niedziela, 10 października 2021

26. SZÓSTY ZMYSŁ

  Siedzieliśmy we trójkę w całkowitej ciszy zakłócanej jedynie przerzucaniem kartek, regularnym popijaniem kawy i odchrząknięciami. Każdy skupiony na własnej pracy, wciągnięty przez nią do tego stopnia, że nie dopuszczała do głosu zmęczenia.

– Nie wiem jak wy, ale ja bym wolał iść skopać parę tyłów jakichś marnych włamywaczy, niż rdzewieć nad papierami – oznajmił nagle Victor, przeciągając zesztywniałe ciało.

Machnęłam leniwie ręką, by przewrócić stronę zbindowanego pliku papierów lewitującego przede mną. Przeszłość Noah, dane dotyczące księgarni, osób z nią związanych. Nic nie wskazywało na to, by stało za tym coś nielegalnego, nie widziałam też nic, co mogłabym powiązać z kultem Trygona czy Church of Blood. 

– Uwierz, że ja też, ale ani Church of Blood, ani Fearsome Five, ani tym bardziej Deathstroke się sami nie znajdą – odparł po chwili Robin i dopił zimną już kawę.

– Znając Fearsome Five za długo w ukryciu raczej nie posiedzą, Deathstroke to Deathstroke, a Church of Blood… Takich to w ogóle cholera wie – stwierdził Victor, przeglądając z nudów najnowsze wydarzenia na holograficznym ekranie. – Raven, no weź mu coś powiedz. Ciebie posłucha – powiedział błagalnie.

Uniosłam na niego wzrok, nie bardzo wiedząc, o co chodziło, ponieważ tylko częściowo skupiałam na nich uwagę.

– Hm? – mruknęłam.

– Mówiłem, żebyś przemó…

Reszta jego słów do mnie nie dotarła. Przebłysk świadomości uderzył niczym błyskawica, pozostawiając tylko niewyraźny obraz na siatkówce i rozchodzący się echem grzmot kłującego bólu w skroniach. Zajęło mi sekundę, by zdać sobie sprawę, o co chodziło. 

Robin i Cyborg musieli dostrzec zmianę na mojej twarzy, może strach w oczach, bo obaj natychmiast się spięli.

– Raven? Powiedziałem coś nie tak? – spytał skonsternowany Cyborg, patrząc na mnie uważnie.

– Starfire – wykrztusiłam.

Stanęłam na podłodze. Zanim pliki dokumentów zdążyły uderzyć o ziemię, objęłam chłopaków skrzydłami emanacji i zniknęliśmy.

Podświadomie wiedziałam, gdzie powinnam nas teleportować. Sama nie byłam pewna, jak to w ogóle się stało, ale zareagowałam instynktownie i trafiliśmy dokładnie tam, gdzie byliśmy potrzebni.

Zanim Robin i Victor zdążyli zorientować się w sytuacji, ciśnięty przeze mnie w powietrze kontener już zmiótł Mammuta z nóg. 

Gizmo ominął wystrzelone przez Kori starbolty, które o mało nie trafiły Robina. On jednak wszedł już w tryb walki i zajął się Jinx. 

– Gdzie jest Terra? – krzyknęłam do Starfire.

Wylądowała obok mnie. Prawie upadła na ziemię przez paskudnie zranioną nogę. 

W kilku krokach znalazłam się przy niej i osłoniłam nas przed zgiełkiem toczących się dookoła walk. 

– Gdzie jest Terra? – ponowiłam pytanie, przykładając dłonie do poszarpanej rany. – I czy jest tu cała piątka?

Obecność Jinx, Mammuta i Gizmo najprawdopodobniej świadczyła o tym, że byli tu także Doctor Light i Psimon. Do tej pory czułam nieprzyjemne mrowienie i narastający niepokój na myśl o tym ostatnim.

– Deathstroke nas zaskoczył – wymamrotała nieco roztrzęsiona. – I zaraz potem pojawili się wszyscy z Fearsome Five, ale nie zaatakowali nas, tylko Slade’a – tłumaczyła, wpatrując się w znikającą ranę.

– A Garfield i Terra? – przypomniałam. To nie był dobry moment na roztrząsanie motywów przestępców.

– Uch… – Podniosła wzrok i rozejrzała się. – Powinni być gdzieś tutaj. Straciłam ich z oczu, gdy Mammut i Doctor Light mnie zaatakowali, przepraszam.

– Na pewno gdzieś tu są, znajdę ich – odparłam uspokajającym głosem. – Jesteś w stanie walczyć?

– Tak – oznajmiła hardo. – Muszę się odpłacić.

Kiwnęłam głową i opuściłam barierę. 

Starfire wystrzeliła jak z procy i wpadła z rozpędu na Mammuta, wbijając go w ścianę sklepu. Zawaliła jego twarz serią przepełnionych furią ciosów. Gdy tylko przerwała, gigant usunął się na ziemię z plaskiem.

Rozejrzałam się, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Kori już pomagała Cyborgowi uporać się z miotającym wybuchowymi pociskami Gizmo, a Robin właśnie zakładał Jinx dźwignię. 

Przemieniłam się w kruka, by uniknąć ewentualnego ataku i wzbiłam się w powietrze. Nie widziałam nigdzie Garfielda ani Terry. Przeleciałam szybko wzdłuż pustej od cywilów ulicy, ale nie było po nich żadnego śladu. Wyostrzyłam zmysły, by wyłapać ich aury. Też nic. Co gorsza, odniosłam wrażenie, że ktoś się do tego przyczynił.

Psimon.

Wyszedł zza zakrętu, z okropnym uśmiechem na bladej jak papier twarzy i uniesioną jakby od niechcenia ręką. Za nim szedł Doctor Light, a po jego bokach bez zawahania kroczyli Terra i Beast Boy.

– Dick, Psimon złapał Tarę i Garfielda – zaraportowałam błyskawicznie.

Cała czwórka przystanęła na mój widok. Opadłam na ziemię i przemieniłam się w ludzką formę, dłonie zatopiły się w chmurze energii, gotowe do zaatakowania.

– Nie ma potrzeby, by walczyć, Raven – oznajmił syczącym głosem Psimon.

Było coś nienaturalnego w tym, że słyszałam go tak dobrze z kilku metrów. Miałam wrażenie, jakby jego głos rozlegał się zaraz przy moim uchu, niemal mogłam poczuć oddech na karku. Przeszedł mnie dreszcz.

– Puśćcie nas wolno, a nikomu nic się nie stanie. W przeciwnym razie… – Zawahał się i popatrzył na Terrę oraz Garfielda. – Umysły waszych biednych przyjaciół będą nie do odratowania nawet dla ciebie.

Jak na zawołanie kontrola nad ich ciałami pękła i oboje zgięli się w pół, łapiąc za głowy i krzycząc z bólu.

– Nie! – krzyknęłam, wyciągając przed siebie ręce. – Przestań!

Psimon przekrzywił głowę jak kot i uśmiechnął się paskudnie. Wściekłość na niego zmieszała się z porażającym bólem, jakiego doświadczali Terra i Garfield. 

– Zostaw ich! –  warknęłam.

Emanacja wyrwała się z mojego ciała. Pomknęła prosto na Psimona i oplotła smolistymi skrzydłami. Tara i Garfield momentalnie osunęli się na ziemię, wolni od kontroli Psimona.

– Puszczaj go, wiedźmo! – krzyknął Light głosem wyższym o oktawę.

Wystrzelił w moją stronę serię pocisków. Ciało bez emanacji było zbyt powolne, by zareagować. Najpierw było oślepiające światło, a potem całkowita ciemność.

 

 Basowe dudnienie było pierwszym, co usłyszałam. Potem przyszedł odczuwalny nawet przez strój chłód. Przez chwilę chwiałam się na krawędzi świadomości. Otwarłam powoli oczy, gdzieś dookoła zauważyłam poruszające się kształty. Poczułam, że ktoś mnie podniósł, ale nie byłam w stanie stwierdzić kto. 

Wraz z powracającą świadomością do głosu zaczął dochodzić palący ból tułowia. Stęknęłam.

 – Zaraz to opatrzymy, Raven, wytrzymaj jeszcze moment – usłyszałam zmartwionego Victora.

Spróbowałam kiwnąć głową, ale nie byłam pewna, czy mi się to udało. Ponownie odleciałam.

 

 Zrobiłam powolny wydech i wdech. Nozdrza zaatakował charakterystyczny, szpitalny zapach. W sekundę wiedziałam, gdzie się znajdowałam. Nie bardzo tylko wiedziałam, z jakiego powodu.

– Nie ruszaj się – nakazał Cyborg.

Spróbowałam unieść głowę, co przypłaciłam kłującym impulsem bólu, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa i skoncentrował się w brzuchu.

– No mówiłem, żebyś się nie ruszała – powiedział z wyrzutem. – Zawsze po swojemu – mruknął.

Otwarłam powoli oczy i zamrugałam kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do ostrego światła.

– Leki przeciwbólowe powinny za chwilę zacząć działać – oznajmił, pochylając się w moją stronę. – Myślałem, że będziesz nieprzytomna trochę dłużej, a muszę zająć się tą raną jak najszybciej, żeby…

– Poczekaj – mruknęłam i z wysiłkiem uniosłam nieco rękę. 

 – Mam poczekać, aż leki zaczną działać? Nie widzisz tej rany, ale możesz mi wierzyć, że jest naprawdę paskudna. Light musiał się ciebie nieźle przestraszyć, bo chyba użył całej swojej mocy. Jeszcze nigdy nikt tak od niego nie oberwał – ciągnął, nie dając mi się odezwać.

Uniosłam rękę wyżej, by przerwał.

– Poczekaj – powtórzyłam, patrząc mu w oczy.

Uniósł pytająco brew, ale zamknął usta.

Skoncentrowałam się na piekącej ranie. Poczułam przepływającą w to miejsce energię. Buzowała, jakby chciała się wyrwać przez uszkodzoną skórę. Zapiekło jeszcze bardziej, ale pełna niedowierzania mina Cyborga powiedziała mi, że udało mi się przyspieszyć regenerację.

– No dobra, czasami zapominam, że oprócz leczenia nas, możesz też zastosować moc na samej sobie – stwierdził, odkładając na bok przyrządy medyczne. – Ej, dobra, ale gdzie się już zbierasz – rzucił stanowczo, gdy chciałam się podnieść. – Daj mi to chociaż oczyścić. 

Położyłam rękę na jego wyciągniętej w moją stronę dłoni. 

– Nie ma takiej potrzeby, naprawdę – zapewniłam. – Gdzie pozostali? 

– Jeszcze nie wrócili. Gonią za Fearsome Five – odparł. – Ty oberwałaś, Terra i Gar też byli niezbyt zdatni do użytku, zrobiło się spore zamieszanie i tamci to wykorzystali – zrelacjonował niezadowolonym głosem.

– Przepraszam – mruknęłam.

– A za co niby? Ta twoja projekcja astralna, czy jak to tam nazywasz tak załatwiła Psimona, że musieli go z asfaltu zdrapywać – rzucił pocieszająco i puścił mi oko. – To my daliśmy dupy, bo już praktycznie ich mieliśmy i w sekundę daliśmy się tak wykiwać.

Kiwnęłam tylko głową i postanowiłam się podnieść. Tym razem mi nie przeszkodził, jedynie popatrzył z dezaprobatą i pokiwał głową nad moją upartością. 

– Ten strój ci się już raczej na nic nie przyda – rzucił, patrząc na miejsce, gdzie była rana.

Dopiero gdy usiadłam, zobaczyłam wypalony na moim brzuchu okrąg. Strzępki materiału zwisały smętnie dookoła, lekko osmolone i pozwijane, jakby się zwęgliły. Po samej ranie pozostał ledwo zaczerwieniony ślad i lekkie pieczenie. Z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej przerażało, bo takimi zdolnościami wykazywał się Trygon, nie zaś moje na wpół demoniczne ciało. Moc nieubłaganie rosła, a ja bałam się, czy byłam w stanie nad nią zapanować.

– Za to pelerynki ci nie usmażył, zawsze coś – dodał i uśmiechnął się głupkowato. 

– No nic, tylko paść mu do stóp w podzięce – odparłam zgryźliwie i powoli spuściłam nogi za krawędź łóżka. 

Nagle w głowie zakiełkowała pewna kusząca, a jednocześnie niepokojąca myśl, jakby nie była do końca moja. Byłam sam na sam z Cyborgiem, idealna sytuacja, by otrzymać potrzebne informacje o hydroksyzynie, a może nawet bez problemu ją dostać. Wystarczyło tylko lekko zmanipulować umysł Victora i nawet by nie wiedział, że cokolwiek mi powiedział.

Nie, nie mogłam. Aż pokręciłam głową na tę myśl, przez co Cyborg popatrzył na mnie pytająco. Machnęłam ręką, zbywając jednocześnie jego spojrzenie i chcąc odepchnąć od siebie ten okropny pomysł. 

Nie byłam zdesperowana. A tym bardziej nie byłam Trygonem, by posuwać się do takich czynów. Cały czas walczyłam przeciwko niemu, przeciwko coraz większemu wpływowi demonicznej strony i gdybym wyciągnęła te informacje z przyjaciela siłą, tylko jeszcze bardziej bym się pogrążyła. Byłabym krok bliżej tego, czego tak bardzo nienawidzę. 

Zepchnęłam ten pomysł w najgłębszy kąt umysłu, naciągnęłam głęboko kaptur i szybko wyszłam ze skrzydła. Miałam wrażenie, że demoniczna strona tylko czekała na takie sytuacje. Gdy tylko nadarzała się okazja, wysuwała swój okropny łeb z cienia i sugerowała kuszące, jednak niewłaściwe rozwiązania. 

Potrzebowałam medytacji. Niezmąconego niczym spokoju, ciszy i samotności, o którą bywało ostatnio naprawdę trudno.

Wróciłam do mojego pokoju. Zasunęłam za sobą drzwi i odetchnęłam powietrzem przepełnionym zapachem drzewa sandałowego. Przebrałam się i zaczęłam przygotowania do medytacji. Zamierzałam wejść w tak głęboki trans, że nawet mechaniczne bodźce mogły nie wystarczyć, by mnie wybudzić. Potrzebowałam wyciszenia. Czułam, że w przeciwnym wypadku mogłoby dojść do czegoś naprawdę złego.

Przywołałam siedem świec. Każda innego koloru, odpowiadająca poszczególnej czakrze. Ułożyłam nogi w pozycji lotosu i zawisłam w powietrzu. Świecie uniosły się razem ze mną i ustawiły pionowo, jedna pod drugą zgodnie z kolejnością.

Knot pierwszej od dołu zapłonął jednostajnym płomieniem. Zamknęłam oczy i odpłynęłam do wnętrza umysłu.

 

 Powrót nigdy nie był przyjemny. Mnóstwo emocji i myśli, które bombardowały dopiero co oczyszczony i uporządkowany umysł. Gdy żyłam jeszcze w Azarath, nie było to aż tak dotkliwe. Mnisi nie grzeszyli bogatą paletą emocji, a Arella była specjalnie ode mnie izolowana, by jej uczucia nie miały na mnie wpływu. Na Ziemi było jednak inaczej. W pierwszej chwili chłonęłam emocje wszystkich Tytanów, a teraz, ku mojemu zaskoczeniu, także znacznie większej ilości ludzi. Jakby mój zasięg nagle się zwielokrotnił i sięgałam empatycznym zmysłem aż do samego miasta.

Poczułam się przeciążona. Błyskawicznie odcięłam się od wszelkich napływających bodźców. 

– No i to by było na tyle z oczyszczania umysłu – sarknęłam.

Mimo wszystko czułam się znacznie lepiej. Przebywanie w całkowitej ciemności i ciszy, gdzie świat zewnętrzny nie potrafił sięgnąć swoimi szponami zawsze przynosiło mi chociażby chwilową ulgę. Gdyby nie te godziny medytacji, już dawno doszłoby do zagłady świata. Wcale nie z rąk Trygona, a moich. Nagromadzone emocje doprowadziłyby do eskalacji drzemiącej we mnie mocy i wypełnienia proroctwa na długo przed osiemnastymi urodzinami. 

Na tę myśl po plecach przebiegł mi dreszcz. Odepchnęłam apokaliptyczną wizję i skupiłam się na świeczkach. Każda wypalona w innych stopniu, zależnie od tego, ile czasu wymagała praca nad odpowiadającą jej czakrą. Anahata i Svadhisthana, serca i sakralna. Obie świecie były wypalone niemal w połowie. Zawsze miałam z nimi problem i nawet długa medytacja nie pozwalała mi całkowicie ich odblokować i oczyścić.

Ledwo odłożyłam świecie na półkę, a rozległo się pukanie. Westchnęłam zmęczona i podeszłam do drzwi.

– Nareszcie – rzucił na powitanie Robin. – Byłem tu już trzy razy i ani razu nie mogłem cię dobudzić. Na przyszłość ostrzegaj, jeśli będziesz robić coś takiego – powiedział z wyrzutem.

Za tym pretensjonalnym tonem wyczułam autentyczne zmartwienie i aż zrobiło mi się go żal.

– Potrzebowałam głębokiego transu, to wszystko. – Uznałam, że należało mu się coś więcej, niż tylko wymijająca odpowiedź. – Wybacz, że cię wystraszyłam – dodałam, sięgając głębiej do jego emocji.

– Nie wystra… – urwał, uświadamiając sobie, że nie mógł mnie okłamać. – Dobra, mniejsza. Czekamy na ciebie z omówieniem dzisiejszego zajścia. Jesteś w stanie teraz do nas dołączyć? 

Kiwnęłam głową i wyszłam na korytarz.

– Dowiedzieliście się czegoś ciekawego? – spytałam po chwili milczenia. 

– Nic przełomowego, ale przynajmniej ruszyliśmy z miejsca – odparł obojętnie.

Przepuścił mnie w drzwiach do głównego pokoju. Pozostali czekali już przy centrum operacyjnym, nawet nie wymieniając między sobą żadnych uwag. Kori miała zabandażowaną nogę, a Terra i Beast Boy wyglądali na wyprutych z sił.

– Powiedz, co masz powiedzieć, szefie i pozwól nam pójść się należycie odstresować po wczorajszym – rzucił Garfield na powitanie.

W jego głosie brakowało zwyczajowej żywiołowości, tej charakterystycznej energii i chęci do działania. Zarówno on i Terra mogli udawać niewzruszonych, ale pod tymi maskami czaiły się traumatyczne obrazy, które musiał przywołać Psimon. Kolejny powód, by zamknąć go raz na zawsze w miejscu, gdzie nie mógłby zrobić nikomu więcej krzywdy.

Albo go zabić – podsunął demoniczny głos w mojej głowie.

Zacisnęłam usta i pięści. To zaczynało stawać się nie do zniesienia. Paradoksalnie to ja sama byłam nie do zniesienia. A przynajmniej część mnie, która usilnie próbowała wyprowadzić mnie z równowagi. Znowu, przy przyjaciołach.

– Nie ma tego dużo – podjął Robin. – Deathstroke zwinął się zaraz po ataku Fearsome Five. Oni też zniknęli, ślad urwał nam się w okolicy starej biblioteki miejskiej. 

– Nie zapomnij wspomnieć, że Fearsome Five wyjątkowo nie zaatakowało nas, a Deathstroke’a – wtrącił się Beast Boy, jakby nie mógł już dłużej wytrzymać.

– Tak, właśnie miałem do tego przejść – odparł sucho Robin. – Jeśli dodamy do tego fakt, że Fearsome Five zostało uwolnione przez pracowników więzienia, wydaje mi się, że możemy uznać, iż znowu mamy do czynienia z Church of Blood – zawyrokował i zamilkł, by pozwolić słowom odpowiednio wybrzmieć.

– Jak super, już zdążyłem się stęsknić – rzucił zgryźliwie Cyborg.

 – Deathstroke zabił Brother Blooda, a wygląda na to, że Fearsome Five dla niego pracowało. Teraz dostali zadanie, by złapać albo zabić Slade’a, stąd ich wczorajszy atak – wytłumaczył pokrótce swój tok myślowy.

– A co z zaginionymi kobietami? Możemy powiedzieć, że też są z tym związane? – spytał Cyborg i spojrzał na Robina z zaciekawieniem.

Dick zaś zwrócił twarz w moją stronę, jakby niemo przerzucając słowa Victora na mnie.

– Najprawdopodobniej tak – odparłam za niego. 

Cyborg i pozostali przenieśli na mnie zdziwione spojrzenia. 

– Od kilku tygodni doświadczam wizji, które wskazują na to, że Church of Blood odprawia jakieś rytuały, wykorzystując do tego kobiety. Najprawdopodobniej właśnie te zaginione – kontynuowałam monotonnym tonem. 

– Od kilku tygodni? – powtórzyła Terra pretensjonalnie, rozkładając przy tym ręce i patrząc na mnie z wyrzutem. – Czemu dowiadujemy się o tym dopiero teraz?

– Bo nie mieliśmy pewności, czy ma to jakikolwiek związek – wtrącił się Robin, przejmując na siebie atak Tary. – Teraz możemy zakładać, że Church of Blood powrócił i planuje coś na terenie San Francisco. Dlatego zaraz obok złapania Deathstroke’a, powstrzymanie ich jest naszym priorytetowym zadaniem. Nie wiemy, na ile są niebezpieczni, ale wiedząc, że mają ludzi nawet w więzieniu, musimy być przygotowani na najgorsze. 

– Blood posługiwał się potężną magią. Teraz, gdy zaczęli interesować się rytuałami nie wiadomo, co mogą uczynić, albo przywołać – dodałam złowieszczo.

– To jedno, a drugie – powiedział chłodno, patrząc na Terrę i Garfielda. – Mówiłem, że Deathstroke jest śmiertelnym niebezpieczeństwem. Potrafi pokonać nawet naszą piątkę, dlatego muszę zmienić moją decyzję – oznajmił i nabrał głęboki wdech. – Nie jest to dla mnie żadna przyjemność, ale na jakiś czas musisz przebywać pod stałą ochroną w wieży, Terro.

Znowu to samo. Znowu zaciśnięte pięści i usta, narastający gniew i bunt. Tara oparła się pięściami o blat stołu i pochyliła w stronę Robina.

– Świetnie, areszt domowy. Co następne? Któreś z was będzie spać ze mną w pokoju i chodzić do łazienki? – wysyczała.

– Sama widziałaś, co stało się wczoraj. Spodziewaliśmy się ataku Deathtroke’a, ale nie pomyśleliśmy o innych zagrożeniach. Sprawa się skomplikowała, a my nie możemy dopuścić, by coś ci się stało – odparł Robin, zachowując całkowity spokój. 

– Serio, Terra, może tutaj masz pewne ograniczenia, ale to nic w porównaniu z jakimiś torturami albo śmiercią – rzucił Beast Boy.

Jego słowa chyba jednak nie podziałały pocieszająco, bo Terra w odpowiedzi posłała mu mordercze spojrzenie.

– Jeśli Fearsome Five chce dopaść Deathstroke’a, to gdzie on, tam i oni. Dodajmy do tego ciebie i mamy grupę jednych z najgroźniejszych przestępców w jednym miejscu. A obstawiam, że spotkanie z Psimonem nie należało do najprzyjemniejszych – powiedziałam powoli, patrząc głęboko w oczy Terrze. 

Na moje słowa zarówno ona, jak i Beast Boy wzdrygnęli się. Terra posłała mi lodowate spojrzenie i rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała.

Miałam rację, ten psychopata, chociaż miał naprawdę mało czasu, mocno namieszał ich w głowach. A obstawiałam, że napotkał w ich umysłach mnóstwo czułych punktów, które mógł ucisnąć.

– Chcemy dla ciebie jak najlepiej, Terro. – Starfire położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu. – Możesz tego nie widzieć, to zrozumiałe, bo sytuacja wymaga niewygodnych dla ciebie rozwiązań, ale ostatecznie, gdy wszystko się wyklaruje, będzie wspaniale – powiedziała łagodnie i uśmiechnęła się pocieszająco.

– Jasne, jasne – wymruczała w odpowiedzi i odepchnęła się od stołu. – Jakby co, to będę u siebie, ale przecież i tak będziecie o tym wiedzieć, bo macie tu mnóstwo kamer, a ja mam nadajnik w komunikatorze – stwierdziła z wyrzutem. – Ale jakby komuś uwidziało się montować dla bezpieczeństwa ukryte kamery w moim pokoju, to tylko ostrzegam, że nie odpowiadam za samopoczucie osoby, która będzie musiała oglądać z nich nagrania – dodała, stojąc już w drzwiach.

– Trudne z niej dziecko – podsumował z westchnieniem Cyborg.

– Ciekawe, jakim wrzodem na dupie Batmana był mały Robin – rzucił złośliwie Beast Boy.

Błyskawicznie otrzymał odpowiedź w postaci plaskacza w potylicę od Victora. Pisnął i rzucił się do ucieczki.

– Mały Robin w krótkich gaciach był złotym dzieckiem, nie to, co ty, śmierdzący glonie! – krzyknął za nim Cyborg, ale Beast Boy zdążył już opuścić salon.

Kori roześmiała się na widok miny Dicka, który usilnie i nawet skutecznie powstrzymywał wykwit wstydliwej purpury na policzkach. Pokręcił tylko głową w zażenowaniu i ukrył twarz w dłoniach, ale i tak dostrzegłam między palcami szczery uśmiech. Cyborg poklepał go po plecach i w oddechach pomiędzy salwami głośnego śmiechu zdołał wykrztusić:

– No... i właśnie... za to... was... kocham.

 *****

Po prostu szkoła, nic więcej nie muszę dodawać...