poniedziałek, 24 sierpnia 2020

11. NA SKRAJU SZALEŃSTWA

  Obudziłam się nagle. Piekielne obrazy spod moich powiek przeniknęły do rzeczywistości. Chciałam wrzasnąć na widok rogatej, potężnej sylwetki skąpanej w płomieniach, ale głos ugrzązł mi w gardle. Mężczyzna zbliżał się powoli i nieubłaganie. Moje serce biło coraz szybciej. Do nozdrzy dotarł duszący odór. Zabrakło mi tchu. Pragnęłam tylko skulić się w sobie, ale Trygon z szyderczym uśmiechem, wykonawszy jedynie subtelny ruch dłonią, uniósł mnie za szyję. Zaczęłam się dławić. Do oczu napłynęły mi łzy. Chciałam błagać, by mnie zostawił, by odszedł, ale on doskonale znał moje myśli.

­­­– Zrobisz to, co zostało ci przeznaczone. Nie powstrzymasz tego ani ty, ani twoi żałośni przyjaciele – rzekł z satysfakcją wymalowaną na ohydnej, wykrzywionej w uśmiechu twarzy. Zmrużył dwie pary płonących żółcią oczu. – Przybywając na Ziemię, sprowadziłaś na nich jeszcze większe cierpienie. Osobiście się nimi zajmę – dodał i zaśmiał się tubalnie.

W gardle ugrzązł mi rozdzierający, pełen bólu krzyk protestu. Próbowałam walczyć, ale nie miałam siły. Oddałam się błogiej ciemności.

 

 Obudziłam się ponownie. Tym razem jednak nie działo się to w koszmarze, a na jawie. Na spokojnej, wolnej od demonów jawie.

Unormowałam spazmatyczny oddech. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, czując walące w jej wnętrzu serce. Nie wiedziałam, czy bardziej miałam ochotę otulić się kołdrą, jakby stanowiła ona nieprzepuszczalną dla wszelkiego zła tego świata barierę, czy odrzucić ją w cholerę, bo czułam perlący się na mojej skórze pot. Niezdarnie uwolniłam się spod rozkopanego materiału i niezwłocznie zapaliłam wszystkie światła, co i tak nie uwolniło mnie od obaw o potworach mogących czaić się gdzieś w ciemnościach.

– Na Azar, nie zachowuj się jak dziecko – skarciłam samą siebie na głos. – To tylko koszmar, jeden z mnóstwa, które miałaś – kontynuowałam wywód, ściągając mokre od potu prześcieradło.

Kalkulowałam, czy lepiej było odnieść je od razu do kosza na brudy, czy bezpieczniejszą opcją było jednak zaczekanie do rana. W nocy mogłam natknąć się jedynie na Robina, za dnia zaś wszyscy kręcili się po wieży, jednak znając moje szczęście, co bym nie zrobiła, wpadłabym na podejrzliwego lidera.

Wolałam leżeć na gołym materacu, niż mu się tłumaczyć. Do spaceru po pogrążonej w śnie wieży nie zachęciły mnie też puste, ciągnące się bez końca korytarze. Rzuciłam zwinięte prześcieradło na skrzynie i nie licząc na nadejście snu, położyłam się i zaczęłam bezcelowo wgapiać w sufit.

 

 Tak jak przewidywałam, nie zasnęłam już tej nocy. Opuściłam pokój, gdy tylko pierwsze promienie wschodzącego Słońca wyjrzały zza horyzontu i, jak miałam w zwyczaju, udałam się na dach, by móc obserwować ten widok. Gdzieś z tyłu głowy plątała mi się myśl, że pewnego dnia ta pozorna wędrówka gwiazdy będzie tą ostatnią. Napawało mnie to lękiem i niechęcią do samej siebie.

Stanęłam na murku otaczającym płaski dach z każdej strony. Już nic nie dzieliło mnie od ponad stumetrowej przepaści. Jeden tylko krok, opanowanie podświadomego odruchu poderwania się do lotu i… koniec? To nie mogło być tak łatwe. Gdzieś musiał tkwić haczyk. Trygon nie pozwoliłby, aby jego jedyna szansa na dostanie się do tego wymiaru została zaprzepaszczona poprzez głupie samobójstwo. Czy mimo wszystko bym przeżyła? Może wszystkie połamane kości i zgniecione organy naprawiłyby się samoistnie? Czy w takim razie oznaczało to, że byłam nieśmiertelna? Niezniszczalna? Mogłam się przekonać. Wystarczył jeden krok…

Nagle usłyszałam za sobą trzaśnięcie metalowych drzwi. Robin podszedł do mnie, praktycznie nie wydając przy tym dźwięku. Wskoczył na murek i w ciszy przyglądał się Słońcu.

Kątem oka spojrzałam na jego rozwiane, sterczące na wszystkie strony włosy. Moje dawno nieprzycinane czarne kosmyki również zabłądziły gdzieś na twarzy, owinęły się wokół szyi, a także wpychały się bezlitośnie do oczu.

Poczułam na sobie jego badawczy i nieskrępowany wzrok. Obróciłam twarz ku niemu, odpowiadając chłodnym spojrzeniem, ale zdawałam sobie sprawę z worków pod oczami, które odznaczały się wyraźnie na bledszej niż zawsze skórze.

– Ciągle masz koszmary? – zagaił spokojnym głosem.

Kiwnęłam głową po chwili namysłu.

– Myślałem, że miało to jakiś związek z Abaddonem, ale minął już ponad tydzień od jego śmierci… - urwał znacząco, nie chcąc zadać mi pytania bezpośrednio.

– Wiem, do czego zmierzasz – odparłam, nie starając się ukryć zmęczenia w głosie – ale nie chcę o tym rozmawiać. Są w moim umyśle zakątki, do których nikt nie powinien zaglądać – dodałam ponurym głosem.

– Chciałbym ci jakoś pomóc. – Obrócił się ciałem w moją stronę. – Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim.

– Dick – sarknęłam. – Umiem o siebie zadbać. Poradzę sobie – stwierdziłam, chcąc samej uwierzyć w te słowa i ruszyłam do drzwi.

Rzucił za mną przepraszające „Rachel”, ale nie miałam zamiaru się odwrócić.

 

 Chciałam podziękować wszelkim bóstwom za ten brak jakiegokolwiek alarmu od samego rana. Siedziałam cały czas w pokoju, medytując. A przynajmniej próbując. Mogłam co najwyżej pomarzyć o skupieniu i ciszy. Ciszy w mojej głowie.

Nie miałam pojęcia, czy były to tylko pozostałości koszmaru, który niczym echo rozbijał się w czeluściach mojego umysłu, czy już do reszty zwariowałam i słyszałam głosy pochodzące z zaświatów. Nie rozumiałam tych podszeptów, jednak intuicyjnie wyczuwałam, że nie miały one nic dobrego na celu.

– Zostawcie mnie – stęknęłam i oparłam się o szafkę.

Uniosłam wzrok. W lustrze napotkałam prześmiewcze spojrzenie dwóch par ognistych oczu. Wzdrygnęłam się.

– To tylko złudzenie. To wcale nie jestem ja – wmawiałam sobie łamiącym się głosem.

Niepewnie uniosłam dłonie na wysokość oczu i z wahaniem przyłożyłam je do twarzy. Była chłodna. Normalna. Odetchnęłam z ulgą. Dodatkowa para oczu była tylko złośliwą próbą Trygona, by wyprowadzić mnie z równowagi.

– Nie tym razem – sarknęłam z morderczym spojrzeniem w stronę lustra.

Oczy rozciągnęły się lekko. Bez problemu wyobraziłam sobie poniżej nich ten szyderczy uśmiech dopełniony lśniącymi kłami.

Usłyszałam pukanie. W lustrze zostało tylko moje blade, zmęczona odbicie. Westchnęłam. Dźwięk powtórzył się, jednak tym razem nieco bardziej natarczywie. Formułując siarczyste obelgi dla intruza, podeszłam do drzwi.

– Raven, bo musimy pogadać – rzucił bez ogródek Beast Boy, nim zdążyłam chociaż otworzyć usta.

– Co się stało? – Błyskawicznie zmięłam wszystkie kąśliwości, gdy tylko zobaczyłam jego rozbiegany wzrok i przestępowanie z nogi na nogę.

– Mogę wejść? – spytał i zajrzał do środka ponad moim ramieniem. Nie umknął mojej uwadze błysk zaciekawienia w szmaragdowych oczach. – To… prywatna sprawa – szepnął konspiracyjnie.

Bez słowa odsunęłam się na bok i otworzyłam całkowicie drzwi w geście zaproszenia. Garfield wślizgnął się błyskawicznie do środka.

– Wow – wyrwało mu się pod nosem. – Klimat co najmniej jak z horroru – skomentował.

Na moment chyba zapomniał, po co przyszedł, więc chrząknięciem sprowadziłam go z powrotem na ziemię.

– A, tak, jasne. Już tłumaczę – zreflektował się, a przez jego twarz przemknął cień zaniepokojenia. – Mento ma problem – rzucił.

Uniosłam pytająco brew. Czy to było całe wyjaśnienie? Mento? To słowo kołatało mi się gdzieś z tyłu głowy, ale nie byłam w stanie przyporządkować go do czegokolwiek.

– Możesz jaśniej?

– Lider Doom Patrolu. Mąż… Rity. – Na moment uciekł wzrokiem na bok. – Cliff się ze mną skontaktował. Steve chyba oszalał. Wcześniej myśleli, że to normalne po stracie, ale jest coraz gorzej. Wpadł w jakąś paranoję, z pamięcią też nie jest najlepiej. Możliwe, że to przez jego hełm, ale… - mówił coraz szybciej, wyłamując przy tym palce.

– Poczekaj. Wolniej – rzuciłam łagodnie i uspokoiłam go gestem dłoni. – Coś się dzieje z Mento. Rozumiem. Nie wiem jednak jednego. Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Prędzej  Robin będzie wiedział, co zrobić w takiej sytuacji – odparłam.

– Taaak – mruknął przeciągle. – Ale Robin… Nie chcę mu tym zawracać głowy. Widziałaś, jak całymi dniami siedzi w tym swoim ciemnym składziku i buduje okopy z dokumentów? Poza tym, to ty tu jesteś od tego całego „abra cadabra” i pomyślałem, że może będziesz w stanie coś pomóc – wyjaśnił nieskładnie. – No i Robin nie wie o mnie tak dużo i jakoś tak pierwsza mi przyszłaś na myśl – dodał nieco speszony.

Podrapał się z zażenowaniem po karku i uśmiechnął krzywo w moją stronę. Zaufał mi. Nie mogłam mu odmówić.

– Postaram się pomóc, jak tylko będę mogła, ale uważam, że i tak powinieneś powiedzieć o tym Robinowi – odparłam.

Momentalnie uśmiechnął się szerzej, a w oczach pojawił się płomyczek nadziei i radości. Zrobił krok w moją stronę i już wyciągał ręce, by mnie przytulić, ale błyskawicznie się zreflektował pod wpływem mojego spojrzenia.

– Dziękuję ci, Raven. Jesteś świetna. Powinniśmy się do nich teleportować jak najszybciej, ale jeśli masz jeszcze coś ważnego do zrobienia, to poczekam, luz – powiedział, gestykulując żywo i kompletnie puszczając moją uwagę mimo uszu.

Wypadł z pokoju, nim zdążyłam się odezwać.

 

 Sama nie wiem, czemu dałam się namówić Beast Boy’owi, by przenieść nas do bazy Doom Patrolu bez mówienia o tym Robinowi. Niby rozumiałam, jak ważne to dla niego było i że mógł mieć swoje powody, ale cały czas słyszałam ten upierdliwy, cichy głosik, mówiący, że postąpiłam źle i wyjdą z tego same kłopoty.

– Jak będzie nas potrzebował, to w sekundę nas zlokalizuje, a w drugą się z nami skontaktuje, więc nie bój żaby – powiedział Garfield, gdy wyraziłam swoje obawy. – Musimy jeszcze tylko poczekać na Cyborga – oświadczył niespodziewanie.

Ze zdziwienia aż drgnęła mi ręka i o idealnym okręgu z błyszczącego proszku mogłam już tylko pomarzyć. Wyprostowałam się i posłałam mu pełne dezaprobaty spojrzenie.

– Dobrze, że mówisz – skwitowałam.

W odpowiedzi zachichotał nerwowo i podrapał się po karku. Pochylając się nad rozsypanym proszkiem, starałam się choć trochę odratować kształt prawie-okręgu.

– Właściwie to dlaczego to robisz? – spytał, gdy cisza stawała się powoli niekomfortowa. – Myślałem, że umiesz się tak po prostu teleportować

– Nie na takie odległości i w miejsca, których nie znam. Okręg pozwoli mi na lepsze skupienie mocy – odparłam i odesłałam pustą fiolkę na półkę. – Gotowe – mruknęłam. – Powiedziałeś mi, Cyborgowi też, ale Robinowi już nie. I tak uważam, że rozsądniejszym wyjściem byłoby, gdybyśmy spróbowali pomóc całą drużyną – wypowiedziałam tłukące się w głowie myśli. Wciąż nie docierało do mnie, że Garfield obdarzył mnie takim zaufaniem.

– Już ci mówiłem – odparł przeciągle. – Robin będzie miał chwilę spokoju dla kupy papierów i Starfire, kiedy my skoczymy na szybko do Steve’a i mu pomożemy.

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo do pokoju bez pytania wszedł Cyborg. Zgromiłam go za to wzrokiem, ale nic sobie z tego nie zrobiwszy, wyszczerzył się tylko i podszedł do nas.

– Do środka – rzuciłam chłodno. – I radzę nie wystawiać kończyn poza okrąg – dodałam kąśliwie.

Nie czekając na żadne uwagi, teleportowałam nas do opisanego mi przez Garfielda miejsca.

– Eeee… Raven, jesteś pewna, że to tutaj? – spytał z wahaniem Cyborg, gdy tylko wylądowaliśmy na środku chodnika w Michigan.

– Nie wydaje mi się, żeby można było znaleźć drugie takie dziwactwo w całych Stanach – odgryzłam się, chociaż sama przez moment nie byłam pewna, czy aby się nie pomyliłam.

Według danych, które podał mi Beast Boy, faktycznie była to siedziba Doom Patrolu. Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że nawet pasowała do dosyć nietuzinkowego obrazu tej drużyny, który zapadł mi w pamięci.

– Jaja sobie robisz? – spytał Victor, wciąż nie dowierzając. – To jakaś pokrętna logika, najciemniej pod latarnią? Nie chcesz nam chyba wmówić, że nikt nie zwraca uwagi na starą posiadłość wciśniętą między wieżowcami? – Wskazał zamaszystym ruchem na rzeczony budynek.

Opis Cyborga był… zwięzły i jak najbardziej trafny. Staliśmy przed rozlewającą się symetrycznie na boki prostą, ceglaną bryłą. Głównych, masywnych drzwi strzegły cztery ułożone w półkolu kolumny. Prywatności lokatorów pilnowały także specjalne szyby w rzędach okien, które nie pozwalały wścibskim oczom zajrzeć do środka.

– Nie stójcie tak – rzucił do nas Beast Boy, który patrzył na nas z rozbawieniem. – Szef nie zostawiłby posiadłości tak po prostu na widoku. Dla zwykłych ludzi jest zwyczajnie niewidoczna – oznajmił, pokonawszy kilka półkolistych schodków.

Cyborg posłał mi niewerbalne pytanie, które wyczytałam z jego oka. Rozejrzałam się dyskretnie. Idąc w ślady Garfielda, zignorowałam przemykających wokół przechodniów i podeszłam do niego.

– Nie wykrywam tu żadnej technologii. To jakiś rodzaj magii?

Pytanie Cyborga pozostało bez odpowiedzi. Beast Boy uderzył kilka razy kołatką, którą była, o ile dobrze widziałam, mysz trzymana za ogon przez kota. Przewróciłam tylko oczami. Za drzwiami zdawała się panować kompletna cisza, jednak po chwili doszedł do nas metaliczny trzask i niezrozumiałe krzyki. Na twarzy Garfielda dostrzegłam cień uśmiechu.

­– Tabliczka przecie jest, zamknięte, nie widać? – Przedarło się przez szczęk zamków. – Szefa nie ma – dodał jeszcze metaliczny głos, zanim drzwi w końcu się otwarły. – Gar?!

Robotman błyskawicznie, jak na swoje możliwości, rzucił się na Beast Boy’a i przygarnął do siebie. Użył przy tym jednak zbyt dużo siły i Garfield po chwili zaczął rozpaczliwie klepać go po rękach, by przestał.

– No, nawet się przytulić już nie chce, co oni tam z ciebie zrobili? – Prawdopodobnie miało zostać to wypowiedziane pretensjonalnym tonem, ale ani sztuczny głos, ani czerwone, puste oczy nie pozwoliły mi tego do końca stwierdzić. – Wchodźcie i mówcie, co tam u was? – Przepuścił nas i bezzwłocznie przekręcił kilka solidnie wyglądających zamków.

– Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze się nie pozabijaliście – odparł żartobliwie Garfield, ale zaraz spoważniał, jakby przypomniało mu się, jaki był faktyczny cel naszej wizyty.

– Dopóki jest Szef, nic złego się nie dzieje – odpowiedział Robotman, prowadząc nas przez pogrążony w półmroku, przestronny hol. – Siadajcie, Larry zaraz wam coś przygotuje. – Wskazał ustawione naprzeciwko siebie stare, obite skórą kanapy. – Te, Ramzes, ruszyłbyś tę swoją zabandażowaną dupę i zrobiłbyś coś do żarcia, bo gości mamy – wydarł się w stronę schodów prowadzących z holu na górę. – No, to opowiadaj – rzekł już ciszej i rozwalił się na na kanapie obok Victora. – Spoko puszka z ciebie – rzucił do niego niespodziewanie.

– Dzięki – odpowiedział machinalnie.

Wyglądało to tak, jakby dopiero po chwili przetworzył słowa Robotmana i posłał mi mocno skonfundowane spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. Tutaj nic nie było do końca normalne. Najbardziej chyba zdziwiło mnie jego zachowanie. Jakby kompletnie wyparł świadomość złej sytuacji, którą opisał Beast Boy’owi. Może tak to u nich działało? Nie potrafili pomóc, więc zwyczajnie zapominali o sprawie? Ale przecież gdzieś musieli trzymać Steve’a…

– Dobra, Cliff, nie będę owijał w bawełnę, bo nie mamy za dużo czasu – podjął Beast Boy poważnym głosem. Odchrząknął i kontynuował – Gdy powiedziałeś mi, co dzieje się ze Stevem, to pomyślałem sobie, że może bylibyśmy w stanie mu jakoś pomóc. Mam tutaj wiedźmę i majstra informatyka w puszce, więc liczę, że uda nam się coś zdziałać – wyjaśnił, ignorując moje mordercze spojrzenie. Z dwojga złego, lepsza wiedźma, niż demon. – Zaprowadziłbyś nas do Steve’a?

Robotman siedział przez chwilę nieruchomo. Już miałam wrażenie, że może wyłączył się w połowie albo coś mu się popsuło, jednak po chwili spojrzał po kolei na każdego z nas i podrapał się po miedzianej, lekko zarysowanej czaszce.

– No wiesz… Teoretycznie mogę, ale nie wiem, czy by się to spodobało Szefowi – odparł z wahaniem.

– Ale wiem, że go teraz nie ma. W przeciwnym razie już dawno by tu był  – zauważył bystro Beast Boy. – Gdzie go zamknął? – spytał, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

Spojrzałam na niego. Pozornie wydawał się być spokojny, mówił stanowczo i z powagą, ale wyczuwałam, ile nerwów go to kosztowało. Powrót do drużyny. Rodziny. Bawił się frędzelkami od poduszki i raz po raz zaciskał mocniej szczękę. Gdzieś bardzo głęboko w moim umyśle zakiełkowało współczucie do niego.

– W pod…

– Nie! – W przejściu pojawił się Larry. – Szef zakazał…

– Larry, ja chcę mu pomóc – przerwał mu Garfield. – Szef nie jest wszechmogący, w dodatku zostawił was samych. – Wstał i obchodząc stojącą na środku ławę, podszedł do Negative Mana.

– Niels wyjechał właśnie po to, by znaleźć sposób na uleczenie Steve’a – odparł, odbił się od framugi i stanął naprzeciwko Beast Boy’a.

Całą trójka, dotychczas tylko przyglądając się tej dyskusji w milczeniu, wstaliśmy. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wymieniłam z Cyborgiem porozumiewawcze spojrzenie na wypadek, gdybyśmy musieli interweniować.

– Pozwól mi chociaż spróbować – odparł z determinacją Garfield. – Nie mogę stracić i jego.

Nastała cisza, która z każdą sekundą narastała, zapełniając pomieszczenie gęstą, przytłaczającą atmosferą. Larry poruszył się. Już miałam wyciągnąć rękę, tak samo jak Victor. On jednak przyciągnął Garfielda do siebie i objął. Chłopak wtulił twarz w futrzane obszycie płaszcza i stał tak przez chwilę. Larry, gładząc go po plecach, uniósł głowę w naszą stronę. Krótkim ruchem wskazał hol.

– Chodźcie – powiedział Robotman i nie czekając na nas, wyszedł z salonu.

Przez drzwi ukryte w samym kącie holu zeszliśmy spiralnymi schodami na dół. Po chwili czekania w kręgu światła u ich stóp, dołączyli do nas Negative Man i Beast Boy, którego oczy wciąż były lekko szkliste.

Robotman sięgnął ręką na oślep w nieprzeniknioną, smolistą i gęstą ścianę mroku. Pomieszczenie momentalnie zalało ostre światło. Zawtórował mu cierpiętniczy okrzyk połączony z warknięciem. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, a włoski stanęły dęba.

Na środku wybetonowanego, surowego pomieszczenia stała solidna klatka. Otaczały ją rzędy metalowych blatów zapełnionych dziwnymi przyrządami, stosami kartek i kartonów. Pod ścianami ciągnęły się także zamykane na szyfr szafki. I tylko jeden element – samotne, zdezelowane krzesełko stojące jakiś metr przed klatką – wprawił mnie w ciężki do opisania nastrój. Zalała mnie fala zarówno niepokoju, współczucia jak i gniewu. Nie wiedziałam, jak niebezpieczny był ten ktoś, kto skrywał się za grubymi prętami, ale wydawało mi się to barbarzyńskie i nieludzkie. Chciałam pomóc Steve’owi.

Zrobiłam krok w przód.

– Poczekaj. – Robotman złapał mnie gwałtownie za ramię.

Spojrzałam na niego morderczo, ale tylko przyciągnął mnie w swoją stronę.

– Ej! – zaprotestowałam i wyszarpałam rękę.

– Musimy być ostrożni. Jeśli coś się komuś stanie, to Szef sprzeda mnie na złom.

– Możesz jaśniej? – spytał zaciekawionym głosem Cyborg. – Nie wykrywam tu żadnych anomalii. Widzę tylko człowieka w rogu klatki.

– A ty? Taka z ciebie wiedźma i tego nie wyczuwasz? – rzucił kąśliwie Robotman.

– Możesz przestać mnie tak nazywać? – sarknęłam. – I co masz na myśli, mówiąc… – urwałam.

Nagle dotarło do mnie, o co mu chodziło. W pierwszej chwili tego nie poczułam, prawdopodobnie zbytnio skupiłam się na emocjach Steve’a, ale po chwili dotarło do mnie z pełną mocą. Silna, psychiczna energia bijąca od niego. Nie wiedziałam, jakimi zdolnościami się posługiwał, ale z całą pewnością mogłam stwierdzić, że w tym momencie chciał przejąć kontrolę nad moim umysłem. Był na to jednak zdecydowanie zbyt słaby.

– Co jeszcze potrafi? – spytałam.

– Nie do końca on, a jego hełm, który wzmacnia psioniczne umiejętności. Telepatia, psychokineza, swego rodzaju dematerializacja i, jak już mogliście się przekonać, ograniczona kontrola umysłów – wyjaśnił uczynnie Larry.

– Wyczuwacie to? – spytałam lekko zdziwiona.

– Steve sam nas tego nauczył. Mówił, że to na wszelki wypadek… Teraz nie wiem, czy przed innymi, czy przed nim samym – powiedział bezbarwnym głosem Garfield.

Kiwnęłam głową z uznaniem. Nie spodziewałam się tego. Sprawa się skomplikowała i to dosyć mocno. Jeśli miałam przywrócić Steve’a do normalnego stanu, musiałam mocno zaingerować w jego umysł, a umiejętności, które posiadał jednoznacznie wskazywały, że nie będzie to dla mnie łatwe. Będzie walczył. Będzie się bronił. Atakował mnie samą. W najgorszym wypadku mogłam skończyć podobnie do niego.

– To co, macie jakieś pomysły? – spytał Robotman.

– Beast Boy mówił, że to ten hełm wprowadził go w taki stan. Może dałoby się coś zmodyfikować i odwrócić ten proces? – Myślał na głos Victor, gładząc się po żuchwie.

– Jego stan pogarsza się i bez hełmu. Poza tym, będzie ciężko mu go założyć, nawet jeśli już byś ogarnął, jak go zmodyfikować. Tylko Steve wiedział, jak go obsługiwać. Działał pewnie też tylko na nim, tak dla pewności, że nie użyje go ktoś niepowołany – odparł sceptycznie Larry. – A ty? – Zwrócił się do mnie.

– Teoretycznie mogę wedrzeć mu się do głowy i spróbować to naprawić, ale nie wiedziałam, że dysponuje takimi umiejętnościami, a to bardzo komplikuje sprawę – odparłam z namysłem. Nie chciałam zawieść Garfielda. – Mogę skończyć tak jak on, a wtedy nie wiem, czy znajdziecie kogoś, żeby i mnie wyciągać z paranoi – ciągnęłam ponuro. – Co nie znaczy, że nie spróbuję – dodałam, gdy Beast Boy posłał mi przepełnione bólem spojrzenie.

– Jesteś pewna? Raven, a co jeśli coś ci się stanie? Robin nas przecież zabije – wtrącił się Cyborg ze sceptyczną miną. ­– John albo Zatanna będą musieli odprawiać wtedy swoje egzorcyzmy i na nim – kiwnął w stronę klatki – jak i na tobie.

Przez całe moje ciało przemknął nieprzyjemny dreszcz, a włosy stanęły dęba. Szybko odpędziłam od siebie negatywne myśli. Jeśli bym się na nich skupiła, na pewno nic by nie poszło zgodnie z planem. Starałam się utrzymać pozytywne nastawienie. Ledwo powstrzymałam prychnięcie. Chyba zaczął mi się udzielać stan Steve’a. Ja i optymizm…

– I tak spróbuję – odparłam, siląc się na pewny siebie ton. – Muszę mieć tylko pewność, że jeśli zacznę… zdradzać jakieś podejrzane zachowania, ogłuszycie mnie – ciągnęłam bez emocji. – Zamknięcie w klatce nie wystarczy – dodałam złowieszczo.

Robotman i Larry wymienili niepewne spojrzenia, tak samo jak Cyborg i Beast Boy. Wszystkim ten pomysł chyba przestawał się podobać.

Nagle o swojej obecności przypomniał nam Steve. Wpadł z całym impetem w kraty. Uderzył czołem w pręt i z hukiem odbił się do tyłu. Po chwili wstał jednak, zatoczył się tylko i spojrzał w naszą stronę. Nie mogliśmy dostrzec jego oczu, ponieważ część klatki pogrążona była w mroku, ale wyobraziłam sobie, jak rozbiegany, obłąkańczy, a jednocześnie błagający o pomoc był ten wzrok.

– Zgadzacie się? – spytałam i spojrzałam na nich twardo.

– A róbcie, co chcecie – sarknął Robotman i machnął ręką zrezygnowany. – Byleby tylko nie wyszedł z klatki, bo nie mam zamiaru drugi raz za nim ganiać.

Kiwnęłam głową, nasunęłam głębiej kaptur i zrobiłam krok w stronę Steve’a. Czułam palące, pełne nadziei i jednocześnie niepewne spojrzenie Beast Boy’a. Czułam wybuchową mieszaninę emocji zgromadzonych w pomieszczeniu, które zdawało się być u kresu wytrzymałości i mogło w każdej chwili zostać rozerwane na strzępy pod ich naporem. Czułam zamęt… huragan toczący się w umyśle Steve’a. Bałam się w niego wkroczyć, bo wiedziałam, że mogła to być podróż tylko w jedną stronę. Jak zachowałabym się, poddając się paranoi? Czy skrzywdziłabym go? Czy skrzywdziłabym stojących za mną mężczyzn? A może udałoby im się mnie powstrzymać?

Nabrałam głęboki wdech. Zatrzymałam powietrze w płucach. Wraz z wydechem pozbyłam się wszystkich myśli, emocji i zbędnych sygnałów napływających z otoczenia. Pozwoliłam, by szaleńczy wir mnie pochłonął.

Uderzyła we mnie mieszanina barw, zmieniająca się niczym w kalejdoskopie. Zaraz potem dotarło do mnie coś, co zdarzało się niezwykle rzadko. Kakofonia dźwięków, szeptów, krzyków i piszczenia. Umysł Steve’a był pogrążony w chorobie tak bardzo, że zarówno rzeczywistość jak i mentalny świat zlewały się w jedno i nie istniała żadna wyraźna granica, która pozwalałaby mi je odróżnić. Czułam się przytłoczona. Do mojej własnej świadomości nieustannie przepływały stany emocjonalne Steve’a i za nic nie umiałam temu zapobiec. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak nierozważne było to przedsięwzięcie.

Z nieludzkim wysiłkiem zaczęłam stawiać barierę między naszymi umysłami. Czułam wręcz fizyczny ból wywoływany przez napierające szaleńcze myśli Mento. Wreszcie nastała nieprzenikniona cisza. Nie miałam pojęcia, jak długo to wszystko trwało. Może ledwie sekundy? A może toczyłam tę batalię od wielu godzin?

Zebrałam resztki sił. Musiałam przedostać się do tego chaosu, jednocześnie chroniąc przed nim swój umysł. Wydawało się to praktycznie niemożliwe.

Raz… Dwa... Trzy... Zaszarżowałam mentalnie na barierę. Przedostałam się na drugą stronę, ale tym razem było inaczej. Jakbym znajdowała się w jakiejś ochronnej bańce. Chaos, emocje, zamazane i poplątane ze sobą wspomnienia… Widziałam je, czułam, ale nie byłam bezpośrednio w nich, jednocześnie mając do nich dostęp. Dokładnie o to mi chodziło. Pierwszy punkt odhaczony. Tylko co miałam właściwie zrobić jako następne?

Czy był jakiś zapalnik, jakaś pierwsza myśl, która zapoczątkowała to wszystko? A może cały proces postępował powoli, ale konsekwentnie zajmując cały umysł i nie było mowy o znalezieniu zarzewia chaosu? Przemykałam między poszarpanymi, zaciemnionymi wspomnieniami. Nie byłam w stanie rozpoznać miejsc, osób, czy samych zdarzeń. Jedyne, co pozostało, to rozpierające, ciągłe przerażenie i obawa. Tak wyglądały paranoja i demencja od środka?

Czy mogłam pomóc mu odzyskać pamięć? Czy mogłam zatrzymać tę falę emocji? Czy mogłam przywrócić prawidłowe funkcjonowanie zmysłów? Jak? Jakim kosztem? Czułam się kompletnie bezradna. Nie mogłam zawieść Beast Boy’a… Garfield. Właśnie. Jeśli przez przypadek mogłam przywołać jego ukryte gdzieś głęboko wspomnienia, to może był to jakiś sposób? Może wraz z nimi ustałyby paranoiczne obawy, bo Steve znowu rozpoznawałby ludzi i otoczenie?

To był plan. Był tylko jeden problem. Wtedy zrobiłam to przypadkiem, wręcz na przekór moim staraniom. W dodatku tutaj było znacznie gorzej. Czy wspomnienia Menot uległy całkowitej destrukcji, czy zostały tylko zepchnięte gdzieś w czeluście umysłu, a ich cienie plątały się przede mną? W dodatku, gdybym przyjęła taką dawkę mentalnej energii, mogłabym się wręcz dosłownie zapaść, jednak to był mój jedyny pomysł… Musiałam spróbować.

Zaczęłam od najtrudniejszego. Puściłam wszelkie hamulce, którymi do tej pory trzymałam w ryzach własne emocje, myśli i moce. Pozwoliłam sobie na kompletną wolność. Skumulowana we mnie energia mogła pozwolić mi oprzeć się potędze Mento, jednocześnie naprawiając jego umysł.

Ku mojemu zdziwieniu nie zalała mnie fala uczuć. Byłam kompletnie odcięta od świadomości Steve’a, a jednak miałam wrażenie, jakby obraz się wyostrzył. W niewidzialną barierę uderzył zmasowany atak powracających wspomnień. To… chyba działało. Przywracałam fragmenty pamięci bez ich jednoczesnego przyswajania… Byłam… zdziwiona… usatysfakcjonowana… i zarazem przerażona tym, jakiej potęgi wymagało takie działanie… Czy wolość pozwalała mi na dokonywanie praktycznie niemożliwego? Skąd ta energia pochodziła? Czy bez hamulców czerpałam z samego nieograniczonego źródła mocy? Od… Trygona? A może wręcz przeciwnie?

Błyskawicznie wycofałam się z umysłu Mento. Otoczył mnie błogi, wręcz przytłaczający spokój. Mrok ukoił przesycone zmysły. Wciąż nie docierało do mnie, czego właśnie dokonałam… Chciałam zatracić się w ciszy, by wszystko sobie poukładać, ale przypomniałam sobie, o czekających na mnie Tytanach.

W pierwszej chwili, gdy spojrzałam na Robotmana, nałożył mi się na niego obraz kudłatej poczwary ze skrzydłami. Zamrugałam szybko. Paranoiczne wizje Steve’a mimo wszystko mi się udzieliły. Uspokoiłam oddech, który momentalnie przyspieszył na widok koszmarnych stworzeń. Przez chwilę towarzyszył mi wibrujący w głuchej ciszy lęk. Bezzasadne obawy, jakoby wszystko i wszyscy czyhały na moje życie…

– A więc tak wygląda paranoja –szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.

 Potrzebowałam odpoczynku. Solidnego, długiego odpoczynku.

– Raven? – spytał ktoś niepewnie.

Wciąż nie mogłam w pełni ufać swoim zmysłom. Jasne, paranoiczne lęki to było właśnie to coś, czego brakowało mi do kompletu obok koszmarów, prześladującego mnie ojca i jego demonów. Autentycznie cierpiałam na niedobór wrażeń w życiu…

– Ciiii – syknęłam i mając wciąż zamknięte oczy, przyłożyłam palce do skroni. – Dajcie mi chwilę – sapnęłam, chociaż nie miałam pewności, czy w ogóle z mojego gardła wydobył się jakikolwiek dźwięk.

Nieustannie nacierały na mnie irracjonalne obawy, że tak naprawdę wszystko było tylko ułudą. Że gdy otworzę oczy, dojrzę tam kosmate piekielne istoty ze snów. Że nawet nie będzie to jawa, a twór mojego chorego umysłu, który tylko kreowałby mi obraz pseudorzeczywistości, a ja nie umiałabym rozróżnić prawdy od kłamstwa. Napawało mnie to coraz większym lękiem. Czułam, jakbym coraz bardziej się w nim zatracała i odpływała od brzegu świadomości. Musiałam to powstrzymać!

Otwarłam oczy. Wszystko wydawało się… normalne. Na tyle, na ile zielony chłopak, zabandażowany facet i dwie metalowe puszki mogły być normalne.

– Chyba… wszystko jest okej – szepnęłam niepewnie. – Na wszelkie wypadek nie zbliżajcie się do mnie jeszcze przez chwilę – dodałam, gdy Garfield ruszył w moją stronę.

– Brawo, przynajmniej nikogo nie ukatrupiłaś – rzucił zgryźliwie Cliff i zaklaskał krótko. – Tylko co ze Steve’m? Jakoś tak cicho tam siedzi – dodał, wskazując na klatkę.

Faktycznie, dopiero teraz dotarła do mnie ta złowróżbna cisza. Czy… skrzywdziłam go? Czy przywrócone wspomnienia mogły spowodować kompletną destrukcję jego i tak mocno sfatygowanego umysłu?

Bardzo powoli ruszyłam w stronę klatki. Usłyszałam za sobą kroki pozostałych.

– Może tak trochę więcej światła? – rzuciłam przez ramię.

Cyborg błyskawicznie pojawił się obok mnie z latarką zamontowaną na ramieniu. Jej blask zalał klatkę, a cienie prętów położyły się groteskowo na skulonej w kącie postaci.

– Cicho – sarknęłam.

Kroki Cliffa obijały się echem od betonowych powierzchni. Zatrzymał się. Zbliżyłam się maksymalnie do krat. Nie sapał. Nie warczał. Nie krzyczał. Czy w ogóle oddychał? Jego umysł… Tak, wyczuwałam go.

– Żyje – powiedziałam pełnym napięcia głosem.

Część przygniatających mnie emocji ulotniła się. Nie zabiłam go… Ale czy uzdrowiłam?

 Nagle Steve poruszył się. Wyprostował się i podtrzymując się krat, wstał.

– Możecie… możecie mnie wypuścić – wysapał z trudem.

Obrócił się w naszą stronę i gwałtownie zgiął w pół, zasłaniając się przed światłem. Victor wyłączył latarkę.

– Steve? – szepnęli w tym samym momencie Garfield oraz Larry.

Mento podszedł do zamkniętych drzwi klatki. Uniósł głowę i spojrzał na nas… Jego oczy były pełen zmęczenia, a twarz poszarzała i naznaczona zmarszczkami, jakby należała do kogoś znacznie starszego, ale nie pozostał żaden ślad po tym strasznym obłąkańczym spojrzeniu. Odetchnęliśmy jednocześnie. Pozostałe napięcie kompletnie się ulotniło.

– Wypuśćcie go – nakazał przytomnie Beast Boy.

Cliff bez słowa podszedł do klatki, chwycił solidną kłódkę i zwyczajnie zmiażdżył ją w dłoni.

– Widać, jak dbacie o bezpieczeństwo – mruknął kąśliwie Victor.

Robotman nawet nie odwracając głowy, wystawił środkowy palec w naszą stronę i otworzył drzwi. Steve wyszedł powoli powłócząc nogami. Garfield przepchnął się między nami i przerzucił jego ramię przez swoje barki.

– Dziękuję – szepnął, przechodząc obok mnie.

Uniosłam delikatnie kąciki ust. Udało mi się pomóc, a jednocześnie dowiedziałam się czegoś więcej o samej sobie. Czułam się bezgranicznie wyczerpana, ale tliły się we mnie satysfakcja i zadowolenie. Nawet nie zawracałam sobie głowy tym, że powinniśmy jak najszybciej wracać, by uniknąć gniewu lidera.

Zataczając się jak lekko podpita, wyszłam na schody.Victor zaoferował mi ramię do podparcia, ale ja, jak zawsze grając silną i niezależną, odmówiłam, co prawie skończyło się na spotkaniu mojego czoła ze schodami. Za drugim razem bez słowa przyjęłam pomoc. Nie miałam nawet siły odgryźć się na widok ironicznego uśmieszku Cyborga.

Obrazy przed moimi oczami zachowywały się niczym pocięty film. Nie byłam do końca pewna, jak dotarłam na sofę, ani kto przyniósł mi szklankę wody. Przez chwilę widziałam, a przez chwilę wszystko było albo zamazane albo kompletnie czarne. Odnosiłam wrażenie, jakby ktoś bawił się także ustawieniami fonii. Piszczenie przeplatało się z pulsującą w uszach ciszą i momentami wręcz zbyt głośnych i niebywale klarownych urywków rozmów.

Ostatnim, co zarejestrowałam, była wiązanka przekleństw w wykonaniu jakieś kobiety o potarganych włosach. Potem odpłynęłam.

*****

 

Jeeeest! Udało mi się! Cieszę się, że wyrabiam się terminach, które sobie sama ustalam (pomińmy fakt, że i tak są one zawsze dosyć odległe i "bezpieczne"). 

 Rozdział dosyć długi, mam wrażenie, że jest lekką odskocznią, ale bardzo przyjemnie mi się go pisało. Niestety, kontakt z betą znowu się urwał, więc przewiduję więcej głupot i błędów niż zazwyczaj, ale po prostu proszę o ich zgłoszenie w komentarzach. No właśnie, komentarze. Przydałby się ciut większy ruch w tej sekcji, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego.

 PS. Następny rozdział jest już napisany. Wiem, jestem szalona. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale muszę Wam powiedzieć, że tak swobodnie mi się go skrobało, tak mnie niosło (na fali weny normalnie xD), że popłynęłam i po dwóch czy trzech dłuższych posiadówkach był już napisany. Mam nadzieję, że ta płodność literacka mnie na razie nie opuści i uda mi się napisać jak najwięcej. Muszę tylko po chichu liczyć, że wszystko będzie miało ręce i nogi, bo nie zapatruję się na pisanie tego wszystkiego od początku, bo poleciałam po bandzie...

 PPS. Miłego ostatniego tygodnia wakacji...