materia kłębiła się dookoła i wylewała poza łóżko. 

Przetarłam nerwowo twarz. Omiotłam wzrokiem pokój. Miałam wrażenie, że w kątach kryły się krwistoczerwone punkty. Dostrzegałam je kątem oka, a gdy przenosiłam wzrok, znikały. 

Szept za moimi plecami.

Obróciłam się gwałtownie. Pusto. Tylko cienie, figurki kruków i kufer.

Wygrzebałam się nieudolnie spod kołdry i dopadłam do niego. Drżącymi rękami przerzucałam rzeczy w poszukiwaniu hydroksyzyny. Wyłowiłam opakowanie. Wypchnęłam tabletkę, ale wyślizgnęła mi się z dłoni. Oddech stał się jeszcze bardziej urywany. Wyłuskałam następną i ledwo wsunęłam ją do ust. Popiłam.

Oparłam się o bok łóżka i podciągnęłam kolana pod brodę. Próbowałam uspokoić galopujące myśli i serce.

– Wdech… – wymamrotałam powoli, rozedrganym głosem. – Wydech…. – Usiłowałam wypuścić powietrze jednostajnie i powoli.

Zamknęłam oczy i przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej. Czułam walące serce.  Musiałam odwrócić uwagę. 

Uniosłam wzrok. Krople deszczu uderzały równomiernie o szybę. Zaczęłam śledzić, jak raz po raz rozbijały się na szkle i spływały w dół, łącząc się z innymi. Wsłuchałam się w jednostajne dudnienie. Zignorowałam serce, myśli i oddech. Były wyłącznie sunące po szybie krople i odgłos deszczu.

Nie miałam pojęcia, ile tak przesiedziałam, ale mój umysł w końcu zaczęło ogarniać błogie wyciszenie. Wszystko zwolniło, emocje opadły i razem z myślami przestały być tak nieznośnie głośne. Odetchnęłam głęboko, uwalniając całe napięcie z ciała. 

Uniosłam się powoli. Mój wzrok padł na opakowanie tabletek i od razu je schowałam. Nie byłam pewna, czy krzyczałam. Jeśli tak, ktoś raczej już by przyszedł, ale wolałam nie zostawić przez przypadek leków na wierzchu. Emocje i sygnały odbierane przez zmysły zatrzymały się za ścianą wyciszenia, które przyniósł lek. Widziałam je, lecz nie napływały do mnie i nie mogły zakłócić błogiego spokoju. 

Powieki stały się ciężkie tak samo, jak głowa. Jedyne, o czym myślałam, to sen, ale nie miałam siły wracać do łóżka. Otuliłam się rękami i zwinęłam w kłębek. Ciemność omiotła mnie niemal od razu.

 

 Otwarłam powoli oczy. Przez mgłę dostrzegłam smugi ostrego światła wpadającego przez okno. Uniosłam ostrożnie głowę. Od karku, przez cały kręgosłup przebiegł impuls bólu. Skrzywiłam się i stęknęłam. 

Leżałam na podłodze, pozwijana i wciśnięta w bok łóżka. Spróbowałam poruszyć nogami. Obie zdrętwiały od tej niewygodnej pozycji. Syknęłam, ale wymusiłam ruch. 

Chwile mi zajęło, zanim usiadłam. Rozprostowałam się i rozruszałam obolałe stawy. Głowa wciąż ciążyła, a powieki same opadały. Ziewnęłam przeciągle i przywołałam zegar. Z zaskoczeniem zobaczyłam, że było po ósmej. 

Wstałam nieco zbyt gwałtownie. Przed oczami zatańczyły gwiazdki, a błędnik zbuntował się i poleciałam na łóżko. 

Sapnęłam i uniosłam się na łokciach. Fakt, mogłam się w spokoju wyspać po hydroksyzynie, ale zmęczenie, jakie potem odczuwałam, skutecznie utrudniało mi funkcjonowanie. Musiałam pomyśleć nad mniejszą dawką. 

Rozległo się pukanie. 

Spojrzałam na drzwi. Nie mogłam wyczuć, kto za nimi stał.

– Raven? 

Kori. Na szczęście ona respektowała prywatność i nie wchodziła do pokoju, jak miewał w zwyczaju Beast Boy.

– Za chwilę do was przyjdę, Star – odparłam głośno.

– W porządku, przekażę reszcie – odkrzyknęła i odeszła. 

Westchnęłam z ulgą. Musiałam się szybko pozbierać. Jeszcze trochę i pozostali zaczną coś podejrzewać. Jeśli zaczną kopać, wyjdzie na jaw nie tylko Trygon, ale i zmanipulowanie Cyborga. 

Skupiłam wszelkie siły i wstałam. Musiałam udawać, że wszystko było jak wcześniej.

Odświeżona i ubrana weszłam do salonu. Naciągnęłam mocniej kaptur i kiwnąwszy tylko Tytanom na powitanie, skierowałam się do kuchni. Wsypałam kawę do kubka i zalałam wciąż gorącą wodą. Oparłam się o kant blatu i wbiłam spojrzenie w okno.

– Raven, zjesz z nami? – zawołał Beast Boy. 

Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie. 

– Ziemia do Raven, śniadanie podano – powtórzył i pomachał rękami.

– Nie, dzięki – odparłam, choć prawdopodobnie zbyt cicho, by usłyszeli. 

Obróciłam się i upiłam łyk gorzkiego napoju. Skrzywiłam się. Nie przepadałam za kawą, ale jeśli Robina niejednokrotnie trzymała na nogach przez całą noc, to może i mi była w stanie pomóc. 

Chciałam podejść do okna, by w spokoju popatrzeć na budzące się miasto, ale rozległ się alarm. 

Robin szybko wstał od stołu i błyskawicznie dopadł do komputera.

– Widziano Fearsome Five przy fabryce TechSet – poinformował. – Cyborg i Raven, idziecie ze mną. Star i Beast Boy, zostajecie z Terrą, ale bądźcie w gotowości. – Dopił resztkę kawy i machnął ręką, byśmy się zbierali.

Mój mózg działał na zwolnionych obrotach. Gdy chłopcy już wyszli, ja dopiero odstawiałam do zlewu kubek po wypitej duszkiem kawie. Czułam na sobie spojrzenia pozostałych Tytanów, ale zignorowałam je, poprawiłam kaptur i wyszłam z salonu.

*****

 Mamy dzień dziecka, to i miła (albo i nie) niespodzianka się przyda. Ja wam rozdział, wy mi komentarze, stoi? xD

Pssst, po drugi prezent zapraszam tutaj.