czwartek, 21 stycznia 2021

16. WANTED

– Potwierdźcie pozycje – rozległ się w komunikatorze głos Robina.

Wszyscy byli gotowi. Otoczyliśmy teren fabryki. Razem z Beast Boy’em oraz Robinem zaczęliśmy zbliżać się do jednego wejścia, podczas gdy Starfire wraz z Cyborgiem pilnowali tylnej, jedynej drogi ucieczki.

– Musimy być bardzo ostrożni – mruknęłam do Robina, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Wyczuwam naprawdę silną energię.

Przyjął moje słowa bez odpowiedzi i dał znak, byśmy ruszyli naprzód.

Narastał we mnie pewien niepokój. Miałam nieprzyjemne poczucie deja vu, jak z Abaddonem. Rozpoznawałam tę energię, ale za nic nie mogłam przypisać do niej konkretnej osoby. Liczyłam, że nie przyniesie nam to większych kłopotów.

W środku powinna być tylko dwójka przeciwników. Pozostała trójka siedziała od kilku dni w więzieniu. Robin miał rację. Wywęszył kryjówkę grupy złodziei, którzy byli odpowiedzialni za kilka spektakularnych kradzieży, w tym nieszczęsny atak na bank, jednak zachodziliśmy w głowę, czy stało za nimi coś większego.

Przemknęliśmy przez niknący w mroku plac. Nie stwierdziliśmy żadnego monitoringu. Dokładnie poznaliśmy plan fabryki, ale i tak nie wiedzieliśmy, co mogło kryć się za ciężkimi drzwiami dawno opuszczonego budynku.

Stanęliśmy po bokach masywnych, zamkniętych grubym łańcuchem skrzydeł. Robin kiwnął głową. Otwarłam przejście na drugą stronę. Oboje weszli w nie bez wahania. Podążyłam zaraz za nimi. Zamknęłam portal i utonęłam w mroku przesyconym kurzem i wilgocią.

Przemieniłam się w astralnego kruka, by móc dojrzeć cokolwiek w ciemności. Robin przeciął zapuszczony hol, bez zawahania omijając pozostawione wyposażenie dzięki noktowizji. Zrównałam się z Beast Boy’em stąpającym bezgłośnie jako kot.

Mój niepokój narastał. Pomieszczenia wypełniała przytłaczająca energia, która z każdą chwilą napierała na moje zmysły jeszcze bardziej. Beast Boy zawahał się na chwilę i spojrzał na mnie. Czyżby też coś wyczuł? Źródło było naprawdę blisko.

– Robin – powiedziałam niepewnie, burząc jego skupienie.

Obrócił się. Nie zdążył zapytać.

Ściana za nim rozsypała się w drobny mak. Grad odłamków posypał się na Robina i Beast Boy’a. Przez huk przedarł się trzask zapalanych lamp. Strumień oślepiającego światła wpadł przez dziurę i przeleciał przeze mnie. Odpowiedziałam falą energii, by kupić choć trochę czasu.

Błyskawicznie odszukałam chłopaków i osłoniłam nas kopułą. Zgarnęłam z Robina kupę gruzu. Gwałtownie sięgnął ku twarzy, jakby chciał zerwać maskę. Spróbował wstać, ale zatoczył się. Był oślepiony.

W kopułę uderzyła kolejna fala światła. Czarna tafla pokryła się gęstą siecią pęknięć. Chwyciłam Robina za rękę i błyskawicznie sięgnęłam do Beast Boy’a, który zdążył sam się wygrzebać. Chciałam nas teleportować. Nagle poczułam napieranie na mój umysł. Ktoś bez najmniejszego problemu forsował moje mury obronne.

Szarpnęło mną. Beast Boy pociągnął mnie na bok. Struga światła minęła nas o mały włos. Spojrzałam na niego oszołomiona. Poruszał ustami, ale nie nic nie słyszałam. Przed oczami stanęły mi obrazy martwych przyjaciół i tryumfującego Trygona. Ktoś znowu był w mojej głowie.

Straciłam kontakt z rzeczywistością. Moc wyrywała mi się spod kontroli. Wręcz opuszczała mnie, zostawiając kompletnie bezbronną. Przeniosłam całą uwagę na wyrzucenie intruza z umysłu. Znajoma aura przedzierała się przez moje zapory. Mieszała we wspomnieniach, uczuciach i świadomości. Zalała mnie fala najgorszych obrazów. Każdemu z nich towarzyszyła sylwetka ukrywająca się w cieniu, ale mająca całkowitą kontrolę.

Wyparłam wszelkie myśli. Odcięłam wszystkie uczucia. Nie pozostawiłam miejsca, w którym intruz mógłby się ukryć. Miałam go jak na tacy.

Otaczała mnie całkowita ciemność. Zwizualizowałam moją sylwetkę. Nieuchwytna, ulotna niczym mgła aura przeciwnika zgromadziła się przede mną, formując się powoli w człekokształtną postać. Czekałam, aż przybierze wyraźną formę, ale ta pozostawała cały czas poza moim zasięgiem. Skupiłam całą energię wokół niej. Nie mogłam pozwolić, by ponownie rozlała się po umyśle. Rozdarłam powierzchnię mentalnego wymiaru. Pchnęłam intruza w stronę wyrwy. Opierał się, ale świat rzeczywisty wessał go niczym czarna dziura. Znów byłam sama.  To nie był jednak koniec.

Wróciłam do realności. Gdzieś obok toczyła się walka. Co chwilę błyskały oślepiające światła, ściany trzęsły się od uderzeń, gruz leciał na głowę. Słyszałam krzyki i huki. Musiałam jednak zająć się telepatą.

Bez trudu zlokalizowałam, skąd dochodziła energia. By nie tracić czasu, skierowałam się prosto do źródła, przenikając przez ściany. Oddaliłam się od centrum bitwy. Przez myśl przeszło mi, że mogła nie być to najlepsza decyzja.

Dotarłam do źródła. Zakapturzona, chuda postać siedziała oparta plecami o ścianę. Słabe światło sprawiało, że dłonie, w których obracała jakiś mały przedmiot, wyglądały na trupioblade.

Wstrzymałam oddech. Osoba jakby nic nie robiła sobie z mojej obecności. Z oddali dochodziły odgłosy walących się ścian, a my trwaliśmy bez ruchu. Zamarłam. Siedział przede mną kat, który spustoszył mój umysł. Zafundował największe tortury w Kościele Krwi.

Rzuciłam się do przodu. Krzyk wydarł się ze ściśniętego gardła. Energia napłynęła do dłoni. Już miałam sięgnąć do szyi, gdy postać uniosła głowę. I zatrzymałam się.

Znieruchomiałam pod jego wolą. Patrzyłam, jak ściąga kaptur, obnażając obrzydliwy widok, na który żołądek zawinął mi się w supeł. Przezroczysta, górna część czaszki przypominała kopułę. Mężczyzna podniósł na mnie spojrzenie czerwonych, jednocześnie zaciekawionych i pełnych okrucieństwa oczu. Różowo-szara masa mózgu poruszyła się nieznacznie.

– No proszę, nawet nie musiałem się fatygować. Sama do mnie przyszłaś – wysyczał.

Podniósł się powoli, podrzucając w dłoni kawałek betonu. Ogarnęła mnie fala strachu. Nie mogłam się poruszyć, a on zbliżał się do mnie, wręcz zjadając wzrokiem. Musiałam wyrwać się spod jego kontroli.

– Dawno nie spotkałem kogoś z tak silnym umysłem – przyznał z aprobatą.

Zniknął mi z pola widzenia. Podczas gdy on okrążał mnie, podrzucając nieustannie odłamkiem, ja próbowałam przedostać się niezauważona do jego umysłu, by wyrwać się spod kontroli.

Stanął naprzeciwko mnie i uśmiechnął się, ukazując pożółkłe zęby. Wwiercał we mnie spojrzenie przepełnione chorą satysfakcją. Odpowiedziałam zabójczym wzrokiem. Chwila dekoncentracji. Wykorzystałam okazję.

Zerwałam telekinetyczny kaftan, którym mnie otoczył. Błyskawicznie rzuciłam się na niego i zasypałam gradem uderzeń. Nie czekając, aż się pozbiera, natarłam na jego umysł.

Przedarłam się przez naruszone mury. Wpadłam w szał. Rozrywałam na strzępy każde wspomnienie, każdą myśl i szczątkowe emocje, które napotkałam. Rozpostarłam macki mrocznej energii, by objąć cały umysł i zmiażdżyć go. Rozetrzeć na pył. Nagle uderzyła mnie jedna myśl. Wspomnienie Abaddona. Przyrzekłam nigdy więcej nie tracić kontroli. Właśnie ku temu zmierzałam. Nie byłam zła… Nie byłam okrutna.

Nie mogłam stać się taka, jak Trygon.

Wycofałam się do rzeczywistości. Przez chwilę przyciskałam kolanami klatkę piersiową mężczyzny, wpatrując się w zmasakrowaną, zalaną krwią twarz. Zsunęłam się na bok i skuliłam. Moim ciałem wstrząsały dreszcze. Złapałam się za głowę. Było tak blisko, bym straciła kontrolę.

Szum krwi buzującej w skroniach przycichł. Oddech uspokoił się. Musiałam pomóc reszcie. Bezmyślnie ich zostawiłam.

Zebrałam się w sobie, uciszyłam wszelkie emocje i wstałam. Poderwałam wiotkie ciało mężczyzny do góry i klucząc między pomieszczeniami, szłam w kierunku umysłu Robina.

Nagle zza zakrętu wyszła Starfire. Drgnęłam, przestraszona. Byłam tak rozproszona, że jej nie wyczułam. Niekontrolowana wiązka energii wystrzeliła do góry.

– Uważaj! – krzyknęła.

Ledwo uskoczyłam przed sypiącym się na mnie stropem. Podniosłam się z kolan, otrzepałam strój i nabrałam kilka głębokich wdechów. Musiałam uspokoić emocje. Przybrałam obojętny wyraz twarzy.

– Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.

Wyciągnęła rękę, by położyć mi ją na ramieniu, ale zawahała się i zamarła w pół ruchu.

– Tak – odparłam chłodnym głosem. – Zajęłam się ich telepatą – oznajmiłam, wskazując kciukiem za siebie.

Nieprzytomny mężczyzna leżał przywalony gruzami. Przynajmniej miałam wymówkę dla jego zmasakrowanej twarzy…

– Mieliśmy przez moment malutki problem z Doctorem Lightem, ale już sobie z nim poradziliśmy.

Patrzyłam, wciąż lekko oszołomiona, jak Starfire odgrzebała mężczyznę, przerzuciła go bez najmniejszego problemu przez ramię i jakby nigdy nic ruszyła z powrotem. Podążyłam za nią.

– Czasami wciąż nie umiem do końca pojąć ludzkich zachowań – podjęła swobodnym tonem. Zerknęła na mnie z ukosa i kontynuowała. – Pierwszy raz spotkałam się z kimś, kto co chwilę przypomina, że nazywa się „Doctor Light”, w dodatku mówiąc o sobie w trzeciej osobie i zapewnia, że nikt go nie pokona – ciągnęła, jednocześnie zaintrygowana, jak i rozbawiona.

Milczałam przez moment. Do głowy nie przychodziła mi żadna dobra odpowiedź.

– Mój nie był zbyt rozmowny – rzuciłam, gdy cisza zbytnio się przeciągała.

Tym razem to ona milczała przez dłuższą chwilę. Ja to jednak potrafiłam zabić rozmowę…

Nie odzywając się więcej, wyszłyśmy tylnym wyjściem, gdzie wszyscy już czekali. Beast Boy kucał przy związanym i nieprzytomnym mężczyźnie. Pociągnął go za kozią bródkę, zlepioną kurzem i krwią, zrobił głupią minę i powiedział coś, czego nie dosłyszałam. Starfire oparła telepatę o porozcinane plecy drugiego. Cała trójka posłała nam zaciekawione spojrzenia, pod którymi czaiła się ulga. Zwłaszcza Robina.

– Nie baw się w Batmana i nie znikaj tak na drugi raz, dobrze? – rzucił kwaśnie Robin. – Martwiliśmy się – dodał.

– Pamiętaj, że jestem empatką i wyczuwam wasze emocje. Po prostu się przyznaj, że cię wystraszyłam – odparłam z uniesioną kpiąco brwią. – To jedyne, co mi dobrze wychodzi.

– Wolę, gdy muszę się użerać z całą waszą czwórką – powiedział zgryźliwie. Wskazał na przytaszczonego przez Starfire mężczyznę. – O tym wiemy najmniej. Raven, cokolwiek?

– Tak. Telepata. Ten sam, który torturował mnie w Kościele Krwi – odparłam.

Twarz Robina stęgła w wyrazie zaciekawienia. Potarł się po podbródku i wszyscy mogliśmy sobie wyobrazić ten intensywny proces myślowy biegnący w jego głowie.

– Ktoś chętny zostać tutaj i poczekać, aż przyjedzie po nich transport? – spytał po chwili.

– Ja mogę – zaoferowała Starfire.

Posłała mi krótkie spojrzenie. Miałam wrażenie, że wyrażało niemą prośbę, ale z jej całkowicie zielonych oczu nawet mi było ciężko czasami coś wyczytać.

– Zostanę ze Starfire – rzuciłam, gdy pozostali już ruszyli w stronę wyjazdu.

Robin patrzył na mnie przez moment, ale w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i mruknął coś pod nosem.

Skrzyżowałam nogi, lewitując. Przymknęłam lekko powieki, obserwując zarówno nieprzytomnych mężczyzn, jak i Starfire.

Oparła się o ceglany mur otaczający fabrykę i wyciągnęła smukłe ciało, ukryte pod ubiorem w mniejszym, niż większym stopniu. Nie wyglądała na speszoną, czy niepewną, wręcz przeciwnie, jak zwykle sprawiała wrażenie swobodnej i pewnej siebie, ale czułam jej wahanie. Obracała w głowie jakieś uwierające myśli, ale nie śmiałam naruszać jej prywatności. Czekałam w ciszy.

– Raven? – podjęła w końcu.

– Tak? – odparłam, koncentrując na niej wzrok.

– Wielokrotnie widziałam, że oddajesz się medytacji… Zastanawiałam się, jakie korzyści z tego czerpiesz?

Miałam ochotę spytać ją bezpośrednio o sedno sprawy, ale i tak czekałyśmy, więc pozwoliłam jej obrać okrężną drogę dotarcia do celu.

– Pozwala mi kontrolować emocje – odparłam po krótkim namyśle.

Kiwnęła głową i spojrzała gdzieś w bok, przetwarzając moje słowa.

– Ostatnio… – urwała. – Od zdarzenia z Kościołem Krwi towarzyszy mi cały czas takie przeczucie, że wydarzy się za niedługo coś złego –  powiedziała, patrząc na mnie uważnie. – Nawiedzają mnie też koszmary, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Czuję, że moje moce wymykają mi się spod kontroli – dodała.

Myślałam przez chwilę nad jej słowami, przywołując szczątkowe informacje o Tamarańczykach, które przechowywałam w zakątkach pamięci.

– I zastanawiasz się, czy medytacja mogłaby ci pomóc? – zadałam pytanie, które od początku rozmowy podejrzewałam, że padnie.

Kiwnęła głową.

– Jest taka możliwość – odparłam.

– Czy nie sprawiłoby ci to problemu, gdybyś poinstruowała mnie na temat medytacji? – spytała, nie kryjąc błagalnej nuty w głosie. – Wiem, że lubisz to robić w samotności… – dodała szybko.

– Spróbuję ci pomóc – przerwałam jej.

Wypuściła cicho powietrze i posłała mi uśmiech. Dostrzegłam, że przez ułamek sekundy miała ochotę okazać swoją wdzięczność w bardziej wylewny, typowy dla siebie sposób, ale powstrzymała się w porę. Mogłam tylko dociekać, czy spowodowała to znajomość mojego stosunku do tego typu interakcji, czy może światła więziennego furgonu.

 

 Weszłam do jasnego, przestronnego pomieszczenia i od razu poczułam się nieswojo. Biel, blady róż i cała gromadka roślin, których, mogłam się założyć, przynajmniej część nie pochodziła z Ziemi, były zupełnym przeciwieństwem mojego pokoju.

– Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłaś. – Starfire posłała mi lekki uśmiech na powitanie.

Kiwnęłam głową. Omiotłam wzrokiem proste, białe meble i zawiesiłam się na chwilę na stercie futrzastych poduszek, pod którymi tonęło okrągłe łóżko. Wybrałam wolny kawałek przestrzeni między garderobą a ogromną, szarą pufą. Zawisłam w powietrzu w pozycji lotosu.

Starfire błyskawicznie podłapała wyczekujące znaczenie mojego milczenia i z niewielkimi trudnościami ułożyło odpowiednio nogi, unosząc się przede mną.

– Są różne techniki medytacji. Można całkowicie oczyszczać umysł z myśli, a można też swobodnie dryfować razem z nimi. Wszystko zależy od celu – wyjaśniłam spokojnym głosem.

– Sama nie wiem… – odparła z zamyśleniem. – Ty znasz się na tym najlepiej, więc po prostu zaufam tobie.

Jej otwartość i bezpośredniość trochę mnie przytłaczała. To, jak nieskrępowanie wyrażała swoje emocje i myśli… Nigdy nie było mi dane tego zasmakować. Mogłam się tylko domyślać, jak wolni byli tacy ludzie.

– Jeśli chcesz uspokoić myśli i emocje, możesz spróbować całkowicie się od nich odciąć.

– Nie wiem, czy mi się uda… – odparła z wahaniem. – Nigdy nie ukrywałam swoich emocji. Nawet tamarańskie dzieci uczy się nieskrępowanego okazywania uczuć. – Na wspomnienia rodzimej planety jej oczy zajarzyły się jakby intensywniejszą zielenią, w głosie pojawiła się nuta nostalgii, a pokój wypełnił się smutkiem, tęsknotą, jak i rozmarzeniem. ­– W naszej naturze leży otwarte okazywanie emocji i ich aprobowanie. One są… – urwała, by znaleźć odpowiednie słowa. – Fundamentalnym elementem naszego życia.

– Rozumiem – przyznałam.

Chciałam, czy nie, to było kłamstwo. Jej słowa były dla mnie czymś tak odległym, że wręcz nieosiągalnym. Mogłam angażować całe pokłady empatii, by spróbować postawić się w jej sytuacji, ale nie byłam w stanie przekonać się, jak naprawdę wyglądało takie życie. Odkąd tylko pamiętam, uczono mnie ukrywania emocji. Odcięto mnie od wszystkiego, co mogło w ogóle je wywołać, a jeśli już jakieś się pojawiły, zaraz nakazywano mi je zdławić. Walcząc o utrzymanie lodowej pustki w moim wnętrzu, paradoksalnie, jako emaptka, mogłam wypełniać ją cudzymi emocjami. Doświadczałam ich, ale jedynie jak przez grubą szybę. Widziałam, manipulowałam, rozumiałam, ale zawsze pozostawały poza moim zasięgiem.

– Możesz spróbować skupić się na jednej myśli. Może to być jakaś mantra – zaproponowałam, bacznie ją obserwując. – Przekierowujesz całą uwagę na jeden punkt i wtedy wszystko inne jest spychane głębiej samoistnie.

– Mantra? – zapytała i przekrzywiła z zaciekawieniem głowę.

– Słowo lub zdanie, na którym się skupiasz i ciągle powtarzasz.

Kiwnęła głową i w milczeniu zaczęła nawijać na palec płomiennorude włosy.

– Chyba wiem, co może być moją mantrą – oznajmiła w końcu z cieniem uśmiechu.

– Dobrze. Zamknij teraz oczy – poleciłam. – Pomyśl o wybranych słowach i skup się na nich… Powtarzaj je… Zwróć uwagę na oddech. Głęboki i powolny. Spróbuj zharmonizować go z mantrą – mówiłam powoli i wyraźnie monotonnym głosem. – Jeśli zauważysz, że uciekłaś gdzieś myślami, nie denerwuj się. Odepchnij je i spokojnie przenieś uwagę na mantrę oraz oddech.

Rozluźniające się powoli rysy twarzy pozwalały mi domyślać się, że wykonywała moje polecenia. Nie musiałam nawet być w głowie Starfire by wyczuć, że jej emocje lekko opadły. Atmosfera w pokoju wysycała się spokojem i ciszą. Przymknęłam oczy. Podświadomie zgrałam mój oddech z powolnym i głębokim oddechem Star. Kontemplowałam tę chwilę przyjemności…

Alarm. Byłam przyzwyczajona. Nie otwarłabym nawet oczu, gdyby nie głuche plaśnięcie świadczące o bliskim spotkaniu czegoś z podłogą. Starfire poderwała się gwałtownie z ziemi, krzywiąc w twarz w niezadowolonym grymasie.

– Często tak masz? – spytała.

Pokręciłam głową z politowaniem.

– Za często – odparłam krótko.

Wspólnie skierowałyśmy się do głównego pomieszczenia.

 

 Minęła nas dwójka strażników. Jeden pomagał drugiemu, kulejącemu dotrzeć do podstawionego rzędu karetek. Na betonie ciągnął się sznur kropli krwi.

– Aż tak źle? ­– rzucił z niedowierzaniem Beast Boy.

– Myślisz, że będą się obchodzić delikatnie ze strażnikami? – odparł szorstko Robin, torując nam drogę w stronę wejścia do więzienia.

Zza murów zwieńczonych gęstą siecią drutu kolczastego wylewała się wrzawa pełna wystrzałów i krzyków. Krzyków agresji i bólu. Starałam odciąć się od napierającej na mnie fali furii i strachu. Musieliśmy opanować tę rebelię, zanim więcej osób zostałoby rannych.

Przedarliśmy się przez sznur pojazdów uprzywilejowanych. Grupy jednostek specjalnych wysypały się z opancerzonych furgonów. Na wieżach strażniczych rozstawili się już snajperzy. Nie było mowy o półśrodkach.

– Z którą grupą mamy wejść? – Robin podszedł do głównodowodzącego i oparł pięści na biodrach.

Barczysty mężczyzna zjechał nas wszystkich taksującym wzrokiem, krzyknął jakieś polecenie i dopiero odezwał się stanowczym głosem, przekrzykując panujący wokół harmider.

– Najlepiej z żadną.

Przewróciłam oczami. Miałam już dość tego typu tekstów. Tyle miesięcy działalności i dalej nie byli nam przychylni.

Cyborg już zrobił krok do przodu, ale Starfire go uprzedziła. Odsunęła Robina i stanęła naprzeciwko mężczyzny, przewyższając go wzrostem. Jej włosy wydawały się płonąć.

– Może nam pan ułatwić sprawę i wskazać konkretną grupę, by nie zrobić niepotrzebnego zamieszania, jeśli wejdziemy tam sami. A gwarantuję, ze wejdziemy – rzekła nadzwyczaj niskim, pobrzmiewającym groźbą głosem.

Mężczyzna przez chwilę walczył z jej spojrzeniem, potem przeniósł je na nas i machnął ręką.

– Steward, weźmiesz dzie… ­– urwał. – Wejdą razem z twoją grupą – rzucił do uzbrajającego się żołnierza i wskazał na nas kciukiem,

– Dziękujemy – odparła Starfire jadowicie miłym głosem.

Męska część drużyny wymieniła zdziwione spojrzenia. Następnie posłali mi nieme pytania, na co wzruszyłam ramionami. Nie miałam z tym nic wspólnego. Sama byłam zdziwiona wyjątkową, nawet jak na jej wojowniczą naturę, bojowością Kori.

– Zajmiemy się wschodnią ścianą, gdzie więźniowie postanowili sobie zrobić wyjście ewakuacyjne – oznajmił Robin. – Bądźcie ostrożni. Większość to najgroźniejsi przestępcy, ale tylko ludzie.  Części zaś udało się uciec z bloku dla tych wyjątkowo niebezpiecznych i posiadających nadludzkie umiejętności. Musicie uważać na siebie i strażników – zaznaczył.

Okrążyliśmy mury. Wzburzone fale uderzały o sterczące na brzegu wyspy skały. Agenci na łodziach już zajęli się uciekinierami przedzierającymi się przez niepokojąco ciemną, poszarpaną taflę wody.

Wpadliśmy do środka przez wyrwę w murze. Agenci rozproszyli się między kotłującą się masę ludzi. Huki wystrzałów i wybuchów otumaniły mnie w pierwszej chwili. Betonowy plac wrzał od pomarańczowych więziennych uniformów i agentów, którzy byli ledwie czarnymi punkcikami w tej masie pchającej się ku wolności.

Bałam się atakować hurtem. Ludzie poruszali się zbyt szybko. Mogłam skrzywdzić niewinnych.

Poczekałam, aż ostatnie jednostki weszły na plac bitwy. Korzystając z większych odłamków muru i głazów, zatarasowałam drogę ucieczki. Więźniowie, dostrzegłszy to, przestali przepychać się w tę stronę. Kotłujący się tłum przerzedził się. Mogłam zająć się przestępcami.

Uwolniłam astralnego kruka. Zapikował, zwalając z nóg grupę mężczyzn. W samym centrum błysnęło oślepiające światło. Biały strumień pomknął przez cały plac, tworząc kolejną wyrwę w murze. Na drodze, którą przebyło światło, został tylko zwęglony dywan nieszczęśników, którzy nie zdążyli uciec.

Uciszając narastającą panikę, starałam się zlokalizować Tytanów. Ludzie tłoczyli się, walcząc w zwarciu. Huki, wystrzały i najróżniejsze przejawy nadnaturalnych zdolności więźniów. Znowu rzucili się tłumnie w stronę dziury. Gotowi zabić, by uciec.

Dostrzegłam zielonego słonia otoczonego przez chmarę pomarańczowych uniformów. Zagonili go do rogu. Pomknęłam w tamtą stronę. Uważając na szamotającego się nosorożca, zmiotłam przestępców falą energii. Ich krzyki zlały się z ogólną wrzawą.

Beast Boy przemienił się w ludzką formę. Przykucnęłam przy nim i zlustrowałam badawczo.

– Jesteś cały? – spytałam, przekrzykując hałas.

Pomacał się po całym ciele. Upewniwszy się, że nic mu nie było, podniósł tylko kciuk i ruszył do dalszej walki. Zaszarżował na najbliższych więźniów jako nosorożec.

– Raven, potrzebuję cię przy przejściu B3! – zagrzmiał w komunikatorze zdyszany głos Robina.

Wypatrzyłam podane oznaczenie i błyskawicznie wykonałam polecenie. Kilku żołnierzy leżało opartych o ścianę. Nawet czarny materiał mundurów nie był w stanie zamaskować przesiąkającej krwi.

– Zajmiesz się nimi?

Robin był równie mocno poharatany i zmęczony, ale ledwo wskazał na poszkodowanych, już pobiegł dalej opanowywać zbiegłych więźniów.

Oddzieliłam nas tarczą. Ogarnęłam spojrzeniem mężczyzn. Zrobiłam krok, ale wszyscy poruszyli się niespokojnie, patrząc na mnie ze strachem.

– Nie musicie się bać – szepnęłam.

Pochłonęłam ich przerażenie, karmiąc wewnętrznego demona. Poczułam napływ energii. Przykucnęłam po kolei przy każdym i bez problemów uleczyłam ich rany.

Wzbiłam się ponownie w powietrze. Tłum jakby się przerzedził. Słabszych przeciwników powoli odciągano poza pole walki i unieszkodliwiano specjalnymi obrożami. Cały czas jednak kotłowało się w samym centrum placu. Blaski światła, huki, wystrzały.

Ledwo wyminęłam ciśniętego w powietrze żołnierza. Błyskawicznie pochwyciłam go i odstawiłam bezpiecznie na ziemię.

– Wszyscy do centrum! Musimy opanować Mamuta, Jinx i Doctora Lighta! – wykrzyczał urywanym głosem Robin.

Przypuściłam atak z powietrza razem ze Starfire. Posłałyśmy jednocześnie strugi energii. Czarno-zielona masa uderzyła w ogromne plecy Mamuta, odrzucając go. Cielsko poszybowało przez plac i zaryło w ścianę. Błyskawicznie pojawiła się przy nim chmara żołnierzy, by założyć mu obrożę.

Grupa agentów zbliżyła się do Jinx. Miotała energią na wszystkie strony, wręcz czerpiąc satysfakcję z zadawanego cierpienia. Mężczyźni otwarli ogień. Kobieta zaczęła przemieszczać się z miejsca na miejsce, jakby wnikając i wyłaniając się z ziemi. Podleciałam, by unieruchomić ją chociaż na chwilę.

Kule przecinały plac wzdłuż i wszerz. Zamiast trafiać w kobietę, raniły żołnierzy. Nie nadążałam z osłanianiem ich. Traciłam skupienie, próbując podążać za skaczącą z miejsca na miejsce Jinx.

Starfire przemknęła z mojej lewej. Zapikowała na obróconą tyłem kobietę. Wystrzeliła strumień energii. Zielony słup już sięgał jej pleców, gdy ta zniknęła. Promień pędził jednak dalej. Nie zdążyłam zareagować. Żołnierza praktycznie zmiotło z powierzchni ziemi.

Rozpaczliwy krzyk i przepełniony złośliwością śmiech zmieszały się w jedno. Starfire rzuciła się do poszkodowanego. Cyborg, uporawszy się z Lightem, wykorzystał okazję i ogłuszył zdekoncentrowaną Jinx działem sonicznym.

Czas jakby zwolnił. Hałas opadł. Podleciałam do klęczącej przy agencie Starfire. Przeniosła na mnie wilgotne oczy. Bez wahania przyłożyłam dłonie do nadpalonego torsu mężczyzny. Poczułam ciepło bijące od jego skóry. Nie byłam w stanie pomóc. Widziałam duszę wyrywającą się ze skorupy. Zdałam sobie sprawę, że sługi śmierci już dopadły do mężczyzny. Krążyły wokół, wyczekując tylko na sposobność, by dobrać się do każdej duszy. A gdy ta już trafiła w ich zachłanne łapska, nie było powrotu.

A nawet jeśli, to nie miałam do czego jej zwrócić. Energia, którą skumulowała Starfire musiała być ogromna. Ciało nie nadawało się do niczego. Odchyliłam się do tyłu. Kori posłała mi jeszcze bardziej zrozpaczone spojrzenie.

– Musisz go uratować! – warknęła stanowczo ze łzami w oczach. – On nie… On nie może…

Ukryła twarz w dłoniach. Wyciągnęłam z zawahaniem rękę w jej stronę. Mogłam ukoić jej emocje, ale nie chciałam robić nic bez jej zgody.

Nagle otoczyła nas grupa ludzi. Czarne mundury, broń w gotowości. Robin przedarł się między mężczyznami i dopadł do nas. Mogłam tylko domyślać się, jakie niedowierzanie i niezrozumienie czaiły się w jego spojrzeniu.

Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.

Seria metalicznych trzasków. Lufy karabinów uniosły się. Prosto na Starfire.

– Ej, gdzie mi z tym! – krzyknął ostrzegawczo Robin.

Starfire poderwała się gwałtownie do góry. Mężczyźni drgnęli nerwowo. Przemknęła wzrokiem naokoło i zawiesiła pytające spojrzenie na mnie. Musieliśmy zachować spokój. Nie mogliśmy pogorszyć sytuacji, jednak broń w pełnej gotowości skierowana w jej stronę nie pomagała. Wzrastał w niej gniew. Oczy zalśniły jaśniej, pięści zacisnęły się mocno.

– Musimy opanować resztę zbiegów! – Robin chciał podejść do Starfire, ale lufy uniosły się na niego. – To był wypadek!

Robin, co robimy? – spytałam telepatycznie.

Sekundy przeciągały się niemiłosiernie. Staliśmy pośrodku wygasającej już walki. Padło na nas światło z reflektora helikoptera. Chłopcy stali w kręgu razem z agentami. Ja i Starfire w samym środku. To nie mogło skończyć się dobrze.

– Nie przewidziano dla was żadnych odstępstw od prawa! Kosmitka pójdzie z nami! – wydał rozkaz jeden z mężczyzn.

Starfire oddychała ciężko. Powstrzymywała napływającą falę gniewu.

– Na kolana. Ręce za głowę! – nakazał agent.

Tama puściła. Ogarnął ją szał.

– Nie dam się ponownie zamknąć! – wrzasnęła i rzuciła się na najbliższego żołnierza.

– Star, nie! – krzyknął rozpaczliwie Beast Boy.              

Przewróciła mężczyznę. Zaraz doskoczyła do drugiego. Lufy podążały za nią. Pchnęła agenta z wściekłością. Jej dłonie zalśniły zielenią. Padły strzały. Zdematerializowałam się, by nie dostać.

– Raven, zabierz nas! – zarządził Robin.

Pochłonęłam Tytanów do środka astralnej emanacji. Przeniosłam nas do pierwszego bezpiecznego miejsca, które przyszło mi na myśl. Mojego własnego, wewnętrznego wymiaru.

– Jasna cholera, ale tu zimno – sarknął Beast Boy, rozcierając ramiona. – I jakoś tak… martwo – dodał ciszej, rozejrzawszy się wokół.

Staliśmy całą piątką na skale dryfującej gdzieś w nieskończonej przestrzeni. Nie dziwiły mnie ich dezorientacja i strach. Wywlokłam nas do przerażająco cichego, zimnego miejsca, gdzie jedynym źródłem światła były niezliczone, ledwo widoczne punkty, migoczące na niebie niczym gwiazdy i galaktyki w ziemskim wymiarze. Prawdziwe czy nie, majaczyły w oddali gdziekolwiek się nie spojrzało, zaburzając idealnie czarną taflę rozciągającą się wokół. Niezliczona ilość poszarpanych skał bezpowrotnie tutaj zagubionych. Ta przestrzeń każdorazowo wzbudzała we mnie zarówno fascynację, podziw, jak i przytłoczenie, gdy uciekałam tutaj przed realnym światem.

– Gdzieś ty nas wywiozła? – spytał Victor nieco wyższym niż zazwyczaj głosem, sprawdzając coś na swoim interfejsie.

– Tutaj jesteśmy bezpieczni. Możemy pomyśleć, co powinniśmy teraz zrobić – odparłam wymijająco.

To nie był właściwy moment na tłumaczenie zawiłości mojego umysłu, astralnej projekcji i wymiarów poza czasem oraz rzeczywistością.

Pytające spojrzenia przeniosły się ze mnie na Starfire. Jej gniew powoli opadał. Oddech się uspokajał. Rozluźniła zaciśnięte pięści, a twarz błyskawicznie zmieniła się z pełnej agresji na oszołomioną. Powiodła wokół rozszerzonymi oczami. Zamarła, jakby w jednym momencie dotarło do jej świadomości, co się przed chwilą stało. Ukryła twarz w dłoniach.

– Nie chciałam… – wymamrotała zdławionym głosem. – Nie chciałam go skrzywdzić. To wszystko moja wina. Nie powinnam była używać pełnej mocy. Gdybym tylko pomyślała – mówiła coraz szybciej, kręcąc głową.

Wyczułam, jak jej wspomnienia ją przytłaczają. Bardzo złe wspomnienia. Rozpacz, bezsilność i wywodzący się z niej gniew targały nią od środka, przyprawiając o dreszcze.

Było mi jej szkoda. Nie wiedziałam, czy zaabsorbowanie jej cierpienia nie byłoby przekroczeniem granic. To byłaby tylko tymczasowa, doraźna ulga… Jak leki, przeszło mi przez myśl.

– Nie zrobiłaś tego celowo – powiedział uspakajająco Cyborg. – Wiemy, że nigdy byś nikogo nie skrzywdziła.

– Nie chcę trafić do niewoli – wyszeptała przestraszonym głosem.

Robin podszedł do niej i delikatnie położył rękę na jej ramieniu. Drgnęła.

– Nie pozwolimy nikomu cię zabrać – zapewnił. – Musimy wyjaśnić to zajście. Wszyscy działali w pośpiechu, stracili agenta, pewnie stąd taka reakcja, a nie inna.

– Ucieczka nie była chyba najlepszym pomysłem – rzucił cicho Beast Boy. – Teraz jesteśmy zbiegami…

Victor spiorunował go wzrokiem. Garfield zamknął usta i z zakłopotanym wyrazem twarzy utkwił spojrzenie gdzieś w oddali.

Postąpiliśmy zbyt pochopnie. Zgadzałam się z nim, ale było już za późno i przypominanie o tym nie pomogłoby nam w żaden sposób, a zwłaszcza Kori.

– Raven, jesteś w stanie nas teleportować na dużą odległość? – spytał Robin.

Mogłam sobie wyobrazić, na jakich obrotach pracował obecnie jego umysł, by znaleźć najlepsze wyjście z tej sytuacji.

– Zależy, co masz na myśli, mówiąc „dużą” – odparłam. – Masz jakąś kryjówkę?

– Najpierw wieża – powiedział i potarł kant szczęki. – Zabierzcie to, co uważacie za niezbędne do przeżycia. Tylko szybko. Żadnych urządzeń, które pozwolą nas namierzyć. Cyborg, ty w szczególności. – Wycelował palcem w Victora, mówiąc stanowczo i bez zawahania. – Znikniemy na jakiś czas i poczekamy, aż się wszystko uspokoi.

Słuchałam w milczeniu. Nie potrafiłam jednoznacznie stwierdzić, czy uznawałam to za dobrą, czy złą decyzję. Podziwiałam jasność umysłu Robina, ale z tyłu głowy kotłowała mi się myśl, że w ten sposób nie polepszymy sytuacji. Nieumyślne spowodowanie śmierci? Zaatakowanie żołnierzy w gniewie? To było jednocześnie tak dużo i tak mało.

– Chcesz, żebyśmy wtopili się w tłum? – spytał sceptycznie Cyborg.

– Żaden problem – dodał kąśliwie Beast Boy.

– Zostawcie to mnie. Raven, zabierz nas do wieży – zarządził, nawet nie patrząc w moją stronę. – Macie dziesięć minut – dodał surowo.

Wykonałam polecenie. Chłód i mrok pogłębiłyby się jeszcze bardziej, co wydawało się być niemożliwe.

Już po chwili staliśmy w salonie. Z powrotem w realnym, szarym świecie.

– Dziesięć minut – przypomniał Dick.

Rozeszliśmy się w ciszy.

 *****

Dzisiaj krótko. Jak zwykle żebrzę o komentarze. Informuję, ze następny rozdział jest napisany, a następny następny praktycznie też. Ale. Zawsze jest jakieś ale. Nie oznacza to, że będzie szybko opublikowany xD