czwartek, 24 grudnia 2020

15. MISSION COMPLETE

 
Przez moje ciało przemknął dreszcz. Mięśnie skurczyły się boleśnie. Poderwałam się gwałtownie i otwarłam oczy. Oślepiło mnie światło, a do uszu wdarł się nieznośny pisk. Stęknęłam.

– Nie wstawaj. – Przedarło się do mnie jak przez ścianę.

Poczułam rękę na ramieniu, która pchała mnie w dół niczym kilkutonowy ciężar. Opadłam bezwładnie na miękkie podłoże, wypuszczając powietrze z płuc.

Pisk powoli ucichł, a jego miejsce zajęły odgłosy krzątania i miarowe pikanie. Wspomnienia zaczęły wracać do mnie niczym fala tsunami. W pierwszej chwili nie chciałam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Emocje przytłoczyły mnie, przyprawiając o jeszcze silniejsze rozsadzanie czaszki. Jęknęłam.

– Co…? – sapnęłam słabym głosem.

Nie byłam w stanie uspokoić myśli i sklecić sensownego zdania. Ponowiłam próbę otwarcia oczu. Światło nie było już tak mocne. Nade mną rozpościerał się gładki sufit z długimi świetlówkami. Uniosłam głowę. Byłam w skrzydle szpitalnym naszej wieży. Znajome otoczenie, maszyny i monitory uspokoiły mnie trochę.

– Powiedziałem, żebyś nie wstawała. – Głos Robina dochodził z pokoju przylegającego do sali.

Lekko kręciło mi się w głowie, a całe ciało paliło, jakby wewnątrz mnie szalał  żywy ogień. Odgarnęłam kołdrę. Spod szpitalnej koszuli wystawały szarawe, pokryte to płytkimi, to głębszymi, gojącymi się powoli ranami nogi. Wspomnienia koszmarów powróciły ze zdwojoną siłą. Podciągnęłam kolana pod brodę i nerwowo okręciłam się kołdrą. Przez całe moje ciało przechodziły dreszcze. Oddech spłycił się, a pikanie maszyn przyspieszyło.

– Raven? – rzucił zaniepokojonym głosem Robin.

Pędem wypadł z magazynu i dopadł do mojego łóżka.

– Co się dzieje?

Schowałam twarz w pościeli i wplotłam palce we włosy. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy bardziej bolało mnie fizycznie, czy psychicznie. Poczułam dotyk na ramieniu. Gwałtownie odsunęłam się w przeciwną stronę, o mało nie spadając z łóżka.

– Rachel, spokojnie – powiedział łagodnym głosem. – Jesteś w wieży, nic ci nie grozi – zapewniał.

Powoli unormowałam oddech. Resztkami sił zablokowałam napływ emocji i wspomnień. Nie byłam w stanie tego przetworzyć.

Uniosłam wzrok. Twarz Robina zamarła w wyrazie napięcia i niepokoju.

– Gdzie są pozostali? – szepnęłam jedyne, co przyszło mi na myśl.

– Są tutaj – machnął ręką, wskazując za płachtę parawanu. – Powoli dochodzą do siebie.

Zapadła cisza przerywana regularnym pikaniem. Teraz wychwytywałam także trzy odrębne rytmy.

– Możesz… - zaczęłam niepewnie. – Dać mi coś na sen? – spytałam i spuściłam wzrok.

– Oczywiście – odparł bez wahania.

Zniknął na chwilę w magazynie i wrócił z napełnioną strzykawką.

– Daj lewą rękę – polecił, wyciągając dłoń w moją stronę.

Wysunęłam równie pokaleczoną co nogi kończynę. Dick sprawnie wstrzyknął substancję przez otwór w wenflonie.

– Odpocznij – powiedział z nutą troski w głosie i odszedł.

Wykonałam polecenie bez najmniejszego oporu.

 

 Obudziłam się wyspana jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie spodziewałam się, że środek podany przez Robina mógł być tak skuteczny. Zero koszmarów, zero snów, zero przebudzania się.  A jednak szara rzeczywistość zaatakowała mnie bez zawahania. Szpitalna sala, charakterystyczny zapach powietrza i natłok myśli, który wlał się do uspokojonego umysłu.

– Wyspana? – powitał mnie pogodnym głosem Robin.

Stał przed łóżkiem z rękami zaplecionymi na klatce piersiowej, ale bez tego upartego, wymownego znaczenia.

– Czym mnie wczoraj naszprycowałeś? – spytałam.

– Żeby to było wczoraj – odparł z uśmieszkiem ni to pobłażliwości, ni złośliwości. – Przespałaś prawie trzydzieści godzin.

Uniosłam brwi ze zdziwieniem.

- I nawet nie myśl, że pozwolę ci to brać regularnie – dodał surowo, jakby czytając mi w myślach.

Byłam aż tak przewidywalna?

– Mogę iść do siebie? – rzuciłam po chwili ciszy.

– Twoje wyniki są na tyle dobre, na ile mogą być w takim stanie, więc jeśli czujesz się na siłach, to jasne, możesz iść. Już cię uwalniam.

Sprawnie wyjął wenflon, odpiął wszystkie czujniki i wyłączył urządzenia.

– Dałbym ci twój strój, ale niewiele z niego zostało – powiedział z nutą zażenowania. – Pasek i pierścionek odniosłem ci do pokoju.

– Jasne… - Opuściłam nogi na zimną posadzkę. – A propos stroju… - powiedziałam nieco niepewnie. – Byłaby szansa na wprowadzenie w nim paru zmian?

- Nie ma problemu – odparł po chwili milczenia, podczas którego pewnie przeanalizował dziesiątki przyczyn mojej prośby. Mogłam się założyć, że znalazła się wśród nich również ta trafna. – Powiesz mi, co chcesz zmienić i się tym zajmę.

Kiwnęłam głową i postanowiłam wstać. Nogi ugięły się pod ciężarem ciała i poleciałam do przodu jak kłoda. Robin błyskawicznie mnie złapał.

– Może jeszcze trochę tu zostaniesz? – zaproponował.

Pokręciłam przecząco głową.

– Moja regeneracja jest osłabiona – mruknęłam pod nosem.

– To może cię zaniosę? – rzucił z nutą niepewności.

Podniosłam na niego mordercze spojrzenie, ale po chwili namysłu skapitulowałam. Nie uwłaczało mi to na tyle, by zrezygnować z zamknięcia się we własnym pokoju.

– Dobra – sapnęłam zrezygnowana.

Przez jego twarz przemknął cień szelmowskiego uśmiechu. Zgromiłam go wzrokiem i pozwoliłam wziąć na ręce.

– Nawet się nie odzywaj – zagroziłam szorstkim głosem.

W odpowiedzi zaśmiał się cicho.

– Pozwolisz, że jednak złamię twój nakaz – odezwał się, gdy znaleźliśmy się w windzie. – Nie chcę cię na razie męczyć, ale… musisz mi wyjaśnić parę rzeczy. I to najlepiej jak najszybciej. Cyborg jest już na chodzie, Beast Boy w zasadzie też, tylko Star jeszcze dochodzi do siebie. Jeszcze nie pytali, ale… czy wiesz, jak się wydostaliście?

Spuściłam wzrok. Do czego on zmierzał? O co mu chodziło? W sekundę stanął mi przed oczami obraz emanacji Trygona, która pojawiła się, gdy resztki energii ulatywały z mojego ciała i byłam na granicy między życiem a śmiercią. Chyba znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Nie mogłam umrzeć. Trygon nie zaprzepaściłby jedynej okazji, jaka mu się nadarzyła i czuwał nad tym, bym dożyła do czasu jego przyjścia. Przerażało mnie to.

– Nie zastanawiałam się nad tym… – odparłam powoli.

– Jeśli czujesz się na siłach, to możemy porozmawiać teraz. Jeśli nie, okej, rozumiem, ale nie możesz tego odwlekać, chociaż wiem, jak bardzo nie lubisz takich rozmów – mówił spokojnym tonem.

Winda dotarła na piętro mieszkalne. Robin stanął przed drzwiami mojego pokoju.

– Czy zezwalasz mi na przekroczenie progu twego pokoju? – spytał teatralnym tonem.

Przewróciłam oczami i kiwnęłam głową na zgodę.

– To jak, teraz, czy później?

Położył mnie na zasłanym łóżku. Próbowałam zebrać myśli, co szło mi dosyć topornie.

– Nie ma sensu tego odkładać… - odparłam z niechęcią. – Daj mi tylko chwilę, przebiorę się.

– Jasne – powiedział i ruszył w stronę wyjścia. – Podać ci coś, czy sobie poradzisz?

– Nie jestem kaleką! – sarknęłam i siłą woli rzuciłam w jego stronę praktycznie wypaloną świeczką.

Pocisk wylądował kilka metrów przed nim i ledwo dotoczył się do stóp Robina. Parsknął tylko śmiechem, postawił świeczkę na półce i wyszedł.

– Zawołaj, gdy będę mógł wejść! – rzucił przez drzwi. – Albo gdy się zaplączesz w pelerynie!

Sapnęłam tylko i przewróciłam oczami, czego i tak nie mógł przecież zobaczyć.

 

 Zawołałam go, gdy nie bez problemów zdołałam się przebrać. Wszystko mnie bolało, a skóra piekła nawet pod najmniejszym dotykiem.

– Nie oczekuję, że będziesz chciała opowiadać o tym, co się tam stało. Od żadnego z was tego nie oczekuję, widziałem tylko skutki i nawet nie chcę sobie wyobrażać, co do nich doprowadziło – podjął powoli, z namysłem dobierając słowa. – Może na wejściu zaznaczę, że to od ciebie dostałem… Mentalną wiadomość… Wizję? – zawahał się. – Gdy sam jeszcze byłem w szpitalu, miałem sen. Nie umiem tego za bardzo opisać. Nawet nie tyle co widziałem, ale wiedziałem, że jesteście w niebezpieczeństwie – urwał, czekając na moją reakcję.

Podciągnęłam kolana pod brodę i uciekłam wzrokiem w bok. Nie pamiętałam, bym się z nim kontaktowała…

– Nie wiem… Naprawdę nie wiem. Mogłam wezwać pomoc nieświadomie, w akcie desperacji – odparłam po chwili. – Moja podświadomość uznała, że byłeś właściwą osobą, z którą kontakt był ułatwiony przez wcześniej utworzone połączenie – wyjaśniłam. A przynajmniej próbowałam.

– Okej. – Kiwnął głową i usadowił się wygodniej na kufrze. – Pomijając to, jak się dostałem na Zandię i pomijając powód tego porwania. Tym zajmiemy się później. Nie wiem, ile pamiętasz z tej ceremonii, ale czy jesteś w stanie mi wyjaśnić, kim... – Podrapał się po karku. – Czym był ten stwór?

Zapadła cisza. Co miałam mu powiedzieć? Prawdę? Skłamać? Półprawdę? Prędzej czy później ten temat by wrócił. Nie mogłam wiecznie uciekać, zwłaszcza w łgarstwa. Odetchnęłam głęboko i zebrałam resztki pewności siebie.

– Ta bestia, o której mówisz – podjęłam, cały czas się wahając. – To Trygon. Demon. Zdobywca światów. To, co widziałeś, było tylko emanacją, nie było go tam fizycznie.

Zamilkłam. Czekałam. Czekałam, aż przeanalizuje informacje i wyciągnie prawidłowe wnioski. Bo zawsze takie były.

– Jesteś półdemonem. – Myślał na głos. – Nie znam się na tych sprawach, ale jakiś demoniczny anioł stróż, chroniący cię przed złem, nie wchodzi w rachubę, prawda? – spytał z jakąś dziwną nutą nadziei.

Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.

- To twój ojciec – rzucił cicho, chociaż te słowa były dla mnie jak wystrzał z armaty. Całej artylerii armat.

Tym razem kiwnęłam twierdząco. Poczułam dreszcze przebiegające wzdłuż pleców. Wyginałam nerwowo palce.

– Zdobywca światów… Czy to ma coś dla nas znaczyć? Nie do końca rozumiem.

– Ja… On… - plątałam się. Sapnęłam.

– Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie musimy.

– Nie – rzekłam, siląc się na stanowczy ton. – Nie ma sensu dalej tego ukrywać… Jestem jego przepustką do tego świata. Dzięki mnie dostanie się tutaj i zniszczy ten wymiar – wypaliłam na jednym wdechu, zanim zdążyłabym się rozmyślić.

Robin milczał. W słabym świetle dostrzegłam, że przez jego twarz przemknął cień niepewności. Odchylił się lekko do tyłu.

Robiło mi się na przemian zimno i gorąco. Oparłam czoło na kolanach. Nie chciałam patrzeć na jego twarz. Wystarczyło mi, że czułam bijące od niego dezorientację i zaniepokojenie.

Zaczęłam wyrzucać sobie, że nazbyt się pośpieszyłam. Nie było dobrym pomysłem mówienie o tym. Liga odrzuciła mnie tylko i wyłącznie ze względu na demoniczne pochodzenie. Co by zrobili, gdyby dowiedzieli się, że jestem dzieckiem Trygona?

– Twój ojciec, demon, zagraża naszemu światu? – spytał po chwili ciszy, która ciągnęła się niczym nieskończoność.

– Yhym – mruknęłam przez ściśnięte gardło.

– Wiesz, kiedy się to wydarzy?

Uniosłam wzrok. Jak zawsze opanowany i logicznie myślący. Marszczył czoło, ale jego twarz była niewzruszona. Jego spokój udzielił mi się. Westchnęłam.

– Wiem, że to wyznanie było dla ciebie trudne i doceniam, że mi zaufałaś. Jeśli nie chcesz, nie powiem na razie reszcie – zapewnił wyrozumiałym głosem.

Kiwnęłam powoli głową.

– Około moich osiemnastych urodzin… Został nieco ponad rok – odparłam.

Znowu zapanowała przytłaczająca mnie cisza.

– Nie wyrzucisz mnie? Nie zamkniesz gdzieś głęboko, w najbardziej strzeżonym więzieniu? – spytałam z niedowierzaniem i niezrozumieniem, że przyjął to tak spokojnie.

– Dlaczego miałbym… To nie twoja wina, Raven. Bo to nie ty o tym zadecydowałaś, prawda? Pomogę ci. Wszyscy ci pomożemy. Nie zostawimy cię z tym samej. Znajdziemy sposób na zapobiegnięcie temu – zapewnił. – Nic nie jest przesądzone.

Zacisnęłam pięści na pościeli. Miałam ochotę go zwyzywać. Naiwny! Zdawało mi się, że nie dotarł do niego sens moich słów. Nie miałam jednak sił tłumaczyć mu tego. Jeszcze nie. Czułam jednak, jakby zniknęła część monstrualnego ciężaru, który od zawsze dźwigałam.

– Nie powiem o tym reszcie. Ty decydujesz. Za oficjalną wersję przyjmiemy, że wezwałaś mnie i z nieoczekiwaną pomocą Deathstroke’a zlikwido… On zlikwidował – poprawił się – Blooda, a co za tym idzie, cały interes Vertigo powinien upaść razem z Kościołem Krwi. Przynamniej jedno powinno być względnie z głowy, ale nie daje mi spokoju to, co zrobił Slade – rzucił, bardziej jakby do siebie, niż do mnie. – Dziękuję.

Uniosłam brew. Momentami mój zmęczony umysł nie nadążał za nim.

– Za co? – palnęłam.

– Że mi zaufałaś – odparł i uśmiechnął się nieznacznie.

Zostawił mnie samą z tymi słowami, odbijającymi się echem w moim umyśle.

 

 Kilka następnych dni upłynęło nam na regeneracji. Robin powiadomił władze miasta o ograniczonych możliwościach działania drużyny, wybierał się samotnie na patrole i braliśmy tylko udział w mniejszych akcjach, a i to nie całą piątką. Jak nigdy do tej pory, naprawdę nam odpuścił i chociaż przechodziło to ciężko przez gardło, autentycznie się o nas troszczył.

W zamyśleniu przesunęłam czarnego gońca. Cyborg pochylił się nieznacznie nad planszą i mruknął przeciągle. To mogła być już dziesiąta partia rozgrywana w totalnej ciszy, ale dawno przestałam liczyć. Powoli się ściemniało, chociaż dni były dłuższe i jakby na przekór panującej w wieży atmosferze, słoneczne. Wyjrzałam przez przeszkloną ścianę na panoramę miasta. Rozmyślałam o wszystkim i niczym, błądziłam po zakamarkach zmęczonego umysłu. Zmęczonego koszmarami, które dręczyły mnie każdej nocy jeszcze bardziej, niż przed porwaniem.

– Twój ruch. –Cichy głos Victora przywrócił mnie na ziemię.

Przeanalizowałam szachownicę. Ułożyłam plan w głowie. W trzech ruchach doprowadziłam do matu, jak przy każdej partii. Cyborg westchnął zrezygnowany.

– Nie mam z tobą szans… - mruknął i kiwnął głową. – Dzięki.

Złożyłam planszę i schowałam figury.

– Zapomniałbym. – Victor zawrócił w połowie drogi do kuchni. – Robin chciał zrobić dzisiaj spotkanie – oznajmił. – Za jakieś piętnaście minut w zasadzie – dodał po chwili.

Kiwnęłam głową. Poszłam do swojego pokoju, po drodze mijając Starfire, której skóra dopiero co odzyskała ten charakterystyczny, pomarańczowy odcień. Nawet nie chciałam myśleć, co mogło się stać, gdyby w porę nie otrzymała energii z promieni słonecznych. Posłała mi nikły, smutny uśmiech.

Zostawiłam szachy w pokoju i niezbyt chętnie skierowałam się do pracowni Robina. Od kilku dni prześladowało mnie silne uczucie deja vu.

Weszłam do przyciemnionego pokoju. Nad stołem wyświetlał się hologram ze ścianą tekstu, a w dolnym rogu zminimalizowane nagranie ataku na naszą wieżę. Zrobiło mi się słabo na myśl, jakich rzeczy dopuszczał się wtedy demon, który przejął kontrolę.

Zawisłam w pozycji lotosu w kącie i tylko obserwowałam pozostałych. Robin oparł się pięściami o blat i zaczął mówić:

– Rozumiem, że możecie nie chcieć wracać do tego, co wydarzyło się na Zandii. – Omiótł nas badawczym spojrzeniem. – Dlatego nie będę przedłużał. Chcecie wiedzieć, co działo się, gdy byliście nieprzytomni?

Po chwili zawahania każde z nas powoli pokiwało głowami. Robin przedłożył taką wersję streszczenia, jaką omówił ze mną. Najpierw w powietrzu zawisło napięcie, ale gdy usłyszeliśmy fragment o Deathstroke’u, cała trójka wydała zgodny okrzyk zdziwienia.

– Trochę się w tym pogubiłem – przyznał Beast Boy, drapiąc się po karku.

– Czyli miałem rację! – krzyknął tryumfalnie Victor, celując palcem wskazującym w Robina.

Dick kiwnął głową, jednak nie był tak usatysfakcjonowany.

– To nie wróży dobrze – mruknął. – Jeśli Slade wplątuje się w takie układy, to możemy się po nim spodziewać wszystkiego. Zdziwiło mnie to, że uczestniczył w tym w tak otwarcie. Nie krył specjalnie tożsamości Deathstroke’a, odkąd zaczął działać pod tym pseudonimem, ale mimo wszystko… - urwał i oparł podbródek na pięści. – No ciężko było nawet o jego zdjęcia, bo gość jest tak wyszkolony. Zawsze w cieniu, bez zostawiania zbędnych śladów, a tutaj…

– Może pomińmy to na razie i spróbujmy złożyć w całość wszystko, co do tej pory zebraliśmy? – zaproponowała Starfire i podeszła do stołu. – Mamy handel Vertigo, dwa ataki na wieżę, żołnierzy-marionetki, śmierć Abaddona – wyliczała, a mnie przeszedł niemiły dreszcz po plecach na wspomnienie o Halu. - Kościół… - urwała i spojrzała pytająco na Robina.

– Kościół Krwi i Brother Blooda, jego założyciela – odparł. – Handel Vertigo służył zdobywaniu wyznawców, z których Blood czerpał energię. Albo coś w tym stylu, nie znam się na tym – powiedział i wskazał na mnie.

Wszyscy przenieśli wzrok w moją stronę. Poczułam się nieswojo, będąc w centrum uwagi

– Byłoby mi łatwiej powiedzieć, gdybym była przytomna – odparłam obojętnie. -  Albo gdybyśmy tam wrócili i zbadali to miejsce.

– Niegłupi pomysł – wtrącił Victor.

– Mnie zastanawia, dlaczego zostawili w spokoju Robina? – wtrącił Beast Boy, bawiący się rękawiczką.

– Może nadinterpretuję, ale co, jeśli specjalnie chcieli nas pozbawić lidera? – odparł z namysłem Cyborg. ­– Czy atak na bank mógł mieć jakikolwiek związek z Kościołem Krwi?

– Nie sądzę. Robin oberwał przez moją nieuwagę, nie atakowali go bezpośrednio – stwierdziła Starfire, spuszczając wzrok.

– No to czemu go pominęli? – pytał uparcie Beast Boy.

– Bo jest tylko człowiekiem – wtrąciłam obojętnym głosem.

Cztery zaciekawione spojrzenia przeniosły się na mnie. Robin przekrzywił głowę i oparł się o stół. Kiwnął na znak, bym kontynuowała.

– Zakładając, że Blood chciał pozyskać z nas energię, to Robin miałby jej niewiele więcej, niżeli zwykły śmiertelnik – wyjaśniłam i wzruszyłam ramionami.

– Brzmi logicznie – mruknął Victor. ­– Skorzystali z okazji. Sorry, Cudowny Chłopiec tym razem nie był gwoździem programu – rzucił ze złośliwym uśmieszkiem, ale Robin zignorował zaczepkę.

– Wracając – powiedziała stanowczo Starfire, unosząc rękę dla zwrócenia naszej uwagi. – Wyczyszczenie umysłów to sprawka Abaddona. Jego śmierć – najprawdopodobniej Slade’a, który działał dla Blooda, pozyskując mu wyznawców?

Robin kiwnął głową.

– Mogę się też założyć, że to Abaddon dostarczył informacji o nas. Dostęp do wieży, nasze zdolności i jak je unieszkodliwić. A potem się go pozbyli, bo przestał być im potrzebny.

– Skąd niby miał wiedzieć takie rzeczy? – rzuciła Starfire.

– Z umysłu Raven – odparł i po raz kolejny przeniósł spojrzenie na mnie.

Opuściłam wzrok. Miał mi to za złe?

– Czyli zamknęliśmy ich interes? – Beast Boy przerwał chwilę ciszy.

– Na to wygląda. Blood nie żyje. Obawiam się jednak, że jego wyznawcy mogą sobie poradzić bez niego – odparł Robin i sapnął.

– Próbuję znaleźć cokolwiek o nich, ale cały czas rozbijam się o ślepe zaułki – mruknął Cyborg, wpatrując się martwo w przestrzeń. – Nic konkretnego, wszystko owiane tajemnicą – dodał z przekąsem.

– Może powinniśmy ich obserwować z ukrycia? – zaproponował Beast Boy, przerywając Robinowi niecierpliwe stukanie w blat.

– Na razie stracili przywódcę. Musimy mieć na nich oko, by wiedzieć, jeśli się reaktywują – zapewnił stanowczo. – Jednak mamy większy problem. Deathstroke – wymówił złowieszczo.

– Ej, a co, jeśli on wszystkich wykiwał i cała ta współpraca to był zwykły pic na wodę fotomontaż? – palnął nagle Beast Boy.

– To też bardzo niegłupi pomysł – podchwycił z uznaniem Victor i klepnął Garfielda w plecy. Trochę za mocno, bo Beast Boy aż stęknął z bólu. – Jest najemnikiem. Tutaj niby taka współpraca, a potem jeb! Morduje Blooda, by… - urwał i mruknął niezadowolony.

– No właśnie, i co? – spytał Robin i skrzyżował ręce. – Nie dostał zapłaty, więc się tak odpłacił? Wątpię, by dał się tak wrobić. Dodatkowo ściągnął sobie teraz na łeb sektę z setkami, jeśli nie tysiącami wyznawców – myślał na głos.

– To brzmi trochę dziwnie, ale… - podjęła Starfire z wahaniem.

Robin machnął ręką, zachęcając ją do kontynuowania.

– Najpierw nas dostarczył Bloodowi, ale może miał większy interes w tym, by jednak nas uratować? Wziął wynagrodzenie i zerwał umowę?

– Kłócili się – rzucił Robin.

– Co? – spytał Victor.

– Przed samą ceremonią. Pokłócili się o coś – wyjaśnił. – Mam też dziwne wrażenie… - urwał i potarł kant szczęki – Że poszło mi za łatwo.

– Co sugerujesz? – podchwyciłam.

Propozycja Deathstroke’a nie dawała mi spokoju. Robinowi też wyraźnie coś nie pasowało w całej sprawie. Czego nie dostrzegaliśmy? O czym nie wiedzieliśmy?

– Że albo udało mi się to cudem, w które nie wierzę albo ktoś mi to ułatwił – odparł dobitnym głosem.

– I myślisz o Wilsonie? – spytał sceptycznym tonem Victor. – Po co by to robił?

Podszedł do stołu, oparł się naprzeciwko Robina i pochylił w jego stronę, jakby chciał spojrzeć mu głęboko w oczy.

– Nie mam pojęcia – wycedził, zaciskając mocniej pięści. – I tego chcę się dowiedzieć.

Znowu cisza. Przepełniona domysłami, niewypowiedzianymi pytaniami i rosnącym napięciem.

– Tooo – mruknął przeciągle Beast Boy po chwili. – Co teraz?

– Na ten moment? Wracamy do normalnej pracy. Zajmiemy się pozostałymi dilerami Vertigo, pomożemy zamknąć sprawy zaginionych ludzi. A Deathstroke? Czekamy, ale na pewno nie bezczynnie. Będziemy przygotowani na wszystko – odparł stanowczo, wyprostowawszy się. – Możecie iść.

Coś mnie gryzło w jego zachowaniu.

Pierwszy ulotnił się Beast Boy, zaraz potem Victor. Miałam wrażenie, jakby Starfire czekała, aż wszyscy opuszczą pomieszczenie, ale widząc, że ja też się ociągałam, wyszła bez słowa.

– Mówiąc „czekamy” miałeś na myśli „czekacie, a ja dokopuję się do tajnych akt Pentagonu”? – spytałam zaczepnie.

Spojrzał na mnie i skrzyżował ręce.

– Czasami zastanawiam się, czy zwyczajnie nie siedzisz mi w myślach? – rzucił podejrzliwym tonem.

  Batman nie szkolił cię na odpieranie takich ataków? – spytałam ni poważnie, nie dla żartu.

– Wiesz, że nie odpuszczę. Nie mogę czekać. Muszę być kilka kroków przed nim, by móc wcześniej zareagować – mówił tonem, jakby tłumaczył się z czegoś złego. – Zwłaszcza, że na ten moment to on jest daleko przed nami.

Kiwnęłam głową. Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu o tym, że Deathstroke wiedział o Trygonie. Niepokoiło mnie to. Domyślałam się, że tę informację dostarczył mu Abaddon, ale dlaczego tak na mnie naciskał? Co chciał osiągnąć? Powiedziałam już tyle Robinowi… ale z drugiej strony tylko dołożyłabym mu nierozwiązanych spraw. W końcu nic się nie stało… To mogło zaczekać.

– Nad czym tak myślisz? – wyrwał mnie z chwilowego zawieszenia.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Milczałam za długo, bym zabrzmiała wiarygodnie, ale musiałam jakoś wybrnąć.

– Może… Chciałam iść dzisiaj na patrol.

Jego twarz zaczęła przybierać ten charakterystyczny wyraz troski, do której niekoniecznie chciał się przyznać.

– Tak, wolę to, niż koszmary – oznajmiłam, zanim zdążył się odezwać. – Nawet bez siedzenia ci w głowie wiem, co sobie pomyślałeś – dodałam szybko.

Odpowiedział krzywym i nieco szelmowskim uśmiechem. Pokręcił głową z politowaniem i wzruszywszy ramionami, powiedział:

– Jeśli tylko nie planujesz spadać nieprzytomna z dachu, to chętnie cię wezmę.

Posłałam mu zabójcze spojrzenie. Parsknął i machnął ręką w dziwnym geście. Zostawiłam go samego, otoczonego przez hologramy.

 

– I jak sprawuje się nowy strój? – spytał, przerywając panujące od dłuższego czasu milczenie.

Odruchowo spojrzałam w dół, taksując przylegający materiał, na który padał blask czerwonego neonu z przeciwnej strony ulicy. Zmiana nie była ogromna. Postanowiłam po prostu dodać garderoby i wzmocnień. Czułam się lepiej z całkowicie zasłoniętymi nogami oraz plecami. Rękawiczki zastąpiłam rękawami zaczepianymi o palce, by było jeszcze wygodniej i praktyczniej. Wciąż mogłam także nosić pierścień od Azar.

­­– Jest okej – odparłam po chwili, gdy dogoniłam go na następnym dachu.

– Widzę, że wręcz nie możesz ukryć ekscytacji – rzucił z cieniem ironicznego uśmiechu.

Przewróciłam oczami. Bez słowa weszliśmy na wybetonowany plac otaczający jakąś starą fabrykę z dwoma wysokimi kominami.

– Jakiś powód, dlaczego tu przyszliśmy? – spytałam, posuwając się wzdłuż ściany w ślad za Robinem.

– Przeczucie? – odparł i uniósł rękę do góry.

Zatrzymaliśmy się. Wychylił się zza rogu, by mieć lepszy widok na częściowo oświetlone tyły budynku.

Nagle, jakby z opóźnieniem wyczułam silną energię. Blisko. Niebezpiecznie blisko.

– Co jest? – mruknęłam.

Nim zdążył zareagować, dotarło do nas zza pleców:

– A kogo my tu mamy?!

Obróciliśmy się błyskawicznie. W półmroku dostrzegłam opierającą się o ścianę z pełną nonszalancją chudą, czarnoskórą, łysą kobietę. Obok mnie szczęknął metal. Kątem oka dostrzegłam małe, pędzące punkciki. Pod nogi kobiety upadło kilka kulek i nim zdążyła się ruszyć, przemknęły między nimi oślepiające wiązki prądu. Wrzask przebił się przez trzaski wyładowań.

– Gdzie pozostali? – rzucił głośno i stanowczo, podchodząc do kobiety.

Odpowiedziała jedynie złośliwym śmiechem, pozostając wciąż na czworakach. Dyszała ciężko. Czułam bijącą od niej energię. Złą energię.

– Mam wezwać pozostałych? – spytałam Robina telepatycznie.

Drgnął lekko, odzwyczajony już od tego sposobu komunikacji. Zawahał się na moment, jednak kiwnął nieznacznie głową na zgodę. Kobieta przeniosła na mnie zaciekawiony, ale i ironiczny wzrok.

Nie zdążyłam połączyć się z kimkolwiek. Potężne uderzenie w plecy zwaliło mnie z nóg. Stęknęłam, wpadając na ścianę. Rozległa się seria przytłumionych wystrzałów. Potem huk. Zadzwoniło mi w uszach. Wstałam chwiejnie, podpierając się o ścianę.

– Raven, zasłona!

Wykonałam polecenie bez namysłu. Wzniosłam niewielką kopułę, zapewniającą bezpieczeństwo mi i Robinowi, który stał obok.

– Zajmij czymś dziewczynę, ja wezmę pozostałych – polecił zdyszany. – I wezwij resztę! – dodał, wyrywając się do przodu.

Bariera zniknęła. Różowa wiązka energii rozświetliła plac. Uskoczyłam na bok, ale momentalnie spadła na mnie kupa gruzu z rozwalonej ściany. Zamroczyło mnie. Dziewczyna zaśmiała się głośno. Posłałam na oślep serię kul, kierując się słuchem. Trafiłam. Poderwałam się na nogi i wytworzywszy łapy kruka, pomknęłam w jej stronę. Nim zdążyła się podnieść, pochwyciłam ją i cisnęłam na ścianę. Wykorzystałam chwilę oddechu na wezwanie reszty. Wysłałam najsilniejszą mentalną wiadomość, na jaką było mnie stać.

Kątem oka dostrzegłam Robina. Coś wybuchło mu pod nogami. A potem z chmury dymu zaszarżowała na niego kupa mięśni. Nie zdążył uskoczyć. Upadł, przyciśnięty przerośniętym mutantem.

Chwila dekoncentracji. Niewidzialny mur zmiótł mnie z nóg. Piszczało mi w uszach. Dziewczyna stanęła nade mną, bawiąc się różową energią otaczającą jej dłoń. Z ruchu warg wyczytałam zaklęcie. Spięłam się do skoku. I nagle zielona kula śmignęła mi przed oczami, a zaraz z nią Starfire. Z rozpędu wpadła na kobietą. Przeleciały przez plac i wbiły się w ścianę.

– Odsiecz przybyła! – wydarł się Beast Boy.

Przemienił się w nosorożca i zaszarżował na wielkoluda, który próbował trafić Robina. Cyborg zajął się karłem.

Uwięziłam w energetycznym kaftanie nieprzytomną, leżącą pod wgniecioną ścianą dziewczynę. Z przewagą liczebną szybko unieszkodliwiliśmy pozostałą dwójkę, wezwaliśmy specjalne służby i dopilnowaliśmy transportu do więzienia.

– To ta trójka zaatakowała bank, gdy wy balowaliście u Doom Patrolu – oznajmił kwaśno Robin. Wytarł obitą twarz w rękawiczkę i splunął krwią. – I nie, nie mam wam tego za złe – dodał, gdy oburzony Beast Boy chciał się odezwać.  – Dzięki za szybką pomoc.

– Co oni tam w ogóle robili? – spytałam, gdy uzbrojeni po zęby strażnicy przepuścili nas przez szereg wzmacnianych bram.

– Nie mam pojęcia – odparł z rozbrajającą szczerością Robin.

– To dlaczego my się tam znaleźliśmy? – ponowiłam próbę wydobycia informacji, dotrzymując mu kroku.

- I tak musimy tam wrócić. Chcę coś sprawdzić – odparł, nie patrząc na mnie. – Teleportujesz nas do wieży?

Sposób, w jaki wymijał odpowiedzi irytował mnie. Zresztą nie tylko mnie, bo pozostali też nie byli usatysfakcjonowani jego wyjaśnieniami. Byliśmy drużyną, ale Robin czasami, jakby z przyzwyczajenia, chciał robić wszystko samemu. Nikt nie miał ochoty o tym z nim dyskutować. Bez słowa przeniosłam nas do salonu.

 

 Ocknęłam się z kolejnego koszmaru. Omiotłam wzrokiem pogrążony w mroku pokój. Echa piekielnych obrazów przebijały wciąż ze świata snów, bawiąc się moimi lękami. Zapaliłam światło. Odgarnęłam splątane włosy, przetarłam spocony kark i wygramoliłam się z kołdry. Bez większego namysłu narzuciłam pelerynę na piżamę i nie patrząc w lustro, wyszłam z pokoju. Nie spodziewałam się o tej godzinie spotkać kogokolwiek. Musiałam coś ze sobą zrobić. Choćby i miało to być przespacerowanie się po ogarniętej ciszą wieży.

Zawahałam się. Spojrzałam przez ramię na drzwi mojego pokoju.

– Już mi kompletnie odbija – mruknęłam zirytowana i ruszyłam przed siebie.

Przemierzałam ciąg korytarzy, starając się oczyścić umysł z wszelkich myśli. Nim się zorientowałam, wylądowałam przed szerokimi drzwiami skrzydła szpitalnego. Nogi same mnie tutaj skierowały.

– Moja podświadomość mnie kiedyś wykończy – sapnęłam.

Stałam chwilę bez ruchu. Wejść, czy nie wejść? Kradnięcie leków po nocach nie wydawało mi się najrozsądniejszym pomysłem. Poza tym, nawet nie wiedziałam, czego miałam szukać. Biłam się z myślami jeszcze przez moment, aż ostatecznie postanowiłam wyjść na dach.

Chłodne podmuchy wiatru rozwiały moją pelerynę i omiotły odkryte ciało, przyprawiając o gęsią skórkę. Niewielki sierp Księżyca zniknął za pędzącymi po czarnej tafli nieba chmurami. Usiadłam nad krawędzią, spuściłam nogi i odchyliwszy się do tyłu, poczęłam przyglądać się nielicznym gwiazdom, których blask zdołał przedrzeć się przez zasłonę. Odpędzałam natrętne myśli o koszmarach, Trygonie i torturach, które przesuwały mi się przed oczami, jak poszarpane chmury dryfujące na niebie. Zachodziłam w głowę, kim była osoba, która była w stanie tak namieszać w moim umyśle? Świadomość, że był to ktoś znacznie silniejszy niż Abaddon wzbudzała we mnie niepokój.

Błądząc myślami gdzieś daleko, spostrzegłam pierwsze promienie słońca wychylające się nieśmiało zza odległego horyzontu. Kładły się na gładkiej tafli wody, sprawiając wrażenie, jak gdyby była ona krwistoczerwona. Widok bezkresnego, płonącego oceanu przyprawił mnie o złe skojarzenia. Przed oczami stanęły mi obrazy końca świata. Rok. Został trochę ponad rok do moich osiemnastych urodzin. Przez ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, ale byłam pewna, że nie był on spowodowany chłodnymi powiewami wiatru. Przytłoczyły mnie złe wspomnienia.

– Rok – rzuciłam z niedowierzaniem w przestrzeń.

Wiatr porwał moje słowo, które zniknęło w rytmicznym szumie fal uderzających o brzeg wyspy. Nie byłam nawet pewna, czy naprawdę je wypowiedziałam. Wolałam jednak wyprzeć ten fakt ze świadomości. Przybyłam tu, by walczyć. Tytani mieli mi w tym pomóc.