środa, 12 lutego 2020

7. LET'S GET THE PARTY STARTED

– Wspominał o przyjacielu „Desmondzie”, który rzekomo towarzyszył mu przy każdej wizycie w moim gabinecie – mamrotałam pod nosem zapiski jednego z psychiatrów Abaddona.

– Coś mówiłaś, aniołku? – Głos Johna nie zdradzał złośliwości ani jadu, ale wiedziałam, że koniecznie chciał znaleźć granicę mojej cierpliwości. – Musisz trochę głośniej – zakomunikował, nie odrywając wzroku od kartki, którą tylko udawał, że czytał.

– Jeśli nie masz ochoty pomagać, to wyświadcz nam tę przysługę i zniknij w jakimś różowym obłoczku – powiedziałam ze zniesmaczonym grymasem, gdy Constantine wyciągnął z płaszcza zapalniczkę i paczkę papierosów. – A jeśli to wykracza poza twoje umiejętności, tam są drzwi. – Kiwnęłam głową, wskazując wyjście z pracowni Robina.

– Po co te nerwy? Złość piękności szkodzi, jeszcze ci coś na twarzy wyskoczy – Zaciągnął się głęboko, przyglądając mi się badawczo. Wypuścił kilka obłoczków, które dziwnym zbiegiem okoliczności poszybowały prosto na mnie. – Wiem, że obowiązują was te wszystkie papierki dla Ligi i innych ważnych osobistości, ale czy nie lepiej po prostu ruszyć dupę w teren?

– Spotkaliśmy się z nim raz i nie poszło nam najlepiej – wtrąciła się milcząca do tej pory Kori. Odłożyła na bok zapiski, które tak bardzo ją pochłonęły. – Nikt cię nie trzyma, możesz przecież popytać w odpowiednich miejscach – stwierdziła, rozkładając ręce.

– To nie takie proste, gwiazdeczko – odparł, a przez twarz Starfire przemknął cień zirytowania. – Koleś od urodzenia komunikował się z demonami, ale trzeba mu przyznać, że ostatnio nieźle się rozkręcił. Stał się kimś w rodzaju piekielnego celebryty. Nie mogę od tak sobie pójść do jakiegoś zapyziałego baru i postawić rogatemu drinka, by ten wyśpiewał mi, gdzie ukrywa się ktoś tak potężny. Jeśli któryś demoniczny imbecyl wydałby Abaddona, zaraz by to do niego dotarło, a wtedy nie chciałbym być na miejscu tego biedaka – wyjaśnił, wywijając żywo rękami, przy okazji rozwiewając duszący dym po pokoju.

– Dobra, zapomnij, że pytałam. – mruknęła. – Nie powiem, zapisy z jego sesji są ciekawe, ale jak dla mnie nic nowego to już nie wniesie i tylko marnujemy czas…

– Zwłaszcza teraz, gdy zemścił się na rodzicach – wtrąciłam.

– W końcu mówicie z sensem – powiedział z szelmowskim uśmiechem, który momentami mnie irytował. – Szanse na znalezienie go są tak samo marne, jak moje na znalezienie żony, już nie wspominając nawet o złapaniu go. Dajcie sobie spokój z gościem. Przepadł, nic nie poradzicie – stwierdził i przetarł twarz, jakby był zmęczony. – A teraz pozwólcie, że poszukam lepszej rozrywki, niż gdybanie, gdzie może być Abaddon. Życzę owocnej pracy. – Wstał żwawo, zarzucił prochowiec na ramię i praktycznie wyszedł, gdy drzwi odsunęły się i gwałtownie przystanął.

– Już ci się znudziło, John? – Robin stał przed pokojem i zastawiał drogę Constantine’owi.

– Chciałem się przewietrzyć, bo jakoś duszno macie w tej wieży – odparł jak zwykle nonszalancko. – Strasznie jedzie papierosami – dodał i wyminął Dicka.

Robin wszedł do środka, a przez jego twarz przemknął grymas zniesmaczenia. Potarł końcówkę nosa i rzucił zrezygnowanym głosem:

– Dobra, nie męczcie się nad tym dłużej. Nikt nie widział Abaddona od ponad tygodnia i John chyba ma rację mówiąc, że przepadł.

– To nie w twoim stylu tak odpuszczać – stwierdziła Kori, podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.

– Nie udało nam się go powstrzymać i osiągnął swój cel. Wiemy o nim praktycznie wszystko, ale i tak nie mamy pojęcia, gdzie teraz przebywa. Jedyne co nam pozostaje to czekać, aż on popełni jakiś błąd i nasz system go wyłapie. I wiem, że złapanie go było tak cholernie ważne, a ja spieprzyłem sprawę po całości. Przepraszam was – powiedział pokornym głosem, jakiego chyba jeszcze nigdy u niego nie słyszałam.

Poczułam się trochę głupio. Wszyscy byliśmy mistrzami w zrzucaniu winy na samych siebie i braniu odpowiedzialności za porażki. Ja obwiniałam się za utratę kontroli, przez co Abaddon nam uciekł. Robin zaś uważał, że mógł ochronić jego matkę. Nasze myślenie było naprawdę pokrętne.

– Nie musisz nas przepraszać – odparłam jednocześnie z Kori.

– Nie uważam, że jesteś odpowiedzialny, za to co się stało. Robiłeś wszystko najlepiej, jak potrafiłeś – powiedziałam, patrząc na jego twarz, która mimo wszystko zdradzała, że był z siebie niezadowolony.

– Niestety Liga tak nie uważa. Jutro musimy zdać raport – oznajmił.

– Razem na pewno sobie poradzimy – stwierdziła pocieszająco Kori. – Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, trzeba to po prostu zaakceptować – dodała ze smutnym uśmiechem. – Zostawmy już te papiery i chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu.

 

 Miałam w zwyczaju medytować po kolacji. Niestety, wieczorami na zewnątrz robiło się już chłodno, musiałam więc zadowolić się zachodem słońca, który mogłam obserwować z pokoju.

Otworzyłam drzwi i na moment mnie zamurowało, ale po chwili skołowania poczułam wzburzającą się we mnie energię. Złą energię.

– Co ty tutaj robisz? – spytałam, starając się panować nad przebijającą się w głosie złością.

W kilku krokach znalazłam się koło Johna i wyrwałam mu z rąk otwartą księgę. Zarówno na jego, jak i moje nieszczęście, tę od Azar, w której były informacje tak usilnie przeze mnie zatajane.

– Nudziło mi się i postano… – urwał, gdy dostrzegł za moimi plecami ogromnego kruka wezwanego przeze mnie podświadomie.

– Nikt nie nauczył cię poszanowania cudzej prywatności? – sarknęłam.

– Ojcu mogło tak jakoś umknąć, między laniem mni… – Ponownie urwał. – To było pytanie retoryczne? – Zaśmiał się głupkowato. – Wiesz, ten mój brytyjski humor.

Zrobił krok by mnie obejść, ale przesunęłam się, zagradzając mu drogę.

– Skoro tak bardzo nie chcesz mnie wypuścić, to może odpowiesz mi na kilka nurtujących mnie pytań? – spytał złośliwie.

Moje emocje trochę opadły. Jeśli ten palant dowiedział się czegoś istotnego o mnie… Dlaczego życie rzucało mi non stop kłody pod nogi? Wciąż się nie odzywałam, więc kontynuował:

– A więc córka Trygona, tak? Zatanna próbowała mi to wmówić, ale sądziłem, że musiała coś sobie ubzdurać. Córka Trygona – powtórzył z uznaniem kiwając głową, jakby nie mógł uwierzyć. – Jestem piekielnie ciekaw, czy pozostali wiedzą, że powinni padać do twych stóp za każdym razem, gdy cię widzą?

– Ani się waż im mówić – wysyczałam. Wzięłam głęboki wdech by się uspokoić, ale jego ironiczny uśmieszek odsłaniający pożółkłe zęby niezmiernie mnie irytował.

– Nie żeby nie było to kuszące, ale zawsze możesz mi przecież zagrozić, że naślesz na mnie Trygona czy zrzucisz mnie do najniższego kręgu, a wyznam ci w tajemnicy, że wiele osób z wielką chęcią by mnie tam zobaczyło – oznajmił, wywijając mi przed nosem palcem wskazującym. – Więc to byłoby chyba zbyt nierozsądne i niemiłe jak na takiego gentlemana jak ja – stwierdził. – Córka Trygona. – Parsknął i pokręcił głową.

Miałam wielką ochotę zmyć mu ten uśmieszek z twarzy, chociażby i za pomocą gołej pięści, ale obiecałam przecież, że nie stracę nad sobą ponownie kontroli.

– Nic nie powiem, o ile obiecasz mi, że będę mógł czasami bez pytania pożyczyć twoje księgi. Są naprawdę interesujące.

– Radzę ci zniknąć sprzed moich oczu zanim faktycznie poślę cię prosto przed obliczę Belzebuba.

Wyminął mnie z gracją. Będąc już praktycznie za drzwiami, rzucił jeszcze:

– Niezły palant z tego Abaddona, że chciał cię wykorzystać.

– Nie musisz mi przypominać – odparłam i pchnęłam w jego stronę niewielką kulkę energii, ale zdążył umknąć.

Usłyszałam jeszcze jego rozbawione parsknięcie. Wydałam żałosny dźwięk z pogranicza warknięcia i bezsilnego wycia. Z kim przyszło mi żyć?

 

 Krążyłam po wieży bez celu, niczym lunatyk nieświadomie przechadzający się w nocy po domu. Przeszukałam już bibliotekę, zahaczyłam też o siłownię, na której ćwiczył Robin, a przez moment zastanawiałam się nawet, czy nie wyjść gdzieś na miasto. Odpuściliśmy sprawę Abaddona, a sama starałam się zapomnieć o upierdliwym Johnie i tajemnicy, którą poznał. Gryzłam się z myślami i nie wiedziałam, co miałam ze sobą zrobić, by nie wyrządzić czegoś głupiego.

Zeszłam piętro niżej. Już na klatce dotarły do mnie słowa piosenki zbite w jeden, wielki, rapowany hałas. Skręciłam za jego źródłem w lewo, do skrzydła w całości wygospodarowanego na laboratorium. Bezpośrednio z szarego korytarza przeszłam do wręcz przesadnie oświetlonego, rozległego pomieszczenia. Gdzieś ponad gąszczem ultranowoczesnych i migających urządzeń, ledwo bo ledwo, ale wyłapałam głowę krzątającego się między stanowiskami Cyborga. Był tak skupiony na wygrażaniu palcem niewspółpracującemu urządzeniu, że nawet nie zauważył, kiedy zaszłam go od tyłu.

– Matko! – ryknął przerażony, wybijając się ponad krzyczącego rapera.

Wypuścił probówkę z ręki, ale błyskawicznie rzucił się po nią, desperacko próbując jeszcze złapać ją w locie. Byłam szybsza. Pochwyciłam fiolkę telekinezą i bezpiecznie uniosłam ją przed Victorem.

– Uff… A już miałem na ciebie odpalać salwę rakiet – powiedział, przebijając się przez dudniącą muzykę.

Chwycił lewitującą probówkę i niezwykle ostrożnie odstawił ją do statywu.

– Ale miałeś zajęte ręce? – Uniosłam kpiąco brew.

– Pełne roboty – odparł i odwzajemnił ironiczny uśmiech. Czasami zdarzało nam się tak przekomarzać po koleżeńsku. – Co cię sprowadziło w moje skromne progi? Czyżbyś zabłądziła?

– Najpierw to wyłącz, bo za chwilę to ja coś odpalę.

Spojrzałam sugestywnie na zamontowane pod sufitem głośniki.

– Już się robi. Wyłącz muzykę! – wydał głośny rozkaz i piosenka urwała się w połowie refrenu.

– Dziękuję – powiedziałam z przesadną wdzięcznością w głosie.

– Tylko nie mów, że przyszłaś specjalnie po to, bym ściszył muzykę.

Odchylił się do tyłu i zaplótł ręce za zagłówkiem głębokiego fotela. Podeszłam do stołu i przyjrzałam się nabazgranym notatkom przypisanym do probówek z najróżniejszą zawartością.

– Mam dosyć bezczynnego siedzenia – mruknęłam i podniosłam fiolkę z zielonym proszkiem.

– No i się wyjaśniło, dlaczego tak dobrze się dogadujesz z Robinem.

Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty, ale ten uśmiechnął się szelmowsko i odebrał mi delikatnie probówkę.

– Co badasz?

– Narkotyki – odparł, a ja w pierwszej chwili nie byłam pewna, czy sobie zwyczajnie nie żartował. – No serio narkotyki – dodał, gdy zobaczył moją niepewną minę.

– Pieniądze Ligi ci nie wystarczają?

Siadłam na skraju blatu i dokładniej wczytałam się w tekst. „Vertigo”. „Charakterystyczne objawy – ?”. „Krótko i długofalowe skutki – ?”. „William Blake”. „Osiem ofiar śmiertelnych, klub przy Pacific Avenue”.

– Mam wrażenie, że robisz to za plecami Robina – stwierdziłam, przeciągając słowa i wwiercając się zaciekawionym wzrokiem w Victora.

– Nieee… To tylko ta twoja paranoja – odparł i zaśmiał się nerwowo.

– Faktycznie, jakiś głosik w głowie podpowiada mi, że coś knujesz. Może mnie też powinni zamknąć w szpitalu psychiatrycznym?

– A wiesz, że to dobry pomysł. – Wyszczerzył się głupio i wycelował we mnie palec wskazujący. – No a tak serio, to cały czas się zajmujemy tym Vertigo, ale ostatnio zeszło to na dalszy plan i stwierdziłem, że sam pogrzebię w międzyczasie trochę głębiej. Niestety, ale mogę się pochwalić wiedzą w tym temacie. – Wykrzywił twarz w niezadowolonym grymasie.

– Są już ofiary śmiertelne? – spytałam, wbijając palec w notatki.

– Tak, i nie tylko te osiem. Z Vertigo jest ten problem, że to tylko taka jakby baza. To, co tutaj mam – kiwnął głową w stronę statywu zapełnionego różnymi substancjami – to tylko część, te które udało się zebrać nam i śledczym. Na ich podstawie udało mi się już opracować praktycznie bazową formułę, ale w zasadzie donikąd nas to na razie nie prowadzi.. Ktoś produkuje Vertigo i go rozprowadza, ale to, czy trafi do ludzi w zmienionej postaci zależy tylko od dealerów. A ci prześcigają się w wymyślaniu różnych, „odlotowych” właściwości, żeby mieć klientów.

– Znamy ich?

– Niektórych… Ale przez nich nie dojdziemy do głównego źródła – uprzedził moje następne pytanie. – Myślałem o tym, żeby przejść się w cywilu po klubach i wyczaić co i jak, ale ostatnio nie było czasu. Muszę dzisiaj porozmawiać z Robinem, zwłaszcza, że odkryłem coś ciekawego. Popatrz. – Podjechał na krześle do komputera i wyświetlił na ekranie przed nami gąszcz rubryczek wraz długimi opisami.

– Dimetylotryptamina – przeczytałam powoli. – Brzmi intrygująco, ale nic mi nie mówi.

– Psychodelik. Jeden z najsilniejszych, ale dosyć trudny i kosztowny w obórce. Niewiele osób się za niego bierze. – Pospieszył entuzjastycznie z wyjaśnieniami. – Nie wnikając w chemiczne szczegóły, wywołuje różne, pożądane stany euforii, halucynacji, zmiany percepcji i inne odloty. I najważniejsze – uniósł palec wskazujący do góry – podstawowy składnik Vertigo, który występuje w każdej próbce.

– Możesz do rzeczy? – spytałam, trochę zniecierpliwiona tym naukowym kręceniem, które nic mi nie mówiło.

– Jeśli pogrzebać wystarczająco dobrze, to można, po nitce do kłębka, dojść do głównego producenta Vertigo.

Poruszył brwią do góry i na dół w podnieceniu. Ogarnęłam wzrokiem jeszcze raz ten chaos notatek, wyników badań i próbek.

– To dlaczego ty tu jeszcze siedzisz, zamiast planować misję z Robinem?

– Chciałem najpierw zebrać materiały i upewnić się, że…

– Co za materiały? – Robin wkroczył tak niespodziewanie, że Cyborg pewnie ponownie by coś upuścił, gdyby tylko coś trzymał.

Odrzucił do tyłu mokre od potu włosy, poprawił maskę i podszedł do nas sprężystym krokiem.

– Na temat Vertigo. Pokazywałem ci moje pierwsze ustalenia – odparł Victor.

– No. Miałeś dobre tropy. Udało ci się coś ustalić?

– Wiele potencjalnych celów, ale wydaje mi się, że nie ma lepszego sposobu na ustalenie głównego dostawcy.

– Masz już jakiś plan działania? – spytał Robin, przeglądając notatki.

– Chciałem najpierw zrobić rozpoznanie u podrzędnych dealerów. Ustaliłem kilka klubów, w których moglibyśmy spróbować, ale po cywilnemu. Jeśli wpadniemy i zrobimy rozróbę, to szybko się to rozejdzie i pozostali mogą się zwinąć.

– Rozsądnie – skomentował Dick. – W takim razie, twój plan, ty dowodzisz. Zwołam zebranie i przekażesz nam wszystko, co ustaliłeś.

– Jasne – odparł Victor z nieco zdziwioną miną.

Spojrzał na mnie i uniósł pytająco brew. Wzruszyłam delikatnie ramionami.

– Dobra robota. Sam bym tego lepiej nie zrobił – rzucił jeszcze na odchodnym i zostawił nas w lekkim stanie osłupienia.

– Ten to wie, jak zrobić wejście smoka – podsumował Cyborg, chwilę po wyjściu Robina.

Kiwnęłam głową na zgodę. Czasami wciąż potrafił nas zadziwić.

 

 

  Poprawiłam uwierającą, zbyt obcisłą jak na mój gust bluzkę.

– Przypomnij mi, kto wymyślił ten idiotyczny plan? – warknęłam do Beast Boy’a, który z głupkowatym uśmiechem bawił się komunikatorem.

– Mi tam się bardzo podoba – odparł.

– Tylko nie zapominaj, po co tam idziecie – upomniał go Victor.

– Wiem, wiem. – Wykonał uspokajający gest rękoma. – Szkoda, że zostajesz.

– Wciąż dopracowuję maskowanie tego żelastwa, ale mam jeszcze kilka problemów i boję się, że coś mogłoby się spieprzyć podczas misji – wyjaśnił i zamknął walizkę ze sprzętem.

– Gdzie oni są? Ubierają się nawzajem, czy co? – spytał po chwili zniecierpliwiony Garfield.

– Robin pewnie szuka maski w kolorze cielistym – rzucił Victor i zachichotał złośliwie.

Rzuciłam ramoneskę na kanapę i podeszłam do okna. Słońce już dawno zaszło, pozostawiając pole do popisu nocnej, mroczniejszej stronie San Francisco. Oświetlone wieżowce kontrastowały na tle zachmurzonego nieba, a w świetlnej łunie okalającej miasto widać było sunącą powłokę smogu.

– Ej, co jest?! – wykrzyknął nagle zdumiony Beast Boy.

Odwróciłam się gwałtownie, gotowa do obrony lub ataku.

– Odwróć się – rozkazał mi.

– Co proszę? – spytałam, nie rozumiejąc o co mu chodzi.

– Pokaż plecy – powtórzył i zakręcił palcem w powietrzu, bym się obróciła.

Najpierw nie skojarzyłam o co mu chodziło i bezmyślnie wykonałam jego polecenie. Victor gwizdnął z podziwem. Czego oni chcieli?

– Byłabyś ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o posiadanie tatuażu – powiedział Beast Boy i uśmiechnął się łobuzersko, ukazując spiczaste kły.

Dopiero po chwili skojarzyłam o co mu biegało. Znamię na lędźwiach.

– To nie tatuaż – odparłam spokojnym głosem, ale w głębi duszy zżymałam się za zgodzenie się na ubranie tego beznadziejnego stroju.

– A co niby? W płatkach śniadaniowych go znalazłaś? No weź, Raven, przecież to nic złego. Ja na przykład mam…

– To jest znamię – przerwałam mu, bo nie byłam pewna, czy chciałam wysłuchiwać co i gdzie miał ten zielony glonojad.

– W kształcie kruka? Nie rób sobie jaj – wtrącił się Cyborg.

 Co ich to w ogóle obchodziło? Bez słowa założyłam z powrotem ramoneskę i postanowiłam czekać w milczeniu na pozostałych.

– Nie to nie – mruknął Beast Boy po chwili i dał sobie spokój.

Nic, co świadczyło o moim pochodzeniu, nie było dobre i miłe do wspominania. Kruk, zwiastun śmierci, prześladował mnie w każdym momencie mojego życia. Poczynając od projekcji astralnej, przez znamię, a kończąc na przybranym imieniu. Przepowiednia końca, nadejścia Trygona i zagłady. Kwintesencja mnie.

– Nareszcie! – wykrzyknął z ulgą Beast Boy, gdy drzwi do salonu rozsunęły się.

W pierwszej chwili nie byłam pewna, czy widziałam dobrze, ale entuzjastyczny dźwięk z pogranicza pisku psychofanki wydany przez Garfielda upewnił mnie, że tak.

– Zdjąłeś maskę! Ludzie, świętujemy! Cyborg, otwieraj szampana! – wykrzykiwał, śmiał się i gapił się na nich jednocześnie.

– Chciałbyś – ostudziła jego entuzjazm Starfire, która sama ubrana była w niezwykle dopasowany, skórzany komplet, mocno kontrastujący z jej płomiennorudym kucykiem. – To w całości jest maska. Nawet te cudowne zielone oczy.

Chwyciła delikatnie opuszkami skórę Robina przy linii włosów i zamiast grymasu bólu, ujrzeliśmy rozciągający się obraz twarzy.

– Dalej nie pójdzie – dodała z niezadowoloną miną, gdy maska stawiła opór przed jej zerwaniem.

– To jeszcze nie pora – powiedział Dick z szelmowskim uśmiechem. – A jeśli już się napatrzeliście, to grzecznie was proszę o ruszenie czterech liter, bo mamy zadanie do wykonania – rzekł stanowczo, zarzucił kurtkę na plecy i kiwnąwszy ręką w geście „za mną”, wyszedł z salonu.

 

 

 Kolorowe, migoczące światła i dudniąca muzyka, zlewająca się w bezkształtną masę  przyprawiały mnie o ból głowy i oczopląs. Przedzierałam się przez chmarę „tańczących” ludzi. Non stop ktoś mnie szturchał i wpadał, a ja tylko modliłam się, by nie zgubić z oczu rudego, wystającego ponad tłum punktu odniesienia, którym były włosy Kori.

– Azar, czemu ja się na to zgodziłam? – spytałam samą siebie.

Przebrnęliśmy przez parkiet. Przeszłyśmy do korytarza z łazienkami, ale tu również nie mogłam odetchnąć zbyt głęboko. Przez otwarte drzwi do męskiej toalety dostrzegłam najprawdopodobniej naćpanego, wiercącego się na podłodze chłopaka.

– Starfire, Raven. Namierzyłyście już cel? – usłyszałam w uchu głos Robina.

– Jeszcze nie – odparłam cicho, ukrywając ruch warg poprzez poprawienie rozpuszczonych włosów. – A ty?

– Też – rzucił lakonicznie.

Zostawiłyśmy go gdzieś z tyłu. Powiedział, żebyśmy nie pokazywali się razem, więc bez zastanowienia przedzierałyśmy się między mniej lub bardziej trzeźwymi osobami. Kori zatrzymała się przed schodami prowadzącymi na górne piętro przeznaczone do wynajmowania dla specjalnych gości. U ich szczytu dostrzegłam muskularnego faceta, który pilnował, by na prywatną imprezę nie dostał się ktoś nieproszony.

– Ani go nie pobiję, ani nie usmażę. Masz jakiś subtelniejszy sposób? – spytała z przekąsem Starfire.

Kiwnęłam głową. Odcięłam się od rozpraszających mnie bodźców z otoczenia. Przeniosłam się umysłem do świadomości bramkarza. W pierwszej chwili uderzyły mnie żenujące, ale niezwykle intensywne myśli i obrazy. Zapełniłam cały jego umysł swoim umysłem, od świadomości, przez podświadomość, aż po pamięć tak, że nawet nie będzie pamiętał tej chwilowej utraty kontroli.

– Możemy przejść – mruknęłam do Kori.

Utrzymanie świadomości w dwóch ciałach było dosyć męczącym zajęciem, dlatego zaraz po tym, gdy minęłyśmy milczącego ochroniarza i oddaliłyśmy się z jego pola widzenia, zwróciłam mu kontrolę.

– To było niezłe – powiedziała Starfire i posłała mi delikatny uśmiech uznania.

Rozejrzałam się po otwartym, przestronnym piętrze. Tutaj było już mniej migoczących i latających we wszystkie strony świateł, a muzyka, chociaż wciąż dla mnie irytująca, pozwalała przynajmniej na w miarę normalną rozmowę.

– Jesteśmy na miejscu – szepnęła do komunikatora, udając, że mówiła coś do mnie.

– Widzicie go?

– Wciąż nie – odparłam Robinowi.

 Przechadzałyśmy się spokojnym krokiem między pochłoniętymi rozmową mężczyznami. Wyglądali na całkiem wpływowych i bogatych.

– A jak u Beast Boy’a? – spytałam.

– Jego kamera też jeszcze go nie wykryła. – Dostałam błyskawiczna odpowiedź od dowodzącego akcją z wieży Cyborga.

– Musimy się wtopić w tłum – rzekła Kori i bez zastanowienia chwyciła kieliszek od jednej z kilku krążących po sali skąpo obranej kobiety.

– Co ty robisz? – sarknęłam cicho. – A co jeśli coś w tym jest? – zasugerowałam, gdy już unosiła kieliszek do ust.

– To mam dziewięć żołądków, odpornych na wasze trucizny – odparła i wychyliła niebieski płyn za jednym razem. – W tym alkohol – dodała, uśmiechnęła się tajemniczo i wskazała mi dyskretnie oczami kierunek. – Ten facet się nam przygląda.

– Nie tylko on – powiedziałam po chwili, gdy kątem oka wyłapałam kilku innych zainteresowanych naszymi osobami.

– Musisz się trochę rozluźnić, bo nas wydasz – zasugerowała Kori. – Wiem, że nie o czymś takim marzyłaś, ale postaraj się chociaż udawać, że się dobrze bawisz. I chyba znalazłam naszego podejrzanego.

Ruszyła w stronę kanapy w rytm muzyki, aż nadto kręcąc biodrami. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami i podążyłam za nią, starając się wyglądać na rozluźnioną.

– Hej – rzuciła Kori zmysłowym głosem i bezceremonialnie przysiadła się koło młodego, ale wyglądającego na wybitnie zmęczonego życiem faceta.

Uśmiechnął się obleśnie, odsłaniając pożółkłe zęby. Rozsiadł się wygodniej, poprawił spodnie w kroku i powiedział zachrypłym głosem, patrząc na mnie:

– Koleżanka też może się przysiąść.

Współczułam Kori, że to ona musiała ciągnąć tę improwizowaną scenkę. Facet był podpity i bez namysłu zaczął się do niej kleić, aż nabrałam wątpliwości, czy to rzeczywiście był ten dealer. Poczułam na sobie podejrzliwy wzrok otaczających nas mężczyzn. Przełamując się, siadłam na sofie, założyłam nogę na nogę i zaczęłam nakręcać włosy na palec.

– Może się stąd ulotnimy, hm? – zaproponowała Starfire, gdy facet chciał ją już dotykać.

– Genialny pomysł – odparł, puścił jej oko i wstał żwawo. – Wyjdźcie na tyły. Chyba nie muszę wam dokładnie tłumaczyć, jak tam trafić? – powiedział, ostentacyjnie rozbierając nas wzrokiem. – Muszę coś załatwić. Minuta i do was wrócę – zapewnił.

– Jaką mamy pewność, że czegoś nie podejrzewa i właśnie nam zwiał? – spytałam, gdy odszedł lekko chwiejnym krokiem.

– Beast Boy ma go na oku, a w ostateczności Robin – zakomunikował nam Cyborg. – Jeśli będzie coś kombinował, dam wam znać.

– Świetnie. A teraz musimy znaleźć te „tyły”.

– Chyba widziałam boczne wyjście. Nie będziemy musiały mijać strażnika – zakomunikowałam zniesmaczonej Kori.

– Prowadź. – Kiwnęła głową. – Chyba będę musiała się cała zdezynfekować – rzuciła, poprawiając bluzkę, pod którą facet chciał się wcześniej dostać.

– Oblech – skomentowałam jeszcze i wyprowadziłam nas do ustalonego miejsca.

 

– Idzie do was, przygotujcie się – powiadomił nas Victor.

Odepchnęłam się od ściany, poprawiłam włosy, by zastawiały kryształ na czole i przyjęłam, jak mi się przynajmniej wydawało, rozluźnioną pozę.

Dealer otworzył drzwi z rozmachem. Na jego twarzy widniał rozmarzony, pijacki uśmiech, jakby spodziewał się uzyskać od nas coś przyjemnego. Jak bardzo się przeliczył.

– To co dziewczyny, może zawrzemy umowę, hm? Dam wam mój najlepszy towar, a wy odpłacicie mi się…

– Żadnych umów. – Kori zrzuciła maskę zalotnej, chętnej dziwki i chwyciwszy jednorącz za koszulę, przywarła go do muru. – Gadaj wszystko o swoim „towarze”.

Jego przytępiony używkami umysł nie ogarnął na początku sytuacji, ale już po chwili facet zaczął się wiercić. Chciał krzyknąć, ale zatkałam mu usta.

– Jeśli nie powiesz sam, mamy niezawodny sposób na wyciągnięcie z ciebie każdej informacji – zagroziła mu i uderzyła nim o ścianę. – Bądź tak uprzejmy i powiedz nam z łaski swojej, co wiesz o Vertigo.

Robin upominał nas, byśmy nie były zbyt okrutne, no bo w końcu mieliśmy świecić bohaterskim przykładem dla dzieci, ale czasami sytuacja wymagała ostrzejszego podejścia.

– Sram ze strachu na ten wasz sposób – odwarknął, totalnie olewając fakt, że jakaś kobieta unosiła go jednorącz nad ziemią. – Po moim trupie. – Splunął Kori w twarz.

Uśmiechnął się z satysfakcją, ale po chwili jego mina zrzedła.

Powolnym ruchem starła ślinę. Dostrzegłam, że jej oczy pokryły się świetlistą warstwą zielonej energii. Poczułam bijące od niej ciepło. Facet chyba zrozumiał, jakie piekło sobie zgotował, bo aż zastygł z otwartymi ustami i rozszerzonymi ze strachu oczami.

– Star – powiedziałam uspokajającym głosem. – Pamiętaj, jakie mamy zadanie.

Jej nozdrza poruszały się w rytm głębokich oddechów. Wciąż milczała, ale błysk w oczach powoli ustępował miejsca całkowicie zielonym gałkom.

– Skoro tak mówisz – sarknęła i sprzedała mu wzorcowego sierpowego.

– Kori – syknęłam, gdy facet upadł na ziemię.

I chociaż krew z nosa zalała mu twarz, jego głowa pozostała na swoim miejscu, co nie mogłoby się zdarzyć, gdyby Kori użyła swej nadludzkiej siły.

– Zasłużył sobie – odparła, wzruszając ramionami. – Weź mu przeszperaj ten pusty łeb i spadamy stąd – powiedziała z niesmakiem,

– Robin? – spytałam do komunikatora.

– Skoro nie chce współpracować, masz moje pozwolenie – odparł, wiedząc o co mi chodzi. – Pamięć też – dodał.

– Z wielką chęcią – odparłam z cieniem sadystycznego uśmiechu.

 

 

– Nigdy więcej takich teatrzyków– stwierdziła Kori, wypowiadając moje myśli praktycznie słowo w słowo.

– Nie było tak źle. Dobrze wam poszło – powiedział Cyborg, starając się ukryć złośliwy uśmiech. – No i mamy informacje, co jest najważniejsze.

– Uważaj, żebyś nie skończył jako mój worek bokserski na następnym treningu – zagroziła mu palcem, wydymając buntowniczo pełne usta.

– Powiedz nam lepiej, czy nasze poświęcenie się w ogóle opłaciło – wtrąciłam się.

Rzuciłam obcisłe ubrania na kupkę razem z ciuchami Star. Aż przechodził mnie nieprzyjemny dreszcz na myśl, że wcisnęłam na siebie tak skąpe ubrania, w dodatku po to, by odegrać niezwykle chętną, imprezową dziewczynę. Naprawdę zdążyłam upaść tak nisko przez te kilka miesięcy od opuszczenia Azarath?

– Cierpliwości Raven. To dopiero jeden dealer. Zaczniemy powoli sklejać informacje i wątki już teraz, ale potrzebujemy ich jak najwięcej, więc czeka nas jeszcze parę takich wypadów – powiedział i uśmiechnął się ni to przepraszająco, ni to trochę złośliwie.

– Jak na razie nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. – Robin wyszedł z bocznego korytarza do salonu ubrany już częściowo w swój standardowy strój, wyłączając pelerynę i elementy opancerzenia. – Główny dostawca dba o swoją anonimowość.

– Chce pozostać w cieniu, ale przecież nie wypuszcza narkotyków dla zabawy – wtrącił się Beast Boy. – I raczej nie robi też tego dla samej ludzkiej krzywdy.

– Jeszcze nie wiemy, jaki konkretnie ma w tym cel, w dodatku na razie się nie wychyla, ale prędzej czy później popełni jakiś błąd – odparł Robin, pocierając podbródek w zastanowieniu.

– O ile to jest jedna osoba. Równie dobrze może to być cała organizacja – dodałam.

– To też racja – powiedział Cyborg. – Ale nie ważne kto, co czy ile, po prostu się tym zajmiemy i powstrzymamy produkcję tego dziadostwa.

*****

 Witam państwa serdecznie... Pod jakże długiej przerwie (w sumie to bezsensownej, jak na to teraz patrzę) wracam z nowym rozdziałem. Beta wciąż się nie odezwała, nie mam pojęcia co się stało, ale stwierdziłam, że dłuższe czekanie nie ma sensu i po prostu wstawię to co mam. Rozdział już raz był betowany, ale jeszcze przed jego ukończeniem, więc tym razem może być więcej błędów... Trochę mi tak nieswojo, gdy nikt mi tego nie sprawdził i nie wytknął, co jest logiczne, co nie, a co wo ogóle jest idiotyczne, ale cóż... muszę sobie radzić. Mam nadzieję, że Nekota odezwie się w najbliższym czasie, bo naprawdę aż się zastanawiam, gdzie ją porwano. 

 Na pocieszenie mogę jedynie napisać, że następny rozdział jest już praktycznie napisany, więc albo zostanie praktycznie od razu oddany do bety, poprawiony i opublikowany, albo znowu trochę poczekamy, w oczekiwaniu na powrót bety. Co przyniesie życie, zobaczymy... Miłego dnia życzę...