sobota, 28 października 2017

5. ZŁO NIGDY NIE ŚPI

Zamknęłam księgę i zsunęłam ją z moich nagich kolan. Wyciągnęłam zesztywniałe ciało na starym, podniszczonym materacu i odwróciłam się na bok.
Przez okno od samej podłogi do wysoko zawieszonego sufitu, rozciągał się widok oświetlonego przeróżnymi kolorami, Jump City. Małe, jaskrawe punkciki jarzyły się wśród pochłaniającej wszystko czerni, niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie.
Wypuściłam głośno powietrze, przerywając wręcz przytłaczającą mnie ciszę. Zachłysnęłam się niewidocznym gazem, gdy między dwoma mrugnięciami, wszystko pochłonęła czerwień i ogromne, piekielne płomienie. Gwałtownie usiadłam, przez co zakręciło mi się w głowie. Uspokoiłam przyśpieszony oddech i podniosłam się na nogi.
Oparłam się czołem i otwartymi dłońmi o gładką powierzchnię szyby, która jakimś cudem ocalała. Przez chwilę stałam bez ruchu, starając się odrzucić wspomnienie o bólu, towarzyszącemu pełnej przemianie w demona. Przeniknęłam przez szybę i uderzyło mnie chłodne, nocne powietrze. Oddaliłam się od wszelkich wspomnień i ruszyłam na miasto. Może zdołam komuś pomóc...

Stanęłam na krawędzi kilkupiętrowego budynku. Przyglądałam się przez chwilę, jak kobieta stara się wyrwać rosłemu mężczyźnie. Faceci to okropne i obleśnie stworzenia. Biorą wszystko siłą, jakby byli panami świata.
Zeskoczyłam z krawędzi i wylądowałam delikatnie obok szarpiącej się dwójki. Podniosłam mężczyznę i rzuciłam nim kilka razy o zdarte ściany i brudny chodnik, pokrywający zaułek.
- Uciekaj - mruknęłam w kierunku przerażonej i zdyszanej kobiety. Ta, bez zawahania wykonała moje polecenie, a ja jeszcze parokrotnie uderzyłam, i tak, już nie kontaktującego mężczyznę.
Czy tak będzie wyglądać moje życie przez następne kilka lat? Latanie nad dachami i ratowanie ludzi stanie się moją rutyną? Razem z tytanami będę chronić to miasto przez złem, którym sama jestem?
Stop. Moje myśli idą w nieodpowiednią stronę. Każde rozważone zdanie potrafię skierować na ten nieprzyjemny temat. Urok bycia fatalistką...
Wzleciałam nad puste ulice, którymi okazjonalnie przetaczali się zygzakiem ludzie, wracający z przeróżnych imprez. Żyją tak beztrosko, w tej błogiej niewiedzy, że koło nich znajduję się ich zagłada.
Z ponurych myśli wyciągnął mnie, mocno wyróżniający się w nocy, strój. Udałam się w stronę walczącego chłopaka.
Chwilę później, Robin przykuwał nieprzytomnego mężczyznę do wysokiej lampy ulicznej.
- Wręcz świecisz w nocy - przywitałam się, gdy chłopak zgłaszał policji o zatrzymanym złodzieju.
- Hej, też miło cię widzieć - odparł po chwili, z szerokim, złośliwym uśmiechem.
- Myślałam, że Batman nauczył cię jak się maskować. - Chłopak spojrzał się tylko na mnie, ale nic nie odpowiedział.
- Co właściwie robisz tutaj o tej godzinie?
- Zło nigdy nie śpi, nie wiesz? - odparłam, niewiele mijając się z prawdą.
Robin zaśmiał się cicho. Jednak jakieś poczucie humoru gdzieś tam mam.
- Zazwyczaj patroluję miasto sam, ale dzisiaj mogę zrobić wyjątek - uśmiechnął się lekko.
- Te wyjątki staną się rutyną, skoro założyliśmy drużynę - mruknęłam do chłopaka, unosząc się kilka centymetrów nad asfaltem.
Robin pozostawił moją uwagę bez odpowiedzi i kiwnął głową, na znak, żebym podążała za nim.
Chłopak wyciągnął coś z niewiarygodnie pojemnego paska i w tempie ekspresowym dostał się na kilkupiętrowy budynek. Zwinnie przeskakiwał nawet spore przepaści między sąsiadującymi gmachami.
Nagle, z jednego zaułka dobiegły do nas podniesione głosy. Robin spojrzał na mnie porozumiewawczo. Podleciałam do wylotu wąskiej uliczki, a lider przedostał się na budynek obok.
Po drugiej stronie stała ciężarówka, z otwartą paką. Przed nią krzątało się kilku mężczyzn, którzy ładowali spore skrzynki.
Niczego niespodziewające się draby, nie zdążyły umknąć przed gradem małych kulek, z których po chwili wytrysnął zielonkawy gaz. Spojrzałam pytająco na Robina, ale ten patrzył w zupełnie inną stronę. Gdy gęsta zasłona opadła, odkrywając ludzi leżących na ziemi, Richard zeskoczył do uliczki.
Podeszłam do niego, gdy mocował się z ostatnią skrzynką. Po chwili wieko odskoczyło, ukazując małe strzykawki z jarzącym się na czerwono płynem.
Robin chwycił jedną z nich i wsadził do kieszonki w pasku.
- Mogę wiedzieć co to jest? - spytałam, gdy chłopak otwierał kolejne skrzynie wypakowane po brzegi tą samą substancją.
- Podejrzewam, że to Urtigo - narkotyk, który kiedyś już rozprowadzali - odparł, zeskakując z ciężarówki. - Pewnie kolejna, ulepszona wersja- mruknął, ni do siebie, ni do mnie.- Chodź. - Chłopak kliknął coś na niewielkim urządzeniu i po chwili dobiegł do nas ryk silnika. Pod wylot uliczki podjechał potężnie wyglądający motor, w kolorach stroju jego właściciela.
Uniosłam jedną brew, jak to miałam w zwyczaju, ale on nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi. Odbiłam się plecami od zniszczonej ściany i poleciałam za Robinem.

- Moja dotychczasowa miejscówka - oznajmił z dumą, gdy masywne, zaszyfrowane drzwi otwarły się. Weszłam do sporego magazynu, wypchanego metalowymi stołami, wystawami z różnego rodzaju bronią i mnóstwem elektroniki.
- Batman ci to zafundował? - spytałam z kpiną, a Robin odwrócił się z dziwną miną. Jakby mieszanka przerażenia, zaskoczenia i niedowierzania. Szybko jednak przybrał swoją standardową kamienną twarz i odchrząknął. Wydał się niezadowolony ze swojej niekontrolowanej reakcji.
- Rozgość się, a ja przebadam tę próbkę - powiedział i podszedł do rzędu dziwnie wyglądających urządzeń.
Usadowiłam się wygodnie w kącie hali, śledząc ruchy nastolatka. Najpierw część płynu przelał do szklanego, podłużnego pojemniczka, który włożył do okrągłego urządzenia. Zamknął jego wieko i przeszedł do drugiego stolika. Zabrał z niego trochę bledszą substancję i obie wylał na szkiełko, które podsunął pod kolejne urządzenie. Na Azarath nie ma takiej technologii. Ten pokojowy lud jej nie potrzebuje, by żyć w szczęściu. Natura, spokój i światło to to, co kochają najbardziej.
Westchnęłam na wspomnienie tego cudownego miejsca. Zupełnie przeciwnego do mnie, ale to był mój dom. Tam się nauczyłam panować nad mocami i sobą samą. Nikt nie miał mi za złe mojego pochodzenia.
- Testy trochę potrwają. - Z rozmyślań wyrwał mnie głos Robina. - Ale wiem, że to ulepszona wersja urtigo.
Skinęłam głową na znak, że go słucham. Przez chwilę przyglądał mi się badawczo, ale szybko otrząsł się i odwrócił.
- Właściwie... - zawiesił głos, jakby nie był pewien czy chce to powiedzieć. - Nic o tobie nie wiem - dokończył i uciekł wzrokiem w oczekiwaniu na moją reakcję.
- Ja o tobie również - odparłam wymijająco. Opowiadanie o sobie to moja bardzo słaba strona. Najpierw nawymyślam jakichś kłamstw, które potem muszę pamiętać, żeby się nie wydać. Ciężkie jest życie pół demonicznej bramy.
- Mówię serio. Chciałbym wiedzieć z kim współpracuję - sapnął. - To może... ile masz lat? - spytał, pocierając w zakłopotaniu kark.
- 16 ziemskich lat - odparłam, zanim pomyślałam co mówię. Wkopałam się...
- Czyli nie pochodzisz z Ziemi? - dopytał, z zaciekawionym wyrazem twarzy.
- Z innego wymiaru - wyjaśniłam krótko i przeistoczyłam się w kruka, by dał mi spokój.
To mój rodzaj obrony. Zamykam się na innych i zagłębiam w swój mroczny umysł. Tylko tam mogę mieć względny spokój.
Robin odsunął się ze zdziwioną miną i przyglądał się przez chwilę majestatycznemu krukowi, ale nie widząc reakcji z mojej strony, odszedł.
Uciekłam w czeluście mojego skomplikowanego umysłu.
------------------------
No hej! Mam nadzieje, iż te 1058 słów was zadowoli oraz, że nie macie mi za złe takiego rzadkiego wstawiania rozdziałów. Nie będę się tłumaczyć, ani przepraszać, bo nie ma po co. Nie obiecam też, że zagęszczę ruchy i będę pisać częściej. Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale. Może coś poprawię. Trzymajcie się.