środa, 14 lutego 2018

13. AZARATH - MÓJ DOM

Szarpnęło mną i zalało mnie światło. Otwarłam oczy. Ogromne ściany jasnego tunelu wirowały powoli, niczym pył uniesiony po wieloletnim spoczynku. Nie oglądając się za siebie, poleciałam w górę, praktycznie nie czując mojego szczupłego ciała. Podróże między wymiarowe nie są tak szybkie i proste jak zwykła teleportacja z miejsca na miejsce. Potrzebna jest spora ilość energii, a i tak nie ląduje się od razu w zamierzonym celu. Azarath nie jest akurat tak daleko, dlatego po kilku minutach leniwego lotu przez mieniącą się i wirującą tubę przestrzeni poza czasem i światem, dotarłam do bram miejsca, w którym się urodziłam. Zatrzymałam się przed ogromną, wirującą, okrągłą pieczęcią strzegącą Azarath. Liczne znaki przypominające te sanskryckie, ułożone w okrąg zmniejszający się do środka pokrótce opisywały wymiar, którego owa pieczęć, założona przez pierwszą Azar strzegła.
Zebrałam myśli. Przekierowałam pozostałam energię do czakry trzeciego oka. Karmazynowy kamyczek na czole, symbolizujący Adźne, pokrył się czerwoną poświatą.
Poczułam opór ze strony bramy.
- Masz mnie wpuścić - krzyknęłam, jakby pieczęć mogła mnie posłuchać i uwolniłam więcej energii.
Poczułam kolejne szarpnięcie i oślepłam jeszcze bardziej. Upadłam na kolana. Zakryłam na chwilę oczy kościstymi dłońmi, by choć trochę przyzwyczaić się od panującej w tym wymiarze jasności.
Uniosłam się i ogarnęłam wzrokiem ten piękny, majestatyczny widok, wywołujący wiele wspomnień, za którym tak bardzo zdążyłam w przeciągu kilku miesięcy się stęsknić.
Niższe budynki, zbudowana na obrzeżach, były dziwną mieszanką cywilizacji Majów i Chińczyków w wydaniu białym. Zresztą jak wszystko tutaj. Zawiesiłam wzrok na strzelistych wieżach znajdujących się po środku miasta. Najwyższa i najbardziej majestatyczna z nich - Świątynia - rzucała świetlistą poświatę na otaczające ją surowe, jednak przytulne budynki. Spojrzałam na jeden z licznych pagórków, otaczających główny kompleks. Zaraz przy ogromnym wodospadzie wznosił się klasztor całkowicie w stylu wschodnim. Od czworobocznego, zagiętego dachu odbijały się promienie. Nie wysyłała ich jednak żadna gwiazda, jak to ma miejsce na Ziemi. Źródło światła było wszechobecne. Ustalonym od samego początku rankiem, wyłania się zza granic dryfującego na ogromnej wyspie Azarath. Gdy świetlista łuna zaleje całe niebo, aż po sam czubek, nazywamy to Merister - południe. Jak tylko powoli zaczyna się cofać i staje się coraz ciemniej, przybywa coś na kształt ziemskiej nocy. Ta pora doby nie trwa jednak długo. Raptem godzinę, a i tak nie zapada całkowity zmrok. I tak w kółko. Od powstania tego wymiaru.
Westchnęłam i z ociąganiem wzbiłam się w rześkie powietrze, przepełnione zapachem licznych roślin. Chłonęłam ukochany wymiar wszystkimi sześcioma zmysłami. Minęłam kilka niezwykle czystych rzek, mających swoje źródła w wyższych górach, znajdujących się na krawędziach wyspy. Jakby specjalnie wyrosły właśnie w tych miejscach, chroniąc nieświadomych przybyszów przed upadkiem w nicość.
Wylądowałam w gaju oliwnym. Delikatnie szeleszczące liście i przyjemny zapach przywołały pozytywne wspomnienia, gdy bawiłam się na tych rosnących tu od wieków drzewach. Przecięłam plantację i wyszłam na spokojną ulicę, pokrytą nieubitym piaskiem. Szłam brzegiem, starając się jak najbardziej nie rzucać w oczy, co było praktycznie niewykonalne. Każdy mijający mnie mieszkaniec miał na sobie białe, zwiewne szaty, zakrywające głownie tułów. Mnisi, którzy z łatwością rozpoznawali mnie i posyłali mi zdziwione spojrzenia, nosili płócienne habity w odcieniach bieli, kremowego lub beżowego, zależnie od stopnia wtajemniczenia. Również wiecznie ukryci pod głębokimi kapturami, przecinali prostopadłe uliczki niosąc różne przedmioty. Od stosu papirusów, przed kosze wypełnione nieznaną zawartością, po buteleczki zapełnione suszonymi ziołami lub kolorowymi proszkami.
Naciągnęłam mocniej kaptur wpadającej prawie w czarny kolor peleryny i skręciłam w wąską ścieżkę. Złapałam orientację spoglądając na błyszczący dach świątyni. Bez kłopotu dotarłam do praktycznie nieróżniącego się od pozostałych domku i zapukałam żelazną kołatką w drewniane drzwi.
Gdy po chwili nikt mi nie otworzył, obróciłam się na pięcie by odejść. Jednak kiedy zrobiłam pierwszy krok, usłyszałam ciche skrzypnięcie nienaoliwionych zawiasów. Powoli stanęłam przodem do właścicielki domu.
- Rachel - wyszeptała, jakby nie dowierzała, że wróciłam na Azarath. - Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę - dodała po chwili uważnego lustrowania mnie intensywnie niebieskimi oczyma.
- Tu jest mój dom, do którego przydało by się czasami wpaść - odparłam luźno i przeszłam obok kobiety stojącej w progu. - Praktycznie to przyszłam tylko po swoje rzeczy.
Nie dostałam żadnego odzewu, więc przeszłam przez niewielki pokój gościnny urządzony w jasnych kolorach i weszłam do mojego, jakże kontrastującego pomieszczenia.
Najpierw mieszkałam w klasztorze, razem z mnichami i Azar, ale potem pozwolono mi przenieść się do Arelli, bo więź między nami nie była silna i nie miało to zbyt dużego wpływu na dalszą naukę.
Ogarnęłam wzrokiem ciemne, wypchane po brzegi półki i przemalowane specjalnie na moje polecenie ściany.  To tutaj zamykałam się na długie godziny, by w izolacji pomedytować. Jak na ironię, to tutaj najczęściej dopadał mnie Trygon. Przesunęłam wyprostowanym palcem po zapełnionym księgami regale. Wyżłobiłam w cienkiej warstwie kurzu krzywą linię.
Z niechęcią zabrałam się za zdejmowanie wszystkich potrzebnych mi rzeczy.

Ponownie zlustrowałam pokaźny stos ksiąg, obwiązanych cienkimi sznurkami tak, by łatwiej było je przetransportować. Do niewielkiego kuferka obok, włożyłam wszystkie moje zioła, leki, proszki i kilka świec do rytuałów. Na samym przodzie, ustawiłam najważniejszą rzecz w całym tym pokoju - Księgę Azarath. Ręcznie napisane przez mnichów tomiszcze, oprawione w zdobioną skórę, zawierało spis rytuałów, zaklęć, symboli oraz moich zdolności i sposobu ich okiełznania - tak profilaktycznie, gdybym kiedyś straciła nad sobą panowanie. Tym razem ogarnęłam wzorkiem całkowicie ogołocone meble, przykryte jedynie kurzem. Westchnęłam. Tyle wspomnień.
Od kiedy zrobiłam się taka nostalgiczna i uczuciowa? Czy to Ziemia tak na mnie wpłynęła? Tutaj nikt nie okazywał mi emocji, zupełnie odwrotnie jak na Niebieskiej Planecie. Tam nikt nie krępuję się w mojej obecności. I to jest miłe.
Ponownie westchnęłam i rozsypałam niebieski proszek wokół kupki moich bibelotów.
- Arella. - Zawołałam po imieniu moją rodzicielkę. Od zawsze tak się do niej zwracałam. Matka to ktoś, kto cię wychował. A ona tego nie zrobiła. - Muszę już wracać - oznajmiłam, gdy czarnowłosa kobieta weszła do pogrążonego w mroku pokoju.
- Chcę tylko, żebyś pamiętała, że tu zawsze będzie twój dom i w każdej chwili możesz wrócić - powiedziała powoli, uważnie dobierając słowa jak miała to w zwyczaju.
- Azarath jest lepsze beze mnie - odparłam cicho i odwróciłam się plecami do matki. - Żegnaj - dodałam i przywołałam moc.
Nie wiem czy to energia ogłuszyła mnie, czy Arella nic nie odpowiedziała. Teleportowałam się na Ziemię.

Przedmioty delikatnie upadły na ciemną podłogę, czego nie mogłam powiedzieć o swoim lądowaniu. Wylatując z portalu w suficie, zahaczyłam o powietrze i poleciałam do przodu. Równowagę złapałam idealnie przed biurkiem. Ogarnęłam z twarzy proste jak drut kosmyki włosów i bezwiednie spojrzałam na gładki blat. W oczy rzuciła mi się kolorowa, samoprzylepna karteczka. Chwyciłam świstek i przystawiłam do ciągle palącej się świecy, by w ogóle dostrzec wyrazy.

Przyjdź do mojego pokoju - Robin

Odczytałam ciasne, proste pismo lidera. Czy on śmiał wejść do mojego pokoju? Nikt nie może wchodzić to mojej ciemnicy. 
Machnięciem ręki zamknęłam portal i zgasiłam płomyk. Zostawiając rzeczy w nieładzie, wyszłam z pokoju i skierowałam się do pomieszczenia Robina. Stanęłam przed ostatnimi, identycznymi jak wszystkie drzwiami i zapukałam. 
Usłyszałam ciche "proszę" i przestąpiłam próg. Otoczyła mnie przyjemna dla oczu łuna światła padającego z kilku lamp. 
- Miałeś czelność wejść do mojego pokoju? - spytałam pół żartem prosto z mostu. 
- Ja wszędzie mogę wejść - odparł ze śmiertelna powagą i obrócił się do mnie na biurowym fotelu. - Chciałem się dowiedzieć, gdzie zniknęłaś na tyle godzin? - zapytał, poprawiając kupki kartek ułożonych w rzędach pod zapchaną korkową tablicą. 
- Byłam w innym wymiarze - odparłam swobodnie pod jego bystrym spojrzeniem. 
- Jakieś szczegóły? - dodał, wstając od potężnego, zlewającego się z szarymi ścianami biurka. 
- Na Azarath - powiedziałam krótko, z chęcią opuszczenia tego surowego pomieszczenia. 
- Dobrze - skwitował spokojnym głosem. - Następnym razem, jeśli będziesz chciała tak się ulotnić, to zostaw jakąś wiadomość - pouczył mnie i zamilkł. 
- Będę pamiętać - zapewniłam chłopaka i wyszłam. - Irytujący człowiek - mruknęłam pod nosem, na dociekliwość Richarda.
Wróciłam do pokoju, by oddać się relaksującemu układaniu moich rzeczy.

-------------------- 
Kilka dni temu zdałam sobie sprawę z tego, że wiele całkiem porządnych blogów zniknie z powierzchni internetu przez głupie onet. Cześć pisarzy pewnie nawet o tym nie wie, bo tak długo nie odwiedzali swoich blogów. Z jakiej racji tak postępują? Tak to przynajmniej zostałaby jakaś aktywność, dowód na to, że fandom tytanów w Polsce był i nadal jest ( chociaż coraz mniejszy...) 
Nie wiem czy jestem zdenerwowana, czy może smutna. Tyle opowiadań przepadnie... A komu chciałby się robić screeny kilkudziesięciu stron z kilku blogów...


czwartek, 1 lutego 2018

12. NIEJADALNE

Zmęczona weszłam do salonu, gdzie zebrała się cała drużyna. Zadowolony z siebie Robin zamordował każdego w sparingu i na dodatek kazał nam walczyć między sobą. Do tego momentu nie było nawet źle. Piekło zaczęło wraz z licznymi ćwiczeniami siłowymi, którym podołał tylko lider oraz nadzwyczajnie silna Gwiazdka. I tylko ta dwójka wyszła z treningu z uśmiechem.
Przywołałam mocą butelkę wody ze sporej lodówki i usadowiłam się w kącie, koło dużego stalowego stołu. Łapczywie upiłam kilka ogromnych łyków przyjemnie chłodnej cieczy, jednocześnie obserwując Gwiazdkę kątem oka. Tamaranka krzątała się po kuchni, chodząc od garnka do garnka, by przemieszać ich tajemniczą i pewnie niejadalną zawartość. Długie za pas, intensywnie pomarańczowe włosy falowały za zadowoloną właścicielką, tworząc coś w rodzaju delikatnej, wyblakłej smugi. A może mi się tylko przywidziało?
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę. Po chwili takiego trwania w zawieszeniu między umysłem a światem rzeczywistym, z powrotem do realiów przyciągnął mnie słodki zapach. Coś jakby jagody i cynamon. Otwarłam oczy. Gwiazdka przekładała właśnie intensywnie fioletową maź do miseczek. Bestia i Cyborg, którzy do tej pory grali na konsoli, również zainteresowali się przyjemną wonią.
- Przyjaciele, chciałabym poczęstować was potrawą z mojego rodzinnego Tamaran - rzekła donośnie, ustawiając pucharki w rzędzie na marmurowym, ciemnym blacie.
Bestia zerknął na Victora i zachęcająco kiwnął głową w stronę kuchni. Chłopcy wstali z kanapy i ruszyli ku dziewczynie. Niechętnie, pod spojrzeniem Robina, wstałam ze swojego bezpiecznego kąta i podeszłam powoli po ostatnią porcję. Bestia jako pierwszy dorwał się do potrawy i nabrał do ust ogromną porcję. Szybko jednak obrócił się plecami do Gwiazdki i wypluł papkę. Jakimże wyzwoleniem było usłyszenie tego irytującego alarmu. Równocześnie z Robinem odstawiłam nienaruszoną miskę i podeszłam do głównego komputera.
- To tylko napad na jubilera. Kto ze mną idzie? - spytał, nadal wpisując coś na klawiaturze.
- Ja - zgłosiłam się, dodatkowo unosząc rękę.
Usłyszałam zawiedziony jęk Bestii, który spóźnił się o kilka milisekund. Niczym małe, naburmuszone dziecko wystawił mi zielony język. Westchnęłam tylko na jego zachowanie i wyleciałam z salonu za liderem.
Chłopak w błyskawicznym tempie znalazł się w hangarze i wyjechał z wieży z rykiem potężnego silnika. Dogoniłam go na moście, oświetlonym z dwóch stron wysokimi lampami.
- Zakładam, że będziemy przed policją, więc trzeba będzie jakoś ochronić cywilów. - Usłyszałam z komunikatora.
- Robi się, ale powiedz mi tylko, skąd wiesz, że nikt jeszcze nie zareagował? - spytałam podejrzliwie.
- Nasz system ostrzegania podpięty jest pod systemy wszystkich służb. Przechwytuje też zgłoszenia na numery alarmowe, przez co możemy reagować szybciej od nich - wyjaśnił pokrótce.
Zrozumiałam na tyle, na ile może zrozumieć ktoś z innego wymiaru, praktycznie w ogóle nie zaznajomiony z pędzącą do przodu technologią ziemską.
- Dotarło do mnie tyle, że jesteśmy po prostu szybsi - odparłam lekko zdezorientowana.
Przez ryk silnika i pęd wiatru usłyszałam zniekształcone parsknięcie Robina.
- Przypomnij mi, żebym obeznał cię z naszą technologią - powiedział, ostro wchodząc w kolejny zakręt.
Znaleźliśmy się na właściwej ulicy. Ludzie w popłochu uciekali przed strzelającym na ślepo przestępcą stojącym w wyważonych drzwiach jubilera.
Zasłoniłam nas przed salwą kul lecących z zabójcza prędkością w naszą stronę.
Robin uniósł kciuk na znak podziękowania i ruszył do ataku z kijem w ręce. Czy on już kompletnie oszalał? Telekinezą wyrwałam uciekającemu mężczyźnie broń maszynową. Zgięłam metal wokół nóg przeciwnika niczym plastelinę i uciekinier padł jak placek centralnie przed nogami policjantów.
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwalił mnie lider, gdy wylądowałam obok niego.
- Dzięki - mruknęłam nieśmiało, nieprzyzwyczajona do otrzymywania komplementów.
Ruszyliśmy wzdłuż ulicy, wymijając stadko gapiów, którzy nie zdążyli się jeszcze rozejść. Niespodziewanie, poczułam szarpnięcie za pelerynę. Kaptur zsunął mi się z głowy. Obróciłam się na pięcie z zamiarem opieprzenia Robina, który szedł za mną. Zdziwiłam się jednak, gdy zobaczyłam, że ów cel mojego emocjonalnego upustu zaczął mierzyć się z grupką nastolatków. Lider wypiął pierś i przyciszonym głosem mówił coś do przywódcy świty odzianej w skóry i pokaźne kolorowe irokezy.
- Daj spokój - powiedziałam do przyjaciela, gdy zrozumiałam, że to oni naruszyli moją prywatną strefę.
Gdy chłopak nie zareagował, odciągnęłam go telekinezą za fraki z dala od zainteresowanego tym poruszeniem tłumu.
- To tylko głupia młodzież. Nie musisz mnie tak bronić - rzekłam z powagą i stanowczością w stronę Richarda.
- Ktoś musi ich nauczyć kultury - odparł.
Poprawiłam kaptur i zerknęłam z ukosa na przechodzącą z naprzeciwka parę. Krótko ścięta kobieta objęła mnie taksującym, pogardliwym wzrokiem.
- Teleportujesz się ze mną do wieży? - spytałam, mijając kolejną przecznicę, z której był idealny widok na szklaną wieżę.
- Nie, dzięki. Chcę się trochę przespacerować - odparł pogrążając się w myślach.
Wzruszyłam obojętnie ramionami i bez skrępowania otwarłam sobie portal na środku chodnika. Wylądowałam przed wieżą i od razu zamknęłam przejście. Podeszłam do brzegu sporej wyspy i usiadłam na wygładzonej krawędzi. Zdjęłam botki i zawiesiłam gołe nogi, pozwalając by chłodna, spokojnie falująca woda oblała je. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam dłonie o kamieniste podłoże.
Spojrzałam w nieskończone niebo. Na Azarath noce nigdy nie były tak ciemne jak na Ziemi. Światło nigdy nie opuszczało tego wymiaru. Ukrywało się tylko poza krawędziami na chwilę, by ponownie wstać i okazać swój majestat. W moim życiu tylko raz jasność opuściła pokojowy lud. Z mojego powodu. Byłam jednym wielkim magnesem na kłopoty. Mrok ogarnął Azarath wraz z przybyciem mojego stworzyciela. Cień demona zdobywcy przysłonił blask świątyni. Niebo zaszło kłębiącymi się czerwono-czarnymi chmurami. Ludzie uciekli do białych domków. Tylko Arella została ze mną. Nie było sensu mnie ukrywać. Trygon ma stałe połączenie ze mną. Praktycznie w każdej chwili może dostać się do mego umysłu, który jest połączony z nim. Wtedy właśnie tak zrobił. Pokazał mi przyszłość dotyczącą wymiaru, który chciał zniszczyć. W ten sposób uzmysłowił mi, do czego zostałam stworzona. Jestem łącznikiem. Dzięki mojej energii, którą mi przekazał, przeniosę go do dobrze strzeżonego, ziemskiego wymiaru.
Otwarłam oczy i spojrzałam na taflę wody zmąconą przez ruchy moich stóp. Oczami wyobraźni dodałam do mojego odbicia okazałe rogi, dwie pary świecących oczu i parzącą, czerwoną skórę. Rasowy żeński demon ze mnie. Chociaż moje ciało przybrało wygląd popkulturowego wampira, w każdej chwili mogę je zamienić w damską wersję Trygona.
Wyrzuciłam czarne myśli z mojego złożonego, mrocznego umysłu i wyjęłam nogi z wody. Nie zważając na to, że pomoczę buty, wsunęłam stopy w przyjemny w dotyku materiał i wzleciałam ku rzędowi okien. Wleciałam w drugie od lewej i pogrążyłam się w jeszcze większym mroku niż na zewnątrz. Przez grube zasłony nie przedostawały się nawet nikła poświata księżyca. Powoli podeszłam do ściany na przeciwko łóżka, jak mi się zdawało i ruszyłam ku drzwiom. Po kilku metrach trafiłam na lekkie wcięcie, którym były rozsuwane drzwi szafy wpuszczonej w ścianę. Przywołałam z pamięci obraz pokoju. Za kilka kroków powinnam minąć schodek oddzielający coś w rodzaju mojej sypialni od głównego pomieszczenia. Pomimo moich starań, zahaczyłam o stopień i prawie wyrżnęłam o pusty regał zajmujący całą ścianę. Teraz już nic nie powinno stać mi na przeszkodzie do włącznika światła. Pewnym krokiem zbliżyłam się do ściany i wyciągnęłam ręce w poszukiwaniu przełącznika. Po kilku próbach wymacana przedmiotu, w końcu trafiłam na upragnioną gałkę. Przesunęłam placem dźwigienkę do góry i oślepiło mnie, co prawda lekko przytłumione, światło z dwóch rzędów wpuszczonych w sufit lampek, ciągnących się przez cały pokój w równych odstępach. Odczekałam chwilę, aż przyzwyczaję się do jasności i podeszłam do prawie pustego biurka, czarnego i matowego jak wszystkie wykonane dla mnie meble w pieczarze demona - jak zwykła żartobliwie nazywać mój pokój jedna z dziewczyn na Azarath.
Odsunęłam po kolei wszystkie szuflady. Całkiem puste. Westchnęłam na swoją sklerozę i niepoukładanie. Podeszłam do zdobionego kufra obok łóżka. Otwarłam ciężkie wieko i ujrzałam poszukiwane przeze mnie przedmioty. Sięgnęłam na dno i wyjęłam dwa woreczki oraz świeczkę.
Otwarłam jeden mieszek i rozsypałam mieniący się proszek w równe koło. Z drugiego wyjęłam jeden wysuszony listek. Świeczkę włożyłam do znalezionego przeze mnie wcześniej świecznika i ustawiłam przy krawędzi okręgu. Usiadłam w pozycji lotosu na środku i ruchem ręki podpaliłam naturalny wosk. Przystawiłam zioło do płomienia i doszczętnie je spaliłam. Odetchnęłam przyjemnym zapachem galanu*.
- Et ad aperiendam viam licentiae Azarath - wyszeptałam z zamkniętymi oczami. 
Pod powieki wdarło się jasne światło. Poczułam szarpnięcie i ogarnęła mnie całkowita cisza. 

--------------------------------
*Galan - zioło azarathckie (nazwa wymyślona na poczekaniu, aż się zdziwiłam, że mi tego nie podkreśliło, mniejsza o to co wam pokaże wyszukiwarka)
 Czekam na komentarze, których jest ostatnio wyjątkowo mało. W porównaniu do poprzedniego bloga, to praktycznie nic.  
Co prawda z małym poślizgiem, ale jest. Napisałam to środę, a że zawsze daję sobie chwilę na odpoczęcie od tego co napisałam i dopiero późniejsze tego sprawdzenie, to tak wyszło. Praktycznie to co tam widzicie, jest nieprzemyślane i nie czy będę potem z tego zadowolona. Tak naprawdę to tak z dupy przeniosłam Raven. (Przekazuje wam to, ponieważ wiem jak beznadziejnie to wygląda. Nie żebym nie wiedziała, że to takie impulsywne. Nie wiedziałam tylko, jak w tym momencie gdy się tak zagalopowałam, dopisać coś sensownego)
Może żeby trochę ożywić sekcje komentarzy, zadam wam otwarte pytanie:
Co sądzicie o demonach/diabłach/ innych szatanach/ magii w bajkach, książkach dla dzieci? Jakie macie uczucia względem walki i krytyki ze strony kościoła.