czwartek, 21 marca 2019

1. D(R)ESZCZOWE MIASTO

 Było już ciemno. Gęste chmury spowijały niebo i całkowicie zakrywały księżyc. Chodniki już dawno opustoszały. Nikt z choć odrobiną instynktu samozachowawczego nie przemieszczał się na piechotę po niebezpiecznych dzielnicach Gotham po zmroku.

Stałam na dachu jednego z  wielu starych, podniszczonych budynków. Czekałam. Czekałam, aż zaalarmowany Batman przybędzie na odsiecz mieszkańcom tego mrocznego miasta. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie znowu padać, tak jak przez ostatnie pięć dni mojego pobytu tutaj.

Z oddali dotarł do mnie krótki dźwięk syreny policyjnej. Przeleciałam nad dachami. Przed piętrowym budynkiem stały dwa radiowozy z włączonymi kogutami, które oświetlały fasadę sklepu z bronią.

Przykucnęłam na krawędzi dachu i przyglądałam się policjantom. Ruszyli do drzwi. Nagle z wnętrza budynku rozległa się seria strzałów. Mężczyźni gwałtownie pochylili się do ziemi i wyciągnęli broń. Tym razem ostrożniej podjęli próbę sprawdzenia co dzieje się w środku.

Niespodziewanie, wraz z hukiem tłuczonej szyby, na asfalt wypadła poturbowana postać. Po kilku sekundach w ślady pierwszego, poszło jeszcze dwóch mężczyzn. A zaraz za nami z budynku wyszedł Batman. Wskazał na przestępców, powiedział kilka słów do policjantów i wyciągnął coś z paska. Nakierował urządzenie w stronę budynku obok mnie i po sekundzie znalazł się na dachu, kilka metrów ode mnie. W trakcie jego lotu zdążyłam przylgnąć do zimnej powierzchni, dzięki czemu chyba mnie nie zauważył. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie wiedziałam, jak zacząć.

Wstałam i rozejrzałam się. Ostrożnie ruszyłam za oddalającym się czarnym zarysem postaci w pelerynie.

Podążałam za nim, aż na obrzeża centrum miasta, gdzie niskie budynki graniczyły z wieżowcami i biurowcami. Batman nagle skoczył w uliczkę między dachami. Przyśpieszyłam. Przystanęłam nad krawędzią. Nie widziałam go, więc również zleciałam w dół. Nim zdążyłam zareagować, w moją stronę poleciało kilka pocisków. Jeden rozciął mi rękaw, a dwa pozostałe przecięły pelerynę. A po sekundzie leżałam twarzą w kałuży, z boleśnie wykręconymi do tyłu rękami.

– Myślałaś, że nie zorientuję się, że mnie śledzisz? – rzekł chłodnym, niezwykle niskim głosem.

Uniosłam głowę, by odpowiedzieć, ale Batman pociągnął za kaptur, sprawnie ustawił mnie na nogi i przycisnął do ściany, tak by mógł widzieć moją twarz. Nie wiem ile dojrzał w tym mroku, ale trafnie oszacował mój wiek.

– Skakanie po dachach w trykocie nie jest dla  dzieci. Jeśli zobaczę cię jeszcze raz, odstawię cię na komisariat – sarknął i rzucił coś na ziemię.

Uliczka zatonęła w gęstym dymie. Wzbiłam się ponad mgłę, ale jego już nie było. 

 

 Po spotkaniu z Batmanem krążyłam jeszcze chwilę po mieście, ale deszcz zacinał coraz mocniej, więc teleportowałam się do mojego tymczasowego mieszkania. Stare, zaniedbane dwa malutkie pokoje z aneksem kuchennym i łazienką. Arella mieszkała tu, po tym jak uciekła od rodziny. Gdy pierwszy raz tu weszłam, dostałam ataku kaszlu od grubej warstwy kurzu, która wzbiła się w powietrze po tak długim czasie spoczynku. Teraz wyglądało to całkiem znośnie. Posprzątałam na tyle na ile się dało, ale nie zdołałam naprawić łóżka, czy chociażby wybitych szyb. Dobrze, że było lato i jedyne co mi przeszkadzało, to częsty deszcz, przed którym ochroniłam się, rozwieszając we framugach folię. Niestety, nauczanie na Azarath nie obejmowało szkolenia na złotą rączkę.

Przeszłam do pokoju, w którym na podłodze leżał niezwykle twardy materac. Deski w łóżku były połamane, więc musiałam przenieść się na ziemię. Zdjęłam pelerynę, okryłam się kocem i spróbowałam zasnąć. 

 

 Obudziłam się lekko przemarznięta i zmęczona. Nie spałam długo, do czego byłam przyzwyczajona, ale przez szparę między folią a ścianą bezczelnie wdarły się promienie słońca. Nie było by to aż tak złe, gdyby nie fakt, że padały prosto w moją twarz. Naciągnęłam koc na głowę, by choć jeszcze chwilę poleżeć, ale szybko skończyło mi się świeże powietrze. Najwyraźniej nie dane było mi się w spokoju wyspać. Wstałam i szybko przygotowałam się do wyjścia na miasto. W Gotham City nawet w dzień dokonywano zuchwałych przestępstw, a każde było dla mnie okazją, by porozmawiać z miejscowym bohaterem czy członkami Ligi Sprawiedliwości. 

Niechętnie rozstałam się z peleryną, pod którą czułam się w jakiś dziwny sposób bezpieczna i przebrałam się w ubrania, które dała mi Arella. Były trochę za długie, gdyż matka była ode mnie wyższa, ale przynajmniej nie rzucałam się tak w oczy. Wyszłam z mieszkania bez zamykania drzwi na klucz, ponieważ zamek był wyłamany.

Chodniki w tej części przedmieść w ciągu dnia były całkiem spokojne, ale pomimo tego, gdy w pobliżu nie było nikogo, zamieniłam się w kruka i pofrunęłam ponad dachami. Poczułam się niezwykle wolna w tej formie. Nikt nie zwracał uwagi na czarnego, trochę bardziej wyrośniętego niż zwykle ptaka, a ja mogłam swobodnie obserwować ludzi. Bardzo lubiłam to robić w dzieciństwie. Mimo daru ,,czytania w myślach", często dla zabawy odgadywałam bez pomocy mocy co czują lub myślą mnisi. Podziwiałam, jak nieskrępowanie wyrażają swoje emocje. Może było to dla mnie tak fascynujące, bo sama tak nie potrafiłam. Azar skutecznie nauczyła mnie, jak panować nad uczuciami, tak by nigdy nie spowodowały one jakiegoś nieszczęścia.

Przycupnęłam na krawędzi dachu. Mnóstwo aut toczyło się po trzypasmowej drodze, wywołując przy tym spory hałas, tak inny od ciszy i spokoju Azarath.

Koło mnie usiadł kruk. Spojrzał na mnie bystrymi, czarnymi oczami i rozciągnął ogromne, błyszczące skrzydła, jakby chciał mi się pochwalić. Zakrakał donośnie, obrócił się do mnie ponownie i odleciał, nie ujrzawszy zainteresowania.

Nagle nade mną świsnęło coś znacznie szybszego niż ptak. Dwie postaci, a ponad budynkami także czarny pojazd, zwany potocznie Batplane'm. Widocznie szykowała się jakaś akcja, więc szybko ruszyłam za nimi.

Nim dotarłam nad wybrzeże, znowu zaczęło padać. Kilkaset metrów dalej majaczyła skalista wyspa, na której przebywali najgorsi przestępcy. Więzienie Blackgate było jednym z najpilniej strzeżonych placówek w Stanach. Dwa dni temu widziałam, jak przez niezwykle dobrze obstawiony transport seryjnego mordercy zamknęli część ulic i port. Na pierwszych stronach gazet ukazał się artykuł o wsadzeniu za kratki seryjnego mordercy – Deadshota. Teraz ktoś najwyraźniej próbował się uwolnić.

Z kilkudziesięciu metrów usłyszałam huk, którego nie zagłuszyły nawet przelatujące obok mnie trzy wojskowe helikoptery. Zrobiłam szybki unik przed lecącymi w moją stronę odłamkami pokruszonego betonu i spojrzałam na poczynania trójki bohaterów.

W dachu topornego, niskiego budynku wrastającego w nagą powierzchnię wyspy zionęła spora dziura. Czarnowłosa kobieta podleciała bliżej więzienia, ale została poczęstowana pociskiem z jakiejś brei przypominającej błoto. Nie zdążyła zrobić uniku i bezwładnie poleciała do tyłu, o mały włos nie zaczepiając o wirnik helikoptera. Na dach, z wnętrza budynku wypełzło jeszcze więcej brązowej mazi. Z tej odległości nie byłam pewna, czy to człowiek o nadzwyczajnych umiejętnościach, czy jakiś bezmyślny stwór wyhodowany przez ludzi. Trzy wojskowe helikoptery oraz czarny pojazd zaczęły strzelać. Druga kobieta zawisła w powietrzu, a po chwili otoczyły ją niebieskie iskierki, które zaczęły skupiać się w jej rękach. Poczułam od niej ogromną energię na moment przed tym, gdy wyrzuciła pocisk w stronę potwora, który zmierzał do krawędzi ogromnego budynku. Maź jednak wchłaniała wszystko jak gąbka i zaczęła oddawać ataki ze zdwojoną siłą. Pomimo, że byłam dosyć daleko, również musiałam omijać błotniste pociski, które zablokowały wirniki wszystkich helikopterów, przez co musiały lądować awaryjnie na piaszczystym kawałku wyspy. Z czarnego pojazdu wystrzeliła niebieska wiązka, która rozeszła się niczym błyskawice po powierzchni całego dachu. Stworzenie ryknęło, jakby z bólu. Wściekłość dodała mu sił, bo błyskawicznie przybrał kształt człowieka, naprężył się i skoczył na lśniący od deszczu samolot. Dwie kobiety ruszyły na pomoc, ale pilot stracił panowanie i maszyna zaczęła się obracać, zmierzając ku wystającym z wzburzonej wody skałom. Napastnik, zamiast zlecieć, rozlewał się coraz bardziej, przysłaniając szklaną kopułę pilota. Pojazd o mały włos minął czarodziejkę, ale druga nie miała takiego szczęścia. Zareagowałam błyskawicznie. Przemieniając się w człowieka, jednocześnie teleportowałam się miedzy nią a pędzący samolot i wytworzyłam smolistą barierę. Nim ktokolwiek zdążył się ruszyć, maszyna odbiła się i zapikowała w dół. Po gładkiej powierzchni przemykały kolorowe błyski, które poraziły potwora. Błotnista masa jakby straciła swoją spójność i zaczęła bezwładnie zsuwać się w stronę wody. Nagle pojazd ponownie ruszył do góry z warkotem, a cała maź trafiła do nadstawionej przez czarodziejkę klatki z energii. Sytuacja została opanowana i dopiero teraz uratowana przeze mnie kobieta miała chwilę, by zrozumieć, co się stało.

Zlustrowała mnie zdumiona. Kątem oka dostrzegłam, że czarodziejka zniknęła z klatką w dziurze, a z pojazdu, który wylądował na dachu, wyszedł Batman.

– Kim jesteś? – spytała głośno, walcząc z zacinającym deszczem i wiatrem.

Długa historia, jakby to rzekli mnisi. Lubili tak zaczynać odpowiedzi na moje pytania.

– Mogę wyjaśnić w środku? – zaproponowałam i wskazałam kciukiem za siebie.

Kiwnęła głową i wleciała do więzienia przez dziurę. Stanęłyśmy na zatłoczonym i zawalonym przez gruzy korytarzu. Strażnicy biegali, a alarm wciąż wył, przerywały go tylko komunikaty nadawane przez megafony.

– A więc?

Położyła zwinięte w pięści dłonie na biodrach i przyjrzała mi się badawczo. Przy jej boku połyskiwała zwinięta gładka lina. Po odkrytych,  umięśnionych ramionach spływały kropelki wody.

Odetchnęłam głęboko. Może z nią się uda. Wyglądała przyjaźniej niż zamaskowany nietoperz.

– Możesz mi mówić Raven – zaczęłam. – Jestem od niedawna na Ziemi i... – zawiesiłam się na chwile. I co? Chcę, by ktoś pomógł mi pokonać ojca demona? – Szukam ludzi, którzy pomogliby mi wykorzystać moje moce w dobrym celu – powiedziałam.

Miałam wrażenie jakby zabrzmiało to jakoś ckliwie i wyniośle, ale właściwie można było tak określić mój plan. Czynić dobro na przekór złym zamiarom Trygona.

– Wiesz... To nie takie proste. Doceniam chęci, ale one nie wystarczą, by wstąpić do Ligi. Jest dużo czynników, a o wszystkim decydujemy wspólnie. Jednak najpierw trzeba porozmawiać z Batmanem – skończyła i uniosła wzrok ponad moje ramię. – O wilku mowa.

– Znowu ty? – spytał szorstkim głosem.

Przewiercał mnie spojrzeniem ciemnych oczu. Nie był wybitnie wysoki, ale stojąc przed nim, człowiek czuł się nagle jakoś mniejszy.

– Widzę, że już się znacie – mruknęła kobieta za moimi plecami. – Raven mnie uratowała. Chce dołączyć do Ligi – dodała, gdy Batman chciał się odezwać.

– Jest za młoda – odparł błyskawicznie.

– Mamy takie wyjątki, a poza tym, każde dobre ręce się nam przydadzą – argumentowała dalej.

Zza pleców mężczyzny wyłoniła się druga kobieta. Oparła się nonszalancko na ramieniu Batmana i spojrzała na mnie.

– Może najpierw pokaż nam twarz – rzuciła pozornie normalnym tonem. Miałam jednak wrażenie, że za maską obojętności kryje się jakaś wrogość do mojej osoby.

Zsunęłam mokry kaptur. Poczułam na sobie ich nieufne spojrzenia. Może to był zły pomysł, by zaczepiać członków Ligi?

– Okej. A teraz się przedstaw... Chociaż nie, czekaj. Możemy już stąd spadać? Głowa mi pęka od tego alarmu – zwróciła się do Batmana i wskazała dłonią do góry.

– Nie możemy jej zabrać do bazy – odparł.

– Mogę jej zasłonić oczy – stwierdziła obojętnie czarodziejka.

– A nie możesz się z nią teleportować? – spytała kobieta z lassem.

– Umie czarować, więc nie mogę mieć pewności, że nie odkryje dokładnej lokalizacji bazy. Bezpieczniejsze jest zakrycie oczu.

Miałam wrażenie, jakby mężczyzna zgrzytnął zębami, ale ugiął się pod prośbami towarzyszek.

– Tylko tak, żeby na pewno nic nie widziała – rzekł szorstko i kliknął coś na pasku.

Usłyszeliśmy szum silników i nad dziurą, przez którą wlatywał rzęsisty deszcz, pokazał się Batplane. Do budynku wsunęła się lina. Batman chwycił się jej i tyle go widziałam.

– Zasłonię ci oczy opaską. To magia, więc nie radzę się z tym siłować – poinformowała mnie i poczułam, jak wokół głowy owija mi się miękki materiał.

Kobiety pomogły mi ulokować się na siedzeniu pasażera. Szarpnęło, wcisnęło mnie w fotel i tylko czułam, jak pojazd koryguje kurs do bazy Ligi Sprawiedliwości.

 

 Miałam wrażenie, jakby Batman celowo skręcał tak często. Pomimo, że nie było możliwości, bym rozpoznała miejsce, do którego się kierowaliśmy, on obsesyjnie chronił tajną bazę. Lot dłużył mi się. Głównie przez wodospad myśli, jaki mi cały czas towarzyszył. Dokonałam decyzji szybko, by wątpliwości nie zjadły mnie i chwilowej woli zrobienia czegoś. Brakowało mi pewności siebie, zwłaszcza teraz, gdy byłam w obcym wymiarze.

Zaczęliśmy zwalniać. Przez jednostajny szum silników przebił się jakiś trzask, zatrzymaliśmy się na chwilę, a potem przelecieliśmy jeszcze kawałek i miękko wylądowaliśmy. Poczułam powiew przyjemnie ciepłego powietrza.

Uniosłam się, by zawołać czarodziejkę, która zdjęłaby opaskę zasłaniającą mi oczy. Jednak nim się odezwałam, miękki materiał niespodziewanie zniknął, a mnie oślepiły światła. Zamrugałam parokrotnie i rozejrzałam się. Trójka bohaterów stała kilka metrów dalej. Zeskoczyłam z małej kabiny, zgrabnie omijając smukłe skrzydło.

Znajdowaliśmy się w ogromnym hangarze. Oprócz nas, kręciło się tu jeszcze kilkunastu ludzi w podobnych strojach, ale odległość dzieląca nas nie pozwalała mi na dokładniejsze przyjrzenie się im.

– Chodźmy – rzuciła czarodziejka.

Ruszyliśmy do bocznych drzwi, oznaczonych żółtym symbolem ,,03". Dwoje mężczyzn w kombinezonach przebiegło obok nas w stronę samolotu, ale nie dane mi było zobaczyć co zrobią, bo weszliśmy do szerokiego, szarego korytarza.

– W sumie... Nawet nie wiem jak się nazywacie – stwierdziłam, dotrzymując im kroku.

– Zatanna. – Czarnowłosa czarodziejka uniosła rękę do góry, nawet nie odwracając się w moją stronę.

– Wonder Woman. – Idąca z prawej strony kobieta zerknęła na mnie przez ramię i uśmiechnęła się lekko.

Powoli traciłam rachubę czasu i miejsca. Batman prowadził nas przez jednolite, szare korytarze. Skręcaliśmy co chwilę, ale małe drogowskazy z numerami i pojedynczymi literami nic mi nie mówiły. W końcu doszliśmy do metalowych, ciężkich drzwi. Batman przysunął twarz do małego panelu na ścianie obok framugi. Zobaczyłam niebieską poświatę, zaraz potem kliknęło i drzwi rozsunęły się. Weszliśmy do długiej i wysokiej hali. Nie wiedziałam, czy znajdujemy się na powierzchni, czy może pod ziemią, bo sala była oświetlona tylko rzędem lamp zwisających jakieś dwadzieścia metrów nad nami. Zero okien, tylko jedne dodatkowe drzwi w kącie, a na samym środku długi, stalowy stół w kształcie litery ,,U". Wonder Woman i Zatanna zajęły miejsca obok siebie przy jednym z ramion stołu, a Batman podszedł do jego szczytu i przyłożył dłoń do gładkiego blatu. Na ścianie po mojej lewej zajaśniał ekran, a pomiędzy rzędem wsuniętych krzeseł wystrzelił ku górze hologram. Logo Ligi Sprawiedliwych obracało się przez chwilę, a potem zniknęło. Za to na ogromnym ekranie pojawił się rząd pięciu osób. W oczy rzucili mi się tylko człowiek w jakiejś metalowej zbroi i zamaskowany brunet, ale Batman szybko przełączył obraz na mapę Ziemi.

– Zaraz powinni się pojawić Superman i Black Canary – oznajmił i zasiadł na głównym miejscu.

Stałam przez chwilę jak słup soli i nie wiedziałam co mam zrobić. Napotkałam wzrok Wonder Woman. Spojrzeniem wskazała mi krzesło obok siebie. Kiwnęłam nieznacznie głową i zajęłam miejsce obok niej.

Nagle drzwi po lewej otwarły się z sykiem. Spojrzałam w kierunku niezwykle umięśnionego mężczyzny z czarnym, opadającym na czoło lokiem. Blondynka, która szła obok niego, wcale nie wyglądała na mniej wysportowaną. Przez sekundę jej intensywnie niebieskie oczy spotkały się z moimi.

– Wzywałeś? – Superman skrzyżował ręce na klatce piersiowej z czerwonym znakiem ,,S". Cały przylegający kostium opiął się jeszcze bardziej.

Batman kiwnął głową i wskazał im miejsca po swojej prawej. Oboje zasiedli naprzeciwko mnie. Poczułam się nieswojo. Starałam się trzymać nerwy na wodzy, ale nie mogłam zatrzymać natłoku galopujących myśli z czarnymi scenariuszami.

– Wonder Woman chce zgłosić kandydatkę do Ligi. – Miałam wrażenie, jakby mówiąc te słowa, mężczyzna chciał ukazać, że był przeciwny tej decyzji i szydził z kobiety.

– Przedstawiam wam Raven – Wonder Woman wstała. – Dzisiaj, podczas akcji w więzieniu Blackgate, prawie rozszarpał mnie Batplane – odbiła przytyk Batmana. – Raven mnie uratowała – dodała, patrząc z nutą wyzwania na Batmana.

Usiadła i szepnęła mi:

– Powiedz coś o sobie.

Przełknęłam ślinę. To był bardzo zły pomysł.

Powoli uniosłam się z miękkiego krzesła. Czułam przeszywające mnie spojrzenia. Po plecach przemknął mi dreszcz. Nabrałam powoli powietrza, by się uspokoić.

– Naprawdę nazywam się Rachel Roth. Mam szesnaście lat i pochodzę z innego wymiaru. Z grubsza to posiadam moce telekinezy, telepatii, władam energią i mogę też stworzyć emanację własnej duszy – urwałam, bo zabrakło mi pomysłów. Co przydatnego i nieszczególnie prywatnego mogłam im jeszcze powiedzieć? – Znam też siedem języków.

– Dlaczego chciałabyś dołączyć do Ligi? – Black Canary złożyła ręce, oparła na nich podbródek i utkwiła we mnie spojrzenie.

– Uważam, że moje moce mogłyby się przydać. Chciałabym pomagać, czynić dobro. – Moje słowa znowu zabrzmiały dla mnie wyniośle, ale to nie był moment, by opowiadać im o Trygonie.

Kobieta kiwnęła głową, odrzuciła spadające na twarz długie włosy i powiedziała:

– Jesteś z innego wymiaru. Doceniam, że chcesz czynić dobro, ale czy możemy mieć pewność, co do twoich prawdziwych intencji? – Jej głos nie był ironiczny, a spokojny i uprzejmy.

Chciałam wzruszyć ramionami, ale się powstrzymałam. Jeśli wy mi nie pomożecie, to nie wiem kto.

– Nie wiem, jak miałabym was przekonać – odparłam po chwili ciszy.

Superman wtrącił się do rozmowy.

– Pozwól, że przedyskutujemy propozycję Wonder Woman. A na razie zostaniesz w bazie. Zatanna, zaprowadź Raven do jednego z pokoi – polecił głębokim głosem.

Czarodziejka skinęła głową i wstała.

– Chodź.

Posłusznie ruszyłam za nią. Wyszłyśmy z sali i skręciłyśmy w prawo. Od gładkich ścian odbijało się echo stukotu obcasów Zatanny. Miarowy dźwięk wywołał we mnie jakiś dziwny niepokój. Jakby tykanie bomby, która miała eksplodować mi prosto w twarz i uświadomić, że Liga mnie odrzuci.

Dotarłyśmy do windy. Na przyciskach, oprócz cyfr, były też pojedyncze litery. Wielopiętrowa baza z najróżniejszymi technologiami. Byłoby dobrze mieć takich superbohaterów po swojej stronie.

Wysiadłyśmy cztery piętra wyżej. Widok niebieskawych ścian i kilku suchych roślin pozwolił mi sądzić, że ten znacznie cieplejszy wystrój oznacza część mieszkalną budynku.

– Tutaj możesz poczekać. – Wskazała na metalowe drzwi z numerem pięćdziesiąt dwa przed nami. – Możesz się przemieszczać tylko po tym piętrze, a jeśli się zgubisz bądź będziesz coś chciała, to możesz zapytać kogokolwiek, kto będzie tędy przechodził. Ok? – upewniła się.

– Jasne.

– To na razie – pożegnała się i ruszyła skąd przyszłyśmy.

Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że Zatanna jest jakoś do mnie uprzedzona. Dobrze to ukrywała, ale moja zdolność wyczuwania emocji podpowiadała mi, że stoi po stronie Batmana.

Westchnęłam. Musiałam czekać na werdykt obrady, jak jakiś skazaniec. Weszłam do pokoju. Na zasłanym łóżku leżały zwinięte w kostkę ubrania i szary ręcznik z malutkim logo Ligi. Ściągnęłam bluzę i zawisłam nad puszystym, błękitnym dywanem. Medytacja była dobra na wszystkie problemy świata. Czy na Azarath, czy na Ziemi.

 

 Z głębokiego transu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Odruchowo nasunęłam kaptur bluzy i otworzyłam drzwi.

– Wonder Woman kazała cię zawołać – oświadczył wysoki afroamerykanin w czarno–zielonym kostiumie. – Trafisz sama, czy cię zaprowadzić? – Uniósł pytająco brew.

– Raczej bym się tutaj zgubiła – odparłam i wyszłam z nim z pokoju.

Zjechaliśmy na trzecie piętro. Przeszliśmy kilka korytarzy w ciszy, ale w pewnym momencie z oddali zaczęły dochodzić podniesione głosy. A właściwie jeden podniesiony. Drugi nie mógł przebić się przez kazanie wygłaszane przez... Batmana? Im bliżej byliśmy, tym bardziej upewniałam się, że ta kłótnia nie była przeznaczona dla naszych uszu.

– Mam dosyć bycia w twoim cieniu! Chcę zacząć pracować sam!

Afroamerykanin przyspieszył, jakby nie chciał być zauważony w tym momencie. Niestety, Batman oraz młody chłopak wybrali sobie złe miejsce. Jeden z odchodzących w bok korytarzy nie osłonił ich przed naszym wzrokiem, gdy przechodziliśmy. Obaj spojrzeli na siebie morderczo.

– Hal, idźcie do hali i powiedz, że mogę się chwilę spóźnić – warknął Batman i odwrócił się w stronę zamaskowanego chłopaka.

Ledwo nadążałam za mężczyzną, zwłaszcza, że jednocześnie próbowałam sobie przypomnieć, gdzie wcześniej widziałam ochrzanianego bruneta. Oświecenie spłynęło na mnie w momencie przekroczenia progu sali obrad. To jego postać mignęła mi na ekranie.

– Raven, usiądź. – Superman wstał i kiwnął głową do Hala, który zajął miejsce naprzeciwko Zatanny.

Zostałam z czwórką bohaterów. Tak jak poprzednio, usiadłam obok Wonder Woman. Miałam nadzieję, że zdołała przekonać pozostałych.

Siedzieliśmy w ciszy. Tylko Czarodziejka wybijała długimi paznokciami jakiś skoczny rytm na blacie. Czas mi się dłużył, a żołądek coraz bardziej ściskał z niepewności. W końcu na salę wkroczył Batman. Wciąż buzowały w nim emocje, czego w ogóle nie dał po sobie poznać. Stanął za krzesłem u szczytu stołu, zacisnął na chwilę pięści na blacie, po czym usiadł.

– Wonder Woman, może zechcesz ogłosić nasz werdykt – zapytał z sarkastyczną uprzejmością.

Nieźle musiał się zdenerwować na tego chłopaka. Nie chciałabym być w jego skórze.

– Kandydatura Raven została odrzucona – ogłosiła.

Jej słowa były dla mnie jak nieoczekiwany wystrzał z armaty. Nawet zabolały jak prawdziwa metalowa kula. Cały mój plan, jedyny plan, poległ w gruzach. 

Wstałam od stołu. 

– Dlaczego? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 

Nie wiedziałam, czy płakać, ciskać energią, a może wszystkich powoli wykończyć. Ostatnia myśl była niebezpiecznie kusząca w obliczu gniewu i niezrozumienia, które odczuwałam. Miałam wrażenie, jakby malutkie iskierki mocy prześlizgiwały się po moim ciele. Nabrałam głęboki wdech. 

– Jaki jest powód? – spytałam, starając się powstrzymać drżący głos.

– Jesteś za młoda. – Batman wstał, oparł się na blacie i przechylił lekko w moją stronę. Chciał zgromić mnie wzrokiem, ale niezłomnie nie odwracałam oczu. – Nic o tobie nie wiemy. Nie możemy mieć pewności co do twoich prawdziwych zamiarów... – zawiesił na chwilę głos, jakby chciał się zastanowić, czy powiedzieć, co miał na myśli. 

Przemknęłam wzrokiem po twarzach zebranych. Zatanna wpatrywała się we mnie szczególnie intensywnie. Poczułam niechęć do niej. Kiwnęła głową w stronę Batmana. Wstała i rzekła stanowczym głosem:

– Nie wiemy, co może planować córka demona w szeregach Ligi Sprawiedliwości.

Zmiękły mi nogi. Ona to wyczuła. Od początku była bardzo chłodna i zdystansowana. Spojrzała na mnie spode łba i tak samo jak Batman, oparła się pięściami o blat. 

– Właśnie dlatego proszę o waszą pomoc – wydusiłam po chwili. – Chcę z nim walczyć.

– Nie możemy ci zaufać. Demony mogą kogoś opętać, nawet bez wiedzy ofiary. To zbyt ryzykowne. – Do rozmowy dołączyła się Wonder Woman. 

Nie wydawała się być nastawiona przeciwko mnie, raczej mi współczuła. 

– Nie możecie mnie skreślić tylko ze względu na pochodzenie – powiedziałam stanowczo. – Za... – urwałam. 

 Zatanna wyczuła moją demoniczną część, ale nie to, że jestem córką Trygona. Jeśli powiedziałabym im, iż mam się stać portalem, pewnie zamknęliby mnie gdzieś, żeby zapobiec zagładzie. 

– To nasza ostateczna decyzja. Hal, zaprowadź ją do pokoju. Ktoś odstawi cię później do Gotham. – Głos Batmana nie dawał miejsca na sprzeciw. 

Zamaszyście odsunęłam krzesło i wyszłam z sali, nie czekając na afroamerykanina. Skręciłam w lewo i stanęłam twarzą w twarz z zamaskowanym chłopakiem. Zmarszczył czoło.

– Jesteś tą nową? – spytał podejrzliwie. 

Kiwnęłam głową. Chciałam go wyminąć, ale zrobił krok i zagrodził mi drogę.

Ściągnęłam groźnie brwi. Czego ten zamaskowany palant chciał?

– Przyjęli cię? – Miałam wrażenie, jakby znał odpowiedź.

– Nie – sarknęłam. – Podsłuchiwałeś?

– Pf... To zbyt prymitywne, nawet jak na pomagiera – odparł.

– Muszę iść – powiedziałam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i urywek dyskusji, która wciąż rozgrywała się na sali.

– Poczekaj. – Chwycił mnie delikatnie za ramię, gdy chciałam go wyminąć. – Jak masz na imię?

Zawahałam się, zanim odpowiedziałam ze złością w głosie:

– Raven.

Uniósł lekko brew, ale zignorował moje zachowanie.

– Robin – przedstawił się z cieniem szelmowskiego uśmiechu na podłużnej twarzy. 

Było w nim coś, co mnie zaciekawiło, jednak wszelkie myśli i skupienie kierowały się ku pytaniu, co teraz zrobić.

 

 Agent odwiązał mi grubą przepaskę, odsunął drzwi helikoptera i pomógł wysiąść. Przedmieścia Gotham po zmroku było piekielnie niebezpieczne. Maszyna wzbiła się w powietrze, rozwiewając czarne włosy wokół mnie. Odwróciłam się i weszłam w uliczkę z niskimi, jednorodzinnymi domkami. 

Co jakiś czas mijali mnie spieszący się do rodzin ludzie. Gdzieniegdzie zaczęli się już szlajać slalomem upojeni bądź naćpani i sponiewierani mieszkańcy, którym miasto nie było w stanie pomóc. Weszłam w jedną z najgorszych dzielnic, gdzie tymczasowo mieszkałam. Przed sobą, przy sklepie z wybitą szybą dojrzałam grupę zakapturzonych mężczyzn. Kłócili się, jeden miał kij bejsbolowy. Chciałam przejść na drugą stronę ulicy, ale spostrzegli mnie. Odwrócili się i zaczęli zmierzać w moją stronę. 

– Ej, poczekaj no, ślicznotko! – krzyknął zachrypniętym głosem jeden. 

Przyspieszyłam. Byłam kilkadziesiąt metrów od mieszkania, ale największy z nich zagrodził mi drogę. Odchyliłam głowę do góry i cofnęłam się, by zlustrować czworo dryblasów, którzy mnie otoczyli. 

– Lepiej odejdźcie, póki możecie – ostrzegłam, przygotowując energię do ewentualnej obrony. 

Zaśmiali się gardłowo. Zacieśnili krąg, przybliżając mnie do muru. 

– Nawet Batman cię nie uratuje – warknął mężczyzna ze skrzywionym nosem. 

– Sami się prosiliście – mruknęłam pod nosem. 

Rozcapierzyłam palce i po chodniku rozpierzchła się fala energii, która zmiotła napastników z nóg. Jeden zarył głową w kant chodnika i nie podniósł się, ale pozostała trójka zawarczała jak stado wściekłych psów i naskoczyli na mnie. Wniknęłam w ziemię, by w mgnieniu oka pojawić się za nimi. Największy zatrzymał się dopiero na ścianie. Odwrócił się z zakrwawioną twarzą, zawył dziko i wyciągnął nóż. Przestało być zabawnie. Machnęłam ręką. Wszyscy polecieli na plecy. Z energii wytworzyłam sznury, którymi oplotłam ich kończyny. Jeden był jednak szybszy. Nim zdążyłam zareagować, rzucił ostrzem w moją stronę. Chciałam się uchylić, ale poczułam, jak coś zwala mnie z nóg. Przejechałam twarzą po mokrym asfalcie. Zapiszczało mi w uszach. Skupiając całą siłę, wstałam na czworaka. Zadarłam głowę. Jedna rozmazana postać poruszała się niezwykle szybko. Przez pisk docierały do mnie odgłosy bolesnych jęków i łamanych kości. Wzrok powoli się wyostrzał. 

– Jesteś cała? – Plamą okazał się Robin. 

Wyciągnął do mnie rękę. Chwiejnie wstałam na nogi. 

– Poradziłabym sobie – sapnęłam, oglądając zdarte dłonie. Że też akurat nie wzięłam rękawiczek. 

– Wiele kobiet tak mówi, gdy je ratuję. Jak powaliłaś tego jednego? – Wskazał na mężczyznę z rozciętą głową. 

W odpowiedzi przywołałam smolistą energię na dłoń i uformowałam z niej miniaturowego kruka, a potem wystrzeliłam kulę do góry. Kiwnął głową z aprobatą. 

– Policja zaraz tu będzie, a oni jak na razie nie zrobią nikomu krzywdy. Co powiesz na wspólny patrol? 

– Ja... Wiesz, nie...

– Widziałaś, jak kłóciłem się z Batmanem, a ciebie nie przyjęli. Mam propozycję. – Poczułam, że jest to dla niego niezwykle ważne. 

– Okej. 

– Chodź. – Kiwnął ręką i z pomocą linki po chwili znalazł się na dachu. 

Podążyłam za nim. Przeskoczył nad uliczką i poczekał na mnie. Wyjął z paska niewielki prostokąt, który zaświecił się. Do góry wystrzelił trójwymiarowy hologram miasta. 

– Na razie nie ma żadnych zgłoszeń – powiedział ni to do siebie, ni do mnie. 

– O jaką propozycję chodzi? – spytałam, gdy zeskoczyliśmy do labiryntu uliczek. 

– Pokłóciłem się z Batmanem, bo chcę zacząć pracować sam. Już od jakiegoś czasu mam w planach wyprowadzkę z Gotham. Stary Nietoperz uważa jednak, że nie jestem gotowy. Wydaje mi się, że teraz jest najlepszy moment na pokazanie mu, iż dam sobie radę bez niego – urwał, odwrócił się, jakby coś usłyszał i kontynuował: – Przez przypadek usłyszałem, że ktoś uratował Wonder Woman. Chciałem się czegoś dowiedzieć o tej osobie. I przyznam, że zaciekawiłaś mnie, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Mój plan nie uwzględniał duetu, ale, że tak powiem, mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ty będziesz mogła zwalczać zło razem ze mną, a ja utrę nosa Lidze, która cię nie przyjęła.

Analizowałam przez chwilę sytuację. Tego przecież chciałam. Drużyny, która pomoże mi uporać się z Trygonem. Albo chociaż kogoś, kto będzie w stanie powstrzymać mnie przez przemianą w portal. Jednak Robin... Złożył mi propozycję tylko dlatego, żeby zrobić na złość Batmanowi. Wydaje się, jakby był szczery, ale jak zwykle moja podejrzliwa intuicja nie dawała mi spokoju. 

– Daj mi to przemyśleć – powiedziałam w końcu. 

– Jasne. Nie musisz się spieszyć. Powiedzmy, że dam ci pięć dni na podjęcie decyzji, okej? Spotkamy się w piątek o północy przy posterunku policji na Fair Lawn. 

– Niech będzie – zgodziłam się, mając w głowie rosnący kłębek myśli. – Jeśli pozwolisz, ja już się zbieram. Jestem przemoczona. – Uniosłam ciężkie rękawy bluzy, z których kapały pojedyncze kropelki wody.

– Ej! – żachnął się pretensjonalnie. – Ja ci powiedziałem o co poszło, a ty się teraz wykręcisz i po prostu sobie pójdziesz? – spytał, udając obrażonego. – To co, wyjaśnisz mi, dlaczego nie przyjęli tak zaradnej dziewczyny?

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam mu odmówić.

– Powiedzieli, że nic o mnie nie wiedzą i nie mogą być pewni moich zamiarów. – Nie chciałam wdawać się w szczegóły. Za wcześnie na takie zwierzanie się.

– Liga ma przecież dostęp do wszelkich baz danych i nie mogli cię w żaden sposób sprawdzić? – spytał z niedowierzaniem.

– Nie pochodzę z Ziemi. A zakładam, że spisu istot z innych wymiarów raczej nie prowadzą – wyjaśniłam.

– To zmienia postać rzeczy – mruknął pod nosem.

Sięgnął do paska i wyjął urządzenie. Lekko rozciągnął je, ale zamiast hologramu, półprzezroczysty ekran po prostu zaświecił się.

– Wzywają mnie – powiedział po chwili majstrowania przy futurystycznym sprzęcie.

– Pędź – rzekłam kąśliwym tonem. – Do zobaczenia w piątek.

– O ile znów nie będę musiał cię ratować. – Znowu uśmiechnął się łobuzersko i pobiegł do wylotu zaułka. 

Teleportowałam się do mieszkania.

 

 Pięć dni zleciało niemiłosiernie szybko. Wymienianie za i przeciw sprawiło, że mętlik w głowie stał się jeszcze większy. Nie taki był plan, jednak musiałam liczyć się z tym, że nie wszystko zawsze idzie po mojej myśli. Do spotkania zostało mi kilkanaście godzin. Czułam dziwny niepokój przed podjęciem  tej decyzji. Chciałam znaleźć na Ziemi kogoś, kto by mi pomógł przeciwstawić się Trygonowi. Może Zatanna miała rację? Co, jeśli Trygon mógł przejąć nade mną kontrolę w dowolnym momencie? Ktoś musiał mnie pilnować. Ktoś, do kogo miałabym zaufanie. Robin wydawał się godnym kandydatem.

Położyłam się na plecach i ukryłam twarz w dłoniach. Całe życie w niewiedzy. Nigdy nie interesowała mnie rodzina. Od początku wychowywała mnie Azar. Zsunęłam z serdecznego palca lewej ręki srebrny pierścionek. Podarowała mi go zaraz przed śmiercią. Zawsze, gdy patrzyłam na owijające się wokół palca skrzydła i dumnie wysunięty do przodu dziób, przypomniałam sobie o niej. O jej naukach. Godzinach wspólnej medytacji. Chciała, bym opanowała moce i zrobiła z nich dobry użytek. To właśnie miałam zamiar wtedy zrobić. Mogłam tylko liczyć, że Robin mi w tym pomoże.

 

 Następne godziny wałęsania się po mieście zleciały już jakoś wolniej. Wieczorem niebo wreszcie wyszło zza chmur rozwianych przez porywisty wiatr. Latałam bezcelowo nad miastem jako kruk. Ściemniało się. Działające lampy włączyły się, a wnętrza sklepików pogrążyły się w mroku. Z ulic powoli znikały sznury aut, wychodzili za to ludzie podziemia. Handel narkotykami, bronią, czy lekami tętnił w najciemniejszych uliczkach. Robin pewnie już wyszedł na patrol. Tym razem nie chciałam wdawać się w bezsensowną bójkę.

Czas mi się dłużył. Przycupnęłam na krawędzi dachu posterunku, spuściłam głowę i czekałam, medytując. Nie wiem ile trwałam w tym bezruchu. Rozprostowałam skrzydła. Nagle usłyszałam za sobą szelest. Podskoczyłam dwa razy, obracając się w stronę Robina. Spojrzał na mnie przelotnie, a potem usiadł na murku i rozłożył ekran. Tupał stopą w mokry beton.

Zakrakałam, by zwrócić jego uwagę. Zanim zdążył oderwać wzrok od urządzenia, przybrałam już swoją ludzką postać.

– Jak ty tak...? – spytał, wskazując na mnie ze zdziwieniem.

– Magia. – Uśmiechnęłam się półgębkiem.

– Dobra... Nie wnikam – odparł, lekko rozbawiony. – Podjęłaś decyzję?

– Chcę się do ciebie przyłączyć – rzekłam stanowczo.

– Cieszę się. – Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. – Od teraz nie jestem już pomocnikiem Batmana. Będziemy działać razem, jak równy z równym.

Uścisnęłam dłoń ukrytą we wzmocnionej rękawicy. Poczułam się, jakby właśnie zsunęło mi się trochę ciężaru z barków.

– Wiesz... Nie do końca jeszcze wszystko rozumiem. Byłoby mi miło, gdybyś zajął się stroną techniczną i przy okazji wytłumaczył mi, co i jak.

– Jasne. Ze mną nie zginiesz. – Wsunął dłoń w rozkopane czarne włosy, rozczochrał je jeszcze bardziej i kontynuował. – Może pójdziemy do mojego ,,miejsca pracy"? – Przeciął powietrze dwoma haczykami z palców. – Zaraz pewnie znowu będzie padać.

Kiwnęłam głową na tak.

 

 Zeskoczyliśmy z dachu starego magazynu. Robin podszedł do pordzewiałej bramy. Rozejrzał się i przyłożył palce do ceglanej ściany na wysokości twarzy. Dwie cegły wysunęły się na boki. Chłopak wstukał kod na lekko podświetlonej klawiaturze. Otwór zniknął, a brama zaskrzypiała i powoli ruszyła do góry.

– Nie krępuj się. – Wskazał dłonią wnętrze.

Zgiął się pod bramą i wszedł do ciemnego magazynu. Zrobiłam to samo. Podszedł do ściany i z pamięci wcisnął przełącznik. Wejście zatrzasnęło się, a lampy dopiero po chwili rozpędziły egipskie ciemności. To był po prostu magazyn. Sterty połamanych palet, dwa stanowiska do załadunku i rozładunku na drugim końcu hali. A wszystko przyozdobione odpadającym, szarym tynkiem i pozostałościami tłustych plam na podłodze.

– Dobra przykrywka – mruknęłam pod nosem.

– Chodź. – Machnął ręką.

 Ruszył za stos zniszczonych palet koło schodów, które prowadziły do wejścia na piętro. W rogu sporej hali były metalowe drzwi. Wyglądały na dosyć solidne. Robin przystawił twarz do niewielkiego panelu obok, jak ten na zewnątrz. Jednak tym razem pojawiła się zielona poświata, która zeskanowała jego rysy. Ciche piknięcie i drzwi otwarły się. Ruszył w dół po schodach, jeszcze zanim zapaliło się światło. Czarna peleryna zniknęła w mroku, więc pospieszyłam za nim. Zrobiłam kilka niepewnych kroków, gdy w końcu włączyły się lampy. Robin już czekał na mnie na dole, opierając się o poręcz.

– Nieźle – skomentowałam, rozglądając się po sporym, wysokim pomieszczeniu.

– Nie widziałaś jaskini Batmana – odparł jakby z nutą zazdrości i żalu. – Pozwolił mi na własną mini–bazę w Gotham, bo nie dawałem mu spokoju. No i mam. – Rozpostarł ręce. – Najlepszy sprzęt to nie jest, ale dobremu hakerowi wystarczy, by pozyskać odpowiednie informacje.

Podszedł do głównego stanowiska. Rząd metalowych stołów zastawionych nowoczesnym sprzętem, a także papierami zaginał się w półkole. Robin wszedł po dwóch schodkach na podwyższenie, zasiadł za obrotowym fotelem, którym można było poruszać się swobodnie po całym stanowisku i włączył największy ekran zawieszony na ceglanej ścianie.

– Nie ruszając się stąd, mogę uzyskać dostęp do praktycznie wszystkich cyfrowych danych dotychczas zapisanych. Kartoteki, przepływy pieniędzy, centrum powiadamiania ratunkowego. Mogę odbierać zgłoszenia o napadach, włączonych alarmach. Nie jestem jednak w stanie zrobić wszystkiego na raz – tłumaczył, wskazując to na główny ekran, to na mniejsze, zakrzywione, tworzące jedną, długą taflę nad stołami. – W nocy uganiam się za złodziejami po Gotham, a w dzień staram się prowadzić dochodzenia, z którymi policja jeszcze nie ruszyła.

Spojrzałam na ogromną korkową tablicę po prawej. Wypełniona zdjęciami, wydrukami, czy wycinkami z gazet, a to wszystko połączone pinezkami i sznurkami z doczepionymi komentarzami.

– Lubię się bawić w detektywa. – Wzruszył ramionami, gdy dostrzegł moją uniesioną brew.

– Nie wnikam – mruknęłam, nieco rozbawiona.

Każdy lubi spędzać czas wolny na swój sposób.

– Chcesz zostać w Gotham? – spytałam.

– Jakbyś czytała mi w myślach – odrzekł zdziwiony. – Właśnie miałem do tego przejść.

Wstał i podszedł do stalowego stołu pod przeciwną ścianą. Był niedbale zarzucony ostrymi bumerangami w kształcie nietoperzy, małymi kulkami, dwoma krótkimi kijami i jeszcze innym, niezidentyfikowanym sprzętem.

– Chcę wyjść z cienia Batmana. A nie uda mi się, jeśli tutaj zostaniemy. Planowałem przenieść się do San Francisco. Chcę wszystko dobrze zaplanować, bez pośpiechu. Zwłaszcza, że teraz będziemy działać we dwójkę. Tam nie będzie gburowatego nietoperza, który patrzyłby nam na ręce. Jeszcze trochę czasu pomokniemy w Gotham, a gdy zorientuję się w jakiejś bazie i mieszkaniach, dam Ci znać i się przeniesiemy. Na razie nauczę cię, na czym ta robota polega tutaj. Możemy zacząć nawet dzisiaj – zaproponował, kręcąc metalowym kijkiem.

Kiwnęłam głową. Nie było tak źle, jak sobie wyobrażałam. Robin wszystko zorganizował. Mogłam zacząć pokładać w nim zaufanie i nadzieję.

*****

Miesiąc! Udało się! Wydaje mi się, że częściej rozdziałów nie będzie, a postaram się utrzymać właśnie taką regularność. 

Ludki, odezwijcie się w komentarzach. Jak na razie to ja i Aris nabiłyśmy większość. Chcę poznać waszą opinię. 

Przyznam, że jestem zadowolona z tej wersji opowiadania. Praca z betą bardzo pomogła, a mam plan na najbliższe dwa rozdziały. Ten ma ponad 5000 słów i wydaje mi się, że przy publikacji raz na miesiąc to taka całkiem dobra rekompensata za czekanie. 

Ktoś się orientuje, czy wraz z usunięciem Google + znikną również komentarze na tym blogu? Bo ja tego za bardzo nie czaję. Dobrze, że cały Blogger nie znika, tak jak zrobili to z onetem. 

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie i do zobaczenia za miesiąc ( może wcześniej, może później, nigdy nie wiadomo).