wtorek, 24 grudnia 2019

OGŁOSZENIA PARAFIALNE

 No cóż... miał być dzisiaj rozdział, ale nie pykło. Pocieszę was, że jest już oddany do ostatecznej bety (mam nadzieję) i liczę, że jeszcze w tym roku go opublikuję.
 A tak poza tym, to życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia, abyście spędzili je w przyjemnej atmosferze i byście odpoczęli, a w następny rok wkroczyli z ogromną energią, która pozwoli Wam na spełnienie marzeń i przewidywanych celów. Pisarzom duuuużo weny i czasu do skrobania, a czytelnikom cierpliwości do nieregularnych autorów.
 Mam nadzieję, że "do zobaczenia" już niedługo.



piątek, 25 października 2019

6. NOCNA FURIA

 

 Zapukałam do drzwi napisem z „Pracownia” na metalowej plakietce. Wiedziałam, że tam był, ale nie miałam pewności, czy dobrym pomysłem było przeszkadzanie mu. Sama przecież dobrze wiedziałam, jak irytujące mogło być odrywanie się od zajęcia wymagającego skupienia.

Po kilku dłużących mi się sekundach, usłyszałam wypowiedziane niezbyt uprzejmym tonem „proszę”. Dotknęłam gładkiej powierzchni i drzwi odsunęły się. Weszłam do pokoju, w którym światło koncentrowało się nad dużym stołem, zawalonym kartkami, zdjęciami i kilkoma próbkami, gładkie ściany pozostawiając ukryte w cieniu.

– Victor zrobił obiad, ale nikt nie miał odwagi, by przyjść cię zawołać – oznajmiłam półżartem, podchodząc do Robina.

Opierał się o blat i wpatrywał w trzy ułożone równo obok siebie kartki. Jego rękawiczki praktycznie zwisały z krawędzi stołu, a bladymi, smukłymi palcami, których również nie ominęły drobne blizny, wybijał galopujący rytm. Chociaż zazwyczaj nie przeszkadzała mi taka cisza, tym razem jego chwilowe milczenie było dla mnie niewygodne i krępujące. Miałam już zacząć przepraszać, że mu przerwałam, ale w końcu się odezwał.

– Dzięki, za chwilę przyjdę. – Nawet nie podniósł wzroku.

Nieco gwałtownie sięgnął po inną kartkę, jakby tknięty nagłym oświeceniem. Nie wiem jak, ale bez problemu wydobył to, co chciał z chaosu, jaki panował na blacie. Nie chciałam zakłócać mu dłużej spokoju, więc obróciłam się na pięcie z zamiarem wyjścia.

– Raven, poczekaj – powiedział niespodziewanie.

Zatrzymałam się w pół kroku.

– Jedyną osobą z rodziny Abaddona pozostała jego matka. Myślisz, że udałoby ci się z niej coś wyciągnąć? – spytał.

– Jeśli jej umysł nie ucierpiał w żaden sposób… chociaż wątpię, żeby wyszła z tego bez szwanku. To pewnie była dla niej trauma i wspomnienia mogły się zamazać – odparłam sceptycznie, rozważając różne opcje w głowie.

– Ale przecież nic nie zaszkodzi spróbować, nie? Śledczy i tak pewnie będą chcieli ją przesłuchać. Zadzwonię do szpitala i dowiem się, czy można już z nią rozmawiać. A nawet jeśli nie, to chyba i tak tego nie potrzebujesz? – stwierdził w przypływie energii.

Zawsze, gdy coś szło po jego myśli, wstępowała w niego tajemnicza, dodatkowa siła do dalszego działania. A jeśli postępów nie było, do dalszej, mozolnej i wręcz obsesyjnej pracy pchały go ogromne ilości kofeiny.

– A nawet jeśli, to co? – spytałam sceptycznie. – Czego miałabym szukać?

– Wszystkiego, co z nim związane. Im lepiej poznasz przeciwnika, tym łatwiej będzie go pokonać – odparł. – Patrole szukają go od dwóch dni, ale wciąż nikt nie wie, gdzie mógł się zaszyć. Może jego matka pomoże nam to ustalić.

– Mogę spróbować – odparłam niezbyt chętnie. Moja intuicja cały czas nie dawała mi spokoju i kawałek po kawałku odzierała mnie z wewnętrznego spokoju. Złe przeczucia narastały we mnie z każdym dniem. – Im szybciej, tym lepiej. Nie wiemy, czy Hal nie wróci, by poprawić aktualny stan matki – powiedziałam ponuro. – Mam wrażenie, że nie będzie czekał zbyt długo. Widziałeś jego profil psychologiczny? Nie należy do najcierpliwszych osób.

– Wieczorem wszyscy wyjdziemy na patrol – powiedział, układając równo stosik kartek. – Naprawdę nie dałabyś rady go wyczuć? Mówiłaś coś o jakiejś aurze, którą zostawił w szpitalu i domu rodziców. Czy nie powinno być jakichś śladów… – spytał z nadzieją.

– Już ci tłumaczyłam. Nie jestem psem tropiącym, który podąża za zapachem – powiedziałam zgryźliwie. – W budynkach wyczuwałam pozostałości ogromnej mocy, jakiej musiał użyć, by przyzwać demony. Gdybym spróbowała ogarnąć umysłem całe miasto, to mój mózg trzeba by było zdzierać z posadzki – stwierdziłam dobitnie.

Robin kiwnął głową niepocieszony. Chwycił rękawiczki, zgasił światło i wskazał ręką na drzwi. Wyszliśmy na korytarz i podążyliśmy do salonu.

– Poproś Constantine’a. Jest bardziej doświadczony i może znajdzie sposób, by znaleźć Abaddona. O ile już gdzieś tam na niego nie poluje – zaproponowałam.

– John powiedział mi praktycznie to samo co ty… tylko w jego specyficznym stylu – rzekł z lekkim rozbawieniem. – Victor stwierdził, że im bardziej uparcie będziemy szukać, tym będziemy dalej od celu, ale ja nie potrafię bezczynnie siedzieć i czekać, aż sprawy się same rozwiążą. Rozwiązania problemów nie spadają same z nieba – powiedział z rozgoryczeniem.

– Moja intuicja podpowiada mi, że spotkamy się z nim prędzej, niż się tego nawet spodziewamy – wyrzuciłam z siebie część kłębiących się w głowie czarnych myśli.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uciekinier był znacznie większym zagrożeniem, niż wszyscy myśleli. Nie mogłam też określić, co konkretnie powodowało we mnie jakieś niezrozumiałe napięcie, a może nawet strach, które niezbyt chętnie chciałam zaakceptować.

– Może i masz rację. Może powinienem chociaż trochę się wyluzować.

Pokiwałam głową na jego słowa.

– Co nie znaczy, że ominie was dzisiejsza wytrzymałościówka – powiedział z szelmowskim uśmiechem.

 

 

 Widziałam z daleka mknące przez most światło z reflektora w motocyklu Robina. On wziął wschodnią część miasta. Ja leciałam ku zachodowi. Cyborg, który leciał gdzieś za mną dostał północ, po tym jak odstąpił centrum Garfieldowi. Kori zaś pokojowo przyjęła południową część do patrolowania.

Po ulicach poruszało się znacznie więcej jednostek policji niż zazwyczaj. Nie ważne, czy były to zapuszczone dzielnice, w których porządny mieszkaniec nie chciałby się pojawić po zmroku, czy najbardziej oświetlone i zadbane osiedla. Najciemniej pod latarnią, jak powiedział całkiem rozsądnie Beast Boy.

Lewitowałam powoli nad płaskim jak stół rozległym terenem pokrytym niezliczoną ilością jednorodzinnych domków. Nie spodziewałam się spotkać tu Abaddona, ale patrole były naszym stałym punktem w planie dnia, więc jeśli nie on, to zawsze znalazł się ktoś, komu trzeba było przypomnieć o obowiązujących prawach. A może jednak nie tym razem.

– Słuchajcie, mam wiadomość, że system monitorowania wykrył kogoś, kto zgadza się z profilem Abaddona. – Głos Robina zdradzał lekkie podniecenie i zadowolenie. – Przesyłam wam współrzędne na komunikatory. – Minął ledwie moment, a poczułam delikatne wibrowanie urządzenia, które miałam przypięte do paska. – Prywatna kamera zarejestrowała go tam jakąś minutę temu. Postarajcie się dostać się tam niezauważeni – polecił i rozłączył się.

Pospiesznie sięgnęłam po komunikator. Na ekranie wyświetliła się trójwymiarowa mapa miasta i pulsująca czerwona kropka. Obrałam właściwy kierunek i, by rzucać się mniej w oczy, zamieniłam się w kruka.

Im bliżej docelowego miejsca byłam, tym wyraźniej czułam, jak moje serce przyśpiesza, a przez głowę przebiega galopem stado rozmytych obrazów i niezrozumianych myśli. Byłam rozproszona, a zwykłe tłumaczenie sobie, że ten lęk jest irracjonalny, nie pomagało. Nie mogłam też zrozumieć, skąd się to we mnie wzięło. Jakby ktoś zaszczepiał we mnie strach i cudze myśli. Złe przeczucia tylko narastały, nie dając się odpędzić.

Wylądowałam na jednym z wielu podobnych domów. Nie zauważyłam nikogo, ani z drużyny, ani nawet zwykłego cywila. Srebrzysta poświata wiszącego wysoko księżyca kładła się na koronach drzew i błyszczących dachach. Ulica była dobrze oświetlona, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś, albo coś, może czaić się w jakimś ukrytym w cieniu zakamarku.

– Mamy wsparcie ze strony wojska. Dwie jednostki specjalne są rozmieszczone wzdłuż ulicy. Bądźcie uważni i ostrożni. Szukamy wysokiego, szczupłego mężczyzny ubranego w czarne spodnie i czarną bluzę z kapturem – poinformował Robin.

Wzbiłam się w powietrze i przemknęłam nad działkami. Nie musiałam nawet patrzeć, by zanotować obecność Abaddona. Najpierw uderzyła mnie fala ogromnej energii, która wyparła całą plątaninę myśli z mojej głowy. Zaćmiło mnie, a jedynym co słyszałam, były przeciągłe, niezrozumiałe szepty. Podświadomie wiedziałam jednak, że namawiały mnie do czegoś złego. Wszystko było przepełnione mrokiem. Nie mogłam odegnać krwawych widoków ze szpitala, ale tym razem było zupełnie inaczej. Gdzieś w głębi siebie poczułam wręcz przerażającą radość i satysfakcję, patrząc na te sceny z bezpośredniej perspektywy ich uczestnika. To nie mogły być moje myśli!

Nawet nie zauważyłam, kiedy przemieniłam się z powrotem w człowieka. Runęłam na ziemię, obijając się po drodze o gałęzie. Skupiłam się i wyparłam intruza z głowy, jednocześnie próbując naruszyć jego umysł. Zablokowała mnie jednak jedna, nieprzerwana ściana mroku zbudowana z demonicznej energii.

Wstałam nieco chwiejnie. Huczało mi jeszcze w uszach, ale mogłam jednak wyraźnie dojrzeć całą hordę najpaskudniejszych istot. Niczym ochroniarze rozstawieni wzdłuż całej ulicy, otoczyli swojego tymczasowego władcę szczelnym kordonem. Aż przeszły mnie ciarki na widok powykrzywianych, ohydnych łbów, czasami rogatych, a czasami obdarzonych dwoma parami oczu. Niektórzy byli skrzydlaci, inni rozcapierzali zdeformowane łapska obdarzone ostrymi pazurami. Patrzyli na mnie i obnażali swoje sczerniałe kły. „Widzą mnie” – dotarło do mnie z opóźnieniem. A ja widziałam ich. Ale czy tylko ja?

Sięgnęłam do ucha, by wezwać kogokolwiek z drużyny. Niespodziewanie poczułam, jakby coś zacisnęło się na moich przegubach. Nim zdążyłam zareagować, wylądowałam plecami na ścianie. Całe powietrze uleciało z moich płuc, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł niewyobrażalny ból.

Uniosłam głowę. Kilka metrów przede mną pojawił się mężczyzna. Spoglądał na mnie z niepokojącym zaciekawieniem swoimi błyszczącymi, czerwonymi oczami. Wstrzymałam oddech i spięłam wszystkie mięśnie, ale on się nie poruszał. Demony zbliżyły się do nas niczym w zwolnionym tempie i otoczyły szczelnym kręgiem.

– Wyznaj mi, kim jest twój przodek? – spytał i podszedł powoli, co sprawiło, że moje ciało ogarnął jeszcze większy paraliż. – Czuję, że jest to ktoś niezwykle potężny – powiedział głębokim, przerażająco kojącym głosem i przykucnął przede mną.

Patrzyłam na niego rozszerzonymi oczami, ale nie mogłam się poruszyć. Czyżby on mnie kontrolował? Gdzie byli Tytani? Starałam się tłumić przerażenie, ale coraz bardziej traciłam nad wszystkim kontrolę.

– Nie musisz się mnie bać – stwierdził łagodnie i powoli zsunął kaptur.

– Tracisz nad tym kontrolę – wyrwało mi się szeptem spomiędzy ściśniętego gardła, gdy ujrzałam skutki posługiwania się tak potężnymi mrocznymi siłami.

Pod jego skórą buzowały ciemnofioletowe żyły, które tworzyły groteskową sieć na jego bladej twarzy. Widziałam, jak pogrubione naczynia schodzą po chudej szyi i znikają pod materiałem bluzy.

Odchylił do tyłu głowę i zaśmiał się, przyprawiając mnie o ciarki.

– Wypełnia mnie energia demonicznego wymiaru, a moja moc cały czas wzrasta. Wszystko mam pod doskonałą kontrolą – powiedział i przechylił głowę na bok. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. – Wszystko za wyjątkiem ciebie, córko Trygona. – Zachłysnęłam się powietrzem na jego wypowiedziane z nagłą złością słowa. Cały czas manipulował moim umysłem, infiltrował mnie, a ja nawet tego nie czułam. – Jakimże osiągnięciem będzie kontrola nad kimś tak potężnym – syknął z satysfakcją i wstał gwałtownie. – Kto by pomyślał, że taka okazja sama mi się nawinie? – rzucił w przestrzeń, jakby do podwładnych demonów.

Cały czas nie mogłam się ruszyć. Jak ktoś taki mógł tak się mną bawić i to bez mojej wiedzy? I czemu, na najświętszą Azar, nikt nie reagował?

– Poddaj mi się, a ominie cię niepotrzebny ból – zasugerował stanowczym głosem. – Twoje połączenie z Trygonem jest zbyt słabe, być mogła ze mną walczyć – stwierdził z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

– To nie od niego czerpię moc – syknęłam i podniosłam się mimo ogromnego bólu. Miałam wrażenie, jakby ciążył na mnie duży ciężar.

– Głupia, chcesz walczyć z… – zaczął z wyższością, ale przerwałam mu.

– W przeciwieństwie do ciebie, moje źródło energii jest we mnie – warknęłam i najszybciej jak potrafiłam, odepchnęłam wszystkich potężną falą materii.

Ucisk i uczucie czyjejś obecności w umyśle, z których dopiero przed chwilą zdałam sobie sprawę, zniknęły. Udało mi się go rozproszyć. Teraz musiałam tylko uważać, by nie dać mu się ponownie opanować. Jednocześnie wyparowała też bariera, którą oddzielił nas od rzeczywistego świata. Mogłam dostrzec, jak na ulicy toczyła się zażarta i krwawa walka między całą hordą najróżniejszych demonów, a Tytanami i żołnierzami, których było nieproporcjonalnie mało. Ten skurwiel chciał przeciągnąć mnie na swoją stronę i za plecami wszystkich uciec. Nie wierzyłam, że mógł zaplanować coś takiego, a my daliśmy się w to wciągnąć!

Rzuciłam się na wciąż otumanionego Abaddona. Wbiłam mu kolano w splot słoneczny i posłałam całą serię ciosów na twarz w przypływie adrenaliny i niekontrolowanej złości. Nagle złapał mnie za nadgarstek, jakby nie odniósł żadnej szkody. Pociągnął mnie i spadłam na bok.

– Żaden demon mi się nie oprze – warknął i jednym machnięciem ręki sprawił, że otaczające nas kreatury rzuciły się na mnie.

Wniknęłam w ziemię, nim zdążyły mnie zgnieść. Pojawiłam się za plecami Abaddona i chwyciłam go w uformowaną z materii kruczą łapę. Z całej siły cisnęłam nim w demony. Strzeliły czyjeś kości, ktoś, a może coś wydało z siebie nieludzki skowyt bólu. Poczułam, jak napływające do mnie zewsząd cierpienie karmi moją mroczną, demoniczną stronę. Nie mogłam oprzeć się, by nie napawać się tymi intensywnymi emocjami i bólem. Buzowała we mnie energia, która chciała znaleźć jak najszybciej ujście na zewnątrz. Widziałam nawet idealnie nadający się do tego celu obiekt.

Wytworzyłam pięść z materii. Zawiesiłam ją rozcapierzoną nad skulonym z bólu Abaddonem. Ten spojrzał na mnie z niemym pytaniem i zaniepokojeniem. Chyba ujrzał, że teraz kontrolę przejęła gorsza strona mnie, bo zaczął nieudolnie czołgać się do tyłu. Teraz to w jego rozszerzonych oczach błyszczało przerażenie, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Chciałam się zemścić.

– Boisz się mroku? – spytałam głosem szorstkim i nienaturalnie głębokim. – Zadarłeś z niewłaściwą osobą – syknęłam i przygwoździłam go pięścią do ziemi.

Zaczął się wić, ale nie miał szans się uwolnić. Wszystkie demony rozpierzchły się, nie chcąc mieć ze mną do czynienia. Nie obchodziło mnie nic, oprócz napawania się jego cierpieniem. Manipulował mną, więc musiałam się zemścić.

Przygniotłam go jeszcze bardziej. Podeszłam powolnym krokiem, napawając się widokiem krwi wypływającej spomiędzy posiniałych warg.

– Kto tu teraz wszystko kontroluje? – spytałam z satysfakcją, chociaż wiedziałam, że nie był mi w stanie odpowiedzieć.

Spojrzał z błaganiem w moje błyszczące czerwienią dwie pary oczu. Przykucnęłam nad nim i wyszeptałam z jadem do ucha:

– Powinnam teraz wysłać się do piekielnego wymiaru albo powoli odebrać ci władzę nad umysłem, ale to chyba i tak byłoby za mało. Zadarłeś z córką Trygona. – Ani głos, ani słowa nie były moje. Przemawiał przeze mnie demon, który przejąwszy kontrolę, był praktycznie nie do okiełznania. – Musisz ponieść karę.

Uniosłam go za przeguby i zaczęłam recytować formułę zaklęcia. Czułam buzującą we mnie moc. Nic oprócz naszej dwójki się nie liczyło.

– Raven! – Ten znajomy, jednak przerażony jak nigdy dotąd głos Robina wyrwał mnie z transu.

Demon stracił skupienie tylko na krótką chwilę, ale to wystarczyło, bym wyszła z cienia i sprawiła, że mroczna część mnie wycofała się do najgłębszej czeluści umysłu.

Opuściła mnie cała dotychczasowo wypełniająca mnie energia. Upadłam na kolana. Jednocześnie poczułam pulsujące gorącem od bólu mięśnie i chłód na twarzy, który towarzyszył zniknięciu dodatkowej pary oczu.

– Nie podchodź – wychrypiałam. Wciąż nie miałam pewności, czy Demon został zamknięty na dobre. – Złap Abaddona – rozkazałam słabym głosem.

– Raven… – zaczął trochę niepewnie – … on zniknął.

Uniosłam gwałtownie głowę i aż zamroczyło mnie, gdy przez moje ciało przebiegł impuls bólu.

– Pozwoliłeś mu uciec? – spytałam podwyższonym tonem. Szybko jednak przywołałam się do porządku. Musiałam się uspokoić.

– On po prostu zniknął zaraz po tym, gdy go puściłaś – odparł i pochylił się lekko. – I nie wiem co to miało być, ale wolałbym, żebyśmy o tym porozmawiali – dodał.

Spuściłam wzrok i nabrałam głęboki wdech. Jak mogłam pozwolić, bym straciła nad sobą kontrolę? Tyle lat nauki i ćwiczeń, a jakiś manipulacyjny gnojek kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.

– Wszyscy cali? – spytałam, chcąc zmienić chociaż chwilowo temat.

– Victor jest trochę zarysowany, ale nic mu nie będzie. Sporo demonów zniknęło razem z Abaddonem – odpowiedział. Miałam wrażenie, jakby przewiercał mnie wzorkiem na wylot. – Doskonale wiesz, że nie ominie cię tłumaczenie. Skąd w ogóle te czerwone oczy? – Chyba naprawdę nie dowierzał i nie mógł pojąć, co widział. Miałam nadzieje, że tylko on.

– A myślałeś, że demony nie istnieją – odparłam krótko. – Spotkamy się w wieży – rzuciłam i zniknęłam, zanim zdążył zadać kolejne pytanie.

 

 

 Zrzuciłam z siebie pelerynę i cisnęłam ją w kąt, tak samo jak pasek. Trzask, jaki wydał uderzający o podłogę metal wzmógł pulsujący ból w skroniach i miałam wrażenie, że zaraz Demon ponownie przejmie kontrolę.

– Uspokój się – warknęłam do siebie.

Spojrzałam w gotyckie lustro zawieszone nad szafką. Nie ujrzałam tam swojego odbicia, jak mogłabym się spodziewać, lecz moją demoniczną połowę, zamkniętą po drugiej stronie. Uśmiechała się sadystycznie i przewiercała mnie na wylot dwoma parami czerwonych oczu.

– Odejdź – sarknęłam i odwróciłam się, chociaż wiedziałam, że to nie sprawi, że zniknie.

– Pozwól mi przejąć kontrolę – zasyczała gardłowym głosem. – Razem będziemy silniejsze.

Potrząsnęłam głową.

– Nie słuchaj jej – mamrotałam w kółko pod nosem.

– Nikt nie może się wiecznie opierać. I ty kiedyś odpuścisz, a wtedy przejmę władzę i dopełnię przeznaczenia. – Jej słowa strasznie działały na moje i tak zszargane już nerwy. Chwyciłam się za głowę i skuliłam, starając się on niej odciąć.

– Powiedziałam wynocha! – warknęłam i bezmyślnie rzuciłam w lustro pierwszą lepszą rzeczą, która mi się nawinęła pod rękę.

Tym razem huk roztrzaskiwanego szkła nie sprawił mi bólu. Kawałki lustra posypały się na podłogę, a kilka o mały włos mnie ominęło. Nastała cisza. Niestety wiedziałam, że była tylko chwilowa.

Zaciągnęłam zasłony i zgasiłam część świateł, by dać odpocząć umysłowi od nadmiaru bodźców. Zgarnęłam większe kawałki szkła do kosza, a figurkę kruka, która posłużyła za pocisk i na szczęście przetrwała, odstawiłam na swoje miejsce. Zabrałam się za oczyszczenie podłogi z tysięcy drobnych kawałeczków szkła, ale już po chwili usłyszałam pukanie.

– Proszę – powiedziałam, nie przerywając zbierania większych fragmentów.

Robin wszedł do środka. Miałam wrażenie, jakby na ułamek sekundy się zawahał, gdy zobaczył mnie klęczącą w półmroku nad rozsypanym lustrem. W ręce trzymał kubek, z którego unosiła się para.

– Miałam małą sprzeczkę – rzekłam, zanim zdążył zapytać, co wyrabiałam.

– Z lustrem? – Chyba chciał w ten sposób rozluźnić atmosferę, ale mój aktualny stan emocjonalny nie pozwalał mi nawet na grymas złości, z obawy, że mogłabym tym sprowokować Demona.

– Nie chcę, żebyś odebrała to jako przesłuchanie, chciałbym po prostu zrozumieć, co się tam stało – zaczął poważnym, ale i łagodnym tonem. Zrobił ostrożny krok i postawił kubek na szafce. – Ziołowa – dodał.

Kiwnęłam głową w podzięce. Ten gest, choć miły, nie zmieniał faktu, iż nie miałam ochoty się tłumaczyć.

– Wiem, że Abaddon cię zaatakował, ale na początku w ogóle straciliśmy ciebie i twój nadajnik z oczu – ciągnął, gdy zobaczył, że nie wiedziałam, jak mam zacząć.

– Stworzył zasłonę i kompletnie odciął nas od rzeczywistego świata – wyjaśniłam, nie przerywając sprzątania. Nie chciałam patrzeć mu w oczy.

– Co się stało za tą zasłoną? – spytał i bezceremonialnie usiadł po turecku naprzeciwko mnie.

Dopiero teraz przerwałam zbieranie. Ponownie westchnęłam, wzięłam gorący kubek do wiecznie zimnych dłoni i oparłam się plecami o łóżko. Upiłam łyk gorzkiego naparu. Obracając naczynie w dłoniach, zaczęłam mówić.

– Abaddon umie kontrolować demony. – Nie mogłam wyjaśnić Robinowi co zaszło, bez wyjawiania, że byłam hybrydą, ale jak zawsze starałam się owijać w bawełnę. – Gdy tylko się do niego zbliżyłam, spróbował przejąć władzę nad moim umysłem, ale udało mu się tylko częściowo. Naruszył w ten sposób moją wewnętrzną równowagę i tak trochę straciłam nad sobą kontrolę. – Nieumyślnie zwaliłam winę na Abaddona, pomijając najważniejszy szczegół. Próbowałam się usprawiedliwić, uciszyć zjadające mnie od środka poczucie winy.

Nastała niekomfortowa cisza. Robin oparł podbródek na pięści i wyglądał, jakby analizował moje słowa. Nie mogłam się łudzić, że nie wydedukuje, o co poszło naprawdę.

– Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć na swój pokręcony sposób, że jesteś demonem? – spytał po chwili prosto z mostu z trudną do określenia miną.

– W zasadzie… to tak. Pół-demonem, ściśle mówiąc – odparłam, w napięciu czekając na rozwój sytuacji.

– Czemu to ukrywałaś? – spytał bez żadnej złości czy rozczarowania. – To dlatego Liga cię nie przyjęła? Zatanna się zorientowała?

– Tak, Zatanna im powiedziała. Po prostu… - zawahałam się. Nie umiałam dobrać odpowiednich słów. – Ludzie rzadko reagują entuzjastycznie, gdy dowiadują się, że mieszkają z demonem pod jednym dachem.

– Cała nasza piątka jest na tyle pokręcona, że nic mnie już chyba nie zdziwi. I pamiętaj, że jeśli będziesz chciała o czymś porozmawiać, nie wstydź się. To dzięki tobie powstała ta drużyna. Pomagamy sobie wzajemnie i zawsze możesz liczyć na taką pomoc od nas – stwierdził z delikatnym uśmiechem.

– Uwielbiam te twoje motywacyjne przemowy – powiedziałam zgryźliwie dla rozluźnienia atmosfery i odgarnęłam z czoła niesforne kosmyki włosów.

– Ciesz się, że nie słyszałaś przemów Batmana – rzekł ni to z rozbawieniem, ni ze złością. – A wracając do tematu. Mam jeszcze kilka pytań.

Machnęłam ręką na znak, by kontynuował.

– Hal nie mógł przejąć nad tobą całkowitej kontroli, bo nie jesteś w pełni demonem?

– Upraszczając, tak – odparłam, pomijając istotny jak cholera fakt o potężnej mocy, jaką zostałam obdarzona, ale nie byłam jeszcze gotowa, by rozmawiać o Trygonie. Bo o ile jeszcze to, że byłam pół-człowiekiem było do zaakceptowania, o tyle informacja, że w niedalekiej przyszłości miałam sprowadzić na ten wymiar apokalipsę, mogłaby stanowić przeszkodę nie do przeskoczenia.

Kiwnął głową i zamyślił się na chwilę.

– Nie widziałem całej walki, ale zdążyłem się jeszcze załapać na czerwone oczy i furię – stwierdził, gdyż chyba nie wiedział, jak miałby mi zadać pytanie, które nie dawało mu spokoju.

– Moja demoniczna strona ujawnia się w ten sposób, gdy kompletnie stracę nad nią kontrolę – wyjaśniłam. – Ale zdarza mi się to tylko w ekstremalnych wypadkach. Nie spędziłam tylu długich lat nauki i medytacji nadaremno – zapewniłam uspokajająco.

– Nietrudno zauważyć – rzucił półżartem. – Co rozumiesz przez „ekstremalne sytuacje”? Lepiej wiedzieć, czego mamy unikać.

Wyczułam jego zamiary. Mógł sobie tak przesłuchiwać jakiegoś naiwnego przestępcę czy nastolatka, ale nie mogłam pozwolić, by w ten sposób próbował ze mnie wyciągać informacje. Odstawiłam kubek, by nie stał się potencjalnym pociskiem.

– Nie ze mną takie gierki – powiedziałam, próbując zachować spokój. Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć po walce i potrzebowałam naprawdę długiej medytacji, a nie przesłuchania. – Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

– Lubię być dobrze poinformowany, tylko tyle – odparł w obronie. – Przez te kilka miesięcy nigdy nie widziałem cię w takim szale, chciałem po prostu dowiedzieć się, co dokładnie zaszło między wami – dodał spokojnym głosem.

– Zakładam, że nawet ty nie zachowałbyś swojego stoickiego spokoju, gdyby ktoś próbował przeciągnąć cię na złą stronę, w międzyczasie grzebiąc ci w głowie bez twojej wiedzy. – Słyszałam w swoim głosie złość. Demon znowu zaczął wyłaniać się z cienia, by przejąć kontrolę, a ja czułam się bezsilna. – Dałam się złapać, jak jakieś naiwne dziecko – stwierdziłam z rozgoryczeniem. – I prawie go zabiłam – dodałam już ciszej.

– Nikt cię nie obwinia. – Robin pochylił się ku mnie i spojrzał mi w oczy. – Straciłaś kontrolę, zdarza się nawet najlepszym. Abaddon cię sprowokował i wiem, że walka z nim nie była łatwa.

Chciałam wierzyć w jego słowa, ale to na mnie ciążyła odpowiedzialność za Demona. To ja musiałam trzymać ją na uwięzi, by nikomu nie stała się krzywda. Nie tego uczyła mnie Azar. Mogłabym zwalić wszystko na Trygona i płynącą we mnie jego krew, ale byłoby to dziecinne zachowanie z mojej strony. Byłam odpowiedzialna zarówno za mnie, jak i drugą stronę, jakkolwiek mocno bym się Jej wypierała. Uważałam Ją za coś osobnego, obcego, ale musiałam zaakceptować to, że byłyśmy jedną i tą samą osobą.

– Każdy ma swoją mroczną stronę. – Robin jakby czytał mi w myślach. – I każdy wstydzi się pewnych wydarzeń z przeszłości. Musimy to jednak zaakceptować i pracować nad tym. Nie karz się za swoje błędy, ale ucz się na nich – stwierdził stanowczym głosem. – Nie zabiłaś go. I wiem, że na pewno byś nie chciała tego zrobić.

Jego motywacyjne przemowy może i były sztampowe i oklepane, ale gdzieś w głębi duszy była jakaś cząstka mnie, która wierzyła w te słowa. Nie ważne jakie mroczne wypowiedzi szeptałaby mi do ucha demoniczna strona, musiałam być silna i stawiać opór. Musiałam sprzeciwić się Trygonowi i jego dziedzictwu. Tytani na pewno mogli mi w tym pomóc. Musiałam tylko dostatecznie im zaufać.

– W zasadzie to wszystko, co chciałem wiedzieć – powiedział po chwili ciszy i wstał. – Jutro pojedziemy do szpitala. – Ruszył do drzwi. – A Abaddona jeszcze dorwiemy – zapewnił hardo i po prostu wyszedł.

Poczułam się jakoś dziwnie lżejsza. Jakby część ciężaru, który spoczywał mi na ramionach, zniknął. Przełamałam się i zaufałam Robinowi. Łączyła nas jakaś wieź, którą może i nie do końca rozumiałam, ale wiedziałam, że mogłam na nim polegać. Po raz pierwszy w swoim życiu poczułam, że nie musiałam zmagać się ze wszystkim sama. Że ktoś był obok i mógł mi pomóc, gdybym tego potrzebowała. Nawet Azar nie dawała mi takiej gwarancji. Cały czas zjadały mnie od środka wątpliwości, czy dobrze postąpiłam, przybywając na Ziemię. Teraz, mimo że w niewielkim stopniu, rozwiały się, dając nadzieję na stawienie czoła Trygonowi.

 

 

 Jak zwykle to Robin poszedł załatwić nam wizytację u matki Abaddona. Staliśmy na szpitalnym korytarzu. Czułam się trochę nieswojo, ale nie umiałam stwierdzić, czy przez to, że miałam wedrzeć się komuś do głowy, czy że jakoś nie wpasowywaliśmy się w nowoczesny, biały wygląd pomieszczeń i zwyczajnych, schorowanych ludzi w naszych kolorowych kostiumach. A może i to i to? Wyłapałam zaciekawiony wzrok jakiegoś mężczyzny opierającego się o blat przy rejestracji. Posłałam mu pytająco-mordercze spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. Może to rzeczywiście ta atmosfera tak na mnie wpływała? Od wczorajszej rozmowy z Robinem moje emocje trochę się wyciszyły, ale sprawa Abaddona wciąż nie dawała mi spokoju. Nie mogłam mu odpuścić.

– Mogą wejść tylko dwie osoby. – Robin podszedł do nas z niezadowoloną miną. – Pozwolicie, że oprócz Raven, będę to ja? – spytał, aczkolwiek nie sądziłam, by ktoś miał coś do gadania.

Przez chwilę Beast Boy wyglądał, jakby chciał się odezwać, ale tak jak Cyborg i Starfire, wzruszył ramionami.

– Skoro i tak nic tu po nas, to może skoczymy na miasto? – zaproponował Cyborg. – Pokręcimy się, może złapiemy jakiegoś kieszonkowca? – sprostował z uśmieszkiem, gdy Dick przechylił pytająco głowę.

– Okej, tylko nie odchodźcie daleko i bądźcie w kontakcie – powiedział.

– Dajcie od razu znać, gdy się czegoś dowiecie – rzuciła jeszcze na odchodnym Kori.

Podeszliśmy do drzwi obstawionych przez policjanta. Drugi był w środku. Względy bezpieczeństwa, chociaż jak dla mnie i tak za małe.

– Nikt nie wchodził od czternastej – zakomunikował mundurowy i odsłonił nam drzwi.

– Kto był ostatni? – spytał Robin. Jego głos nic nie zdradzał, ale wydawał mi się zaniepokojony.

– Doktor Johnson – odparł.

Dick kiwnął głową i szybko otworzył drzwi, jakby coś przeczuwał.

– Kurwa – warknął.

Wyminęłam prędko policjanta, który chciał zobaczyć, co tak wzburzyło Dicka.

– Spóźniliśmy się – stwierdził ze złością i rozczarowaniem.

– Na Wielką Azar – stęknęłam. Czemu mielimy takiego pecha?

Na krześle pod oknem siedziało ciało drugiego stróżującego mężczyzny. Było tak samo wyssane jak wszystkie trupy, które zostawiały po sobie demony Abaddona. Miałam wrażenie, jakby ledwo opierało się na plastikowym, zbroczonym krwią oparciu i miało zaraz zlecieć bezwładnie na bok, wprost do przysychającej już kałuży.

– O chuj. – Zdążył tylko wypluć z siebie policjant za mną i rzucił się na zewnątrz, zatykając usta.

Robin bez słowa wszedł głębiej do niegdyś sterylnie biało-błękitnego pokoju.

– Martwi głosu nie mają – sarknął w przypływie czarnego humoru.

Spojrzałam na spływające krwią łóżko. Przesiąknięta pościel dociskała zwiotczałe ciało matki, które w pierwszej chwili było trudne do zlokalizowania. Krople krwi spływały z materaca, tworząc stróżkę płynącą aż za parawan.

– Zamknij drzwi i zadzwoń po resztę – rozkazał mi, po chwili przyglądania się w ciszy tej makabrycznej scenie. – Ja powiadomię Ligę – wysyczał ze złością przez zaciśnięte zęby.

*****

  Wiem, że miał być rozdział jakoś na 10 października, ale a to beta jakoś długo schodziła, a to ja nie dotykałam laptopa w ciągu dnia ( zaryzykuję stwierdzenie, że nawet go nie widywałam), ale oto jest, w całej swej okazałości, z której jestem nawet zadowolona ( jakieś zaskakujące). Liczę na szczere i rozbudowane opinie  ( 250 słów, teza, ktoś coś?). Spodziewaliście się takiego rozwoju wydarzeń? Czy może kompletnie was zaskoczyłam? Jak dla mnie nawet ciekawie wyszło, aczkolwiek jak to standardowy internetowy autor, za rok stwierdzę, że mi się nie podoba... Kto tak ma? Przyznać się, połączymy się w bólu.

 Nie zapowiadam kiedy będzie następny, bo i tak pewnie mi nie wyjdzie... Liczę na końcówkę listopada. Miłego i spokojnego życia wam życzę.

 

sobota, 31 sierpnia 2019

5. DANSE MACABRE

 Odłożyłam książkę na bok i zgasiłam lampę stojącą obok łóżka. Mój pogrążony w półmroku pokój został zalany przez czerwone, migające światełko zamontowane w rogu. Gdyby komuś udało się jednak nie zauważyć tej oznaki, że coś się dzieje, zawsze pozostawał jeszcze niezbyt głośny, ale upierdliwy dla uszu dźwięk alarmu, który za pierwszym razem przyprawił mnie o ciarki. 

Zgarnęłam pelerynę z okrągłego łóżka i szybko przemknęłam przez spory pokój, wykonany na wzór tego w Azarath. Bardzo podobał mi się klimat, który tworzyły nieco groteskowe, drewniane meble w stylu gotyckim i mnóstwo dodatków oraz ozdób podkreślających atmosferę tajemniczości, jaka panowała między tymi wygłuszonymi, pomalowanymi na szaro ścianami. Drzwi rozsunęły się przede mną automatycznie i wyszłam na pusty korytarz.

Trochę skomplikowany układ pomieszczeń w wieży potrafił na samym początku sprawić małe problemy w przemieszczaniu się, ale już po kilku dniach udawało mi się trafić do celu bez gubienia drogi i w ostateczności przenikania przez kondygnacje i ściany.

Wleciałam do salonu. Jak zwykle, wszyscy zebraliśmy się wokół stalowego stołu, by wysłuchać najważniejszych informacji. Beast Boy ochrzcił ten kąt, jak dla mnie trochę przesadzonym mianem ,,centrum dowodzenia".

– Mamy zgłoszenie o masowym morderstwie w szpitalu psychiatrycznym, 1001 Potrero Avenue – powiedział Robin, wpatrując się w holograficzny ekran, na którym, obok mapy miasta przewijały się okienka z relacjami telewizyjnymi, czy najnowszymi artykułami na stronach internetowych. – Raven? – rzucił pytająco.

Spojrzałam na rząd sporych ekranów zawieszonych na ścianie, gdzie wyświetliła się dokładna lokalizacja i zdjęcie szpitala w rogu. Kiwnęłam głową i skupiłam myśli na docelowym miejscu. Spod moich stóp rozlała się czarna tafla energii, która, otoczywszy wszystkich, wystrzeliła ku górze, zamykając nas w półkolistej bańce. Na ułamek sekundy znowu poczułam, jakbym unosiła się w nicości, a moje ciało straciło kontakt z umysłem. Ten błogi stan przemienił się jednak w mgnieniu oka w kompletną ciemność, a zaraz potem znaleźliśmy się na pełnym od policjantów i medyków podjeździe.

Było pochmurno i zbliżał się wieczór. Policyjne koguty tańczyły wokoło, rzucając kolorowe światła na niezbyt zachęcającą do pobytu fasadę starego budynku rozciągającego się na boki. Panował lekki tłok. W drzwiach ciągle mijali się funkcjonariusze, agenci i ratownicy. Niestety, ci ostatni nie wynosili nikogo do podstawionych karetek.

– Komisarzu Drake. – Robin kiwnąwszy na powitanie głową, podszedł do wysokiego mężczyzny w płaszczu.

– Robin – odparł nieco zdziwiony, jakby wyrwany z rozmyślań. Podali sobie rękę. – Takimi sprawami też się zajmujecie? – spytał, chowając telefon do kieszeni.

– Nie ograniczamy się do skakania po dachach i łapania podstarzałych magików. Podzieli się pan informacjami?

Zebraliśmy się w ciasnej grupce przy wozie komisarza Drake'a. Mężczyzna pod pięćdziesiątkę przeczesał w bezradnym geście szpakowate włosy i spojrzał na nas z głębokim bólem. Oparł się o dach samochodu i zaczął mówić nieco zdławionym głosem:

– Pięćdziesiąt dwa ciała. W tym jedenaście pracowników – zrobił pauzę, jakby dając nam czas na przyswojenie tych zatrważających danych.

Beast Boy zakrztusił się wciąganym powietrzem.

– Ile? – wycharczał, a zaraz znowu zaniósł się kaszlem.

Uniosłam brwi z niedowierzania. Z zaniepokojeniem zastanawiałam się, kim musieli być sprawcy i jakimi umiejętnościami dysponowali, że dokonali czegoś takiego.

– Cholera – mruknął Cyborg i podrapał się po głowie.

– Cały szpital – rzekł dobitnie komisarz i pokręcił głową, jakby sam wciąż nie mógł w to uwierzyć.

– Podejrzani? – spytał Robin.

– Najpierw musimy zidentyfikować wszystkie ciała. Wtedy porównamy je z osobami, które przebywały w szpitalu i wyłonimy sprawców.

– Spróbujemy pomóc, jak tylko będziemy mogli – zapewnił Robin. – Możemy się rozejrzeć, czy musimy poczekać aż technicy skończą robotę? – spytał, wskazując głową w stronę budynku.

– Teoretycznie możecie się pokręcić tam gdzie już skończyli robotę, ale nie wiem, czy to jest dobry pomysł byście w ogóle tam wchodzili – odparł z wahaniem. – Nie chodzi nawet o zasady, ale... nie powinniście tego oglądać. Nikt nie powinien, a zwłaszcza osoby tak młode jak wy – dokończył i spojrzał na nas z troską w oczach.

– Oczywiście, jeśli nie chcecie tam wchodzić, nie ma problemu. – Robin spojrzał na nas. – Mogę iść sam, po prostu poczekacie.

Nikt nie zaprotestował, ani się nie odezwał.

– W takim razie... – westchnął i obrócił się do komisarza. – Dziękuję za informacje. – Kiwnął głową i machnął ręką, żebyśmy poszli za nim.

Odchodząc, chciałam wyminąć policjantkę, która niosła na rękach spory karton, przez co przez przypadek trąciłam komisarza łokciem. W sekundę przed oczami przewinęły mi się setki obrazów. Pełnych krwi i ludzkich szczątków, doprawionych nieznośnie przytłaczającymi uczuciami. Zakręciło mi się w głowie. Kolana ugięły się pode mną, a od makabrycznych widoków zawartość żołądka podeszła do gardła. Nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że przez głowę przetoczyły mi się wszystkie emocje Drake'a, których nie byłam w stanie na raz przetrawić.

Jak zza ściany docierały do mnie jakieś niewyraźne słowa. Ktoś mnie wołał, ale tylko skuliłam się jeszcze bardziej i chwyciłam za pulsujące od bólu skronie. Nie mogłam pozbyć się sprzed oczu widoku pomieszczeń, w których ściany były pokryte krwią, a podłogi usłane powyginanymi, rozszarpanymi ciałami. I to przerażenie, które napływało do mnie zewsząd. Straciłam koncentrację, przez co zaczęłam odczuwać emocje wszystkich zgromadzonych wokoło ludzi.

Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Miałam wrażenie, jakby ktoś wgniatał mnie w ziemię. Chciałam się odsunąć, ale mięśnie spięły się boleśnie. Musiałam otworzyć zaciśnięte powieki.

Obraz był zamazany i kołysał się. Twarz Robina była w niekomfortowo bliskiej odległości, dodatkowo trzymał mnie za ramiona, jakbym miała się zaraz przewrócić na bok.

– Raven? – spytał zaniepokojony.

Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się obrazów i emocji sprzed oczu, ale wiedziałam, że czekały mnie godziny medytacji, by w pełni się od nich uwolnić. Wszyscy członkowie drużyny stali wokół mnie. Pochylali się i w napięciu czekali, aż się odezwę.

– Już dobrze – wycharczałam. Zaschło mi w ustach.

Jakiś uczynny ratownik, który przechodził obok, zainteresował się i zapytał, czy nie potrzebujemy pomocy.

– Raven, na pewno? – spytał Robin, gdy w odpowiedzi pokręciłam głową.

Ból zelżał, a obraz ustabilizował się, więc podjęłam próbę stanięcia na nogach. Niechętnie, ale skorzystałam z udzielonego przez Dicka ramienia. Zakołysałam się niepewnie, ale gdy po chwili skurczone do granic możliwości mięśnie puściły, mogłam normalnie się poruszać.

– Co ci się w ogóle stało? – spytał Cyborg.

– Komisarz chyba miał racje, gdy mówił, żebyśmy tam nie wchodzili. Przez przypadek odczytałam jego wspomnienia i uczucia. To wygląda tak, jakby... – urwałam, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego porównania – ...przeszedł tam huragan z zębami – palnęłam, gdyż brakło mi słów na opisanie tego.

– Gdy Raven tak mówi, to serio musi tam być makabrycznie – stwierdził Beast Boy. – Nawet nie mrugnęła, gdy oglądaliśmy maraton horrorów – dodał, jak dla mnie trochę nie na miejscu.

– Wejdę tam sam. Nie będę was zmuszać do oglądania tego – zakomunikował Robin. – Poczekajcie na mnie, postaram się szybko uwinąć.

Nikt nie kwapił się, by iść z liderem. Miny pozostałych członków były ciężkie do odczytania, jakby wahali się między towarzyszeniem mu, a darowaniem sobie późniejszych koszmarów.

– Poczekaj. – Zatrzymałam go, gdy już chciał odejść. – Pójdę z tobą – powiedziałam, zanim jeszcze do końca pomyślałam, co robię.

– Raven... Wszyscy widzieliśmy, jak przed chwilą zareagowałaś – zaoponował.

– To było niespodziewane. Poza tym, to morderstwo nie mieści się w ramach normalności. Jeśli ktoś użył magii czy innych nadprzyrodzonych umiejętności, będę mogła to wykryć – rzekłam stanowczo.

Robin westchnął i kiwnął głową na zgodę.

– Poczekajcie gdzieś tutaj – oznajmił i bez problemów przeszliśmy pod żółtą taśmą otaczającą budynek.

Coś ciągnęło mnie do środka. Jakaś niezidentyfikowana siła wręcz mnie przyzywała. Cała ta sytuacja sprawiła, że z jednej strony byłam przestraszona a z drugiej zaciekawiona.

Już od progu uderzył mnie niezwykle intensywny, metaliczny zapach krwi wymieszany z tą często spotykaną w szpitalach sterylną wonią. Na niewielkim holu, gdzie mieściła się rejestracja, leżało kilka ciał, na szczęście zapakowanych do czarnych worków. Minęliśmy ostrożnie morze porozstawianych wszędzie znaczników z numerkiem dowodu w sprawie, których technicy nie skończyli jeszcze fotografować.

– Szukasz czegoś konkretnego? – spytałam, gdy Robin z rozmachem otwarł ciężkie drzwi na klatkę schodową.

– Chciałbym zobaczyć gabinety lekarzy, ale i tak muszę poczekać na raporty. Jedyne co mogę na razie zrobić, to przekopać dokumenty wszystkich pacjentów i personelu – odparł, wspinając się po schodach. – A ty? Wyczuwasz cokolwiek?

Nabrałam głęboki oddech i oczyściłam umysł. Odcięłam dostęp do myśli oraz uczuć znajdujących się w budynku ludzi i skupiłam się na nietypowych śladach, które mogli pozostawić sprawcy.

Gniew. Uderzył we mnie niczym fala tsunami i sprawił, że ponownie poczułam się dzisiaj przytłoczona. Niewyobrażalna złość, która mieszała się z jakimiś aurami nadnaturalnych stworzeń. Miałam wrażenie, jakbym znała te ślady, które jawiły mi się jako różnokolorowe plamy na czarnym tle. Wyczuwałam wręcz unoszącą się w powietrzu śmierć. Śmierć, ale tą złą, wygłodniałą, która zabiera ludzi przedwcześnie. I nieczystość. Coś, co odebrało te życia, miało powiązania z piekielnymi, teoretycznie zapieczętowanymi wymiarami.

– Poczekaj chwilę – mruknęłam do Robina i zatrzymałam się, by bardziej się skupić.

Bezkształtne plamy energii zaczęły przybierać formę. Ni to ludzką, ni to zwierzęcą. Kreatury z rogami, pazurami, czy skrzydłami. Piekielne istoty! Demony! Ktoś przywołał tutaj demony. Całą hordę. Sprawca miał nad nimi kontrolę. Nie mogliśmy trafić gorzej.

– Masz coś?

– Chyba wiem co tu się stało i kto za tym stoi – odparłam, maskując zaniepokojenie w głosie.

– To świetnie – rzekł bez entuzjazmu w głosie. – Sprawdzimy jeszcze kilka pokoi i opowiesz nam wszystko w wieży – zarządził i wyszedł na korytarz.

Tutaj było o wiele gorzej, bo nie wszystkie ciała zostały jeszcze spakowane do worków. Zalane krwią trupy leżały zgięte w pół pod ścianami. Minęliśmy przewrócony wózek inwalidzki. Pootwierane ciężkie drzwi z zasuwanymi okienkami ukazywały nam wnętrza niegdyś nieskazitelnie białych i czystych pokoi, teraz pokrytych ludzkimi wnętrznościami. Odwróciłam wzrok, gdy poczułam, że treść mojego żołądka jednak postanowiła zawrócić. Nie byłam jakoś wrażliwa na takie widoki. Tak mi się przynajmniej kiedyś wydawało. Krew, otwarte złamania, ludzkie szczątki. Byłam odporna, ale do pewnego momentu. Takie widoki w wydaniu masowym w połączeniu z gryzącą, metaliczną wonią i przytłaczającą atmosferą śmierci i strachu tworzyły mieszankę, której pospolity policjant, a nawet doświadczony technik czy detektyw mógł się nie oprzeć, czego śmierdzące i niepowstrzymane dowody można było dostrzec w paru miejscach.

Przystanęliśmy przed gabinetem z plakietką głoszącą ,,Ordynator – Dr. Timothy David". Robin pchnął delikatnie drzwi i zajrzał do oświetlonego wnętrza. Skrzywiłam się lekko. Scena wyglądała tak, jakby lekarz chciał opuścić pokój w pośpiechu, jednak nie było mu dane. Na środku kremowego dywanu ze sporą szkarłatną plamą leżało rozwleczone ciało elegancko ubranego mężczyzny. Jego twarz, która była skierowana na bok, zastygła w grymasie, jakby zaraz przed śmiercią się dusił. Z jego ust i oczodołów, tak jak u wszystkich pozostałych ciał, które widziałam, wypływała zakrzepła już krew.  Obok leżały okulary z pękniętym szkłem.

Cały pokój był już oznaczony żółtymi plakietkami. Robin okrążył powoli ciało i podszedł do masywnego biurka z ciemnego drewna, przed którym stały również zakrwawione dwa fotele. Na blacie zastawionym stosikami papieru, lampką i ramką ze zdjęciem stał otwarty laptop. Podeszłam bliżej. Minęłam odsunięty daleko od biurka skórzany, głęboki fotel i przyjrzałam się biblioteczce zajmującej całą ścianę. Z zaciekawieniem sunęłam wzrokiem po grzbietach książek. Niektóre z nich były stare, nadgryzione czasem, inne zaś, w skórzanych, praktycznie nietkniętych oprawach. Większość dotyczyła zagadnień medycyny, głównie psychiatrii, znalazłam też parę klasyków, jak ,,Makbeth" Shakespeare'a czy ,,Zbrodnia i kara" Dostojewskiego. Przykucnęłam, by spojrzeć na najniższe półki, które wydały mi się specjalnie osłonięte za szerokim biurkiem przed wzrokiem nieupoważnionych, wścibskich osób.

Wysunęłam pierwszą lepszą książkę. Uniosłam wysoko brwi ze zdziwienia. ,,Przewodnik po świecie duchów i demonów".

– Eee... Robin? – Uniosłam książkę ponad głowę, by pokazać ją chłopakowi, który zainteresował się laptopem.

– Co masz? – spytał i odwrócił się.

Chwycił księgę i obejrzał ją ze zdziwieniem z każdej strony, jakby miał taki przedmiot pierwszy raz w swoich rękach.

– Tego jest tutaj więcej – oznajmiłam i wyjęłam kolejne dzieła. – Demonologia i bestiariusze. Mistycyzm, egzorcyzmy – wymieniałam, przyglądając się ciekawym tytułom. – Szukałeś czegoś takiego? – spytałam i pochyliłam się obok niego nad otwartą książką.

– Kto by się spodziewał, że tak ceniony psychiatra będzie zajmował się takimi absurdalnymi wymysłami – powiedział, przerzucając kolejne bogato zdobione strony z misternymi rycinami przedstawiającymi różne stworzenia.

– Nie wierzysz w takie rzeczy? – spytałam, trochę zdziwiona jego ignoranctwem.

– Wiemy o życiu pozaziemskim, alternatywnych światach i jako takiej pojmowanej magii. Wiele razy widziałem, jak Zatanna rzucała czary, no ale demony? Wydawało mi się, że to stworzenia z ludowych podań i mitologii – stwierdził, ale miałam wrażenie, że samo moje pytanie trochę wpłynęło na to co sądził. Ależ by się zdziwił, gdyby dowiedział się, że stoi przed nim półdemon.

– Mogę cię zapewnić, że ,,demony" – rzekłam z naciskiem na nieścisłość znaczenia tego słowa – istnieją. Zresztą nie tylko one. Ludzie wielu istot nie mogą nawet zobaczyć. A co dopiero jeszcze jakoś sklasyfikować i opisać. Poza tym i tak większość z was to niedowiarki – stwierdziłam z lekką irytacją i wzruszyłam ramionami, dodatkowo rozkładając ręce.

– Czy to co się tutaj wydarzyło, ma z tym związek? – spytał po chwili namysłu.

– Niestety tak. I wydaje mi się bardzo podejrzane, że doktor David się tym interesował – odparłam.

Przysunęłam księgę do siebie i z zaciekawieniem zaczęłam ją przeglądać. Czy był tam Trygon? Sam władca demonów?

– Może jeden z pacjentów miał coś wspólnego z demonami? – zasugerował Robin. – Albo to po prostu jego hobby. Każdy ma jakieś dziwactwo – stwierdził. – Możemy się już zbierać.

Odstawiłam książkę na swoje miejsce i zanotowałam sobie w pamięci, by przy najbliższej wizycie w księgarni udać się na dział mistycyzmu. Wiedza o potencjalnych przeciwnikach zawsze mogła się przydać.

                                                                                                       

  Obracałam w dłoniach ciepły kubek z herbatą. Stałam przed szklanym stołem i półokrągłą kanapą. Wszyscy siedzieli z zaciekawieniem wymalowanym na twarzach. Miałam opowiedzieć, czego dowiedziałam się w szpitalu. Fakt, że nie lubiłam przemawiać, nawet przed tak małą grupą ludzi sprawił, że trochę się speszyłam. Zwłaszcza, iż nie wiedziałam, jak do końca mam przekazać wszystko, czego doświadczyłam. Sprowadzenie uczuć i przeżyć do słów nie wychodziło mi zbyt dobrze.

– Za śmierć tych ludzi odpowiedzialne są demony – zaczęłam prosto z mostu, gdyż nie wiedziałam jak mogłabym to lepiej wyrazić. – Oczywiście ktoś musiał je przyzwać, ale na wyłonienie potencjalnych sprawców musimy jeszcze poczekać. Nie byłam w stanie określić, jakie to konkretnie demony i ile ich tam było. W historii znane są osoby, a w zasadzie byty, które miały kontrolę nad takimi istotami, ale nie słyszałam nigdy, by był to człowiek. – Jesteście zwyczajnie zbyt słabi, dodałam w myślach. – W zbiorach książek ordynatora znaleźliśmy sporo pozycji na temat mistycyzmu, głównie właśnie o demonach, ale były też egzorcyzmy i opętania. Dosyć prawdopodobne wydaje mi się, że jakiś pacjent potrafił kontrolować demony, ale na razie nie mamy w niczym pewności. Razem ze Starfire przeszukałyśmy archiwa, a Cyborg przekopał Internet i znaleźliśmy sporo doniesień o dziwnych zdarzeniach z tego szpitala. Ostatnie sprzed ponad roku – powiedziałam, odstawiłam kubek i zaprezentowałam im skserowaną stronę z artykułem o intrygującym tytule: ,,Kryzys kadry medycznej? Egzorcyści rozwiązaniem problemu w szpitalu psychiatrycznym w San Francisco" – Jakiś dziennikarz podłapał, że do szpitala został sprowadzony znany egzorcysta i napisał ten tekst. Ani ordynator, ani żaden pracownik nie wypowiedział się na ten temat i wydaje mi się, że autor wiele sobie dopowiedział, ale biorąc pod uwagę, że w szpitalu popełniono w ciągu kilku ostatnich lat cztery rzekome samobójstwa, a kadra z reguły nie zagrzewa tam dosyć długo miejsca, to coś musi być na rzeczy i to od jakiegoś czasu – zakończyłam swój wywód i podałam im kilkanaście kartek z różnymi artykułami na temat incydentów.

– No dobra... – mruknął przeciągle Cyborg. – Ale dlaczego mieliby w ogóle trzymać kogoś takiego w psychiatryku? A nie, bo ja wiem, w jakimś więzieniu, czy chociażby w Arkham? – spytał, przeglądając z zaciekawieniem strony.

– Chyba nie mamy na to na razie odpowiedzi – odparł Robin. – Jesteśmy praktycznie uziemieni, dopóki nie zidentyfikują ofiar. Rzeczywiście jest to podejrzane, że ktoś, kto miał w swoich rękach tak niebezpieczne umiejętności, był przetrzymywany w zwykłym szpitalu.

– Zakładając, że był to pacjent – wtrąciła Starfire.

– No tak – zgodził się Robin. – Ale ordynator nie bez powodu miał te wszystkie książki. Może zobowiązał się, że zajmie się tą osobą?

– Możemy tak gdybać w nieskończoność – rzucił Beast Boy i ziewnął szeroko. – Może darujmy to sobie na dzisiaj? I tak nie ustalimy nic konkretnego – zaproponował i wstał.

– Możecie iść – powiedział Robin, a sam zabrał się za wertowanie kolejnych drobno zadrukowanych stron.

Wszyscy powoli opuścili salon. Ja zaś lewitowałam w pozycji lotosu i przyglądałam się spod kaptura poczynaniom lidera.

– Głupim pytaniem będzie, jeśli spytam, czy ty też pójdziesz spać? – Skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na niego z politowaniem.

Pracoholik. Jak już wciągnął się w jakąś sprawę, tak kilka godzin non stop potrafił spędzić przed komputerem w poszukiwaniu informacji, czy w terenie, niezależnie od pory dnia ani pogody.

– Posiedzę jeszcze trochę – odparł z łobuzerskim uśmiechem – ale obiecuję, że gdy tylko coś znajdę, położę się spać.

Pokręciłam głową z politowaniem. Uparty i niereformowalny.

 

 Przez następne dwa dni wszyscy siedzieliśmy jak na szpilkach. Policja wciąż nie ustaliła tożsamości wszystkich ofiar, a w telewizji rozhuczała się afera o masowym morderstwie. Z zażenowaniem słuchałam kolejnych, coraz to głupszych i mniej prawdopodobnych teorii głoszonych przez reporterów czy anonimowych znawców pod artykułami w Internecie.

Najgorzej było z Robinem. Nienawidził siedzieć bezczynnie, a na to byliśmy skazani. Nie ważne jak dużo informacji by przejrzał albo ile osób by chciał przesłuchać, nie posunęliśmy się do przodu ani o krok.

– Kori, przełącz to proszę – burknął lider.

Dziewczyna zmieniła kanał informacyjny na kolejne wydanie wiadomości. Tutaj dla odmiany nie było nic o szpitalu psychiatrycznym, a strzelaninie w szkole w Nowym Jorku, w której zginęło sześcioro dzieci.

Siedziałam w kącie, z którego miałam dobry widok na cały salon. Spojrzałam na Robina. Stał w kuchni, oparty dłońmi o blat. Pochylał się nad gazetą i popijał co chwilę kawę, zapewne nie pierwszą dzisiaj. Jego włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj i mogłam dać głowę, że za maską ukrywały się wory pod oczami. Ciekawe, czy takiego zatracania się w aktualnej sprawie nauczył się od Batmana?

– O dziesiątej zrobimy trening – oznajmił Dick, odstawiwszy kubek do zlewu. Zwinął gazetę i skierował się do drzwi. – Dzisiaj dla odmiany poćwiczymy na torze na zewnątrz – dodał, a zapatrzony w telefon Beast Boy stęknął. – A, i tak dla przypomnienia. Garfield, zmywasz dzisiaj naczynia. – Ton Robina nie zdradzał ani krzty złośliwości, ale gdy spojrzałam na zawalony, dwukomorowy zlew, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Dick od tego niewyspania i drążenia stawał się trochę zrzędliwy.

Wstałam z zamiarem zrobienia sobie herbaty, ale rozległ się alarm. Hologram oraz ekrany w centrum dowodzenia włączyły się automatycznie, pokazując lokalizację zdarzenia, informacje, co konkretnie się stało i ewentualne relacje na żywo lub zdjęcia.

– Morderstwo na Harrington Street 12. Jedna ofiara śmiertelna, druga w ciężkim stanie. Możliwe, że jest to powiązane ze szpitalem – oznajmił Robin, przeglądając powiadomienie. – Raven, zabierzesz nas? – spytał, jakbym mogła zaprotestować.

W momencie, gdy się pojawiliśmy, z podjazdu akurat odjeżdżała karetka na sygnale. Policjanci zdążyli już zakleić otoczenie domu żółtą taśmą. Podeszliśmy do ubranego w kraciastą koszulę i niedopasowany krawat detektywa.

Robin standardowo zaczął wyciągać od niego informacje, ale moją uwagę przyciągnęło coś innego. A może ktoś? Czułam tą samą złą energię i demoniczną aurę co w szpitalu, ale tu wkradło się jeszcze jedno, dodatkowe źródło potężnej mocy. W dodatku, ten ktoś cały czas był w środku!

– Możemy wejść? – wtrąciłam się w jakże pasjonujący opis zdarzeń wysnuty przez znużonego mężczyznę.

– Tak – odparł bez wahania i wrócił do czytania Robinowi zapisków ze swojego notesika.

Pośpiesznie ruszyłam do środka. Kątem oka dostrzegłam, jak zaciekawiony Cyborg, Beast Boy i Starfire idą za mną. A biedny Dick musiał zostać i wysłuchiwać niezbyt rozgarniętego faceta.

Wparowałam do środka. Skupiłam myśli. Przecięłam hol, niespecjalnie interesując się zakrwawionym dywanem i plamami na ścianie. Wbiegłam po schodach. Z pokoju po prawej wyszedł właśnie technik w roboczym stroju, uznałam więc, że to tam musiało zdarzyć się coś ważnego. Źródło magicznej mocy było coraz bliżej. Uchyliłam powoli wgniecione drzwi i zajrzałam do pomieszczenia.

Przed ogromną plamą krwi i ludzkimi wnętrznościami na ścianie stał wysoki blondyn odziany w beżowy prochowiec i pomiętą koszulę ze zwisającym swobodnie czerwonym krawatem. Nie poruszył się. Wpatrywał się w podłogę i miałam wrażenie, że mamrotał coś pod nosem. Niemożliwe, żeby ten chuderlawy facet z sianem na głowie był źródłem tej mocy! Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, więc weszłam ostrożnie do środka. Był jakimś ekscentrycznym detektywem? Już miałam się spytać, czy przypadkiem się nie zgubił, ale uprzedził mnie.

– Ładna pelerynka. – Miał silny, brytyjski akcent. I wciąż się nie odwrócił. – I uważaj na rzygi koło łóżka – dodał i wreszcie okręcił się na pięcie. Uśmiechnął się kpiąco, a jego wydatne kości policzkowe uwidoczniły się jeszcze bardziej.

– Twoje? – odgryzłam się, wskazując głową wymiociny.

– Nie takie rzeczy w życiu widziałem – odparł i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.

Odpalił jednego zapalniczką i zlustrował mnie z zaciekawieniem. Starając się nie zwracać uwagi na jego taksujące spojrzenie, wyminęłam go i przykucnęłam przy pozostałościach ofiary. Ślady wyglądały bardzo podobnie do tych ze szpitala. Jakby część narządów wewnętrznych wydostała się na zewnątrz w postaci sieczki, a został tylko sflaczały szkielet i mięśnie obciągnięte pomarszczoną skórą. Tym razem jednak skutecznie panowałam nad żołądkiem i resztki mózgu czy wyplutych płuc nie robiły na mnie wrażenia. Zrobiły chyba jednak na Beast Boy, który chwilę po wejściu do pokoju, wykonał szybki odwrót.

Zawisłam w powietrzu w pozycji lotosu, by spróbować zidentyfikować energię. Przymknęłam oczy. Zignorowałam obecność Cyborga i Starfire, ale osobliwy blondyn rozpraszał mnie. Jego umysł i aura, które cały czas wyczuwałam.

– Coś nie tak? – spytał ironicznie z tym swoim akcentem.

Spojrzałam na niego morderczo.

– Specjalnie mnie rozpraszasz? – spytałam, cały czas czując bijącą od niego magiczną energię.

– Tylko testuję twoją czułość – odparł i wydmuchał kłąb dymu. – Nieźle, jak na taki wiek – powiedział, kiwając głową z podziwem. – Kto cię uczył?

– Chciałbyś się podszkolić? – ucięłam i zamknęłam oczy, by móc się skupić.

Zablokowałam wszystkie bodźce dźwiękowe i wzrokowe. Pozostałości różnokolorowych aur falowały i przeplatały się nawzajem, to blednąc, to uwydatniając się. Po chwili skupienia część z nich zniknęła. Zostało tylko wiele czerwono–czarnych, postrzępionych plam, które wciąż były wyraźne i intensywne. Z jednej strony nie było tu tyle demonów, co w szpitalu, ale wydawały mi się one potężniejsze, a sam główny ślad, ten najmroczniejszy i wręcz najstraszniejszy był o wiele bardziej wyraźny. Z przerażeniem doszłam do wniosku, że osoba, która przywołała piekielne istoty, chyba urosła w siłę. Robiło się coraz gorzej.

Otrząsnęłam się z chwilowego transu akurat w momencie, gdy do pokoju wszedł Robin.

– Constantine? – rzucił nieco zdziwiony. – Liga cię przysłała?

– Oczywiście. A teraz jak ten łącznik grzecznie zaniosę im wszystkie zebrane przeze mnie informacje – odparł zgryźliwie. – Przyznam, że wplątaliście się w niezłą sprawę. Rzadko spotykam takie zbiorowisko demonów, nawet przyzwanych.

– Ktoś musi być potężny – wtrąciłam. – I cały czas rośnie w siłę – dodałam z zaniepokojeniem.

Cyborg podrapał się odruchowo po łysej głowie, a Starfire poprawiła metalową bransoletę na przedramieniu.

– Najlepiej byłoby, gdybyśmy złapali tę osobę jak najszybciej – stwierdził Beast Boy, który już wrócił, jednak nieco bledszy i usilnie unikający wzrokiem zalanego krwią kąta pokoju.

Constantine prychnął.

– Co? – spytał naburmuszony Garfield.

– Nie wiecie na co się porywacie. Czy chociaż jedno z was miało kiedykolwiek do czynienia z demonem? – spytał, a odpowiedziała mu cisza. – Tylko nie wszyscy na raz! – podniósł głos, jakby chciał nas przekrzyczeć.

– Nie musisz się o nas martwić – rzucił Cyborg. – Jeśli będziemy potrzebowali czarodzieja, zadzwonimy.

– Może darujmy sobie te docinki – wtrąciła się Starfire. – Chyba nie będziemy sobie nawzajem przeszkadzać, jeśli będziemy pracować nad tym razem?

– Dobrze prawisz – skomentował Constantine. Kiwnął głową z uznaniem i machnął dłonią, w której trzymał papierosa. – Trzymajmy się więc tej wersji i nie przeszkadzajmy sobie – ucichł i jakby przez chwilę nasłuchiwał. – Na razie żegnam, droga młodzieży. – Zasalutował niedbale i zniknął, pozostawiając po sobie tylko wirującą, czarną mgiełkę, która zaraz też się ulotniła.

– Ekscentryczny facet – stwierdził Cyborg. – Pracuje z Ligą?

– Nie do końca – odparł Robin. – Raczej nie powinien się wtrącać, a może nawet okazać się pomocny. Jest naprawdę niezły, jeśli chodzi o wszelkie paranormalne sprawy.

– Miejmy nadzieję, bo ten psychopata cały czas jest na wolności – powiedział Beast Boy.

– Nic nie poradzimy, że policja się grzebie – skomentował Cyborg, jednocześnie uważnie przyglądając się ponad ramieniem Robina, jak ten zbiera własne próbki.

– W zasadzie to nie policja. Cała sprawa została przekazana wojsku i specjalnym służbom, a jeśli oni i my nic nie zdziałamy, do zabawy dołączy się Liga – wyjaśnił Dick.

Beast Boy chciał coś powiedzieć, ale po chwili namysłu jednak zamknął usta.

– Musimy pokazać, że poradzimy sobie sami, bez ich pomocy – stwierdził stanowczo Cyborg.

– Chciałbym, żeby się tak stało – odparł Robin. – Niestety nie wszystko zależy od nas – dodał ponuro.

***** 

Umilam wam ostatni dzień wakacji. No dobra, przedostatni. To przyznać się, kto w poniedziałek idzie do szkoły, a kto jeszcze obija się na studenckich wakacjach? A może ktoś pracuje? 

Co sądzicie: lepsze było poprzednie, ciemniejsze tło, czy może to aktualne, jaśniejsze? Czyta się wygodniej? W zasadzie sama rzadko zaglądam na stronę i nie zwracam na to uwagi, ale jeśli trzeba się wpatrywać w ścianę tekstu przez jakiś czas to jednak robi to różnicę. Bardzo proszę o wyrażenie zdania na ten temat (i na temat rozdziału oczywiście też).
Jak każdy doskonale wie, rok szkolny właśnie nadszedł i nie ma zmiłuj. Nie mam pojęcia kiedy znajdę czas na pisanie, niestety przyszłe miesiące jawią mi się jako permanentny brak czasu wolnego... Rozdziały pewnie będą jeszcze rzadziej niż teraz, ale spokojnie, nie odpuszczę i napiszę tę cholerną historię do końca (przynajmniej ten jeden raz xD) choćby nie wiem co. Whatever it takes!
PS. Wciąż nie mogę odżałować Wdowy i Starka...