środa, 17 marca 2021

18. MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

– Przypomina mi to trochę czasy, gdy działaliśmy we dwójkę – oznajmił ni stąd, ni zowąd Robin.

– Tyle, że wtedy nie byliśmy ścigani – odparłam z przekąsem, spuszczając głowę nieco niżej.

– Punkt dla ciebie – mruknął.

Przeszliśmy przez pasy i skręciliśmy w praktycznie pustą ulicę. Specjalnie wybraliśmy wieczorne godziny, by uniknąć największego tłoku. Donna zapewniła, że może załatwiać nam zakupy tak długo, jak będziemy się ukrywać, ale razem z Dickiem i Victorem stwierdziliśmy, że potrzebujemy świeżego powietrza po czterech dniach całkowitego zamknięcia. Współczułam tylko Kori i Garfieldowi, którzy nie mogli zaznać tej przyjemności.

Ze sklepu z elektroniką wyszedł postawny, czarnoskóry mężczyzna. Rozejrzał się na boki i dojrzawszy nas, kiwnął nieznacznie głową.

– No, ptaszki, jak tam zakupy? – rzucił wesoło, gdy się zrównaliśmy. – Nie zgadniecie, co kupiłem. – Podniósł torbę, przez którą prześwitywał karton i uśmiechnął się szeroko.

– Nie żartuj sobie – sapnął Robin. – Konsola?

– Bingo!

– Mieliśmy ograniczyć się do niezbędnych wydatków. Nie powinniśmy nawet wychodzić – zaczął swoją reprymendę Robin. – I to, że nie korzystamy z żadnych kart nie gwarantuje, że nas nie namierzą.

– Prędzej się pozabijamy albo umrzemy z nudów, niż w końcu zdecydujemy się coś zrobić – odparł kąśliwie Victor.

Przewróciłam oczami. Po raz kolejny ta sama, bezowocna dyskusja.

– Ja cię widzę, Rachel – rzucił ostrzegawczo Cyborg, mrużąc praktycznie czarne oczy. – Zobaczymy, kiedy znudzi ci się ta medytacja i przyjdziesz błagać, bym dał ci zagrać.

Tym razem ograniczyłam się do popatrzenia na niego z politowaniem.

– Możemy już wracać? – spytałam.

Przez plecy przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. W głowie zakiełkowało dziwne przeczucie, którego nie umiałam jednoznacznie określić, ale wprawiało mnie w niepokój.

Ruszyliśmy z powrotem na przedmieścia. Zgiełk powoli zanikał. Ubywało ludzi oraz aut, ale podświadomość nieprzerwanie wysyłała mi sygnały ostrzegawcze.

– Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi – wypaliłam w końcu, bo nie dawało mi to spokoju.

Oboje spojrzeli na mnie zaniepokojeni.

– Nie odwracajcie się – polecił cicho Robin.

Cyborg nie zdążył powstrzymać zerknięcia przez ramię. Dick syknął na niego niezadowolony.

– Nikogo nie widzę, ale przez to, że musiałem powyłączać większość funkcji, nie jestem w stanie sprawdzić terenu – oznajmił.

– Jesteś pewna?

Spojrzałam kątem oka na Robina. Szedł luźnym krokiem, ale moje słowa od razu wprowadziły go w tryb czujności, o czym świadczyły niezwykłe skupienie w oczach i narastający niepokój.

– Ja… Uh… – zaczęłam z wahaniem. – Nie wiem. Moje moce mogą ostatnio szwankować – przyznałam, wbijając ręce w kieszenie kurtki.

– Kto mógłby nas śledzić? Czy gdyby poznali naszą lokalizację, nie zrobiliby od razu nalotu? – rzucił Victor.

– Może udziela mi się zmęczenie – mruknęłam.

Czułam, że nie powinnam ignorować podświadomości. Do tej pory mnie nie zawodziła, ale postanowiłam uciszyć niejasne obawy ze względu na ostatnie wydarzenia.

Robin poprowadził nas do mieszkania okrężną drogą, klucząc między budynkami. Uczucie w pewnym momencie zniknęło. Przemknęliśmy przez niewielki hol i wspięliśmy się po schodach na ostatnie, czwarte piętro. Robin zapukał w ustalony sposób i Kori otwarła nam drzwi. Wszystko to względy bezpieczeństwa, jak mawiał lider.

Postanowiłam poszukać chociaż chwili spokoju w sypialni. Musiałam odpocząć. Odcinanie się od intensywnych emocji członków drużyny przychodziło mi z coraz większym trudem, w dodatku ciągłe napięcie nie pomagało w radzeniu sobie z moimi własnymi.

Rzuciłam kurtkę na fotel i opadłam bez sił na łóżko. Sen pochłonął mnie niebywale szybko.

 

 Obudziłam się z walącym sercem. Poderwałam się gwałtownie do góry. Było ciemno i cicho. Nic się nie działo, a jednak od środka zjadał mnie ogromny niepokój. I nie było to spowodowane koszmarem.

– Przyjaciółko, wszystko w porządku? – spytała zaspanym głosem Kori.

Utkwiłam spojrzenie w jej połyskujących oczach. Nie, nie było w porządku, ale nie potrafiłam stwierdzić, co konkretnie. Co tak usilnie chciała przekazać mi moja podświadomość?

Odrzuciłam kołdrę i wstałam.

– Śpij, nic się nie dzieje – odparłam uspokajająco.

Star przyglądała mi się przez chwilę, ale ostatecznie opadła z powrotem na materac.

Wymknęłam się po cichu do salonu. Serce powoli się uspokajało, jednak myśli wciąż galopowały i nie zamierzały przestać.

– Co się dzieje? – wyszeptałam.

Ścisnęłam nasadę nosa, próbując się skupić. Czy coś nam zagrażało? Powinnam obudzić resztę? A może to była tylko moja paranoja?

Sięgnęłam po kubek, by nalać sobie wody.

– Raven?

Drgnęłam. Stłumiłam krzyk, ale naczynie wysunęło mi się z dłoni. Roztrzaskało się na podłodze z przeraźliwym hukiem. Obróciłam się.

Robin przeskoczył przez oparcie kanapy i podszedł do mnie powoli.

– Nie musisz się tak czaić – syknęłam.

– Czemu nie śpisz? – wyszeptał, jakbym właśnie nie narobiła hałasu.

– Mam jakieś nieprzyjemne przeczucie… – przyznałam, również bezsensownie zniżając ton. – Że coś nam grozi…

– Nie musicie tak szeptać – powiedział teatralnie ściszonym głosem Victor. – I tak obudziliście połowę piętra – kontynuował tym samym, prześmiewczym tonem.

Wstał z dmuchanego materaca, który leżał na podłodze. Równocześnie z sypialni wychyliła się zaciekawiona Starfire.

– Nie ważne – machnął na niego Robin. – Raven, możesz konkretniej? Co nam grozi? Kto? – mówił z naciskiem.

Popatrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi.

Nie miałam ich.

– Nie jestem jasnowidzką – odparłam kąśliwie. – Nie wiem, co dokładnie, po prostu czuję, że…

Przerwał mi trzask szkła. Szyba w kuchni rozprysła się na milion kawałków. Na podłogę upadło coś małego. Zaraz potem posypały się kolejne okna. Metalowe odgłosy przetoczyły się po mieszkaniu.

– Granaty! – wydarł się Cyborg.

– Uciekajcie! – nakazałam, otwierając portal na zewnątrz.

Pchnęłam Robina w jego stronę. Cyborg złapał Garfielda i zniknął razem ze Starfire.

Chwyciłam wszystkie granaty. Otoczyłam je najgrubszą bańką, na jaką było mnie stać.

Eksplodowały oślepiającym światłem. Ogień wypełnił kulę. Drugi huk rozległ się tuż obok. Fala gorąca pchnęła mnie na ścianę. Świat zawirował.

Pominęłam granat.

Cała koncentracja uciekła wraz z powietrzem uchodzącym z moich płuc. Ogień strawił bańkę i wystrzelił na wszystkie strony.

Zdołałam przemienić się w kruka. Przeleciałam przez rozerwaną ścianę na zewnątrz. Wylądowałam obok zastygłych w bezruchu Tytanów i upadłam na kolana.

– Tam są ludzie! – krzyknęła Star. – Musimy im pomóc!

Nie byłam w stanie się podnieść. Czułam, jakby moje ciało rozrywano na kawałki. Jakby trawił je ogień. Co ja najlepszego zrobiłam?

Ktoś mnie podniósł. Świat wirował mi przed oczami.

– Ja… – wycharczałam. – N-nie utrzymałam… Przeoczyłam – mamrotałam, wpatrując się w buchający ogień.

– Raven, musisz się skupić – powiedział stanowczo Robin, trzymając mnie za ramiona. – Musimy pomóc tym ludziom.

Ścisnął mnie mocniej za rękę. Pokręciłam głową. Musiałam się skupić. Musiałam pomóc. To było najważniejsze. Oprzytomniałam.

– Nie pakujcie się w ogień! Ewakuujcie wszystkich – komenderował Dick. – Raven, Kori. Jesteście najodporniejsze. Uwolnijcie ludzi, ale tak, żebyście same nie potrzebowały pomocy – rzucił i pobiegł pędem do budynku.

Ludzie wybiegali się w panice. Nie patrząc na nikogo, rozpychali się i wpadali na siebie, wzajemnie się taranując.

Zebrałam resztki koncentracji. Dwa ostatnie piętra były trawione przez ogień. Wyczuwałam niewyraźne aury kilkunastu ludzi.

– Starfire, musimy przedostać się na samą górę – oznajmiłam i wzbiłam się w powietrze. – Zajmij się tamtą stroną. – Wskazałam na przeciwny koniec budynku, gdzie płomienie nie strzelały jeszcze z okien.

Zamieniłam się w astralnego kruka i wleciałam w sam środek pożaru. Otoczyła mnie krwista poświata i gęsty dym, przez które ledwo widziałam. Część ścian dosłownie zdmuchnęło. Wybuch przebił podłogę na wylot. Modliłam się tylko, by jakaś instalacja nie postanowiła wysadzić wszystkiego razem z fundamentami.

Przeniknęłam przez ścianę i wparowałam do kolejnego mieszkania. Byłam praktycznie ślepa. Musiałam zdać się na szósty zmysł.

Przebiłam się przez buchające płomienie. Ledwo dostrzegłam dwójkę przytulonych do siebie ludzi. Przecięłam pokój i bez wahania wchłonęłam ich do wnętrza emanacji. Wyleciałam przez ścianę i poszybowałam w stronę przybyłych służb. Minęłam biegnących do środka strażaków, zawisłam obok karetki i jak najdelikatniej opuściłam ludzi na ziemię. Ratownicy błyskawicznie do nich dopadli i chyba chcieli mnie o coś zapytać, ale już zawróciłam ku budynkowi.

Zlokalizowałam ostatnią osobę na najwyższym piętrze. Wleciałam w ścianę i nie zatrzymując się, zabrałam ze sobą nieprzytomną kobietę. Ją także oddałam w ręce ratowników i przemieniłam się w ludzką formę.

Dostrzegałam wokół siebie migające, kolorowe światła i biegających w pośpiechu ludzi. Dźwięki zlewały się w jedną masę. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim wyłapałam nieufne spojrzenia policjantów. Wahali się. Byliśmy ścigani i mieli obowiązek nas aresztować.

Odpędziłam rozpraszające myśli. Przymknęłam oczy. Wyczuwałam pozostałych Tytanów na niższych piętrach. W środku wciąż pozostało parę osób.

Nagle ktoś mnie dotknął. Otwarłam oczy. Ratowniczka o coś mnie pytała, ale dostrzegałam wyłącznie ruch jej warg. Pokręciłam tylko głową i ruszyłam w stronę budynku.

Star wypadła przez okno z dwójką dzieci na rękach. Płomienie wyciągnęły za nią swoje macki, ale zdążyła uciec. Wylądowała obok mnie.

Robin wyprowadził kobietę, zaraz za nim wypadł Beast Boy z niemowlęciem na rękach.

Ruszyłyśmy w ich stronę.

Nagle światło stało się jeszcze intensywniejsze. Ogień na moment wycofał się do wnętrza budynku, by momentalnie eksplodować. Gorący podmuch rozsadził szyby. Kula ognia wystrzeliła do góry.

Rzuciłyśmy się na ziemię.

Podłoże zatrzęsło się. Huk przeciął powietrze.

Poderwałam się na nogi. Falujące języki ognia zlewały się w oślepiającą kulę.

– Gdzie są pozostali? – Star rozglądała się gorączkowo. – Przed chwilą tam stali! – stęknęła z rozpaczą.

Rzuciła się do przodu. Przepchała się między  biegającymi w jeszcze większym popłochu strażakami.

– Robin! – Próbowała przekrzyczeć hałas.

Strażacy nie nadążali z rozwijaniem węży. Wzywano kolejne jednostki. Ratownicy odciągali ludzi powalonych przez falę żaru.

Stałam pośrodku tego Armagedonu, próbując zlokalizować Tytanów. Było zbyt głośno. Zbyt tłoczno.

Przemknęłam przed grupą strażaków. Minęłam wóz. Zobaczyłam Robina i Garfielda. Byli cali.

– Gdzie jest Victor? – Starfire dopadła do nich z drugiej strony.

 Złapała chłopaków za ramiona. Skrzywili się.

– On… Nie wyszedł przed nami? – odparł Garfield.

Rozszerzył oczy w przerażeniu. Obrócił się w stronę pochłoniętego ogniem wejścia.

– Nawet się nie waż – warknął Robin i przytrzymał go za ramię. – Raven? Możesz go wyczuć?

– Za dużo ludzi. Mogę sprawdzić budynek – odparłam.

– X’hal!– krzyknęła zdumiona Kori, wskazując na coś ręką. – Patrzcie!

Spojrzeliśmy w stronę rozsadzonego wejścia. Sylwetka Cyborga zamajaczyła pomiędzy płomieniami. Skulił się i zaszarżował w ścianę ognia. Przebił się, przetoczył po ziemi i znieruchomiał.

Dopadliśmy do niego. Przepchaliśmy się przed ratownikami. Cyborg trzymał w objęciach strażaka. Od metalowych powierzchni bił żar.

– Odsuńcie się – poleciłam.

Robin powstrzymał nadbiegających ratowników.

Victor poruszył się. Syknął i odchylił głowę na bok. Ludzki fragment twarzy pokrył się ogromnymi, brunatnymi bąblami.

– Jeszcze jeden – wymamrotał.

Poruszył się, zsuwając z siebie nieprzytomnego strażaka. Przyklękłam, by sprawdzić jego stan.

– Poczekaj – poleciłam, gdy Cyborg chciał wstać. – Zaraz zajmę się twoimi ranami.

– Został jeszcze jeden – powtórzył bardziej stanowczo, ignorując mnie.

– Cyborg, nie wejdziesz tam – oświadczył twardo Robin.

Victor podniósł się do siadu.

Przysunęłam dłonie do jego okrutnie poparzonej twarzy. Poczułam na własnej skórze powalający, napływający falami żar. Przeminął równie szybko, jak pęcherze na ciele Cyborga.

– Zostawiłem go w osłonie. Muszę po niego wrócić. – Nie dawał za wygraną.

– Ja po niego pójdę – oznajmiłam, kończąc uleczanie go.

Poderwałam się na nogi. Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, zamieniłam się w kruka.

Ponownie zatopiłam się w wijące się płomienie. Otoczyły mnie trzaski, dym i krwista poświata. Do świadomości napłynęły nieprzyjemne obrazy piekła. Odpędziłam je. Nie mogłam dać się rozproszyć.

Przeszukiwałam piętro po piętrze. Przecinałam zawalone kondygnacje wzdłuż i wszerz. Wybuch rozniósł wszystko w pył. Ogień rozlewał się po każdej dostępnej powierzchni.

Wleciałam niżej przez dziurę w suficie. Zaczynałam się irytować. Nikogo nie było. Zostały tylko dwa piętra.

Przecięłam korytarz. Rozglądałam się na boki. Wszystko tonęło w czerwieni. Zatrzymałam się. Po lewej mignęło mi niebieskie światło. Wleciałam do pokoju.

W kącie połyskiwała dziwna, metaliczna powierzchnia. Płomienie trzymały się od niej z daleka.

We wnętrzu kopuły wyczułam człowieka. Wleciałam do środka i zabrałam strażaka. W końcu mogłam opuścić budynek.

Przeniknęłam przez ścianę i zamarłam.

Tytani przylgnęli do siebie plecami, otoczeni przez żołnierzy. Jeden z nich wskazał na mnie. Część luf błyskawicznie się uniosła.

Opadłam powoli między pancerne wozy. Za policyjną barierą tłoczyli się reporterzy z kamerzystami. Wszystkie obiektywy skupiły się na nas. Ewakuowani ludzie i pracownicy służby również przyglądali się z zaintrygowaniem.  

Żołnierze patrzyli na mnie ze strachem. Napinali wszystkie mięśnie, gotowi oddać strzał.

Spojrzałam na Tytanów, którzy tkwili w bezruchu pod gradem tańczących na ich ciałach zielonych punkcików. Cyborg przewieszony przez ramię zdezorientowanej Starfire, Robin uważnie lustrujący otoczenie i Beast Boy, który wyglądał, jakby miał ochotę rzucić się żołnierzom do gardeł.

– Nie ruszaj się! – krzyknął jeden z mężczyzn, ledwie ukrywając drganie głosu.

Rozpostarłam ostrożnie skrzydła. Musiałam wypuścić strażaka. Opuściłam go delikatnie na ziemię.

Żołnierze drgnęli. Usłyszałam metaliczny szczęk. Pocisk przeciął astralną emanację.

– Ej! – wydarł się Robin.

Rzucił się do przodu, ale powstrzymał go ostrzegawczy ruch karabinów.

– Nie dałem rozkazu na otwarcie ognia! – warknął głównodowodzący.

Przybrałam ludzką formę. Powoli wysunęłam ręce spod peleryny i uniosłam je do góry.

– On potrzebuje pomocy – powiedziałam głośno, wskazując na leżącego u moich stóp strażaka.

Dowódca machnął ręką. Dwóch żołnierzy odniosło ostrożnie mężczyznę.

– Podejdź powoli. Tylko bez żadnych sztuczek – nakazał, przyglądając mi się uważnie.

Zrobiłam pierwszy krok. Dostrzegłam z boku, że drzwi jednego z wozów odsunęły się, ukazując mobilne centrum dowodzenia. Z wnętrza wyłonił się ubrany w płaszcz mężczyzna. Szedł prosto w naszą stronę.

Zrobiłam drugi krok. Lufy podążały za mną powoli. Cichy głosik w mojej głowie podpowiadał, bym teleportowała nas jak najdalej stąd. Wzięłam głęboki oddech. To nie było właściwe. Sama tak powiedziałam. Musieliśmy zmierzyć się z konsekwencjami naszych czynów.

Mężczyzna skinął głową dowódcy, mijając go. Stanął przed żołnierzami w szerokim rozkroku, chwycił klamrę paska i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Na mocy wydanego przez prokuratora listu gończego, aresztujemy was – poinformował nieadekwatnym do potężnej sylwetki, wysokim głosem.

Zrobiłam trzeci krok.

Nagle coś przemknęło ponad nami. Wszyscy zadarli głowy do góry. Wysoko między budynkami krążyły tylko dwa helikoptery. Nic poza tym.

– Nie powinniście przypadkiem poczekać na Ligę!? – Krzyk Donny poniósł się ponad zatłoczonym placem.

Dostrzegliśmy ją dopiero po chwili.

Przemknęła ponownie nad wozami, wylądowała obok mnie i sadząc z rozpędu ogromne kroki, podeszła do mężczyzny. Mina zrzedła mu na widok ubranej w czarny, wzmacniany strój Donny. W dłoni mocno ściskała połyskujące lasso, jakby powstrzymywała się przed jego użyciem. Wydawała się w ogóle nie przejmować skierowanymi ku niej lufami. Posłała nam spojrzenie przepełnione jednocześnie dezaprobatą, jak i mówiące „dajcie mi to załatwić”. Czy to nie ona przypadkiem kazała nam się ujawnić jak najszybciej?

– Tytani podlegają Lidze Sprawiedliwości i jej przedstawiciele powinni być przy zatrzymaniu – oznajmiła chłodnym głosem. – Poza tym, nie zwróciliście uwagi, że właśnie uratowali mnóstwo osób? – Wskazała zamaszystym gestem na płonący budynek.

– Wonder Girl, jak mniemam – rzekł powoli, uważnie jej się przyglądając. – Nie wiem, czy twoja inteligencja jest równie niesamowita, ale czy nie pomyślałaś, że gdyby Tytani nie ukryli się tutaj, może nie doszłoby do pożaru?

Wszyscy spuściliśmy wzrok. Nie „może”. Na pewno. Zwyczajnie jeszcze nie wiedział, że ktoś na nas zapolował.

Pytanie, kto?

– Jesteś przekonana, że wszyscy ludzie wyszli z tego cało? – drążył nieubłaganie.

Każde pytanie odzierało Donnę z pewności siebie. Facet może i zachowywał się chamsko, ale miał rację. Zawaliliśmy na całej linii.

– Jeśli to wszystko, co miałaś do powiedzenia, to grzecznie się odsuń i pozwól nam pracować – rzekł lodowatym głosem, patrząc na nią spod byka.

Donna posłała nam przepraszające spojrzenie. Zrobiła, co mogła, by przeciągnąć czas. Musieliśmy się poddać. Nie mogliśmy  czekać na Ligę. Może w ogóle nie mieli zamiaru się pojawić? Może to miał być ich sposób ukarania nas? Zostawienie zupełnie samych, byśmy radzili sobie jak dorośli? Tego przecież chcieliśmy…

– Puk puk! – rozległo się jakby znikąd.

Tego akcentu nie dało się pomylić.

Obok nas buchnęły kłęby dymu. Żołnierze błyskawicznie skierowali lufy w stronę chmury.

– No, dzieciaki, narobiliście sobie kłopotów – rzucił John, wyłoniwszy się z rzednącego dymu. – I wcale nie mam na myśli  tego wesołego pościgu – dodał prześmiewczo, wskazując szerokim gestem rąk otoczenie. – Oderwaliście nietoperza od łowów.

Chmura opadła, ukazując stojących za Constantinem Batmana oraz Wonder Woman. Żadne z nich nie miało zadowolonej miny.

– Zabieramy ich ze sobą – oznajmił chłodno Batman.

Starł kciukiem krew z rozciętej wargi i powiódł wokoło wzrokiem, jakby czekał na ofiarę.

– Nie ma żadnych powodów, by Liga dokonywała zatrzymania – odparł mężczyzna, wychodząc do przodu. – O ile to w ogóle zatrzymanie – dodał i uśmiechnął się ironicznie.

– Najwyraźniej nie jest pan na tyle ważny, panie Green, by otrzymać od prokuratora informację, że Młodzi Tytani mają być przetransportowani prosto do Hali Sprawiedliwości zaraz po znalezieniu – rzekła Wonder Woman nietypowym dla niej, lodowatym głosem.

Mężczyzna zacisnął mocniej szczęki. Wydął wargi do przodu, popatrzył na nas z niechęcią i wbił ręce w kieszenie płaszcza. Rozważał przez chwilę jej słowa.

– Zwijajcie się, szkoda na nich czasu – wycedził głośno.

Dowódca oddziału nakazał gestem opuszczenie luf. Żołnierze wykonali polecenie z ociąganiem i zaczęli powoli się wycofywać.

Podeszłam do Tytanów. Staliśmy w milczeniu, spoglądając na siebie raz za razem. Każdemu w głowie kotłowało się od pytań i niepewności, co nas czekało. Donna trzymała się na uboczu, ale wyglądała, jakby chciała odlecieć. Obróciła się na pięcia i już miała się wzbić w powietrze…

– Ty też idziesz z nami – oznajmiła chłodno Wonder Woman.

Donna wykrzywiła twarz w niezadowoleniu, ale posłusznie do nas podeszła. Założyła ręce na klatce piersiowej i miotała dookoła piorunami z oczu.

– Na waszym miejscu nie cieszyłbym się, że to nie oni was zgarniają – oznajmił wesoło John. – Oj, wcale bym się nie cieszył. Raczej bym uciekał, a to akurat wychodzi wam całkiem dobrze – dodał, wetknął w usta papierosa i puścił nam oko.

 

 Siedzieliśmy wciśnięci w krzesła przy jednym z ramion zakrzywionego stołu. Donna usadowiła się zaraz obok, ale wydawała się zupełnie nieobecna. Batman stał niewzruszenie u jego szczytu. Naprzeciwko nas, praktycznie całą długość zajmowali członkowie Ligi, a na samym końcu przedstawiciele organów ścigania.

Pogrążałam się coraz głębiej w czarnych myślach, poczuciu winy i spirali pytań. W momencie, gdy mieliśmy zmierzyć się z konsekwencjami, cała pewność siebie wyparowała. Pożar budynku tylko wszystko pogorszył. Nie miałam pojęcia, czy udało się wszystkich uratować, ale miałam przeczucie, że nie. Że kolejne niewinne osoby zginęły.

Przeze mnie.

Przez moją nieuwagę. Dekoncentrację. Gdybym nie pominęła tego granatu… Moglibyśmy się ujawnić w mniej spektakularny sposób. Może miałoby to łagodzący wpływ na karę, a w tej sytuacji mieliśmy na sumieniu także stworzenie zagrożenia dla życia cywili.

Odpuściłam rozmyślanie nad tym, kto to zrobił. Mieliśmy znacznie większy problem nad głową. Przed oczami przeszła mi nieprzyjemna wizja, że o złapaniu sprawcy będziemy marzyć zza więziennych krat, o ile wsadzeni tam przez nas przestępcy nie rozerwaliby nas na strzępy zaraz po wejściu.

Powróciłam świadomością do rzeczywistości.

Tkwiliśmy w ciszy od momentu przybycia Ligi. Milczeliśmy przez całą podróż do Hali Sprawiedliwości w Waszyngtonie, prowadzenie ciągiem korytarzy niczym na ścięcie i dłużące się minuty w sali obrad. Każdy pogrążony we własnych myślach, wątpliwościach, pytaniach. Przyparci do muru. Niepewni, zirytowani, przestraszeni.

I ja w środku tego wszystkiego, rozdarta na pół. Wiedziałam, że musieliśmy ponieść konsekwencje, ale jednocześnie chciałam, by wszystko uszło nam na sucho. Byśmy mogli już odetchnąć, a zwłaszcza Starfire, która siedziała zesztywniała obok Robina i wpatrywała się tępo w blat. Czekanie na tyradę Batmana tylko jeszcze bardziej szargało nasze nerwy. Trzymali nas w niepewności. Chcieli, byśmy poczuli się winni i szło im to wyśmienicie.

Robin zaczął bębnić palcami w podłokietnik. Miałam wrażenie, jakby ledwo powstrzymywał się przed zerwaniem się z krzesła i wykrzyczeniem wszystkiego, co tłumił w środku. Jednak siedział cicho z kamienną twarzą. Czekał.

Jeden raz już wykazaliśmy się niedojrzałością. Tym razem musieliśmy być cierpliwi. Musieliśmy pokazać, że potrafiliśmy zachować się dorośle.

Batman powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Nikt nie chciał się poruszyć, by nie wydać chociażby szmeru. W końcu przerwał przytłaczającą, wręcz przerażającą ciszę. Osiągnął swój zamiar. Jego głos potoczył się po sali niczym grzmot, chociaż był lodowaty i opanowany. Nie pozwoliłby sobie na krzyk.

– Egzekwujemy prawo. Nie stoimy ponad nim – podjął. – Nie chcecie być traktowani jak dzieci, ale gdy należy wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, uciekacie. Wszyscy musimy liczyć się z konsekwencjami naszych działań – rzucił dosadnie, uciszając wzrokiem Robina, który chciał coś wtrącić. – Popełniliście przestępstwo i tak jak każdy powinniście być sądzeni.

Słowo „przestępstwo” uderzyło nas prosto w twarz i prawie znokautowało. Ktoś musiał powiedzieć to wprost. Popełniliśmy przestępstwo. My, Młodzi Tytani, którzy mieli egzekwować prawo tam, gdzie sądy i policja nie potrafiły sobie poradzić.

 – W czasie, gdy się ukrywaliście, doszliśmy do porozumienia – kontynuował. – Do tej pory mieliście zbyt dużo swobody i wasza działalność nie była dostatecznie dobrze kontrolowana. W związku z tym zgodziliśmy się na wprowadzenie dokumentu, który reguluje tę kwestię. Panie Wellington – zwrócił się do grupy przedstawicieli siedzących z tyłu.

Mężczyzna w okularach i z idealnie zaczesanymi włosami sięgnął pod blat. Wyciągnął teczkę i wydobył z niej pakiet bindowanych kartek. Podał ją Batmanowi. Ten skinął głową w podziękowaniu i oparł opuszki palców na całkowicie białej okładce.

Wszyscy wgapialiśmy się w gruby dokument. Czułam narastające niepokój i irytację Robina. Przestał wybijać rytm i ścisnął mocniej podłokietnik. Czyżby wiedział, co się szykowało?

– Ten dokument szczegółowo opisuje, w jaki sposób będzie od teraz regulowana działalność bohaterów – oświadczył obojętnym głosem. – Macie dwie opcje. Albo zgadzanie się na warunki i działacie zgodnie z nimi – zrobił pauzę i przypatrzył się każdemu z nas uważnie. – Albo traficie przed sąd stanu Kalifornia i nikt nie zagwarantuje, że dotychczasowa walka z przestępczością załagodzi wyrok.

Zdrętwieliśmy.

Utkwiliśmy niedowierzające spojrzenia w Batmanie, jakby sprawdzając, czy nie żartował. Stał wyprostowany, jak zwykle śmiertelnie poważny i… niezadowolony? Nie dawał po sobie poznać jakichkolwiek emocji, ale wyraźnie to czułam. Nie podobało mu się to, co rzekomo wspólnie opracowali.

Popatrzyłam na pozostałych Tytanów. Zgodnie obróciliśmy się ku sobie i miotaliśmy na około niemymi pytaniami. Starfire złapała Robina za dłoń i ścisnęła tak mocno, że lider aż się skrzywił. Wszyscy zawiesiliśmy pełne niepewności spojrzenia właśnie na nim. Czekaliśmy na jego ruch, czego prawdziwie mu współczułam. Miał najgorszą robotę do wykonania.

– Dwa pytania – odezwał się w końcu, odchrząknąwszy. – Powiedziałeś, że dokument dotyczy działalności bohaterów – powiedział opanowanym głosem, akcentując ostatnie słowo. – Wszystkich?

Atmosfera w sali momentalnie zgęstniała. Członkowie Ligi wymienili znaczące spojrzenia, a ostatecznie utkwili je w Batmanie, który wciąż stał niewzruszony.

– Tak, wszystkich – odparł dobitnie. 

Popatrzyliśmy na siebie z jeszcze większym niedowierzaniem.

– Wkopaliśmy Ligę? – wymamrotał Beast Boy, unosząc wysoko brwi.

– Regulacje dotyczące Ligi Sprawiedliwości również zostały dopracowane. Od teraz będzie… – urwał mężczyzna siedzący z tyłu, by poszukać właściwego słowa. – Bardziej przejrzysta.

– Drugie pytanie – powiedział głośno Robin, zbywając komentarz. – Mamy bezkrytycznie zgodzić się na przedstawione warunki, czy po zapoznaniu się z nimi, będziemy mogli wskazać fragmenty do zmiany?

– Jest to wstępna wersja rozporządzenia – odparł Wellington. – Należy go jeszcze dopracować, ale nie liczcie, że będziecie mogli zmienić wszystko, co wam nie odpowiada – dodał sucho.

Zaniemówiliśmy. Wszyscy skierowali w naszą stronę wyczekujące spojrzenia.

Robin odsunął krzesło z nieprzyjemnym zgrzytem i wyciągnął rękę w stronę Batmana.

– Najpierw musimy się z tym zapoznać i porozmawiać – oznajmił stanowczo.

Batman bez słowa popchnął dokument w naszą stronę.

– Część mieszkalna jest do waszej dyspozycji – odezwała się po raz pierwszy Wonder Woman. – Doprowadźcie się do początku i przedyskutujcie wszystko – dodała, patrząc na nas wymownie.

Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie mieliśmy okazji ogarnąć się po wyciąganiu ludzi z pożaru. A raczej nikt nam na to nie pozwolił.

– Oczywiście nie możecie opuścić Hali Sprawiedliwości – wtrącił jeden z mężczyzn. – Otrzymacie lokalizatory. Jeśli się teleportujecie lub spróbujecie je dezaktywować, tymczasowa ugoda zostanie zerwana i traficie prosto do więzienia – oznajmił, wskazując na leżące na blacie czarne obręcze.

Myślałam, że nic nie mogło zdziwić nas jeszcze bardziej, a jednak kompletnie osłupieliśmy. Starfire spuściła głowę całkowicie zrezygnowana. Beast Boy wyglądał, jakby chciał zerwać się z krzesła, a Victor uniósł tylko brwi w bezgranicznym zdumieniu.

W tym momencie znokautował nas fakt, jak okropnym pomysłem była ucieczka. Gdyby nie to, może wszystko już by się skończyło.

Ubrany w garnitur mężczyzna podszedł do nas z metalowymi bransoletami i popatrzył wyczekująco.

– Donna, pójdziesz ze mną – oznajmiła nagle Wonder Woman, wstając.

Troy popatrzyła na nią pytająco. Widząc stanowczość kobiety, odsunęła z ociąganiem krzesło, posłała nam przepraszająco-pokrzepiające spojrzenie i opuściła salę przepełniona niepewnością.

Nikt z nas nie chciał wstać pierwszy. Starfire jednocześnie wystraszona, wściekła i kompletnie przybita przylgnęła do oparcia. Beast Boy i Victor, w których wrzała chęć buntu wyglądali, jakby prędzej mieli go zaatakować, niż dać się zakuć. Ja z mnóstwem wątpliwości, wyrzutów sumienia i niezdecydowaniem patrzyłam tylko tępo przed siebie. A Robin…

Robin posłusznie wyciągnął przed siebie rękę. Mężczyzna zatrzasnął na niej bransoletkę. Metaliczny klik rozdarł martwą ciszę. Dick spojrzał na nas przez ramię, zachęcając do wstania.

Z ociąganiem wykonaliśmy nieme polecenie. Może i nie były to kajdany, ale tak właśnie się czuliśmy. Jakby związywali nam ręce i zabierali wolność.

Starfire ponownie zalała fala traumatycznych wspomnień. Obawiałam się, by nie przejęły one kontroli, przyprawiając nas o kolejne problemy. Ręka jej drgała, gdy trzymała ją wysuniętą przed siebie.

Beast Boy obnażył kły na niewzruszonego mężczyznę.

Cyborg skrzywił się, gdy obręcz zatrzasnęła się niemal na styk. Otwarł usta, ale ugryzł się w język i odszedł bez słowa.

Podeszłam jako ostatnia. Wpatrywałam się, jak połyskująca, solidna obręcz nieuchronnie zbliżała się do mojego nadgarstka. Miałam ochotę cofnąć rękę. Czułam napływającą do niej energię. Jednocześnie z dźwiękiem mojego westchnięcia, rozległo się kliknięcie. Bransoletka zatrzasnęła się, przyprawiając mnie o niekomfortowe poczucie zamknięcia. Nie potrafiłam zignorować uwierania metalu, zupełnie, jakby w moje ciało wbijały się kraty niemożliwie małej klatki. Niczym ptak obijający się w panice o ściany ciasnego, ciemnego pudełka.

Stanęliśmy blisko siebie. Pomimo otaczającej nas ogromnej przestrzeni, czuliśmy się ściśnięci i osaczeni. Spojrzenia, od współczujących, przez oskarżycielskie i  obojętne, na złośliwie usatysfakcjonowanych kończąc, wypalały w nas dziury, odzierając z pewności siebie i resztek dumy.

– Chodźcie – mruknął Robin.

Nawet w jego głosie przebijała rezygnacja. On, zawsze najbardziej  zdeterminowany, pewny siebie i wierzący, że z każdej sytuacji było jakieś wyjście. Swoista latarnia morska, która przygasła, a razem z nią nasza nadzieja.

  *****

Bez zbędnego przeciągania: odświeżony, o niebo lepszy wygląd bloga to sprawka Aris, której bardzo dziękuję za stworzenie dla mnie szablonu <3

 

środa, 3 marca 2021

ONESHOT


PROSTO DO PIEKŁA

 Na początku były tylko nieprzenikniona ciemność i miażdżąca cisza. A potem znikąd nastała jasność. Pojawiła się nieoczekiwanie, po czasie, którego nie dało się zdefiniować. On wcale nie istniał.

Rzeczywistość utonęła w krwistoczerwonym blasku. Gdzieś w tym nieskończonym oceanie pojawiła się czarna, nieuchwytna sylwetka. W jednym momencie cała czerwień popłynęła ku niej i buchnęła ogromnymi płomieniami, dławiąc uwięzionego w środku kruka.

Nagle ogniste języki opadły. Jasność na powrót utonęła w mroku. Sylwetka kruka zlewała się z nim praktycznie całkowicie, tworząc jedną całość.

Mogły minąć sekundy. Mogły to być milenia. Z przerażającej ciszy zaczęły wyłaniać się równie potworne krzyki. Rozdzierające, męczeńskie krzyki.

Kruk poruszył się niespokojnie. Otaczający go mrok zafalował i zaczął napływać ku niemu. Smoliste macki oplotły wątłą sylwetkę ptaka, który powoli rósł, jakby karmiąc się ciemnością.

Krzyki narastały. Niewidoczna bariera, zza której dochodziły, zanikała.

Kruk poruszył niepewnie skrzydłami. Zakrakał, ale jego przeraźliwy głos utonął w cierpiętniczym, przygniatającym zawodzeniu.  Wygiął się w tył, rozpościerając kończyny na kształt krzyża.

I czerń zapadła się do środka.

Wszystko zniknęło. Z nicości wyłonił się inny świat. Buchające spomiędzy skał płomienie, krwistoczerwona kopuła, rozpościerająca się ponad martwym, przerażającym pustkowiem, a pomiędzy tym wszystkim wątła, skulona postać. Jej biała peleryna kontrastowała z brudem, rozkładem i mrokiem otoczenia, niczym światło latarni morskiej w najciemniejszą noc.

Dziewczyna zamarła w bezruchu, zbyt przerażona, by nawet oddychać. Nie mogła wydać najcichszego szmeru. Była pewna jednego: nie mogła zdradzić swojego położenia. Nie powinno jej tam być. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, groziłoby jej niebezpieczeństwo. Śmiertelne niebezpieczeństwo.

Tkwiła więc wtulona w spękane od żaru podłoże. W głowie miała kompletną pustkę. Wszystko wypełniało przerażenie i niezrozumiałe poczucie winy. Zrobiła coś strasznego, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, co konkretnie. Uchwyciła się tej nieprzyjemnej myśli, która mogła pomóc jej w zrozumieniu kim była i czemu się tu znalazła.

Przysłuchiwała się cierpiętniczym krzykom dochodzącym z każdej strony. Wrzynały się w świadomość, wywołując przy tym palący ból w całym ciele. Rzeczywistość przygniatała ją i wtłaczała do jej umysłu jedynie nieogarnione cierpienie. Zebrała resztki sił i podniosła się na rękach. Odgarnęła splątane, pokryte kurzem fioletowe włosy i skupiła wzrok na poharatanych dłoniach.

Nie chciała patrzeć na ten okropny świat. Nie chciała tu być. Nie chciała żyć.

– Powstań!

Dudniący, przyprawiający o ciarki głos wydobywał się jakby znikąd, ale jego potęga była aż namacalna.

Dziewczyna rozwarła szeroko oczy. Wstała powoli, ledwo trzymając się na nogach.

– Powstań i popatrz na swoje królestwo! To ledwie jeden marny świat z nieskończenie wielu we Wszechświecie, które będą należeć do nas! Wszyscy ukorzą się przed Trygonem Straszliwym i jego córką Raven!

Na krwistym sklepieniu zajaśniały dwie pary żółtych oczu. Patrzyły prosto na wątłe ciało dziewczynki, która wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana.

– Wkrótce dowiesz się, że prawdziwa potęga nie przewiduje litości dla żadnych śmiertelników.

Oczy zwęziły się groźnie i zniknęły.

Wpatrywała się tępo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były. Nie rozumiała, co właśnie się wydarzyło. Czy ten ktoś właśnie nazwał się jej ojcem? Raven? Czy właśnie tak miała na imię? O czym mówił Trygon?

Z bezsilności łzy napłynęły jej do oczu. Upadła na kolana i skuliła się. Ubrudzona peleryna spowiła jej drżące ciało, jakby chciała ukryć dziewczynę przed okropnym światem.

– Raven!

Podskoczyła na dźwięk imienia, ale nie podniosła się. Zamarła i nasłuchiwała w przerażeniu.

Ten głos… był zupełnie inny. Bez cienia gniewu i wyższości. To jedno słowo, wypowiedziane w tak łagodny sposób przyprawił ją o dziwny spokój. Miała wrażenie, że rozpoznawała ten głos…

– Raven!

Tym razem głos był znacznie bliżej. Pojawiła się w nim nieopisana ulga. Niespodziewanie całe wszechogarniające cierpienie zniknęło. W głowie dziewczyny pojawiły się zamazane, ale jednoznacznie szczęśliwe wspomnienia.

Tuż przy niej rozległy się kroki. Jednocześnie chciała uciekać i pozostać bez ruchu, jakby miało uczynić ją to niewidzialną.

– Raven?

Zapewniająca bezpieczeństwo peleryna uniosła się. Chciała wyszarpać ją z powrotem i rzucić się do biegu, ale zamarła z oczami utkwionymi w czarnowłosym chłopaku. Była pewna, że doskonale go znała, ale nie potrafiła sobie zupełnie nic o nim przypomnieć.

– Czemu? Kim jesteś? – wyszeptała zdławionym głosem.

Wstała. Nie potrafiła określić, jakie miał zamiary. Huczało jej w głowie od nadmiaru emocji.

– Nie bój się. Jestem tu, by cię uratować – oznajmił uspokajająco, pochodząc bliżej.

Rzuciła się do ucieczki. Potknęła się o kamień, ale szybko odzyskała równowagę. Niewiele myśląc doskoczyła do sterty kamieni i wdrapała się na sam szczyt.

– Raven!

Chłopak rzucił się w pogoń. Wspiął się zwinnie na górę i był tuż za nią.

Raven gnała najszybciej jak mogła. Kluczyła między kamiennymi słupami. Musiała zważać na każdy krok. Spojrzała za siebie.

Chłopak już ją doganiał. Ledwo uniknęła zderzenia z przewaloną kolumną i skręciła na kamienne schody.

– Stój! Nie zrobię ci krzywdy! – krzyknął, zrównując się z nią.

Nagle schody przerodziły się w przepaść. Raven odbiła w prawo. Chłopak musiał się zatrzymać, by nie spaść.

Wykorzystała moment przewagi i pognała przed siebie. Płuca paliły ją żywym ogniem, do nozdrzy wdzierał się okropny swąd, a widok przysłaniały pot i łzy.

Zeskoczyła na oślep ze skarpy. Upadła z krzykiem, przeturlała się. Nie patrząc za siebie, pobiegła dalej. Prosto na ścianę.

Za nią rozległy się szybkie kroki. Rozglądała się w panice, ale po jednej stronie była jednolita ściana, a po drugiej ziała przepaść z jeziorem lawy na dnie. Chłopak zbliżał się nieubłaganie. Błądziła wzrokiem na wszystkie strony, aż nagle dostrzegła niewielką szczelinę. Dopadła do niej i wcisnęła się między nagrzane skały.

Wpadła prosto w ślepy zaułek.

Chłopak podszedł do niej, przykucnął i wyciągnął rękę. W drugiej wciąż ściskał pelerynę.

– Proszę, ja tylko… – zaczął łagodnym głosem, wysuwając dłoń w jej stronę.

Raven odpowiedziała kopniakiem w kolano. Chłopak krzyknął i odskoczył do tyłu. Korzystając z okazji, wypadła ze szczeliny, wytargała mu materiał z ręki i rzuciła się w stronę urwiska.

Skoczyła na skałę wystającą ponad bulgoczącą lawę. Z rozpędu przeleciała na następny kamień i następny. Sama nie wierzyła, że udało jej się w całości dotrzeć na drugą stronę. Obróciła się i straciła grunt pod nogami.

Poszybowała głową w dół. Machała w panice rękami, by jakkolwiek się obrócić. Zaryła plecami w pochyłą ścianę. Stoczyła się na sam dół, krzycząc z bólu przy każdym kontakcie ze skałą.

Zatrzymała się na dole. Nie mogła złapać oddechu. Nadludzkim wysiłkiem wstała na nogi, ale kręciło jej się przed oczami.

Chłopak już ją dogonił. Wylądował przed nią z gracją i podszedł do niej powoli.

– Raven, to ja, Robin – powiedział łagodnie i na znak pokoju uniósł ręce przed sobą. – Pamiętasz? – W jego pytaniu krył się nieopisany smutek.

– Zabłądziłam – odparła niepewnie, upadając z braku sił.

– Wiem, ale odnalazłem cię – odparł i przykucnął. – Nie musisz się już więcej bać. Chcę ci pomóc, tylko pozwól mi to zrobić – oznajmił z przyjacielskim uśmiechem i wyciągnął rękę w jej stronę.

Do fioletowych oczu napłynęły łzy. Nic nie rozumiała. Nie wiedziała, co powinna zrobić i komu powinna ufać. Czuła się tak potwornie zagubiona. Spuściła wzrok na dłoń i po chwili przepełnionej napięciem, chwyciła ją. Spojrzała w białe, nieprzezroczyste punkty maski, gdzie powinny znajdywać się oczy.

Nie potrzebowała ich widzieć. W jednej chwili wszystko stało się dla niej jasne. Przejrzała na wylot i dostrzegła w Robinie nadzieję na lepszą przyszłość.

 *****

 Taki tam oneshot napisany z okazji Dnia Fanfików, który odbył się na serwisie TitansGo.pl, jako upamiętnienie uśmiercenia przez Onet masy dobrych blogów. Polecam tam zajrzeć, bo wpadło mnóstwo ciekawych rzeczy, w tym także przekozacki quiz, którym Tytanem jesteś ;) 

PS. Jestem blisko ukończenia 18. rozdziału, także bezpiecznie licząc, w pierwszej połowie marca powinien się on ukazać.