środa, 23 sierpnia 2017

2. PO CYWILNEMU? NIC NIE MÓWIŁEŚ...

Przeszłam przez ulicę, starając się jak najmniej rzucać w oczy. Naciągnęłam mocnej kaptur od czarnej bluzy, pożyczonej od matki, która kiedyś żyła na Ziemi. Z pewnych powodów jednak przeniosła się na Azarath, które moim zdaniem jest o wiele lepszym miejscem. Wieczny pokój i harmonia, które pomimo mojej demonicznej natury lubiłam.
Oparłam się o otynkowaną ścianę pizzeri i leniwie rozglądałam się za pozostałymi osobnikami.
Spojrzałam się na elektroniczny zegar, zamontowany na jeden ze ścian. 15.57. Wypuściłam w wyuczony sposób powietrze i spuściłam wzrok na długie, czarne botki, które noszę ze swoim "standardowym" strojem.
Mijało mnie wiele śpieszących się ludzi, którzy byli mi całkowicie obcy i obojętni. A jednak z jakiegoś powodu chcę uchronić ten żałosny wymiar przed Trygonem.
- Hejka - usłyszałam z prawej strony. Przeniosłam wzrok na zwykłego nastolatka w przyciemnianych okularach.
Burknęłam nieartykułowany dźwięk pod nosem i zastukałam kilkukrotnie niskim obcasikiem o zniszczoną kostkę brukową.
Wyprostowałam się i spojrzałam na Robina.
- Wchodzimy? - wskazałam na dwuskrzydłowe szklane drzwi pizzeri. Chłopak skinął głową i skierował się we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Jakie jest twoje prawdziwe imię? - spytał nagle, gdy prześlizgiwaliśmy się zwinnie między zajętymi stolikami.
- Zaufanie działa w dwie strony - odparłam, wchodząc po schodach pomijając po kilka stopni naraz.
- Richard - odpowiedział, wprawiając mnie w lekki szok. Naprawdę?
- Rachel - rzuciłam, siadając przy najbardziej wysuniętym stoliku na balkonie.
- Jakieś nazwisko?
Spojrzałam na niego zabójczo, co całkowicie zignorował.
- Ty swojego nie podałeś - żachnęłam się i opadłam na nieistniejące oparcie barowego krzesła, przez co prawie wywinęłam pokaźnego fikołka.
Robin stłumił chichot, gdy rozpaczliwie starałam się złapać równowagę.
- Nie mam - skłamałam, siedząc już prosto na tym diabelskim krzesełku.
Richard podniósł tylko brew, ale nic nie powiedział.
Nagle przy chłopaku wylądowała odziana w metal Tamaranka. No i tyle by było z przykrywki.
Po jaką cholerę męczyłam się z wbijaniem w te niewygodne czarne jeansy po Arelli? Przecież równie dobrze mogłam tu przyjść pod postacią demona, skoro Gwiazdka robi takie wejścia...
Zakryłam dłońmi twarz, w geście rozpaczy, ale nic nie skomentowałam.
- Cześć - rzuciła wesoło dziewczyna i sądząc po cichym skrzypnięciu krzesła, usiadła przy Robinie.
Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła.
- Siema ziomki - drgnęłam na to jakże ambitne powitanie dochodzące zza moich pleców.
Po moich obydwóch stronach dosiedli się pozostali członkowie drużyny.
- To co jemy? - spytał Bestia, zacierając dłonie, zakryte rękawiczkami.
On jak wszyscy poza Gwiazdką, postarał się o ukrycie swojej tożsamości. Może nie jest taki głupi jakby się wydawało? Cofam. Jednym gwałtownym ruchem ściągnął szary kaptur ukazując swoje całkowicie zielone oblicze, a drugą ręką sięgnął do mojego. Zwinnie niczym kot ominęłam atak i rzuciłam powalające spojrzenie temu gnojkowi. Chłopak skulił się lekko i stracił pewność siebie.
- Zamówimy coś i ustalimy szczegóły - zaproponował ugodowo Robin i podniósł rękę by przywołać kelnera.
Po chwili oczekiwania podeszła do nas wysoka szatynka, ubrana w firmową bluzkę.
Nie zwracając uwagi na jej dziwne spojrzenia odpłynęłam myślami.
Czy będę mogła im zaufać od razu i powiedzieć o ojcu i jego zamiarach? Najprawdopodobniejszym skutkiem tego będzie wywalenie mnie z drużyny, o ile w ogóle jakaś powstanie, a może nawet polowanie na mnie. To po części moja wina, że Trygon tutaj przybędzie. Czas pokaże, co będzie najlepszym wyborem...
Złapałam mechaniczną dłoń, szybko poruszającą się przed moją twarzą. Zabójczo spojrzałam się na jej właściciela, ale ten nie stracił swojej pewności i z lekkim uśmiechem rzucił:
- Jaką chcesz pizzę... - zawiesił głos, wyraźnie zakłopotany tym, że nie zna mojego imienia.
- Obojętnie - odparłam i wyczekałam aż kelnerka odejdzie. - Raven - powiedziałam cicho w stronę robota.
Ten skinął tylko głową i oparł brodę na dłoniach.
- Przemyślałem wszystko i chcę się tym z wami podzielić - zaczął swój wywód Robin. - Wcześniej sam chroniłem to miasto i naprawdę cieszę się, że chcecie mi w tym pomóc. Ale nie zakłada się drużyny od tak - pstryknął palcami przed swoim nosem - i nie jest to też takie łatwe jakby się wydawało - kontynuował. - Kilka kwestii organizacyjnych, a za razem problemów. Po pierwsze - wygiął palec wskazujący prawej ręki - siedziba. Po drugie - odgiął kolejny palec - nazwa. Po trzecie - zawiesił się na chwile, jakby stracił wątek. - chyba nie ma po trzecie - skończył i zaśmiał się nerwowo.
- Co do siedziby to mój ojciec i ja możemy się tym zająć - zaproponował Cyborg. - Oczywiście nie obejdzie się bez waszej pomocy.
Bestia kręcił się na swoim krześle, aż w końcu nie wytrzymał i wystrzelił z ręką do góry, jak uczniak.
- Mam pomysł na nazwę - wyjaśnił podekscytowany. - Niesamowici bohaterowie - pochwalił się, uśmiechnął szeroko i położył ręce na bokach.
- Głupie - skwitowałam krótko, nawet na niego nie patrząc.
- Popieram - powiedział Robin i zamyślił się na chwile. - Co powiecie na Młodzi Tytani? - spytał łagodnym głosem.
- Jestem za - wyciągnął mechaniczną rękę w górę Cyborg. W ciszy ja i Gwiazdka poszłyśmy jego śladem.
- To ustalone - rzekł zadowolony Robin i umilkł, bo kelnerka przyniosła dwie duże, parujące pizze oraz kilka sosów.
- I tak uważam, że Niesamowici Bohaterowie są lepsi - mruknął pod nosem i capnął połowę wegańskiej, o którą tak wykłócał się z Robotem Mięsożerca.
Bez większego zainteresowania wzięłam jeden kawałek ciasta. Między nami panowała niekomfortowa cisza.
- Jakie są wasze prawdziwe imiona? - rzucił nagle Bestia. Ten to wie co powiedzieć...
- Tajemnica - odparł Robin, gdy przełknął pizze. Czy ja dostałam jakiś przywilej, czy jak?
- Victor Stone - rzucił obojętnie Cyborg.
Bestia przeniósł z wyczekiwaniem wzrok na mnie, jako że Gwiazdka przedstawiła się po wyrwaniu jej z rąk kosmitów.
- Raven - burknęłam pod nosem.
Bestia otwierał już usta, by coś powiedzieć, ale zamordowałam go wzrokiem.
Popatrzył na mnie dziwnie i wziął kolejny kawałek pizzy nic już się nie nie odzywając. Chyba nie chciał się bardziej narażać.
- Garfield Logan - rzekł. Jego ton wskazywał na dumę z samego siebie.
- Jak ten rudy kot? - Cyborg parsknął śmiechem, ale Bestia niczym ja zgromił go wzrokiem. Może to zaraźliwe?
Oparłam podbródek na wewnętrznych stronach dłoni i utkwiłam wzrok w dalekim horyzoncie. Może nie powinnam ich w to wkopywać? Trygon jest moim problemem i powinnam sobie z nim sama poradzić. Warknęłam w myślach. Czemu muszę wszystko komplikować. Trzeba było pomyśleć nad tym co się robi, żeby potem nie mieć durnych wątpliwości
- Muszę się zbierać - wyrwało mnie z odrętwienia. Cyborg zsunął się z krzesła i odszedł kilka kroków, ale zatrzymał się, jakby coś sobie przypomniał.
- Jak mam się z wami skontaktować? - spytał lekko zdezorientowany.
- Przez to - Robin rzucił w jego stronę jakiś mały przedmiot. Cyborg obejrzał go dokładnie, wsadził do kieszeni bluzy i po mruknięciu pożegnania odszedł.
Przeniosłam wyczekujące spojrzenie na chłopaka. Po chwili zrozumiał o co mi chodzi i szybko sięgnął do spodni.
- To są komunikatory. Tymczasowo będziemy ich używać, a potem wymyśli się coś lepszego - wyjaśnił brunet i podał po jednym urządzeniu dla każdego. Obejrzałam mały okrągły przedmiot z każdej strony. Niepozorne i przy okazji nie rzuca się tak w oczy.
Spojrzałam na Bestie, który tempo wpatrywał się w komunikator, jakby nie wiedzieć co z nim zrobić.
- To się wkłada do ucha - wysyczałam do Zielonego, który od razu się ożywił i zadowolony z nie wiadomo czego, zaczął przerzucać urządzenie z ręki do ręki.
Po mimo tego, że jestem z innego wymiaru mam jakieś pojęcie o tym świecie, czego nie można powiedzieć o speszonej Gwiazdce. Mama Ziemianka nie jest nawet zła. No chyba, że oddaje się w ręce diabła...
Odgoniłam niemiłe myśli i spojrzałam na ten sam zegar po drugiej stronie ulicy. 17.14
- Muszę iść - ogłosiłam i bez pożegnania odeszłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz