sobota, 14 sierpnia 2021

24. OUT OF CONTROL

 Przewróciłam się na plecy i ukryłam twarz w dłoniach. Miałam już dosyć bezcelowego wgapiania się w sufit. Godziny ciągnęły się niemiłosiernie, cisza w wieży przytłaczała mnie, a sen nie nadchodził. 

Zza zasuniętych zasłon przebijały pierwsze promienie słońca, co pod koniec maja oznaczało mniej więcej piątą nad ranem. Godzina, o której miałam zwyczaj wstawać, jednak bezsenna noc sprawiła, że nie miałam ochoty podnosić się z łóżka. 

Prześladowało mnie paranoiczne uczucie niepokoju, jakby ktoś w każdej chwili mógł się zakraść do pokoju i dźgnąć mnie prosto w serce. Parsknęłam na te niedorzeczne obawy, które jednak całą noc trzymały mnie w trybie czuwania. Przez te wszystkie godziny wyczuwałam obecność Terry w wieży, zaledwie kilka ścian ode mnie, gdzie zajmowała tymczasowo jeden z dodatkowych pokoi. 

Bezsilność i brak kontroli wywoływały we mnie, jakby wszystkiego było za mało, kłębiący się gdzieś na granicy podświadomości gniew. Paranoiczne obawy, które były bardziej niż niedorzeczne, zajęły mój umysł, nie zostawiając miejsca na chociaż odrobinę racjonalności czy spokoju. Zdawałam sobie doskonale sprawę z faktu, że nikt nie zdołałby mnie podejść, ale podświadomość wiedziała swoje. I to denerwowało mnie najbardziej.

Sapnęłam zmęczona i podniosłam się powoli do siadu. Figurka kruka patrzyła na mnie kpiącymi, czerwonymi oczami, a jej dziób był rozwarty, jakby w szyderczym śmiechu.

– Azar, dopomóż… – stęknęłam nad gonitwą niedorzecznych myśli, jaka kłębiła się w mojej zmęczonej głowie.

Wstałam, odsunęłam zasłony i stałam tak przez chwilę, wpatrzona w budzące się do życia miasto.

Poranne czynności zajęły mi więcej czasu niż zwykle, przez co przegapiłam wschód słońca. Mimo to wyszłam na dach, by podziwiać widoki. Po cichu liczyłam także, że może wiatr wywieje natłok myśli z mojej głowy.

Gdy słońce wyłoniło już całą swoją tarczę ponad horyzont, usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Robin podszedł do mnie, jego kroki jak zwykle praktycznie niewychwytywalne dla ludzkiego ucha. 

– Wyspana? – rzucił na powitanie pełnym energii głosem.

Posłałam mu spojrzenie mówiące jednoznacznie „kpisz sobie ze mnie?”, czym nieco ostudziłam jego zapał.

– Znowu sny? – spytał zmartwionym głosem. 

Sama nie wiedziałam, dlaczego było mi tak ciężko być z nim szczerą. Miałam usilną ochotę zbyć jego pytania, ukryć obawy, które mógłby uznać za niedorzeczne i paranoiczne. Już raz powiedział, że potrzebuje solidniejszych podstaw, niżeli moje niejasne wizje i przeczucia.

– Im bliżej moich urodzin, tym Trygon staje się silniejszy – przyznałam wymijająco. 

– Mówiłaś, że mamy jesz…

– Tak. Jeszcze rok – weszłam mu w słowo i kiwnęłam powoli głową. – Ale przy każdych urodzinach więź staje się silniejsza, tak samo jego wpływ na mnie – kontynuowałam ponurym głosem. 

– Co dokładnie masz na myśli? – spytał i obrócił się w moją stronę. – Może przejąć nad tobą kontrolę?

– Liczę, że mu się to nie uda – wyszeptałam, zawieszając wzrok na horyzoncie, byleby nie musieć patrzeć na wyraźnie zmartwionego Robina. 

– Jeśli tylko mogę jakoś pomóc… – odpowiedział równie cicho, nieomal wystraszony myślą, że mogłabym stracić kontrolę.

Już raz był tego świadkiem. Gdy nieomal zabiłam Abaddona. Nie chciał tego przyznać, ale doskonale wiedziałam, że go się przeraził. Demony, inne wymiary, koniec świata. To wszystko wykraczało poza jego pojmowanie, jednak nie mogłam mieć pretensji. Mimo wszystko był tylko człowiekiem z ograniczonym umysłem, który wypierał rzeczy zbyt trudne do zaakceptowania. Bał się, ale jednocześnie nie do końca zdawał sobie sprawę, jak poważne było niebezpieczeństwo. Tutaj nie wystarczyły chęci pokonania zła i naiwna nadzieja, że dobro zawsze zwycięża. 

Co gorsza, mnie również to przerażało.

Gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że można pokonać Trygona. Że z taką drużyną, planem i chęciami można mu się przeciwstawić. Powstrzymać koniec świata. I wtedy w głowie odzywał się nieubłaganie bezwzględny i chłodny, chociaż mający rację głos. Że to nie ma sensu. Wszelkie starania, nadzieje, chęci. Uciekałam przed nieuniknionym, dodatkowo skazując przyjaciół na jeszcze większe cierpienie. Mój los był przesądzony, jakiej drogi bym nie obrała, wszystkie wprowadziły ku jednemu – skończeniu o boku Trygona. Zjednoczeniu się ze stwórcą.

- Rachel? 

Miękki głos Robina wyrwał mnie z zalewu czarnych myśli. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że miałam zaciśnięte pięści, a do oczu cisnęły się łzy bezsilności. 

– Tak? – mruknęłam, naciągając głębiej kaptur.

– Mamy jeszcze rok. Wspólnie znajdziemy jakiś sposób – zapewnił, jakby czytając mi w myślach. – A na razie zajmijmy się pomaganiem tym, którzy potrzebują nas tu i teraz – dodał pocieszająco.

Położył dłoń na moim ramieniu i kiwnął głową w stronę schodów. 

– Z tego co słyszałem, dzisiaj Cyborg przyrządza śniadanie. Skusisz się?

Uniosłam lekko kąciki ust. Zachowywał się jak starszy brat, który ze wszystkich sił starał się zadbać o dobre samopoczucie wszystkich dookoła. 

Jednak nawet najszczersze intencje i największe chęci czasami zwyczajnie nie wystarczą. Niektórzy byli po prostu skazani na życie w mroku.

 

– Czy ty kiedykolwiek zdejmujesz tę maskę? – spytała Tara, przełknąwszy ogromny kęs. – Czy już zrosła ci się ze skórą? – dodała w udawanym zamyśleniu, celując widelcem w wybraną przez siebie ofiarę. 

Od pierwszej minuty śniadania żałowałam, że zgodziłam się jeść wspólnie ze wszystkimi. Terra praktycznie co każdy kęs, a nawet i w trakcie jego przeżuwania zadawała to dziwnie, to upierdliwe pytania. Najwyraźniej postanowiła uwziąć się na lidera, który jednak znosił ten ostrzał ze stoickim spokojem i albo odpowiadał albo puszczał uwagi mimo uszu. Coś mi się zdawało, że także żałował tej decyzji.

– Dzisiaj chciałbym sprawdzić twoje umiejętności – oznajmił Dick, gdy Terra przycichła na chwilę.

Jej miejsce zajął jednak Beast Boy, który jak zwykle rzucał swoimi nieśmiesznymi żartami i starał się jak najbardziej zbliżyć do Tary, chociaż ta nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z tego faktu. Starfire delektowała się wspólnie spędzanym czasem, czasami pytając o coś Terrę, ale również w tym przypadku zdawała się odpowiadać wymijająco. Cyborg tylko przyglądał się, tak jak ja, całej tej sytuacji, koncentrując swoją uwagę na stosie naleśników przed nim. 

– Będę z wami walczyć, czy przerzucać ziemię na falochron? – spytała z zaciekawieniem.

– Dowiesz się w swoim czasie – odparł Robin z satysfakcją, że chociaż tutaj miał nad nią przewagę. 

Terra wzruszyła tylko ramionami i załadowała kolejną porcję naleśników na talerz. 

– Jeszcze jedna osoba dołączy do drużyny i będziemy musieli pomyśleć o budowie osobnej kuchni i jeszcze większej spiżarni – rzucił wesoło Cyborg, mrugając okiem do Terry. 

- No so? Dobe są – odparła niewyraźnie, mając pełne usta. 

– Nic, nic. Najedz się, żebyś miała siłę na dzisiejszy test – odpowiedział tylko nonszalancko, jednak w jego głosie pobrzmiewała jakaś złośliwa satysfakcja. Pewnie sam był współtwórcą tego morderczego sprawdzianu umiejętności.

Gdy zaczęły sie kolejne dyskusje pomiędzy Garfieldem, Kori i Terrą, wstałam bez słowa od stołu, posprzątałam po sobie i z kubkiem zaparzonej herbaty ruszyłam do pokoju. W drodze do drzwi czułam na plecach intensywny wzrok Tary. Miałam wrażenie, że utrzymywała ode mnie największy dystans, na co w zasadzie nie narzekałam, jednak była to kolejna pożywka dla mojego niepokoju. Chociaż czemu miałam się dziwić? Doskonale zdawałam sobie sprawę z mojej aparycji, która nie najbardziej zachęcała do zawiązywania relacji. Dodając do tego rzeczy, które zdążył już nawymyślać o mnie Beast Boy, było wręcz pewnym, że przynajmniej na razie będzie trzymała się ode mnie z daleka, posyłając mi jedynie podejrzliwe spojrzenia.

– Test punkt dziesiąta. Wszyscy mają być obecni! – oznajmił głośno Robin, gdy byłam już przy drzwiach.

Jeśli kolejne noce również miały być bezsenne, to nawet moja demoniczna połowa nie uciągnie długo przy codziennych treningach i wypadach na miasto. A na zniknięcie Terry ani trochę się nie zapowiadało, musiałam więc znaleźć inny sposób, by móc normalnie się zregenerować. Inaczej prędzej czy później trafiłabym do skrzydła szpitalnego, została przebadana pod każdym kątem i zapytana o każdą, nawet najmniej istotną kwestię, a potem nafaszerowana lek…

Aż przystanęłam, uderzona tą jedną, kuszącą myślą. Hydroksyzyna. Czy, albo raczej kiedy pozostali zorientowaliby się, że leki nasenne znikają w niewyjaśnionych okolicznościach? Gdyby Robin się dowiedział, pierwsze podejrzenia bez dłuższego zastanowienia padłyby na mnie. 

Ruszyłam do pokoju, by nie stać jak ten słup soli na środku korytarza. Myśli wciąż kłębiły się w głowie, teraz poszerzone o jeden problem. 

Jak zdobyć hydroksyzynę?

 

 Specjalny alarm przypomniał o ustalonym teście, gdyby komuś jakimś sposobem wypadło z głowy nieznoszące sprzeciwu upomnienie Robina. 

Niechętnie wyszłam z pokoju, naciągając na głowę kaptur. Miałam się teleportować, gdy dostrzegłam znikające za rogiem cienie, jednak błyskawicznie dowiedziałam się, kto szedł przede mną.

– Gotowa na test? – zagadnął wesoło Beast Boy.

– Zawsze i wszędzie odparła Terra z pewnością siebie w głosie. 

Zbliżałam się do nich powoli, lewitując ponad podłogą.

– Może Robin pozwoli nam na jakiś mały sparing – rzucił z nadzieją Beast Boy. – W ogóle ciekawe, czy Raven się pojawi. Walka pomiędzy wami byłaby naprawdę epiiiicka – dodał, a ja mogłam sobie wyobrazić, jak wyrzucał ręce ku górze.

– Uch, czy ja wiem? – odparła niezbyt zadowolonym głosem Terra. – Jeśli jej walka polega na zamykaniu przeciwników w tym czarnym, lodowatym czymś, to nie, podziękuję. 

Beast Boy parsknął śmiechem. 

– Nie przejmuj się nią, czasami potrafi być okrutnie bezuczuciowa, ale naprawdę da się ją lubić – oznajmił swobodnie. – Na swój specyficzny sposób – dodał półżartem.

Coś w moich wnętrznościach przeskoczyło, zawinęło się na moment w supeł i podeszło do gardła. Wpatrywałam się w plecy idącego kilkanaście metrów przede mną Garfielda i sama nie wiedziałam, co myśleć. Mówił to tak swobodnie i szczerze… Wyczuwałam, że to prawda, a jednak złośliwy głosik w głowie podpowiadał, że to zwykłe kłamstwa. Że demony nie zasługują na przyjaźń, akceptację i wsparcie. Jego słowa uderzyły w struny w moim umyśle, o których posiadanie nawet się nie podejrzewałam.

– Może mieć małe problemy z relacjami międzyludzkimi, za to…

– Za to doskonale umie się skradać – wtrąciłam z jadowitą satysfakcją w głosie.

Terra podskoczyła jak oparzona i obróciła się gwałtownie do tyłu, nieomal się wywracając. Beast Boy za to zamarł w pół kroku i całkowicie znieruchomiał. Strach dosłownie wylewał się z niego falami.

– Eeeee… – zaskamlał pod nosem, obracając się powoli. – Raaaven – rzucił przeciągle i zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po karku. – To miło z twojej strony, że do nas dołączysz – oznajmił przesłodzonym głosem, jego oczy wciąż zaciśnięte od niebotycznie szerokiego, niekontrolowanego banana na twarzy. –  I wiesz co? Ja pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że skradasz się lepiej od samego Batmana.

Przewróciłam oczami. Przeniosłam badawcze spojrzenie na Terrę, co momentalnie wywołało w niej dyskomfort, chociaż nie było tego widać w jej pewnej postawie.

– Zestresowana? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam. 

– Raczej podekscytowana – odparła po chwili namysłu nieco zbyt słodkim tonem, za którym kryła się dawka jadu.

– Dobra, chodźmy, bo byłoby głupio spóźnić się już za pierwszym razem, nie? – przerwał naszą wymianę zdań Beast Boy, najwyraźniej widząc, na co się zapowiadało.

Bez słowa wniknęłam w podłogę i teleportowałam się na plac treningowy, gdzie znajdowali się już pozostali. 

Robin i Cyborg pochylali się nad przenośną konsolą sterującą zamontowanymi tutaj urządzeniami i wszelkiego rodzaju utrudnieniami. Starfire zaś stała nad krawędzią wyspy i wpatrywała się w zamyśleniu w fale, które rytmicznie i niemal kojąco uderzały o ukształtowane przez długie lata skały.

– Raven! – krzyknął Robin i przywołał mnie gestem.

– Tak? – spytałam, podchodząc.

– Terra wydaje się kontrolować swoje moce, ale ostrożności nigdy za wiele. Jeśli coś pójdzie nie tak i sytuacja wymknie się spod kontroli, ty wkraczasz jako pierwsza – poinformował poważnym głosem.

Kiwnęłam głową na zgodę. Liczyłam, że nie zajdzie potrzeba obezwładniania Terry, ponieważ nie sprawiłoby mi to najmniejszej przyjemności, ale rozumiałam obawy Dicka i jak zwykle byłam pod wrażeniem, że o wszystkim zawczasu pomyślał.

– O to i przybyła nasza gwiazda przedpołudnia! – wykrzyknął entuzjastycznie Cyborg na widok Terry i Beast Boy’a.

Tara w odpowiedzi wyrzuciła ręce do góry, uniosła podbródek i kręcąc biodrami podeszła do stanowiska niczym wspomniana gwiazda. 

– Już ją lubię – oznajmił Victor i puścił jej oko. – To teraz jeszcze pokaż nam, co potrafisz. – Machnął ręką w stronę niewielkiego, płaskiego terenu nieopodal. 

– Oby tylko ta wasza wyspa okazała się na tyle solidna – rzuciła luźno na odchodnym.

Wymieniłam z Robinem porozumiewawcze spojrzenia i kiwnęłam głową. Przeczuwałam, że mogło się to skończyć nie najlepiej.

– Przygotuj się! – oznajmił Robin, przyciskając ekran na konsoli. – Trzy! Dwa!

– Ej, ale w zasadzie to nie powiedzieliście mi, jak ten test będzie wyglądał! – krzyknęła pretensjonalnym głosem.

– Jeden! – ryknął, nie zwracając na nią uwagi.

Kilka głazów uniosło się. Ukryte działa posłały równocześnie serię pocisków. Terra krzyknęła i machnęła rękami do góry, wznosząc mur z kamienia. Pociski jednak szybko go skruszyły. 

Tara przetoczyła się na bok. Działa bez opóźnienia podążały za uciekającą sylwetką. Pociski ryły otwory w gruncie, część wpadała do wody. Kolejne machnięcie ręki i grad kamieni pofrunął w stronę dział. Zmiecione wszystkie na raz.

Robin wypuścił powietrze z podziwu, Victor i Star krzyknęli dopingująco, a Beast Boy dosłownie się rozpływał. A ja stałam niewzruszona, uważnie obserwując każdy ruch Terry, która była w ciągłej gotowości do zareagowania.

– To co?! Zaliczyłam?! – ryknęła zdyszana, rozkładając szeroko ręce.

Robin niepostrzeżenie przycisnął coś na konsoli.

Terra zapadła się pod ziemię. Zniknęła nam z oczu za wystającymi skałami.

– Ej, gdzie ona!? – krzyknął zdezorientowany Beast Boy.

Nagle sylwetka dziewczyny ukazała nam się ponownie. Stała na dryfującym w powietrzu kamieniu, od stóp do głów pokryta ociekającym błotem.

– Mamy błotną pułapkę? – spytał ze zdziwieniem Victor.

Robin uśmiechnął się chytrze w odpowiedzi. 

– Pomysł dobry, ale nie na mnie! – oznajmiła z nutą złości Terra. – Błoto to także ziemia!

Na potwierdzenie swoich słów brunatna maź zaczęła spływać z jej ciała i formowała się obok w falującą kulę. Po chwili nie został nawet ślad po niedawnej kąpieli. 

– Ktoś chętny na tarzanie w błocie? – spytała z szelmowskim uśmiechem, wykonując delikatne ruchy dłonią, na które kula adekwatnie odpowiadała.

Robin uruchomił kolejne urządzenia. Znikąd za Terrą pojawiły się niewielkie drony. Dziewczyna ich nie zauważyła, zbyt zaabsorbowana chwilowym zwycięstwem. 

Jedna z maszyn wystrzeliła. Pocisk rozpadł się w powietrzu, siatka rozłożyła szeroko swe końce i w sekundę owinęła się szczelnie wokół Terry. Tara krzyknęła z przerażeniem, straciła równowagę i runęła z dryfującego kamienia. 

Pozostałe drony przybliżyły się do szamoczącej się dziewczyny. Działa błyszczały złowrogo. Tak samo oczy Terry. 

Nagle z ziemi wystrzeliły potężne słupy. Grunt zadrgał nieznacznie. Kolumny precyzyjnie zmiotły wszystkie drony. 

Tara wygramoliła się w końcu z zamotanej siatki, a jej oczy wciąż błyszczały morderczym żółtym blaskiem. Oddychała ciężko i głęboko, równocześnie zmęczona i rozgniewana tym, jak ją podeszliśmy. 

– Ostatni sprawdzian! – oznajmił Robin.

Z jego głosu dało się wywnioskować, że szykowało się coś konkretnego.

Rozległa się ostrzegawcza syrena, ziemia niedaleko nas rozwarła się na dwoje. Z metalicznym zgrzytem coś zaczęło wyjeżdżać na powierzchnię. Najpierw ukazała się robotyczna, lśniąca w słońcu głowa, zaraz potem szeroki, gładki tors. Po chwili na platformie prezentował się ponad dwumetrowy, doskonale zbudowany robot. Pewne elementy wydawały mi się znajome, jakbym już kiedyś gdzieś je widziała. 

Maszyna tkwił martwo bez ruchu, a w otaczającej nas ciszy dało się wyczuć narastające napięcie.

– Wow, chłooopie – sapnął z podziwem Beast Boy. – Kiedy wy to wszystko zrobiliście?

Posłaliśmy Robinowi skonsternowane spojrzenia. To była jakaś nowość…

– To był akurat mój pomysł – oznajmił z dumą Victor, szczerząc się i opierając pięści na biodrach. – Czas go w końcu przetestować – dodał i kiwnął głową do Robina.

Oczy robota nagle ożyły. Pokryły się niebieską poświatą, przez całe ciało przepłynął podobny impuls, wzbudzając maszynę do działania. Pierwszy krok. Drugi. Obrót głowy w stronę Terry. 

W stronę celu.

Ruchy robota były niezwykle płynne, praktycznie ludzkie. Minął nas, wydając tylko ledwo słyszalny przy wietrze mechaniczny szum. 

– Pomyślałem, że przyda nam się dodatkowa para rąk, gdyby ktoś nas znowu zaatakował. To dopiero prototyp, ale nawet Lidze się spodobał – oznajmił Cyborg z miną rodzica, który wzruszył się nad swoim dzieckiem.

Tymczasem robot nieubłagalnie zbliżał się do znieruchomiałej Terry. Najwyraźniej nie spodziewała się takich niespodzianek, bo drgnęła dopiero wtedy, gdy maszyna wyciągnęła w jej stronę gotowe do wystrzału działo.

– Tylko mi go za bardzo nie porysuj! – ryknął w jej stronę Victor.

– Jasne, może najlepiej, jak się mu podłożę, hm?! – odparła, biorąc ogromny zamach.

Kawał skały oderwał się z ziemi i pofrunął w stronę robota. Ten zgiął się niebywale szybko, unikając pocisku. Bez chwili wahania sam wystrzelił serię z ramienia, równocześnie odskakując przed gradem głazów.

Terra zerwała się do biegu. Wyciągnęła przed siebie ręce, kamień przed nią poderwał się do góry. Z gracją wskoczyła na niego i zrobiła koło ponad głową robota. Ten chybił kilka razy, ale zmusił Tarę do wykonania gwałtownych uników. 

Nagle zjechała jej noga. Krzyknęła, tracąc równowagę. W ostatniej chwili chwyciła się krawędzi głazu i czym prędzej obniżyła lot. Kolejny pocisk pognał w jej stronę. Puściła się i przetoczyła po ziemi, wzniecając chmurę pyłu. 

Robot stał z wyciągniętą przed siebie ręką. Czekał na jej ruch, wpatrzony w opadający powoli kurz. 

Terra wystrzeliła w górę bez ostrzeżenia. Frunęła na skale, a za nią jak ogon ciągnęła się chmara kamieni.

– Koniec zabawy! – ryknęła i cisnęła wszystkim w stronę robota.

Czas jakby zwolnił.

Rozpędzone pociski szybowały ku maszynie, która nie zdążyła zareagować. Równocześnie poczułam pod nogami niepokojąco mocne tąpnięcie. Terra przesuwała się ponad nami z rozżarzonymi oczami i obłędem wymalowanym na twarzy.

Czas znowu przyspieszył.

Grad pocisków zasypał robota, wciskając go w grunt. Terra przecięła powietrze, nabrała kolejną garść kamieni i ponownie się zamachnęła. Nastąpił też kolejny wstrząs. 

– Terra, koniec! – ryknął Robin, wyłączając i tak już zmasakrowaną maszynę.

Kolejny wstrząs, tym razem niemal wytrącający nas z równowagi.

Tara jednak nie reagowała. Krążyła ponad robotem, dla pewności zawalając go gradem coraz to większych skał.

– Raven – rzucił do mnie chłodno Robin.

Kiwnęłam głową i wypuściłam astralną emanację. Poszybowała w stronę Terry, zmiotła ją z głazu i pochłonęła do lodowato pustego wnętrza.

Dosłownie promieniowała gniewem. Czystym, pierwotnym gniewem, który wypływał z niej w tak potężnych falach, że aż wciskał się do mojego umysłu i rezonował z ukrytą w nim demoniczną częścią. Musiałam szybko ją uspokoić, zanim Tytani musieliby zająć się także i mną.

Pochłonęłam gniew i stłumiłam go wszelkimi podkładami wewnętrznego spokoju, jakie mi zostały. Mogły minąć sekundy, a może i długie minuty, aż świadomość dziewczyny przestała kipieć od wściekłości. Jej miejsce powoli zajęła pustka, ponieważ, ku mojemu przerażeniu, nie miało jej co wypełnić.

Powróciłam do rzeczywistości. Kruk opadł powoli na ziemię, wciąż otulając skrzydłami zamkniętą we wnętrzu Terrę. Wypuściłam ją i tak jak poprzednio, upadłszy na ziemię, posłała mi mordercze spojrzenie.

– Powiedziałam, żebyś nigdy więcej… – zawarczała z narastającą na nowo złością.

– To ja kazałem Raven to zrobić – wtrącił chłodnym głosem Robin. Założył ręce na klatce piersiowej i wpatrywał się wyczekująco w klęczącą Terrę. – Kiedy mówię, że koniec, to koniec – niemal warknął.

Tara rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Tego się nie spodziewała. Umknęła wzrokiem na bok i powoli stanęła na nogi. Zgarbiła się nieco, czując się przytłoczona przez ciasny krąg, jaki wokół niej utworzyliśmy.

– Panowanie nad mocami i emocjami są niezbędne. W przeciwnym razie stwarzasz zagrożenie nie tylko dla powodzenia misji, ale też cywili i nas wszystkich. Nie zapominaj, że zawsze mogę odwołać moją zgodę na sprawdzenie, czy nadajesz się na Tytankę i ograniczyć się tylko do zapewnienia ci ochrony przed Deathstroke’iem – oznajmił już spokojniej. – Jest wśród nas przestrzeń na nauczenie się panowania nad mocami, ale pierwszą rzeczą, jaką musisz zrobić, to słuchanie i wykonywanie poleceń. W przeciwnym razie droga wolna, rząd zapewni ci bezpieczeństwo – ciągnął ponurym głosem, wciąż trzymając ręce na klatce piersiowej.

Jego stanowcze słowa wyraźnie zdziwiły Terrę. Jakiś cień skruchy czaił się w jej oczach, chociaż groźba Robina nie wymazała całkowicie dumy z pokonania przeciwnika. 

– Dobra, już się tak nie spinajcie, nikomu nic się nie stało – odparła nonszalancko. – Sami chcieliście pokazu mocy, no to zaprezentowałam. I miałam wszystko pod doskonałą kontrolą – dodała z nutą wyrzutów w głosie.

– Właśnie widzieliśmy – mruknęłam kąśliwie.

Terra zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na mnie przelotnie. 

– Może nie powinniśmy być tacy wymagający dla Terry? – wtrąciła Starfire. – Pokazała swoją wojowniczą stronę, na Okaarze zostałoby to docenione. Kwestia tego, by wyszlifować te umiejętności, a przecież od tego jesteśmy, prawda? – Spojrzała pytająco na Dicka.

– Jak najbardziej, Star – odparł formalnym głosem.

– Dobra, to jak już wszystko jasne, to ja zabieram teraz Terrę na mój trening – oznajmił Beast Boy i poruszył zawadiacko brwiami. – Umiejętność grania na konsoli jest równie ważna, co sprawność fizyczna, no nie, Cybuś? 

– Jasne, jasne – rzucił z uśmiechem, targając włosy zarówno Terrze, jak i Garfieldowi. – To ja przypilnuję dzieciarni.

Pchnął ich w plecy, instynktownie wyczuwając emanujące od Robina napięcie. Gdy tylko zniknęli w wieży, Dick westchnął i złapał się za nasadę nosa.

– Robinie, wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona Kori i położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu.

– Chyba nie zdawałem sobie sprawy, jaka to odpowiedzialność wziąć pod swoje skrzydła kogoś niedoświadczonego – odparł cicho, a przez jego ton przebijały odległe, ale wciąż wyraźne wspomnienia. – I w dodatku tak pyskatego – dodał z cieniem krzywego uśmiechu.

– Myślę, że Terra musi przywyknąć do działania w grupie. Przemawia przez nią wewnętrzny wojownik, który pozwolił jej przeżyć, ale teraz już nie musi radzić sobie sama. Dajmy jej czas i przestrzeń, by się zaaklimatyzowała – stwierdziła łagodnym głosem. 

Naturalna wiara Kori w Tarę nieco temperowała moje negatywne odczucia, jednak wiedziałam, że Star nie była w stanie wyczuć tego, co ja. Może dostrzegała w niej coś więcej, chciała zrozumieć i pomóc, ale to nie zmieniało faktu, że Terra powinna się trochę mniej panoszyć. Zwłaszcza, że była u nas ledwo jeden dzień.

– Szukałeś czegoś na jej temat? – spytałam po chwili ciszy.

– Kilka niepotwierdzonych informacji. A to samo w sobie może popierać jej słowa, że ma powiązanie z królem Markovii, który nie chciałby, żeby ktoś to odkrył i dlatego postarał się o usunięcie danych – odparł i wzruszył ramionami. – Jestem w stanie zrozumieć jej gniew i pewność siebie, ale nie mam zamiaru tego tolerować. Zwłaszcza, że może to nieść ze sobą mniejsze, czy większe zagrożenia. 

– Pokażmy jej, że nam zależy i nauczmy ją, jak żyć w grupie – oznajmiła pocieszająco Kori. – Dajmy jej rodzinę, której nie miała.

*****

Ja już po trzech pierwszych odcinkach Titans. Powiem tak... Zaczęło się od "meh", przeszło przez  "no dobra, niech będzie", a wraz z finałem trzeciego odcinka weszło mocne "WTF" i chęć obejrzenia, co dalej. Możecie dać znać, co sądzicie, wspólnie ponarzekamy na dziury fabularne, głupie rozwiązania, drewnianych aktorów i nieadekwatne soundtracki xD