niedziela, 14 lutego 2021

17. DIDN'T SEE THAT COMING

  Wylądowaliśmy na wysypanym żwirem podjeździe. Beast Boy jak zwykle stęknął po teleportacji i zachwiał się pod ciężarem napakowanego niewiadomo czym plecaka.

– Możemy się w końcu dowiedzieć, gdzie chcesz nas ukryć? – spytał Victor, jedną ręką ustawiając Garfielda do pionu.

Robin zbył nas machnięciem ręki i podszedł do drzwi. Mamrocząc coś pod nosem, wdusił przycisk dzwonka.

Pozostali nie znali tego miejsca, ale ja, pomimo upływu roku, wciąż pamiętałam wizytę tutaj. Przed oczami stanął mi obraz motocykla i psa…

– Co wy tutaj robicie?! – Zaskoczony krzyk Donny sprawił, że wszyscy obróciliśmy się jak na komendę. – Mogłeś chociaż powiedzieć…

Robin bezceremonialnie przytknął dłoń do jej ust i wymijając kręcącego się pod nogami psa, wepchnął do środka. Donna błyskawicznie wykręciła się z uścisku i momentalnie to lider wylądował na ścianie.

– Próbujesz właśnie udowodnić, że słusznie mówią na ciebie Dick? – syknęła. – Możecie mi grzecznie wytłumaczyć, o co chodzi? – Zwróciła się do nas.

Popatrzyliśmy po sobie. Victor podszedł bliżej, a my stłoczyliśmy się za nim.

– Najlepiej włącz wiadomości – powiedział i podrapał się po głowie.

– Super. No, a tak poza tym, to miło was widzieć. Ciebie w szczególności – rzuciła i na odchodnym dała kuksańca Robinowi. – Wejdźcie! – krzyknęła z salonu.

Przepuściłam w drzwiach zesztywniałą i speszoną Starfire. O mało nie przewróciła się o Diego rozweselonego taką ilością nowych ludzi do obślinienia.

– O rzesz kurwa! – doszedł z salonu niedowierzający krzyk Donny. – Ja pierdole… – dodała z braku słów.

Weszłyśmy do pokoju i wszystkie spojrzenia skoncentrowały się na Starfire. Kori spuściła wzrok na podłogę. Z telewizora płynął chłodny głos prezenterki komentującej odtwarzany pod różnymi kątami moment śmierci żołnierza.

– Ucieczka to był najgłupszy możliwy pomysł – skomentowała, przejeżdżając dłońmi po twarzy.

– Dzięki za radę – sarknął niezadowolony Robin.

– I jeszcze przyszliście do mnie? Przecież Liga was zaraz namierzy – kontynuowała podwyższonym głosem. – Batman tylko spojrzy na lokalizację twojego czipa, którego masz w dupie i zaraz mi tu naślą kilka uzbrojonych oddziałów i helikopter.

Urwała.

Robin otwarł usta, ale zaraz je zamknął. To był pierwszy raz, gdy widzieliśmy go tak przecioranym, w dodatku przez kogoś innego niż Batman.

– Potrzebujemy ukryć się na jakiś czas – wtrąciłam, by odwrócić uwagę od Dicka. – Postąpiliśmy pochopnie, ale to, co pokazują w wiadomościach, nie jest do końca autentyczne. – Kiwnęłam głową w stronę telewizora.

– Czy ktokolwiek autoryzował działalność tak zwanych „Młodych Tytanów”? – mówiła prezenterka z nutą powątpiewania i pogardy. – Tak zachwycamy się ich nadzwyczajnymi umiejętnościami i heroicznymi czynami, że pozostajemy ślepi na szkody, jakie wyrządza ich działalność. Było tylko kwestią czasu, by doszło do tak potwornego zdarzenia, jak śmierć niewinnej osoby – ciągnęła nieubłaganie z  chłodem wpatrując się prosto w kamerę. Prosto w nas. – Władze powinny rozważyć, czy pozytywny wpływ superbohaterów nie jest tylko pozorny…

Beast Boy zgarnął pilota i wyłączył telewizję. Zapanowała przytłaczająca cisza. Nawet Diego zatrzymał się w zdziwieniu.

– Chcemy przeczekać kilka dni, tylko tyle – rzekł Robin z większym opanowaniem. – Potrzebujemy chwili spokoju, by przemyśleć, co dalej.

– Richard, doskonale wiesz, że zawsze jestem chętna do pomocy, ale ta ucieczka… – powiedziała spokojniejszym głosem. – Liga na pewno się wtrąci, ale już za późno, by zamieść wszystko pod dywan, a jeśli władze dowiedzą się, że ktoś z nich was ukrywa, wszyscy będą mieli kłopoty – tłumaczyła, lustrując nas uważnie wzrokiem.

Nagle Diego poderwał się i popędził do drzwi. Dźwięk zgrzytania zamka przebił się między donośnymi szczeknięcimi i z korytarza doszedł nas wesoły, męski głos:

– Wróciłem, skarbie!

Robinowi nie udało się powstrzymać otwarcia ust ze zdziwienia.

– Myślałeś, że będę wieczną singielką ze stadem zwierząt? – mruknęła Donna w odpowiedzi na nieme pytanie.

– On wie…? – zreflektował się błyskawicznie Robin.

W momencie, gdy Donna kiwnęła głową, do salonu wszedł brodaty, rudy mężczyzna. Zamarł na progu, powiódł po nas zaciekawionym spojrzeniem i uśmiechnął się do Donny.

– Nie mówiłaś, że robisz bohaterski zlot.

– To… Niezapowiedziana wizyta – odparła z wahaniem, gdy się do niej zbliżył. – Terry, wiesz, jest mały problem.

– Na pewno nie taki, z którym nie będziesz w stanie sobie poradzić – mruknął i objął ją w pasie.

– Potrzebujemy zniknąć na jakiś czas – oznajmił Robin. – Pomyślałem o Donnie, ale nie wiedziałem, że mieszkacie teraz razem – sprostował.

Terry popatrzył po nas badawczo. Zatrzymał wzrok na zastygłej w bezruchu Starfire, która wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię. Spuściła głowę, a jej twarz spowiły skołtunione włosy.

– Moje poprzednie mieszkanie jest wciąż wolne – zaoferował. – Nie miałem jeszcze czasu zająć się sprzedażą.

– Przyjmiemy cokolwiek – rzucił z ulgą Robin.

 

 Zamknęłam za sobą drzwi. Kawalerka, pięć osób i brak możliwości wyjścia na zewnątrz były naprawdę złym pomysłem. Wręcz okropnym, gdy dodać do tego grobowe nastroje, narastającą frustrację i padające z telewizji nieprzychylne teksty o naszej drużynie.

Westchnęłam i padłam na fotel. Starfire popatrzyła na mnie wyblakłymi oczami. Przygasła zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Jej skóra utraciła zwyczajowy blask, a twarz była pogrążona w ciągłym zamyśleniu. Żal, gniew i smutek wylewały się z niej, co przekładało się na utratę mocy, co dodatkowo potęgował także niedobór światła słonecznego.

Przymknęłam oczy, by choć przez chwilę oddać się medytacji. Ciągłe hałasy i natłok emocji wytrącały mnie z równowagi i obawiałam się, że w ciągu kilku następnych dni moje zapasy cierpliwości mogły się skończyć.

– To nie była pierwsza osoba, którą zabiłam – wypaliła niespodziewanie, jakby po wewnętrznej walce z samą sobą. – Ani druga. Czy trzecia…

Otwarłam oczy i w ostatniej chwili powstrzymałam się przed uniesieniem brwi w zdziwieniu. Obróciłam się delikatnie w jej stronę, by zasugerować, że słuchałam.

– Chyba bym się nie doliczyła… O ile Gordanian można w ogóle nazwać osobami. – Nabrała powoli powietrza. – Po tylu latach niewoli i tortur… Gdy nadarzyła się okazja, posunęłam się do tak okropnych czynów, byleby się uwolnić. Jak widać, było warto. – Spojrzała kątem oka w moją stronę. – Zyskałam nie tylko wolność, ale i cudownych przyjaciół. Nową rodzinę. Nowy dom.

– Co stało się z poprzednimi? – spytałam z wahaniem, czy podejmowanie tego tematu nie było zbyt bolesne.

Podniosła się na łóżku i obróciła do mnie całym ciałem. Już zaczęłam sobie wypominać moją głupotę i nietaktowność, gdy Starfire uśmiechnęła się smutno i kontynuowała:

– Moja siostra sprzymierzyła się z jednym z największych przeciwników Tamaranu. Gordanianie zaatakowali nas i zgodzili się oszczędzić planetę pod jednym warunkiem. – Głos jej się załamał. Odetchnęła głęboko. – Król musiał wydać mnie do niewoli.

Przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wiedziałam, że cała drużyna była jednym, wielkim zbiorowiskiem ludzkich nieszczęść i tragedii, ale z biegiem czasu utrwalałam się w przekonaniu, że moje początkowe domysły były ledwie skrawkiem mrocznej prawdy, jaką każdy z nas w sobie nosił.

– Życie córki w zamian za życie wszystkich Tamarańczyków.

Podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła w milczeniu miętolić koc. Mój mózg działał z dziwnym opóźnieniem i dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa. Król. Jej ojciec…

– A więc jesteś księżniczką Tamaranu? – Pytanie było jedynym, co przyszło mi na myśl.

Kiwnęła głową.

– Kiedyś drugą w kolejności do tronu. Teraz nie ma to jednak żadnego znaczenia. Jeśli wróciłabym na Tamaran, zostałby zniszczony – wyjaśniła.

Zamilkłyśmy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie w tej sytuacji.

– Czy po tym, jak pokonaliśmy Gordanian, nic się nie zmieniło? – wypaliłam w końcu.

– Komand’r jest zbyt zdeterminowana, by tak łatwo odpuścić. Na pewno powróciła do Cytadeli, by zebrać nowe oddziały – odparła po chwili namysłu. – Czasami boję się, że pewnego dnia po mnie wrócą i zabiorą z powrotem do niewoli – wyznała i głos jej się załamał.

Było mi przykro patrzeć na jej cierpienie, jednak teraz już rozumiałam, dlaczego zareagowała tak gwałtownie na zachowanie żołnierzy. Traumatyczne wspomnienia wzięły górę. Może powinniśmy ujawnić się i wyjaśnić wszystko jak najwcześniej? Musieli przecież zrozumieć, że nie mieliśmy innego wyjścia, niż ucieczka. Starfire mogłaby roznieść wszystkich w pył.

– Nie pozwolilibyśmy na to – zapewniłam.

– D-dziękuję ci, Raven – wydukała zza kurtyny włosów.

Trwałyśmy chwilę w ciszy, która nie wydawała się jednak przeszkadzać żadnej z nas. Obie jej potrzebowałyśmy i oczywiście nie było nam dane długo się nią nacieszyć.

– Żarcie przyszło! – krzyknął Victor z salonu.

Wstałam niespiesznie, czekając na Kori.

– Możesz iść, zaraz dołączę – rzuciła i posłała mi smutny uśmiech.

Przeszłam do niewielkiego salonu. Donna ustawiła pudełka z jedzeniem na niewielkim stole wciśniętym pod ścianą, a obok rzuciła kluczyki od samochodu z breloczkiem w kształcie gwiazdy.

– Nie zbrzydło wam to już? – spytała z krzywą miną, wskazują na wieczorne wydanie wiadomości.

Ile razy nie spojrzałam na telewizor, tyle razy zawsze widziałam tylko jedną prezenterkę, która uparła się przedstawiać wyłącznie nasze wady. Inni byli bardziej obiektywni, a ona starała się tylko zniechęcić ludzi do nas, tak jakby wyjątkowo jej na tym zależało.

– Co lepszego można tu robić? Nawet konsoli nie ma – odparł niezadowolony Beast Boy i dopadł do jedzenia. – Które moje?

Donna podsunęła mu jedno z opakowań. Chwyciła drugie i podniósłszy je, kiwnęła do mnie głową.

– Dzięki – mruknęłam i siadłam obok Victora.

– Nie narzekajcie. Sami się na to zdecydowaliście – sarknęła. – Będę wam pomagać tak długo, jak będzie trzeba, ale i tak wolałabym, żebyście się ujawnili. Kiśniecie tu już dwa dni – rzuciła z lekkim wyrzutem. – To nie jest dojrzałe postępowanie – dodała dobitnie i oparła pięści na biodrach.

– Widzisz, co się dzieje – wtrącił się Cyborg, przełknąwszy jedzenie. – Ta blondyna napuszcza na nas ludzi. – Kiwnął głową w stronę telewizora. – No a Liga? Zero oświadczenia, ścigają, nie ścigają. Pogrywają sobie z nami – oświadczył, wziął ogromny kęs i kontynuował żywo po przełknięciu. – Sprawdzają, co zrobimy. To jakiś pokrętny test. Zostawili nas samych w totalnej niepewności i teraz czekają. Tylko skąd mamy wiedzieć, co się stanie, gdy się ujawnimy?

Do pokoju weszła Starfire, akurat w momencie, gdy miałam po nią iść. Posłała delikatny uśmiech Donnie i wcisnęła się na krzesło obok pogrążonego w myślach Robina. Wzięła swoją porcję, ale tylko niechętnie grzebała w niej widelcem.

Donna westchnęła głośno z rezygnacją. Zgarnęła kluczyki i ruszyła do wyjścia.

– Muszę się zbierać. Mam umówioną sesję zdjęciową. – Otwarła drzwi i opierając się o nie, dodała – Jeśli będziecie czegoś potrzebować, to dajcie znać.

Przez moment mogłam dostrzec oświetlony korytarz i kobietę z zaciekawieniem zaglądającą do naszego mieszkania.

– Donna ma rację – stwierdziłam, przerywając milczenie. – Postąpiliśmy pochopnie, ale dalsze ukrywanie się nie przyniesie nam nic dobrego.

Robin podniósł na mnie wzrok.

– Stało się, zawaliliśmy – przyznał niechętnie. – Ale wychylanie się w momencie, gdy wszyscy są przeciwko nam, nie jest najlepszym pomysłem.

Westchnęłam przeciągle, ale postanowiłam pozostawić jego słowa bez odpowiedzi.

– Czyli pozostaje nam kiszenie się tutaj? – żachnął się Beast Boy. – Wy przynajmniej możecie wyjść. – Wskazał na mnie, Robina i Victora, który mógł ukryć się pod hologramem. – Nie pisałem się na…

Cyborg zdzielił go w tył głowy. Garfield obnażył kły, ale zamiast odpowiedzieć, napchał usta jedzeniem.

– Nie możemy się kłócić. Jesteśmy przyjaciółmi – odezwała się po raz pierwszy Starfire. – Jesteśmy rodziną i powinniśmy się wzajemnie wspierać. Wszystko to moja wina i może faktycznie zasłużyłam na ziemski wymiar kary – wyznała zdławionym głosem.

– Nie pozwolimy cię zamknąć, Kori – zapewnił Robin, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Znajdziemy inne wyjście z tej sytuacji, tylko dajmy sobie czas. I masz rację, skaczemy sobie bezsensownie do gardeł. To do niczego nie prowadzi.

Kiwnęliśmy zgodnie głowami. Byliśmy na siebie skazani, ale to my decydowaliśmy, czy w tym czasie umocnilibyśmy łączącą nas więź, czy wzajemnie się pozabijali.

 

 Płomienie pochłonęły mnie całkowicie. Nie czułam bólu, ani żaru. Tylko obezwładniający strach. Przez szarpiące się ku górze języki ognia dostrzegłam Trygona.

Rozdarł powłokę rzeczywistości. Na jego rozkaz niezliczona ilość demonów zniknęła w przejściu, by opanować cały wymiar. Cierpiętnicze ujadanie i szum skrzydeł ustał. Nastała przerażająca cisza. Żadnej żywej duszy, która wydałaby chociażby najmniejszy szmer. Przerażająco pusty, martwy świat. Tylko ja i tryumfujący Trygon.

Wciągnął głęboko powietrze, delektując się zapachem śmierci i cierpienia. Chłonął energię wymiaru. Po to tu przybył.

Szarpnęłam się, ale macki krwiście czerwonej materii unieruchomiły mnie. Miażdżyły moje nadgarstki, kostki i ściskały szyję, odbierając oddech. Łzy strachu, bezsilności i furii napłynęły mi do oczu. Kazał mi patrzeć. Delektował się moim cierpieniem.

– To było nieuniknione – odezwał się głębokim głosem, wprawiającym rozgrzane powietrze w wibracje. – Zawsze było. Ty zawsze przynosiłaś i będziesz przynosić cierpienie. Jaki ojciec, taka córka.

Na jego słowa moja skóra przybrała czerwony kolor. Poczułam pieczenie w miejscu, gdzie pojawiła się dodatkowa para oczu. Z gardła wydarł mi się krzyk. Demoniczny krzyk. Szarpałam się. Wszystko było stracone.

– A twój opór był, jest i będzie na nic. Im wcześniej zaakceptujesz swoje przeznaczenie, tym szybciej posmakujesz prawdziwej potęgi. Jako jedyna córka Trygona Straszliwego wszystkie światy należące do mnie, należą także do ciebie – grzmiał, obnażając kły. – Z tobą u mego boku opanowałbym cały Wszechświat, a  jego energia i wszelkie stworzenia były by nasze!

Skierował na mnie wzrok. Skrzywił się z niesmakiem i kucnął, wciąż sięgając głową ponad zawalone wieżowce. Kiwnięciem palca odesłał trzymające mnie macki i pochwycił w szponiastą dłoń. Jego szorstka skóra paliła mnie nawet w demonicznej formie. Nie miałam siły walczyć. Opuściły mnie wszelkie nadzieje.

– Myślałaś, że uda ci się uciec od przeznaczenia? Że uchronisz te nędzne, nic niewarte dusze? ­– warknął, a jego oczy zajarzyły się intensywniejszą żółcią. – Uwłaczasz samej sobie, sprzymierzając się ze śmiertelnikami. Pokażę ci, co powinno się z nimi robić!

Z falujących cieni wyłoniły się demony.

Chciałam krzyczeć. Roznieść na strzępy Trygona i jego sługusów, którzy brutalnie targały Tytanów przed jego oblicze. Przytrzymywały ich bezwładne ciała za ramiona. Wyczułam umysły każdego z przyjaciół. Żyli, ale to wcale nie było lepsze od śmierci.

– Cierpienie – wysyczał Trygon, delektując się moją rozpaczą. – Jedyne, na co zasługują. To ty je na nich sprowadziłaś, Raven. Dzisiaj to ja wymierzę tortury za ciebie, ale oczekuję, że sama nauczysz się tego na przyszłość.

Nagle Tytani zaczęli miotać się w konwulsjach. Z ich ust wyrywały się tylko stęknięcia. Wyglądali, jakby byli zamknięci w swoim świecie. Pogrążeni w mękach. Emocjonalną pustkę świata zastąpiło ogromne cierpienie. Wypełnił mnie ich niewyobrażalny strach.

– Przestań! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby.

Oczy zaszły mi łzami. Nie chciałam patrzeć. Nie chciałam czuć. Moje moce były za słabe i nawet tracąc kontrolę nad emocjami, nie dorównałabym potędze Trygona.

Wygrał.

– Twoja rozpacz po nędznych śmiertelnikach obrzydza mnie. Żałosne! – warknął, ściskając moje wątłe ciało jeszcze mocniej.

Całe powietrze uszło mi z płuc. Straciłam czucie w kończynach, a cała moc odpłynęła. Byłam bezsilna.

– Dam ci czas. Nawet całą wieczność. Liczę, że dziewiąty krąg piekła wypleni z ciebie tą żałosną litość, a gdy już zrozumiesz potęgę, którą masz w zasięgu ręki, staniesz u mego boku.

Świadomość powoli odpływała. Jak przez mgłę dostrzegłam zarys portalu. Uścisk zelżał i Trygon cisnął mnie w wirującą taflę, z której strzelały języki ognia. Piekielnego ognia. Spadłam w najmroczniejsze czeluście.

 

Poderwałam się gwałtownie. Wciąż czułam, jakby wciągał mnie portal. Byłam zlana potem. Powietrze wydawało mi się falować od żaru. Nabrałam głęboki wdech. Wmawiałam sobie, że nie było w nim czuć odoru spalenizny.

Nagle coś trzasnęło. Drgnęłam przestraszona. Oślepiło mnie światło wpadające przez drzwi. Męska sylwetka ukazała się na jasnym tle. Poczułam energię przepływającą do moich dłoni.

– Raven?

To tylko Robin.

Próbowałam opanować galopujące tętno i urywany oddech. Syknęłam, gdy zapalił światło. Zasłoniłam oczy dłonią.

– Krzyczałaś – stwierdził, podchodząc do łóżka.

– Nie… – stęknęłam i wyciągnęłam rękę w jego stronę. – Nie podchodź.

Zatrzymał się w pół kroku.

– Miałaś koszmar? – spytał spokojnym głosem.

Kiwnęłam głową. Przyzwyczaiwszy się do jasności, spojrzałam na niego.

Miał na sobie tylko bokserki i luźną bluzkę. Odwróciłam wzrok.

– Chyba nie tylko ja – mruknęłam.

Leżąca na łóżku obok Starfire wymamrotała coś niewyraźnie. Dopiero teraz, pomimo dzielącej nas odległości, poczułam bijące od niej ciepło. Kręciła się niespokojnie, przepełniona strachem. Zupełnie, jak w moim koszmarze…

– Ej, co to za imprezy po nocach? – Dobiegł nas z korytarza głos Cyborga. – I to tak beze mnie? – dodał oburzony.

Zajrzał do pokoju zza futryny.

– To ty tak się bawisz? – Zwrócił się do Robina. – Dobry lider powinien się podziel… – zamilkł.

Dick piorunował go wzrokiem. Ja zresztą także. To nie był dobry moment na głupie żarty.

W jednym momencie uświadomiłam sobie, że otaczający mnie strach nie był wyłącznie mój i Starfire. Skupiwszy się, doszłam do wniosku, że… wyczuwałam go od każdego.

– Mieliście koszmary – oznajmiłam, patrząc na nich badawczo.

Robin i Victor spojrzeli najpierw na siebie, potem na mnie i jeszcze raz na siebie.

– Nie pytam. Stwierdzam – powiedziałam chłodnym tonem. ­– Co widzieliście?

– Nie powinniśmy najpierw obudzić Kori i Garfielda?

Robin nieznacznie się napiął. Jego dłonie delikatnie drgnęły, jakby opanował odruch skrzyżowania rąk. Doskonale wiedziałam, że zmieniał temat, bo poczuł się niekomfortowo.

– Co widzieliście? – ponowiłam pytanie stanowczo zbyt ostrym głosem.

W mojej głowie pojawiła się bardzo niepokojąca myśl, że sama nieświadomie wzbudziłam w nich strach. W najlepszym wypadku wywołałam u nich wyjątkowo okropne koszmary, sięgając do ich największych lęków. W najgorszym, wciągnęłam wszystkich do mojego własnego koszmaru, a to oznaczało, że… widzieli Trygona.

Robin spojrzał na mnie badawczo. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Nie mogło być już gorzej.

– Zresztą nieważne – mruknęłam obojętnym tonem.

Może nie byliby w stanie tego nawet pojąć? Zrozumieć? Miałam nadzieję, że nie doszło do połączenia naszych umysłów i każdy przeżywał swój własny koszmar.

– Spróbuję uspokoić Kori – oznajmiłam.

Przysiadłam na brzegu jej łóżka. Spojrzałam na nią i skupiłam myśli. Fale strachu targały jej umysłem, wylewając się z niego w przytłaczających dla mnie ilościach. Mogłam tylko dociekać, czy były to jej emocje, czy to ja nieświadomie je w niej wzbudziłam.

– Spróbujcie chociaż trochę uciszyć swoje umysły – nakazałam. – Przeszkadzacie mi się skupić.

Chciałam przyłożyć palce do jej skroni, ale syknęłam, dotknąwszy skóry. Parzyła.

Pozwoliłam uwolnić się mojej astralnej projekcji. Z całego ciała wydobywały się kłęby buzującej, czarnej energii, która zaczęła powoli sunąć w stronę Starfire.

Wyczułam niepokój Robina i Cyborga, obserwujących moje poczynania. Zignorowałam ich i skupiłam się całkowicie na emocjach Kori.

Energia powoli objęła jej rozgrzane ciało. Astralny kruk majaczył za moimi plecami, otaczając nas skrzydłami. Zamknęłam oczy. Wypuściłam powoli powietrze i zatopiłam się w jej emocjach, starając się nie naruszać przy tym samego umysłu.

Poczułam przypływ mocy, gdy powoli absorbowałam strach, karmiąc wewnętrznego demona. Zepchnęłam zarówno moje emocje, jak i Kori do najgłębszych czeluści umysłu. Pozostawiłam do przetrawienia, by mogły się rozproszyć i nie stanowiły więcej problemu. Przynajmniej do następnego koszmaru.

Otwarłam oczy. Robin obszedł szybko łóżko i kucnął przy Starfire, która przestała się miotać. Jej oddech się unormował.

Wycofałam pełzające kłęby energii, wiedząc, że pozostali nie czuli się zbyt komfortowo, gdy to robiłam. Pozwoliłam jednak astralnemu krukowi jeszcze przez chwilę poprzebywać poza ciałem. Objęcia smolistych skrzydeł sprawiały, że czułam się bezpieczniejsza. Chroniona.

– Kori – szepnął Robin.

Otwarła oczy i posłała nam zdezorientowane spojrzenie. Domyśliłam się, że mogło to wynikać z zaabsorbowania emocji. Mogła czuć się z nich lekko wyprana…

– Jesteś bezpieczna. Miałaś koszmar – mówił uspokajająco.

Podniosła się do siadu i powiodła wokół przygasłymi oczami.

– Ja… Um… – Złapała się za głowę. – Już jest dobrze – wykrztusiła w końcu.

Przyjęła szklankę wody przyniesioną przez Victora.

Przyjrzałam się jej uważnie. Chciałam czy nie, emocje były nierozerwalnie złączone z myślami i obrazami, więc doskonale wiedziałam, czego dotyczył jej koszmar. Nie byłam w stanie odseparować takiego przerażenia, wściekłości i rozpaczy od wydarzeń z przeszłości, które je wywołały. Nie czułam się z tym najlepiej. Miałam wrażenie, że naruszałam ich granice bez pozwolenia, czy nawet wiedzy, ale przynajmniej zyskałam pewność, że w koszmarach nie widzieli Trygona. A przynajmniej Starfire.

– To został jeszcze Beast Boy – przypomniał Victor i wskazał kciukiem za siebie.

Z głównego pokoju dobiegło nas głuche plaśnięcie. Chłopcy przepchali się w drzwiach.

Podniosłam się nieśpiesznie z łóżka Starfire.

Niepodziewanie chwyciła mnie za nadgarstek. W pierwszym odruchu chciałam wyszarpać rękę. Przeniosłam na nią lodowate spojrzenie, które jednak błyskawicznie stopniało.

Popatrzyła na mnie z przerażaniem w oczach. Cofnęła błyskawicznie rękę ze zmieszaniem.

– O co chodzi? – spytałam najłagodniejszym głosem, na jaki byłam w stanie się zdobyć

Wciąż była przestraszona. Nie zostało w niej nic z wojowniczki. Tylko spłoszona dziewczyna. Otwarła drgające usta, ale szybko je zamknęła. Pokręciła głową i spuściła wzrok.

– J-ja… Nie wiem… – wyjąkała. – Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Przysiadłam na piętach i przekrzywiłam głowę, by okazać zainteresowanie. Wyłapałam jej krótkie spojrzenie ponad moim ramieniem. Obróciłam się. Drzwi były otwarte, więc zamknęłam je machnięciem dłoni.

– Widziałam twój koszmar – wyznałam, gdy cisza się przedłużała. – Chciałam wyciszyć emocje, ale wszystko było zbyt splątane, bym mogła tego uniknąć – wyjaśniłam, choć nie wyglądała na rozgniewaną.

– Myślałam, że to było już dawno za mną… – powiedziała cicho, zakrywając twarz dłońmi. – A teraz wszystko wróciło i odbiera mi moce. – Podciągnęła kolana pod brodę i skuliła się w sobie.

Wciąż tliło się we mnie palące cierpienie, jakie czuła podczas koszmaru. Obrazy tortur, jej rozdzierających krzyków i chorej satysfakcji Komand’r nie schodziły mi spod powiek.

– Po raz pierwszy miałaś ten koszmar? – spytałam, niepewna, czy chciałam znać odpowiedź.

– Konkretnie ten? Tak – przyznała.

Miałam ochotę coś sobie zrobić. Powstrzymałam odruch palnięcia się w czoło nad własną nieudolnością. Przywołałam jej najgorsze koszmary, ukryte od dawna w najmroczniejszych zakątkach umysłu. Gorsze mogło chyba być tylko zmuszenie jej osobiście do zrobienia czegoś okropnego.

Byłam potworem…

Krzywdziłam ich. Zupełnie tak, jak powiedział Trygon.

Zrobiło mi się głupio. Na szczęście Kori wciąż skrywała się za kurtyną włosów, więc nie musiałam patrzyć jej w oczy. Co miałam zrobić?

– Jeśli tylko będziesz potrzebować pomocy, jesteśmy tutaj. Mamy się wzajemnie wspierać – przywołałam jej słowa.

– Czy mogłabyś… – zawahała się. – Mogłabyś pozbyć się tych wspomnień? Zabrać je ode mnie? – Spojrzała na mnie pytająco wilgotnymi oczami.

– To byłoby nieodwracalne – odparłam po chwili. –Uśmierzanie emocji jest tymczasowe, bo wspomnienia są wiecznie żywe i ciągle je wywołują. Jestem w stanie manipulować umysłami, ale musisz się zastanowić, czy tego chcesz – zaproponowałam nieco niepewnie.

Kiwnęła powoli głową.

Nie byłam przekonana, czy oferowanie jej tego było właściwe. Ludzie potrafili zrobić wiele, byleby uwolnić się od cierpienia, ale to była droga na skróty. Wspomnienia były cząstką naszych umysłów i grzebanie w nich, czy nawet usuwanie mogło prowadzić do nieodwracalnych zmian. Akceptacja była dłuższym procesem, ale trwalszym. Chyba, że ktoś tak okrutny jak ja przywoływał te koszmary po latach spokoju…

– Domyślam się, że nie bardzo chce ci się spać – rzuciłam po chwili. – Może chcesz pomedytować? – zaproponowałam, otulając się skrzydłami kruka.

Kiwnęła ochoczo głową.

*****

 W sumie tutaj równie dobrze za tytuł pasowałoby "Nobody expects the spanish  inquisition". Even me... 

Pierwotna wersja tego rozdziału była zupełnie inna, ale doznałam oświecenia no i... Oczywiście, że to wszystko było od dawna zaplanowane i jak zawsze przemyślane. Co o tym myślicie? 

EDIT:

RIP dla drugiej wersji tego rozdziału xD

W zasadzie to będzie czwarta, licząc wszystkie, które napisałam... Po prostu przejdę dalej...