czwartek, 22 marca 2018

16. PROJEKT NA PROJEKCIE PROJEKTEM POGANIA

Mówiąc Gwiazdce, że mam sprawę do Cyborga, właściwie nie skłamałam. Miałam do niego prośbę, ale akurat nie w tamtej chwili.
Zdjęłam z siebie bluzę, gdyż w wieży było przyjemnie ciepło i oplotłam ją sobie na biodrach. Wjechałam windą na piętro mieszkalne. Przeszłam prostym korytarzem, skręciłam raz i znalazłam się przed pokojem Cyborga. Właściwie to nie miałam pewności, że Victor się tam znajduje, ale było to jedno z trzech miejsc, w których przeważnie przebywał. Pozostałe do salon i hangar, gdzie często dłubał w swoim prototypowym samochodzie.
Grzecznie zapukałam i odczekałam chwile. Gdy nie usłyszałam wyczekiwanego "proszę" ponowiłam czynność. Znowu głucha, nadzwyczajna na tym piętrze cisza. Zniechęcona, ruszyłam z powrotem do windy, by zjechać do podziemi.
Winda zatrzymała się i długie piknięcie oznajmiło mi, że wjechałam do hangaru. Drzwi rozwarły się, ukazując mi ogromne pomieszczenie wykute w litej skale. Pod gołymi, błyszczącymi ścianami stały rzędy szafek i półek. Gdzieś z boku zaparkowana była niebiesko-stalowa puszka Cyborga. Za to największą uwagę przykuł sporych rozmiarów szkielet centralnie na środku hangaru, jakby na honorowym miejscu, oświetlony przez większość potężnych reflektorów.
Powoli podeszłam do skręconych ze sobą rur i stelaży. Niespodziewanie, zza kilku szafek na kółkach wyłonił się półrobot. Podskoczyłam, przestraszona nagłym pojawieniem się członka drużyny.
- W tej właśnie chwili powinienem cię zabić, gdyż ten projekt nie jest przeznaczony dla twoich oczu - wypowiedział poważnym głosem, przyjmując wyprostowaną sylwetkę. Czarnoskóry mężczyzna miał to do siebie, że nie wiadomo było, kiedy żartuje. Już wiem, jak musieli czuć się mnisi z moimi dużymi pokładami ironii. - Dobra, przecież żartuję - rzekł, machnął ręką i wrzucił do skrzynki jakieś narzędzie. Od gołych ścian odbił się brzdęk. - Po co przyszłaś?
- Właściwie... - wykrztusiłam w końcu, uważnie lustrując tajemniczy projekt. - Jeśli to nie byłby problem, to chciałabym cię prosić o jakiś nowy strój - zaczęłam niepewnie. Prośby nigdy nie były moja mocna stroną. - Widziałeś co stało się z poprzednią peleryną. Głównie chodzi mi o to, żeby materiał był trochę mocniejszy. Na tę chwilę przydałoby się też coś cieplejszego - dodałam.
- No problemo - odrzekł, zadowolony z nowego zajęcia. - Skombinuję jakiś materiał. Byłbym wdzięczny, gdybyś mniej więcej pokazała mi o jaki cieplejszy strój ci chodzi.
- Postaram się coś nabazgrać - odpowiedziałam i skinęłam w podziękowaniu głową. Odwróciłam się na pięcie by wyjść. - Właściwie... - zatrzymałam się przed windą. - Co to za utajniony projekt?
- Tytanolot - pochwalił się. - Nazwa jest, sam projekt jeszcze nie do końca. Taki podniebny batmobil - wyjaśnił. Gdy zobaczył mój niezrozumiały wzrok, spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Nie widziałaś nigdy batmobilu? - spytał z niedowierzaniem. - Żałuj. Będzie można tym latać, ale chcę też, żeby był wodoszczelny. Taki pojazd do zadań specjalnych - wyjaśnił.
- Fajnie - skwitowałam sucho i weszłam do windy. Czerwone światło zalało małą klitkę. Nawet tutaj? Przeklęłam niedostatecznie szybki środek transportu. Nadprzyrodzonymi umiejętnościami zmieniłam swój strój na azarath'cki i wybrałam szybszą drogę, by nie dostać cholernego oczopląsu. Zdematerializowałam się i błyskawicznie dotarłam do salonu.
- Napad na strzeżone laboratorium za Jump City - oznajmił Robin, gdy tylko reszta drużyny dotargała się pod stanowisko komputerowe.- Raven, byłabyś tak łaskawa? - spytał retorycznie. Kiwnęłam głową i przeniosłam nas pod wskazany przez Richarda adres.
Wylądowałam gładko przed metalowymi drzwiami wyłaniającymi się z ziemi. Otoczyło nas wojsko.
- Mogłabyś ostrzec następnym razem - jęknął Bestia, który właśnie zwrócił swój wegański obiad.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie strzelać! - krzyknął ktoś za nami. Rządek uzbrojonych żołnierzy rozstąpił się, a spomiędzy rosłych mężczyzn wyszedł jeszcze większy dowódca. Ogromny niczym byk, rzucał poważnym spojrzeniem na lewo i prawo. Zlustrował nas uważnie. - Tylko dzieciaków w trykotach nam tu brakowało - sapnął.
Bestia sarknął pogardliwie, ale przytrzymałam go, gdy chciał ruszyć na wojskowego.
- Jesteśmy tu by pomóc - oznajmił Robin wychodząc przed szereg.
- Już to widzę - prychnął pod nosem. - Róbcie co umiecie, bylebyście nie wchodzili nam w drogę - rzekł szorstko i gestem rozkazał coś grupie. Wszyscy ustawili się po obu stronach drzwi. Pierwszy po lewej trzymał mały pojemniczek w ręce. Dołączyliśmy do rzędu żołnierzy, czekających w skupieniu na znak. Rozległ się trzask. Mężczyźni weszli do budynku. Podążyliśmy za nimi.
Drogę przez odcięte od prądu korytarze przyświecały nam wyłącznie latarki żołnierzy. Czerwone punkciki laserów śmigały bezustannie od ściany do ściany, czekając aż napotkają zuchwałego złodzieja.
Korytarz rozwidlał się w dwa zupełnie przeciwne kierunki. Sprawnie podzieliliśmy się na grupy. Szósty zmysł odezwał się w chwili, gdy dotarliśmy do przeszklonych ścian, za którymi znajdowały się najlepiej wyposażone laboratoria. Przezornie zamieniłam się w niematerialny byt. Słuch i wzrok wyostrzył się. Wyraźnie wychwytywałam każdy krok Robina i Bestii za mną. Żołnierze zatrzymali się, przez co chłopcy nieomal na nich wpadli, przy okazji przelatując przeze mnie. Pokręciłam głową z politowaniem.
Ponownie przegrupowaliśmy się. Razem z trzema mężczyznami weszliśmy do sporej hali. Miałam jakiś opór, by przestąpić jej próg. Szósty zmył ostrzegał mnie, ale zignorowałam to. Każdy osobno ruszył wzdłuż niezliczonej liczny wysokich konstrukcji, zapchanych skrzyniami. Zatrzymałam się. W oddali dostrzegłam malutki punkcik pulsujący na ledwo dostrzegalny ciemny kolor. Niedaleko niego stał Robin, który właśnie kucnął za skrzyniami. Nagle puls diody jak i mój, gdy zrozumiałam co to, przyśpieszył. Rzuciłam się w stronę chłopaka, zamieniając się z powrotem w siebie. Wpadałam na Richarda dokładnie w momencie, kiedy rozległa się seria huków. Nie zdążyłam okryć nas energią. Dziesiątki skrzyń i tony betonu posypały się na podłogę. Skuliłam się koło Robina. Poczułam ból w nogach. Nie ważyłam się otworzyć oczu, aż ogromny rumor nie ucichnie. Nabrałam długo wstrzymany oddech i zaczęłam kaszleć unoszącym się wszędzie pyłem.
- Raven? - Głos Robina dobiegł do mnie jakby zza szyby. On również krztusił się kurzem. - Jesteś cała?
Otwarłam oczy. Zakrztusiłam się powietrzem, gdy zobaczyłam płytę betonu zamiast moich bladych nóg. Spróbowałam się skupić na cząsteczkach ciała. Byleby tylko nie utknąć bezpośrednio w tym! Już po chwili odzyskałam czucie w nogach, gdy wyswobodziłam je spod ogromnego ciężaru.
- Jest dobrze - odparłam, podnosząc się. Podążyłam za aurą chłopaka.
Przebijając się przez kurz potknęłam się o coś miękkiego i prawie upadłam. Kucnęłam, by lepiej przyjrzeć się dziwnemu obiektowi. Gwałtownie odskoczyłam, gdy tylko dojrzałam przybrudzoną twarz komandosa. Jego puste oczy przyszywały eter, jakby nigdzie nie mogły zawiesić uwagi. Odczołgałam się od ciała.
- Raven - usłyszałam tuż za sobą. Wstałam szybko, prawie wpadając na lidera.
- Co z resztą? - spytałam, wykrzesując z siebie resztki ludzkich odruchów.
- Zerwało nam łączność. To chyba była jakaś hybryda, bo zasilanie awaryjne się nie włączyło - powiedział ni do siebie ni do mnie. - Możesz nas wydostać? - spytał z nutką troski.
Spojrzałam na niego dziwnie.
- Postaram się. - Ewentualnie nasze rozczłonkowane ciała wylądują w różnych miejscach - dodałam w myślach.
Dla bezpieczeństwa zamieniłam się w kruka i pochłonęłam zdezorientowanego Robina. Przeniknęłam przez metry betonu i żelastwa. Wydostałam się na powierzchnię i wypuściłam z siebie chłopaka. Resztka żołnierzy uniosła broń na mój widok. Wylądowałam, zamieniłam się w siebie i popatrzyłam na nich pogardliwie. Przestali we mnie celować.
- Musimy się tam dostać, by wydostać pozostałych. - Robin podszedł do dowódcy i wyprężył się dumnie, by choć trochę zniwelować różnicę w posturze.
- Na ogół zrobiłbym wszystko, żeby zamknąć takich samozwańczych stróży prawa jak wy - zaczął, chrypiąc i wgniatając Robina w ziemię - ale teraz gadasz naprawdę mądrze - dokończył i poklepał chłopaka po plecach. - Johnson! - wydarł się na knypka siedzącego przy mobilnym stanowisku komputerowym. - Wzywaj mi tu ekipy ratunkowe.
Drobny chłopak zasalutował i posłusznie popędził do innego mężczyzny. Ten od razu chwycił za krótkofalówkę.
- Krwawisz - powiedział Richard, gdy podszedł do mnie.
Dotknęłam głowy, gdzie poczułam pieczenie. Umoczyłam palce w lepkiej, bordowej cieczy.
- Nic mi nie będzie - odrzekłam obojętnie. - Umiem się regenerować - wyjaśniłam.
Skupiłam się na drobniejszych ranach, by choć trochę je zabliźnić.
- Zajmijmy się lepiej resztą drużyny - mruknęłam do chłopaka, gdy trzy spore helikoptery wylądowały na polanie, a z nich wysypały się oddziały ratunkowe wojska.

czwartek, 8 marca 2018

15. PRZEŚLADOWANA

Rozprostowałam zesztywniałe stawy i wylądowałam na podłodze. Rozczochrałam włosy ukryte pod kapturem i mozolnym krokiem ruszyłam do kuchni by zaspokoić głód.
Szczytem złośliwości losu okazał się być alarm, który zawył dokładnie w momencie gdy sięgałam po jedyne nieobite jabłko, wręcz wołające by je zjeść. Westchnęłam i powoli obróciłam się na pięcie, dając czas Cyborgowi na sprawdzenie w jaki sposób miasto zostało zaatakowane.
- Nie byłbym do końca pewien, czy mamy reagować również na takie komunikaty - mruknął pod nosem, wpatrując się w duży monitor. Alarm ucichł.
- Kto tym razem? - zainteresował się Bestia, który właśnie wczłapał do pokoju.
- Robin, wytłumacz mi, dlaczego, do jasnej ciasnej, odbieramy zgłoszenia o podwózkę na Sloat Boulevard? - spytał lidera, gdy ten podszedł do komputerów.
- System jest niedopracowany i musiał przechwycić sygnał - wyjaśnił i wzruszył ramionami. - Trzeba nad tym jeszcze popracować - powiedział, zasiadając do stanowiska obok.
- Fałszywy alarm - rzekł głośno Cyborg do Gwiazdki, która wpadła do salonu, wciskając na przedramię twardy ochraniacz.
- Aha. To nawet dobrze - mruknęła i podleciała do mnie. - Przyjaciółko, - zaczęła, przyprawiając mnie o zakłopotanie - czy miałabyś ochotę wybrać się ze mną na przechadzkę po sklepach z odzieżą? - spytała, posyłając mi wyczekujące spojrzenie całkowicie zielonych oczu.
- Ja... nie. - Chciałam zaprotestować, ale kosmitka przerwała mi.
- Raven, nie daj się prosić. Taki mały wypad na miasto - przekonywała mnie. - Kupisz sobie nowe ubrania - dodała na zachętę, po zlustrowaniu mnie wzrokiem.
Przewróciłam oczami i zastanowiłam się chwilę.
- No dobrze - jęknęłam, przypominając sobie o szafie wypełnionej tylko i wyłącznie azarath'ckimi strojami. Gdzieś w kącie upchnęłam stare jeansy i przydużą bluzę po Angeli - jedyne co nadawało się do zaprezentowania ludziom.
- Idę się przebrać. Za pięć minut na dole - rzekłam do Kori i wyszłam, zapominając o głodzie.

Opierając się o gładką ścianę wieży czekałam na Gwiazdkę. I byłam święcie przekonana, że minęło znacznie więcej niż pięć minut. Uniosłam kamyczek i rzuciłam go w falującą taflę wody, mącąc ją idealnymi kołami. Poprawiłam przygarbioną postawę i pochwyciłam umysłem kolejny mały pocisk. Cisnęłam nim, prawie uderzając w głowę dziewczyny, która pojawiła się znikąd. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, lecz nic nie powiedziałam. W milczeniu ruszyłyśmy przez most.

Weszłam za Kori do kolejnego sklepu o nic nieznaczącej nazwie. Dziewczyna targała już dwie spore torby z kilkoma łudząco podobnymi do siebie spodniami i frędzelkowatą spódniczką. Gdy spróbowałam wyperswadować jej, że ten zakup nie jest najtrafniejszy, posłała mi spojrzenie o jasnym sygnale - siedź cicho. Ona ubolewała zaś nad tym, że moja uwaga kierowała się tylko i wyłącznie na odzież w ciemnych kolorach. Głównie czarnym i granatowym. No nic nie poradzę.
Podeszłam do stołu zarzuconego stertami t-shirtów. Podciągnęłam rękaw bluzy i sięgnęłam po jeden w rozmiarze M. Spojrzałam przelotnie na kilka zestawionych losowo mistycznych symboli i stwierdziłam, że projektanci kompletnie nie mieli pojęcia co umieszczają na bluzce. Wzięłam kilka, mierząc na oko i ruszyłam ku Gwiazdce. Dziewczyna przymierzała przed lustrem skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami.
- Raczej nie dla mnie, ale tobie powinna przypaść do gustu - rzekła, gdy podeszłam dostatecznie blisko. - Przymierz - rzuciła we mnie drugim identycznym egzemplarzem. Westchnęłam i wsunęłam się w - wydawało by się - skrojoną idealnie na mnie ramoneskę.
- Właściwie - zawahałam się - to skąd mamy kasę na to wszystko? - spytałam zaabsorbowanej sukienką dziewczyny.
- Robin - odparła krótko i pociągnęła mnie w stronę spodni. Jęknęłam, ubolewając nad moich żałosnym losem.

Siedem sklepów i piętnaście rzeczy później weszłyśmy do kawiarenki na rogu ulicy. Uderzył mnie intensywny zapach cynamonu oraz kawy i pusty żołądek dał o sobie znać. Usiadłam pod ścianą, w kącie, kierowana odruchem. Kori odłożyła stosik powkładanych w siebie toreb na trzeci, wolny fotel i siadła na przeciwko mnie. Sięgnęła po menu i z delikatnym uśmiechem wczytała się w serwowane tu desery.
- I jak przyjaciółko, warto było się ze mną wybrać? - spytała przyjaźnie, zerkając na mnie znad karty.
- Niechętnie, ale muszę przyznać ci rację - wysiliłam się na szczerą odpowiedź i również sięgnęłam po menu, czując wzrok kasjerki na sobie.
- Bardzo się cieszę - odparła spokojnie.
Przejrzałam szybko rząd ciast, deserów lodowych i napojów. Jednak jakakolwiek treść nie dotarła do mnie. Czułam się obserwowana. Zerknęłam dyskretnie na kasjerkę, ale ta obsługiwała jakiegoś przysadzistego mężczyznę. Szósty zmysł nie ustępował.
- Zamówmy coś i zmywajmy się - powiedziałam do zamyślonej Gwiazdki. - Muszę porozmawiać z Cyborgiem - skłamałam gładko, widząc pytanie w jej oczach. Paląca dziura w plecach nie chciała zniknąć. Drgnęłam, gdy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami ogłosił przybycie następnego klienta.
- Czy coś cię niepokoi? - spytała ze zmartwieniem. Czyżby też wyczuwała cudze emocje. Byłam przekonana, że moja twarz pozostała w trybie kamiennej maski.
- Nie, nic - odparłam wymijająco, widząc, że podchodzi do nas kelnerka.
- Torcik czekoladowy poproszę - Gwiazdka posłała młodej dziewczynie delikatny uśmiech.
- Sernik - powiedziałam sucho, nie siląc się nawet by spojrzeć jej w oczy.
A dziura w plecach właśnie przeszła na wylot.

Zjadłam słodki kawałek ciasta i poczekałam na Gwiazdkę. Dziewczyna widząc, że już skończyłam, przestała delektować się każdym kęsem tortu i szybko pochłonęła swój deser. Zapłaciliśmy, zabrałyśmy torby i wyszłyśmy z lokalu.
- Wracaj do wieży, ja muszę jeszcze coś zrobić - rzekłam do zdezorientowanej Kori, oddając jej moje torby i popychając ją lekko w prawą stronę. Ta posłusznie udała się w kierunku wyrastającej ponad budynkami bazy, a ja przeszłam szybko po pasach. Zgiełk miasta i tłumy zagłuszały wszystkie moje zmysły. W tym hałasie, tłoku i świetle, ciężko byłoby się skupić. Zatrzymałam się przy stoisku z gazetami, pod pretekstem zerknięcia na główną stronę kolorowego czasopisma. Rozejrzałam się dyskretnie w stronę, z której przyszłam. Kilku mężczyzn i jeszcze więcej kobiet. Tylko dwóch uciekło lekko głowami w bok. Ruszyłam przed siebie, sadząc duże kroki, utrzymując prostą sylwetkę. Mimo nadzwyczaj przyjemnej pogody nasunęłam kaptur na głowę i od razu poczułam się jakoś bezpieczniej. Skręciłam trzy razy w lewo i kucnęłam na boku zabrudzonego chodnika. Sięgnęłam do sznurówek zakupionych glanów i spojrzałam za siebie. Jeden z facetów, którzy wcześniej odwrócił głowę, dalej za mną podążał. Prychnęłam bezgłośnie i ruszyłam na obrzeża miasta.
- Zadarłeś z niewłaściwą osobą, koleś - szepnęłam pod nosem, czując płynącą we mnie energię.

Minęłam ostatni wieżowiec i weszłam do tej bardziej lubianej przeze mnie części miasta. Mniej hałasu i mniej ludzi, a co za tym idzie, mniej umysłów i emocji.
Ruszyłam ku jednemu z niewielu punktów Jump City, do którego wiedziałam jak dotrzeć. Przeszłam kilka ulic, mijając kilkoro ludzi.Skręciłam ostatni raz i weszłam w nadgryzioną zębem czasu bramę. Stawiałam delikatne kroki ku posągowi z czarnego marmuru. Zbliżyłam się do anioła śmierci, dzierżącego większą od niego kosę. Obróciłam się na pięcie, wyczekując mojego prześladowcy.
Szedł powoli, utrzymując wzrok przy ziemi, jednak gdy zobaczył, że się zatrzymałam, spojrzał ne mnie.
- Odejdź póki możesz - ostrzegłam go, opierając się o ugięte kolano anioła.
- Nie uda ci się mnie zastraszyć - odparł pewnie. Rozsunął powoli poły prochowca i wbił ręce w kieszenie przetartych jeansów. Przybrał emanującą energią pozę.
- Mów czego chcesz - sarknęłam do niego, tylko pozornie tracąc nad sobą kontrolę.
- Demony również plotkują, wiesz o tym? - spytał retorycznie, cały czas pochylając głowę okrytą kowbojskim kapeluszem, tak że nie sposób było dojrzeć jego twarzy. - I powiedziały mi, że ktoś odesłał Grana aż do samego piekła - kontynuował z tajemniczym tonem.
- Przejdź do rzeczy - warknęłam, przerywając mu. - Jeśli chcesz mnie zabić, to odejdź, a jeśli masz zamiar coś przekazać, to prosto z mostu - wyrzuciłam z siebie.
- Tylko ktoś potężny i wyjątkowy potrafi otworzyć bramy piekła - zatrzymał się na chwilę, przechylając głowę niczym kot. - Dobrze byłoby mieć kogoś takiego u swego boku - dokończył, jasno przedstawiając swoją propozycję.
- Nie ma takiej opcji. Należę do tytanów - odparłam pewnie i odepchnęłam się od posągu. - I powtarzam, odejdź puki możesz - zasyczałam, powoli zbliżając się do niego. Nie cofnął się.
- Jak sobie życzysz - odparł niskim głosem i sięgnął po coś do kieszeni płaszcza. Odskoczyłam do tyłu i przygotowałam moc. Usłyszałam syk i otoczył mnie gęsty dym. Zaczęłam kaszleć. Wzleciałam ponad chmurę. Nikogo nie było. Powstrzymałam się od komentarza w eter i teleportowałam się do wieży.

------------------- 
Tak z okazji dnia kobiet. Laseczki, wszystkiego najlepszego, etcetera, etcetera. Pochwalcie się, co dostałyście od chłopaków. A może jest tutaj jakiś zagubiony rodzynek? Oddaję to w wasze ręce. Co sądzicie?

czwartek, 1 marca 2018

14. PO USZY W GÓWNIE

Kolejny napad. Prawie udaremniony. No właśnie, prawie.
- Raven, Bestia, bierzecie kanały - rozkazał Robin.
Jęknęłam w duszy. Bestia zawtórował mi głośno.
- Czemu kanały? Mamy babrać się w ściekach? - zaprotestował, ale wręcz zmalał pod spojrzeniem Robina.
- Umiecie latać, więc nie będziecie musieli babrać się w ściekach - wyjaśnił i reszta drużyny rozproszyła się na powierzchni, w poszukiwaniu wybitnie dobrego złodzieja.
- Chyba nie mamy wyboru - mruknęłam, podchodząc do studzienki kanalizacyjnej.Wyjęłam pokrywę i kiwnęłam głową, na znak by Bestia wszedł pierwszy. Z osiąganiem i pośpieszeniem, którą zobaczył w moim morderczym wzroku zamienił się w orła i zanurkował w otwór. Nabrałam ostatni świeży haust powietrza i podążyłam za Zielonkiem.
Otoczyła mnie ciemność. Kontur zielonego ptaka właśnie zniknął za zakrętem. Wytężyłam wzrok i udałam się za Bestią.Wsłuchując się w trzepot skrzydeł dogoniłam chłopaka. Lecieliśmy w ciszy, przerwanej chlupotem wody, wlewającej się do głównego kanału z mniejszych odpływów. Nie wiedziałam, czy potrafi przemawiać ludzkim głosem pod postacią zwierzęcia. Spojrzałam kątem oka na okazałego ptaka. Otwarłam usta, ale ponownie je zamknęłam, gdy przypomniałam sobie, jak suchymi żartami potrafi rzucać.
- Rozdzielamy się - mruknęłam tylko, na co Bestia, ku mojemu zdziwieniu, odpowiedział.
- Jak sobie życzysz. - Jego głos był dosyć skrzekliwy i niewyraźny, jednak ludzki. Zdumiewające.
Przy najbliższym zakręcie obiłam w lewo, zostawiając towarzysza.
Nie bałam się ciemności. Wręcz lubiłam w niej przebywać. Ludzie nie widzieli mnie, mogłam się ukryć i zostać zapomniana przez świat chociaż na chwilę. Mankament był jeden - nie dostrzegałam  wtedy zagrożenia. Pomimo usilnego wytężania wzroku i ciągłego rozglądania się na wszystkie strony, nie mogłam być pewna, czy ktoś nie wyskoczy na mnie z pistoletem zza rogu.
Nabrałam powietrza, oczyszczając umysł. Teraz mogłam polegać tylko na szóstym zmyśle. Otwarłam się na cudzą energię. Od razu pożałowałam. Zalała mnie potężna fala setek umysłów z powierzchni. Przystanęłam. Potrząsnęłam głową, skupiając się na kierunku, z których energia przypływała. Tylko dwie z wielu były na tym poziomie co ja. Problem był jeden - to dwa kompletnie różne kierunki.
Prześledziłam swoją drogę i oszacowałam gdzie może teraz być Bestia.
Poleciałam przed siebie, skupiając się na celu. Skręciłam kilka razy, coraz bardziej przybliżając się do źródła energii. Zatrzymałam się i wsłuchałam się w szum ścieków. Przemieniłam się w kruka, wtapiając się w mrok i ruszyłam ku osobnikowi. Podleciałam pod samo sklepienie i skręciłam.
W mroku kanałów wychwyciłam sylwetkę skradającą się w moją stronę. Niczym wyszkolony komandos przybliżał się do mnie, nie wywołując żadnego dźwięku brodząc w ściekach po kolana. Powoli minęłam go i zniżyłam się. Postawny mężczyzna rozejrzał się uważnie, jakby zdołał mnie usłyszeć. Nie czekając na to co zrobi, rzuciłam się w jego stronę. Przewaliłam go i runął twarzą wprost do brudnej wody. Zmieniłam się w człowieka, a przeciwnik błyskawicznie pozbierał się i wyciągnął długi miecz, omal nie zahaczając czubkiem o sufit. Przygotowałam energie. Oboje czekaliśmy na ruch wroga. Zauważyłam, że zaczął się powoli wycofywać. Zagrodziłam mu drogę ucieczki gładką taflą materii. Spojrzał się za siebie, gdy trafił na zaporę. Zrozumiał, że nie dam mu uciec bez walki i rzucił się na mnie z wyciągniętym przed siebie mieczem. Obroniłam się małymi tarczami. Energia otoczyła moją dłoń i przecięłam nią powietrze niczym sztyletem, lecz przeciwnik uniknął zgrabnie ciosu i przeszył eter kataną. Przeleciałam pod jego ręką, zahaczając peleryną o ostrze. Kawałek materiału wpadł do ścieków. Wytworzyłam kruczą łapę i wykonałam proste uderzenie pięścią. Zwinięta kończyna powtórzyła mój ruch. Wróg chyba się tego nie spodziewał i wylądował na ścianie. Silne uderzenie głową w mur spowodowało chwilowe zamroczenie. Wykorzystałam to i związałam jego kończyny wiązkami mocy. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się jego twarzy. Mężczyzna leżał bezruchu, ale wydawało mi się, że na głowie ma maskę, która deformowała kontury jego lica. Sięgnęłam do komunikatora, ale wróg nagle się poruszył. Coś śmignęło obok mnie. Przewróciłam się. Spojrzałam na dwa pistolety z tłumikiem. Złodziej zrobił jeden krok w przód, a ja nieudolnie cofnęłam się, brocząc w ściekach.
- I tak oto - po uszy w gównie - kończy Młody Tytan - zakpił niskim, bezuczuciowym głosem.
W przypływie strachu otwarłam portal między mną a nim. Mężczyzna nie zdążył zatrzymać się w pół kroku i teleportował się na ulice Jump City. Wskoczyłam za nim w falującą fioletową taflę.
Wylądowałam gładko przy jakimś parku. Rozejrzałam się, jednocześnie podając swoja pozycję podniesionym głosem do komunikatora. Zobaczyłam uciekający cień w uliczce. Rzuciłam się do pościgu.
Minęłam o centymetry auto. Usłyszałam za sobą klakson, ale nie zwracałam na to uwagi. Przeleciałam nad płotem i wyleciałam po drugiej stronie uliczki. Szybko spojrzałam w lewo i w prawo. Kolejna ruchliwa droga. Sznur aut. Przecież nie mógł uciec!
- Chyba go zgubiłam - mruknęłam zirytowana do komunikatora.
- Zaraz będę - odparł Robin, mocno na czymś skoncentrowany. W tle słychać było szum powietrza, a już po chwili mogłam dostrzec pędzący, czerwony motor, zwinnie wymijający auta stojące w korku. Chłopak przeciął szybko wszystkie pasy i wjechał na chodnik bokiem. Zdjął kask, a jego włosy ponownie uniosły się na sztorc.
- Widziałaś, w którą stronę uciekł?
- Nie. Wyleciałam z tej uliczki - wskazałam kciukiem za siebie - i już go nie było. Jakby wyparował.
- Ten gość lubi się ulatniać - jęknął i wstukał coś na małym panelu wmontowanym w ramę motoru. - Wracamy do wieży - zakomunikował do pozostałych. - Ciągle nam się wymyka - warknął zdenerwowany i uderzył pięścią w pojazd.
- Wiemy co ukradł tym razem? - spytałam pogrążonego w myślach lidera.
- Hm? - mruknął, gdy dotarło do niego, że coś powiedziałam.
- Co ukradł, wiemy? - powtórzyłam krócej.
- Trujące substancje. Dokładny spis dostaniemy później - odpowiedział i założył kask.
Dając mi jasno znak, że skończyliśmy naszą pogawędkę, odleciałam w stronę wieży.
Koleś zaczyna nam działać na nerwy. Włamuje się niepostrzeżenie do strzeżonych laboratoriów, kradnie co popadnie, i wychodzi, uruchamiając przy tym alarm. Jakby dla zabawy stawia na nogi pół JCPD i nas, a potem zwyczajnie zwiewa w niewyjaśniony sposób. Jednak trzeba mu przyznać, że działa profesjonalnie i szybko. Widocznie dzisiejsze zbiegnięcie do kanalizacji nie było zaplanowane i dlatego tak się skradał. Nie znał drogi ucieczki. Nie spodziewał się, że tak szybko zareagujemy. Może to jednak dobrze, że Bestii zachciało się tej pizzy?
Wylądowałam na dachu i zeszłam do salonu, gdzie znajdowali się już niezadowoleni Cyborg i Robin. Oboje stali przy długim stole, nad którym wyświetlał się spory hologram.
- Co tam macie? - spytałam od niechcenia.
- Przedmioty, które ukradł nasz uciekinier - odparł robot, przesuwając obrazy w powietrzu. Nagle obrócił się, zaciekawiony czymś. - Na razie Bestia okupuje łazienkę, ale radziłbym ci iść się wykąpać zaraz po nim - rzekł, pociągając w połowie mechanicznym nosem. Rzeczywiście musiało ode mnie cuchnąć. - Ciuchy też już raczej do niczego się nie nadają - dodał po zlustrowaniu mnie.
Przypomniałam sobie o uciętej pelerynie. Westchnęłam nad straconym losem cennego azarath'ckiego materiału i zdjęłam nakrycie. Odpięłam czerwony kamień w złotej oprawce i wyszłam z salonu, by wyrzucić pelerynę do zsypu. Kątem oka dojrzałam jeszcze, jak oboje odprowadzają mnie wzrokiem, swoją uwagę zawieszając na jednym elemencie mojego ciała.
Przewróciłam fioletowymi oczami. Faceci...

---------------------
No  witam. Mały poślizg, rozdział miał być wczoraj, ale dopiero go skończyłam, także macie nieodczekaną wersję. Pewnie kilka kwestii jest nielogicznych, ale tak naprawdę ten rozdział w ogóle nie istniał. Najpierw napisałam aktualny 15 jako ten, 14, ale okazało się, że tamte wydarzenia sĄ jakoś tak z dupy i musiałam coś zrobić, żeby z czegoś wynikały. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Następny jest lepszy, tak mi się przynajmniej wydaje. I może opublikuje go wcześniej, skoro jest już prawie gotowy. Zachęcam do komentowania.

Wiadomość do Aris:  W kilku następnych częściach chciałam zamieścić takie informacje, jak to, na jakich warunkach są z miastem, a miałam to dawno w planach, ale ty mnie uprzedziłaś. Takie kilka szczególików, ale nie chcę, żebyś pomyślała, że jakoś tak od Ciebie ściągam.