piątek, 13 listopada 2020

13. ZRANIENI


  Znalazłam się na środku swojego pokoju. A uściślając – na podłodze. Zamrugałam. Czy to wszystko, co się wydarzyło, było w ogóle prawdziwe?

– Do jasnej cholery, co wyście odwaliły?! – sapnął bezsilnie Beast Boy, łapiąc się za głowę.

– Już mieliśmy wzywać Robina, bo się nie budziłyście – dodał Cyborg ze słyszalną ulgą w głosie. – Nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć, czemu w samym środku teleportacji zemdlałaś, a Jane padła zaraz po tobie.

Tak… czyli to było prawdziwe. Gdyby pytania chłopaków mi nie wystarczyły, dobitnie uświadamiała mi to wstająca właśnie z podłogi Jane. Nawet się nie zachwiała. Przypuszczałam, że mogła już przywyknąć do takich utrat świadomości. Bez problemu odczytałam z jej spojrzenia nieme, ale dobitne „ani słowa”.

– Jak długo… byłyśmy nieprzytomne? – spytałam.

Przez myśl przemknęło mi, że już dawno powinnam była wywalić ich za drzwi, ponieważ jakby nie patrzeć, znajdowaliśmy się w MOIM pokoju. Co ten Doom Patrol ze mną zrobił…?

– Jakieś piętnaście minut będzie – odparł Cyborg, zapewne odczytawszy godzinę z widocznego tylko dla niego interfejsu. – Nie wiem, skąd mieliśmy tyle farta, żeby Robin nawet się z nami nie skontaktował – dodał z nutą zdziwienia.

– Super, cieszę się waszym szczęściem, dzięki za pomoc, ja już muszę spadać – wtrąciła obojętnym głosem Jane.

Jeszcze zanim jej wzrok rozmył się na chwilę i przybrał jakby martwy wyraz, posłała mi spojrzenie będące jednocześnie zaciekawione, jak i… pociągające? Nie… Mój umysł był kompletnie pomieszany. Nie zdążyłam nawet dobrze przeanalizować sytuacji, bo gdy tylko jej oczy odzyskały ostrość… zwyczajnie zniknęła.

– Dosyć… unikatowy ten Doom Patrol, trzeba przyznać – mruknął po chwili ciszy Cyborg, praktycznie wyjmując mi to z ust.

Beast Boy uśmiechnął się ni to przepraszająco, ni to z pewną dumą i wzruszył ramionami.

– Jane jest z nimi najkrócej, nie znam jej za bardzo, ale pozostali… Naprawdę potrafią być kochani – rzucił z sentymentem. – Oczywiście wtedy, gdy akurat się o coś nie mordują lub celowo się nawzajem denerwują – dodał z krzywym uśmiechem. – Ale wy też jesteście cudowni – zapewnił szybko.

– Tak, tak, jasne. Miłe słowa zostaw dla siebie. I tak się nie wywiniesz od zmywania za mnie naczyń przez miesiąc – odparł ze złośliwym uśmieszkiem Cyborg.

– Tak, jakbyś cokolwiek zrobił – odparował kąśliwie, ale momentalnie zmienił ton na pełen wdzięczności i podrapawszy się po karku, kontynuował – Nie no, żartuję oczywiście. Nie wiem, jak wam mam w zasadzie podziękować za to, że mi pomogliście.

Nie miałam siły na takie gadki. Chciałam zapaść się w łóżku i najlepiej przez wieczność spać. Bez koszmarów, rzecz jasna.

– Najlepiej będzie, jeśli oprócz zmywania, przez miesiąc powstrzymasz się od mówienia w mojej obecności jakiegokolwiek żartu – powiedziałam, nie ukrywając zmęczenia. – A teraz, jeśli mogę prosić, wypad – sarknęłam i wskazałam teatralnym gestem drzwi.

Posłusznie i w milczeniu wykonali moją prośbę. Gdy tylko wyszli, zgasiłam część świateł, zrzuciłam ciążącą mi pelerynę oraz pas, cisnęłam je razem z butami koło łóżka i jak bela runęłam na materac.

Nie miałam nawet siły myśleć, jakim sposobem jeszcze nie zostałam napadnięta i przesłuchana przez Robina. To nie było ważne. Napracowałam się i zasłużyłam na długi, pozbawiony wszelkich koszmarów sen. Jednak czy było to w ogóle możliwe?

Nie. Definitywnie nie. Tak przynajmniej mówiło mi natarczywe pukanie, które usłyszałam, będąc już na pograniczu snu i jawy. Sapnęłam.

– Eee… Raven. – Doszedł mnie stłumiony głos Garfielda zza drzwi.

Czego on chciał? Niemożliwe, żebym zasnęła i minęło już kilka godzin od naszego powrotu.

Uznawszy, że nie odpuści i bez zawahania wbije do środka, machnęłam ręką, rozsuwając drzwi. Beast Boy na chwilę zamarł ze zdziwioną miną, ale szybko odzyskał rezon pod moim zabójczym wzrokiem.

– Nikogo nie ma w wieży – powiedział i wskazał kciukiem za siebie. – Cyborg właśnie sprawdza, gdzie się udali. Idziesz z nami? – spytał, robiąc krok w stronę pokoju. – Robin pewnie nie będzie zadowolony, że tak wybyliśmy, akurat, gdy jest jakaś akcja – dodał i wykrzywił twarz w dziwnym grymasie ni to zażenowania, ni mówiącym „no cóż, zdarza się”.

– Ta – mruknęłam w odpowiedzi i zwlekłam się niechętnie z łóżka. – Może faktycznie lepiej będzie, jeśli do nich dołączymy – stwierdziłam i zarzuciłam pelerynę na plecy.

Machnęłam ręką, by już ruszył do salonu, ale nawet się nie ruszył. Spojrzał tylko na mnie i z uniesioną brwią oraz cieniem kpiącego uśmiechu zapytał:

– Nie zapomniałaś czegoś? – Zjechał wzrokiem ku moim nogom.

Podążyłam spojrzeniem za nim. Byłam boso. Zrobiłam głośnego face palma, przywołałam buty z kąta i gromiąc wzrokiem szczerzącego się Beast Boy’a, upewniłam się, że wszystkie części garderoby były na swoim miejscu.

Bez słowa skierowaliśmy się w stronę salonu, jednak nie dane nam było tam dotrzeć. Cyborg wypadł zza rogu i o mało nas nie stratował.

– Robin nas zabije! – krzyknął załamanym tonem, gdy tylko nas zobaczył. – Jest akcja, kilka oddziałów specjalnych, tamci uzbrojeni po zęby, mają zakładników, a oni poszli tam we dwójkę – zrelacjonował tak szybko, że ledwo rozumiałam pojedyncze słowa. – Macie już na komunikatorach współrzędne, zwijamy się. I nie, ani się waż teleportować – zagroził, patrząc na mnie. – Już i tak mamy nieźle przewalone i naprawdę nie mam zamiaru cię reanimować w środku strzelaniny.

Uniosłam bez słowa ręce w pokojowym geście. Cyborg minął nas i puścił się biegiem do windy.

– Chodźmy przez dach – zasugerowałam.

Przeniknęłam przez strop. Czekając na Beast Boy’a, sprawdziłam współrzędne. Ze szczątkowych informacji wywnioskowałam, że rozpętała się niezła akcja w głównym banku San Francisco. Byli nawet zakładnicy, co oznaczało, że musieliśmy być jeszcze bardziej ostrożni, niż zwykle.

Beast Boy wypadł na dach w akompaniamencie trzaskających drzwi i błyskawicznie zamienił się w orła. Poderwałam się w powietrze i popędziłam za nim.

Lecąc ponad budynkami, nawet z daleka było doskonale widać liczne blokady dróg wokół banku oraz rzędy ustawionych w półkolu aut, w tym także ciężkich wojskowych wozów. Naprzeciwko wejścia do banku dostrzegłam grupę ubranych na czarno ludzi. Przyspieszyłam i wylądowałam obok nich. Nigdzie nie widziałam Robina ani Starfire. Rozejrzałam się za kimś, kto wyglądałby na dowódcę.

– Spóźniliście się – rozległo się za moimi plecami.

Obróciłam się gwałtownie. W naszą stronę szedł mężczyzna ubrany w  mundur jednostek specjalnych. Rozpiął kask i chwycił go pod pachę. Miał może trzydzieści parę lat i wzrostem praktycznie równał się Victorowi.

– Co ma pan na myśli? – spytałam zbyt szorstko.

– Już po akcji – odparł beznamiętnie. – Zakładnicy uratowani, ale Robin oberwał…

– Co?! – wyrwało się Beast Boy’owi.

Krzyknął na tyle głośno, by przebić się przez panujący wokół zgiełk i zwrócić na nas uwagę biegających po ulicy ludzi.

Wzięli go do San Francisco General – doprecyzował, patrząc na nas badawczym wzrokiem.

Obróciłam się na pięcie i nie zważając na niedowierzanie Garfielda, wyjęłam komunikator. Czerwony punkt na mapie z oznaczeniem „R” znajdował się jakieś trzy przecznice od nas. Przybliżyłam obraz. Jakby dopiero widząc nazwę szpitala, dobitnie dotarła do mnie ta informacja. Robin był ranny. Musiałam dowiedzieć się, w jakim był stanie.

– Cyborg, kieruj się prosto do SF General, Robin oberwał – przekazałam najspokojniejszym głosem, jaki mogłam z siebie wykrzesać.

Podeszłam z powrotem do Beast Boy’a.

– Może mi pan powiedzieć, co się konkretnie stało? – spytałam, nie wysilając się zbytnio na uprzejmości. Nie było na to czasu.

– Wszystko było w zasadzie zaplanowane, ale coś się spieprzyło i ta… wasza koleżanka znalazła się w krzyżowym ogniu. Robinowi zachciało się bawić w bohatera i przy tym oberwał – streścił jakby od niechcenia.

Nie miałam nawet ochoty go poprawiać. Zapamiętanie imion naszej czwórki naprawdę przekraczało zdolności poznawcze wielu ludzi.

– Wszyscy zakładnicy żyją i są w dobrym stanie. Dwóch z czterech napastników złapaliśmy. Kobiecie i jakiemuś karłowi udało się uciec. Nagrania z naszych kamer będziecie mieli później – dodał i gdy kiwnęłam głową ze zrozumieniem, odszedł bez słowa.

– Co tak stoisz, musimy lecieć do Robina – oburzył się Beast Boy.

– Wyczuwam tu jakąś energię… - mruknęłam tylko w chwilowym zamyśleniu.

Nie miałam jednak czasu na dokładne przyjrzenie się jej. Robin był ważniejszy. Rzuciliśmy się do lotu.

 

Wparowaliśmy całą trójką na oddział przyjęć, zwracając przy tym uwagę wszystkich przebywających tam osób. Nie zważaliśmy jednak na to. Victor w kilku krokach znalazł się przy rejestracji i bez ogródek wręcz zażądał informacji na temat Robina.

– Dlaczego w ogóle wzięli go do zwykłego szpitala? – spytał mnie Beast Boy.

W gruncie rzeczy, też mnie to zastanawiało. Pomyślałabym, że raczej Batman dowie się o tym dziesięć sekund później i zainterweniuje… A jednak tak się nie stało. Nie miałam jakoś zaufania do publicznej służby zdrowia. Rozejrzałam się po holu. To przebiegali przez niego lekarze czy stażyści ubrani w białe kitle, to ktoś się awanturował, bo czekał od rana, a to jakiś bezdomny próbujący spędzić chociaż kilka godzin w cieple był właśnie wyprowadzany na zewnątrz.

– Chodźcie – rzucił chłodno Victor.

Bez zbędnych słów pognał na klatkę schodową, gdy drzwi windy zamknęły się nam przed nosami. Podążyliśmy za nim. Nie zastanawiałam się, czy nas wpuszczą, czy nie. Musieliśmy się dowiedzieć, co z Robinem.

Wypadliśmy na korytarz, zakłócając tym panujący tutaj względny spokój. Pielęgniarki spojrzały na nas pytająco, a jedna już wstała od komputera. Nie zwróciliśmy na nią uwagi.

– Star! – wyrwał się Beast Boy.

Nawet nie miałam zamiaru go upominać, by zachowywał się ciszej. Wszyscy byliśmy zbyt zdenerwowani, by się tym przejmować.

Starfire obróciła spuszczoną głowę w naszą stronę. Nie wstała z krzesła, tylko znowu wbiła wzrok w posadzkę.

– Ej, powiedz coś – poirytował się Garfield. – Cokolwiek – dodał.

Dostrzegłam, jak ciężko było mu zapanować nad głosem i drżącymi wargami. Dopadł do Starfire i już miał nią potrząsnąć, gdy razem z Cyborgiem go przytrzymaliśmy.

– Nie przeginaj – syknęłam.

Kucnęłam przy Kori. Miała zamknięte oczy, a czoło opierała na zaciśniętych pięściach. Dostrzegłam, że jej skóra, jak i kostium były umazane zaschniętą krwią.

– Powiesz nam, co się stało? – spytałam łagodnie, siląc się na wręcz nieludzki spokój. Musiałam być opanowana. Od tego mogły zależeć ludzkie istnienia, zwłaszcza w szpitalu. – I co z Robinem?

Nie odpowiadała przez chwilę. Beast Boy opadł na plastikowe krzesło obok niej, Cyborg wciąż stał nieruchomo. Pielęgniarka zrezygnowała z podejścia do nas. Chyba uznała, że tak będzie lepiej. Miała rację.

– Ja… nie wiem – wychrypiała spomiędzy wodospadu włosów zastawiających jej twarz. – Nie pamiętam… dokładnie.

Kiwnęłam głową. Limit odzyskiwania wspomnień wyczerpałam przynajmniej na kilka następnych stuleci. Nie miałam zamiaru nawet dotykać Starfire, bo wiedziałam, że mogłabym przez to skończyć w jednej ze szpitalnych sal. I to niekoniecznie tej ogrzewanej.

– To się zdarza – pocieszyłam ją. – A co z Robinem? – ponowiłam pytanie.

W odpowiedzi tylko wskazała palcem na drzwi opatrzone wyraźnym napisem „BLOK OPERACYJNY”. Wciąż walczył. Nic nie było jeszcze przesądzone.

– Poczekamy tutaj – oznajmiłam. – Cyborg, byłbyś w stanie wyciągnąć jakiekolwiek informacje z sieci? – spytałam z nadzieją.

– Zobaczę, co da się zrobić – odparł, usiadł i utkwił martwy wzrok w ścianie.

Westchnęłam. Miałam przemożną ochotę pomóc. Zrobić cokolwiek. A zamiast tego mogliśmy wszyscy tylko czekać na werdykt. Gdyby tylko pozwolili mi się do niego zbliżyć… Może mogłabym go wyleczyć. Medycyna była dobrze rozwinięta, ale i tak nie mogła równać się z magią… No i dlaczego wciąż nie było ani śladu po Batmanie? Albo kimkolwiek z Ligi? Nie rozumiałam. Byłam bezsilna. Otaczała mnie przytłaczająca ilość emocji, której nie byłam w stanie całkowicie zignorować,  a przyprawiała mnie o mdłości i ból głowy.  Ból, cierpienie, smutek, rozpacz… Śmierć… Tak, zdecydowanie byłam w stanie ją wyczuć. Zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć jej sług. Zwłaszcza tych zmierzających w stronę bloku operacyjnego.

Czekaliśmy.

 

 Poderwałam się gwałtownie. Okazja na bliskie spotkanie ze szpitalną podłogą była dla mnie jak siarczysty policzek od rzeczywistości. Wstałam, by rozprostować zesztywniałe od siedzenia na niewygodnym krześle stawy.

Rozejrzałam się. Cyborga nie było. Beast Boy leżał jako kot zwinięty na kolanach Starfire, która odchylając mocno głowę za oparcie, spała. Ani śladu po Victorze. Robinie również. Spojrzałam na zegarek. Minęły cztery godziny. Chyba powinni już skończyć tę cholerną operację. Miałam ochotę kopnąć w krzesło, ale powstrzymałam się. Nabrałam kilka głębokich wdechów. Musiałam się uspokoić.

– Um… - usłyszałam za swoimi plecami niepewny głos. Obróciłam się. – Może chcecie kawy albo herbaty? – zaproponowała młoda blondynka w pielęgniarskim uniformie.

Spojrzałam na nią. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak zabójczy i gniewny był mój wzrok, bo kobieta momentalnie jakby skuliła się w sobie i pewnie przeklinała na czym świat stoi, że akurat ona została wylosowana jako posłannik. Spróbowałam przybrać łagodniejszą postawę.

– Nie, ja dziękuję – odparłam i wysiliłam się na cień uśmiechu, który pewnie i tak był raczej krzywy – A pozostali… - Odwróciłam się w stronę śpiących przyjaciół. – Chyba też nie – dodałam.

– Jak coś, to możecie prosić – rzuciła już swobodniej i odeszła.

Opadłam bezsilnie na krzesło. Miałam ochotę roznieść cały szpital. Bezradność zżerała mnie od środka, kawałek po kawałku. Zacisnęłam pięści.

– A ty jak zwykle czuwasz? – rzucił Cyborg.

Pojawił się tak niespodziewanie, że aż drgnęłam. Z moich dłoni wystrzeliło kilka drobnych nitek energii, a krzesło pode mną przesunęło się nieznacznie.

– Mam ochotę tam wejść i osobiście go wyleczyć – sapnęłam.

– Statystycznie, to powinni już kończyć – mruknął, zerknąwszy na zegar. – Rozmawiałem z Batmanem – rzucił nagle konspiracyjnym tonem.

Podniosłam na niego zmęczony wzrok. Ten stary nietoperz naprawdę latał mi w tym momencie koło dupy. Pewnie zadzwonił, żeby opieprzyć nas, jak to mogliśmy pozwolić na postrzelenie Robina? A moje w ogóle się nie przejął? Wyobrażałam sobie, jak gratulował nam świetnej misji, w towarzystwie jego obojętnego, ale grubo podszytego ironią głosu.

– Jest gdzieś na tajnej misji, więc nie może się pojawić… – kontynuował, gdy nie odpowiedziałam.

– Czemu mnie to nie dziwi? – mruknęłam.

– Ale zapewnił, że Robin zostanie przetransportowany do placówki Ligi, która jest wyposażona lepiej niż ktokolwiek inny – dokończył.

– Super, ale najpierw muszą go pozszywać…

Moją zgryźliwą odpowiedź przerwały otwierane z rozmachem drzwi. Ubrana w granatowy strój kobieta, z fartuchem pod pachą, skierowała stanowcze kroki w naszą stronę. Poderwałam się gwałtownie, zbudzając przy tym Starfire. Ta również zerwała się półprzytomna na równe nogi. Beast Boy zasyczał zdezorientowany.

– Nie robi się tak – sarknął z poziomu podłogi jako człowiek.

– Operacja się udała – rzekła spokojnym tonem chirurżka, zignorowawszy nasze roztrzepanie. – Kule minęły kręgosłup o włos, jednak kilka naruszyło przy tym żebra. Na razie pozostanie w śpiączce farmakologicznej, ale domyślam się, że pewnie będziecie chcieli go zabrać do siebie?

– Tak, chcielibyśmy zrobić to jak najszybciej – odparł Victor.

– Zostaniecie poinformowani – zapewniła i założyła fartuch. – Niestety na razie nie możecie go odwiedzić – dodała z przepraszającym uśmiechem. - Wybaczcie, ale muszę już iść.

Zostawiła nas na środku korytarza. Posyłaliśmy sobie niepewne, pytające spojrzenia. Co teraz? – dało się z nich wyczytać bez problemu.

– Wracamy do wieży – zarządził Victor, jakby czytając nam w myślach.

Kiwnęliśmy zgodnie głowami. Tym gestem chyba bezgłośnie przekazaliśmy mu tymczasowe dowództwo nad drużyną. Lider bez wątpienia był nam potrzebny. Nie miałam co do tego wątpliwości. Mimo wszystko wolałam jednak, by był to upierdliwy, nadgorliwy Robin.

 Wszyscy włóczyliśmy się po wieży bez celu. Nie umieliśmy znaleźć sobie miejsca ani zajęcia. Jak na złość, jakimś wręcz niemożliwym zbiegiem okoliczności, nie dochodziło w mieście do żadnych większych akcji, w których moglibyśmy pomóc.

 

 Lewitowałam nad dachem wieży. Nie dałam się namówić Cyborgowi na trening wytrzymałościowy, który aplikował nam od trzech dni. Wczoraj Robin został przetransportowany do placówki Ligi. Podobno miał tam najlepszą opiekę, jaką można mu było zapewnić na Ziemi, ale wciąż miałam ochotę użyć swoich umiejętności, które mimo wszystko wykraczały poza ludzkie metody leczenia.

Nie wiedzieliśmy, ile zajmie jego organizmowi zregenerowanie się, a potem rehabilitacja. Trzy rany klatki piersiowej, dwie kończyn, w tym dwie ślepe. Aż dziw, że nie skończył gorzej. Znacznie gorzej… Pewnie było to zasługą jego wzmacnianego stroju, który mimo wszystko nie był w stanie ochronić go z tak bliskiej odległości. Pokręciłam głową. Powinnam była tam być! Powinnam była go obronić! A zawiodłam… Poczucie winy skutecznie rozpraszało wszelkie inne uczucia i przepełniało mnie, wręcz zżerając od środka.

Do tej pory nie byłam świadoma, jak bardzo byłam do niego przywiązana. Dostrzegłam do dopiero wtedy, gdy go zabrakło.

– Raven! – przerwało moje nieszczęsne rozmyślania.

Nie zareagowałam. Nie miałam ochoty. Kori jednak nie dała za wygraną i nie zostawiła mnie w spokoju. Podeszła bliżej.

– Cyborg chciał się ze wszystkimi widzieć. Powiedział, że musimy popracować nad dowodami w sprawie Vertigo. Podobno znalazł coś ciekawego – zakomunikowała.

Stała raptem kilka metrów ode mnie, a ja nie byłam w stanie wychwycić jej uczuć, czy nawet sygnałów płynących z umysłu. Przestraszyło mnie to. Nie mogłam stracić i swoich mocy. To byłby ostateczny cios. Musiałam się pozbierać. Musiałam być silna. Musiałam pokazać, że umiałam normalnie funkcjonować. Jeśli nie mogłam zapanować nad zdarzeniami, musiałam przynajmniej zapanować nad własnym umysłem. Westchnęłam.

– Idę – sapnęłam.

Bez ostrzeżenia teleportowałam się do „pokoju śledczego”, jak to Garfield ochrzcił ulubioną samotnię Robina.

– Mam nowe informacje w sprawie porwań – poinformował z nutą ekscytacji Cyborg, gdy już wszyscy się zebraliśmy. – Może zacznę od podsumowania wszystkiego, co zgromadziliśmy do tej pory, żeby zrobić z tego jedną wspólną całość – zaproponował.

Wzruszyłam obojętnie ramionami. Starfire i Beast Boy kiwnęli głowami.

– A więc tak – odchrząknął. – Powiązaliśmy większość porwań z Vertigo. Osoby, które wkręciły się w nałóg na dłużej, zaginęły. Wydaje się jednak, że dilerzy odpowiadają tylko za rozprowadzanie towaru, a uprowadzeniami zajmuje się kto inny. Po mieście chodzą plotki, jakoby istniał gościu, który potrafi zniwelować negatywne skutki brania Vertigo, bez hamowania tych przyjemnych.

Aż miałam ochotę prychnąć na tę naiwność ludzi. Powstrzymałam się. Ostatnio byłam zbyt drażliwa…

– Można umówić spotkanie z nim, ale no właśnie, tutaj jest pies pogrzebany, ludzie już raczej z niego nie wracają – urwał, by słowa mogły odpowiednio wybrzmieć i usadowić się w naszych głowach. – No dobra, to poznaliśmy już mechanizm, jednak wciąż pozostaje pytanie, gdzie znikają ci ludzie i co się z nimi potem dzieje? Po co w ogóle te porwania? – rzucił w przestrzeń mocno akcentując poszczególne słowa.

– Proszę, powiedz mi, że nie chcesz podłożyć żadnego z nas jako zaćpaną przynętę, która zostanie porwana? – powiedział Garfield z udawanym przestrachem. – Już wiem, że na pewno byłbym to ja – dodał, odrzucając teatralnie głowę do tyłu.

– Ty byś się nie nadawał – uciął Victor.

Żadne z nas nie miało ochoty na nieśmieszne żarty.

– Prawdopodobnie odkryłem, gdzie mogą być porywani ci ludzie – kontynuował wypowiedź. – Wrzuciłem do systemu poszukującego twarze porwanych i ustawiłem zakres na całą Ziemię. Doszło do kilku rozpoznań, jednak nie stuprocentowo pewnych, ze względu na jakość i kąt – mówił z coraz większą ekscytacją, uderzając w holograficzną klawiaturę, widoczną tylko dla niego. – A więc, panie i panowie, naszym celem podróży jest… - urwał dla dodania dramatyzmu. – Zandia.

Wraz z wypowiedzeniem tego słowa, z jego ręki wystrzelił hologram Ziemi. Niewielka, czerwona kropka ukryła się gdzieś na południu Europy i chyba całkowicie zasłaniała powierzchnię kraju.

– To wyspa niedaleko Sycylii – uściślił Cyborg. – Kamery uchwyciły tych ludzi właśnie na Sycylii, bo Zandia jest w zasadzie zamknięta i nie ma tam żadnych kamer.

– To chyba dziwne, prawda? – mruknęła Starfire.

– Niekoniecznie. Wiele wysp jest niezamieszkanych, zwłaszcza w tym obszarze. To, co sprawiło, że wytypowałem właśnie Zandię jest fakt, że zarejestrowano kilka rejsów na nią. Wydało mi się to podejrzane. Byłoby najlepiej, gdybyśmy się tam udali  i sprawdzili, czy coś faktycznie jest na rzeczy – zakomunikował i wyłączył hologram.

– Może lepiej poczekać, aż Robin dojdzie do siebie i nam pomoże? – zaproponował Beast Boy.

– Nie wiemy, ile będziemy musieli czekać, a ludzie cały czas giną. Nie wiemy też, co się z nimi dzieje, więc uważam, że powinniśmy jak najszybciej…

Przerwał mu alarm. Czerwone światełko rozbłysło z kąta pokoju i położyło się na oblepionych kartkami ścianach.

– Coś poważnego – rzucił zaniepokojony Victor i wypadł na korytarz.

Puściliśmy się biegiem za nim.

– Czekajcie! – krzyknął nagle.

Victor zatrzymał się gwałtownie. Udało mi się wyhamować tuż przed jego plecami, ale Beast Boy wpadł na mnie. Poleciałam na twarz, ledwo wymijając Cyborga.

– Atakują wieżę! – rzucił ze zgrozą. ­– Są na dachu i przy głównym wejściu! Raven, za mną!

Nie czekając, pobiegł do klatki schodowej. Kori spytała, czy wszystko w porządku. Kiwnęłam głową. Bezzwłocznie przeniknęłam przez sufit. Nie zdążyłam nawet się zmaterializować, a już w moją stronę poleciał grad kul.

Rozejrzałam się. Dach wręcz tonął pod napierającą falą zamaskowanych napastników. Czarne tsunami sunęło w stronę drzwi prowadzących do wieży. W ich stronę posypał się kolejny ostrzał. Kule przeniknęły przeze mnie, ale przez huk przedarła się wiązanka przekleństw. Cyborg cofnął się gwałtownie, a drzwi zostały podziurawione bardziej niż sito.

– Raven, zasłona! – ryknął z wnętrza klatki schodowej.

Wzniosłam niewielką kopułę odgradzającą nas od napierających czarnych postaci. Zacieśnili koło wokół bariery i przypuścili zmasowany atak.

– Nie wytrzymam tak długo! – krzyknęłam głosem pełnym bólu.

Upadłam na kolana, wznosząc ręce do góry. Musiałam utrzymać barierę, ale miałam wrażenie, jakby w moje ciało nieustannie wrzynało się tysiące rozpalonych igieł. Przez ściśnięte gardło wydarło mi się nieludzkie, chrapliwe warknięcie.

– Nie, tylko nie teraz – wymamrotałam pod nosem.

Demoniczna strona nie mogła znaleźć lepszego momentu na danie o sobie znać.

– Opuść na trzy! – Próbował przekrzyczeń spotęgowany huk wystrzałów. – Raven?! – upewnił się, czy usłyszałam.

Kiwnęłam głową.

– Jeden!

Utrzymywałam barierę resztkami sił w zdrętwiałych rękach. Nie mieliśmy szans.

– Dwa!

Jedynym, co mi pozostało, było uwolnienie Demona.

– Trzy! – ryknął i rzucił się do przodu z całym dostępnym orężem.

Napastnicy rzucili się na mnie. Pozwoliłam Demonowi częściowo przejąć władzę.

Machnęłam rękami. Czarna łapa zmiotła z dachu grupę uzbrojonych w katany mężczyzn. Nim ich krzyk zniknął w bitewnej wrzawie, już dopadłam do następnych. Instynktownie i bezbłędnie unikałam ich cięć, a sama zadawałam precyzyjne pchnięcia energetycznymi sztyletami. Nieokiełznany gniew wypełniał moje ciało. Pchał do najgorszego, jednak nie myślałam o tym. Musieliśmy przetrwać!

Strzelałam naokoło kulami, zmiatałam przeciwników z powierzchni ziemi kruczymi łapami, ale ich wcale nie ubywało. Opadałam z sił. Rozejrzałam się za Cyborgiem. Otoczyli go i próbowali uziemić. Straciłam skupienie. Napastnicy rzucili się na mnie. Dostałam w twarz. Zamroczyło mnie. Dosięgali mojego ciała kolejnymi ciosami, ale ból był przytłumiony przez demoniczną furię. Musiałam walczyć.

Zawyłam nieludzko i wypuściłam niszczycielską falę uderzeniową. Odrzuciło wszystkich w promieniu kilku metrów. Jeszcze bardziej opadłam z sił. Osunęłam się na kolana. Gdzieś nad nami przeleciał helikopter. Otaczały mnie czarne plamy i przytłumione echa wystrzałów.

Straciłam resztkę kontroli nad ciałem… i umysłem. Demon wypełzł w pełni z cienia. Była uśmiechnięta. W końcu dopięła swego. Wypchnęła moją świadomość z powierzchni i przysłoniła widok. Nie byłam nawet do końca pewna, co działo się z moim ciałem.

Jak przez mgłę widziałam tryskającą krew. Słyszałam huki, krzyki i coś, co brzmiało jak łamanie kości. Czułam buzującą energię, z której czerpał demon. Nagle moje pole widzenia się poszerzyło. Patrzyłam jej dwiema parami oczu. Byłam w samym środku rzezi. Stąpałam między ciałami, broniąc się przez nacierającymi napastnikami. Wszystko mnie piekło. Ledwo oddychałam. Uniki przychodziły z coraz większym trudem. Demon odpuszczał, a ja zyskiwałam kontrolę. Jednocześnie na łeb na szyję leciała szansa na zwycięstwo.

Potężny sierpowy dosięgnął mojej głowy. Nie zdążyłam postawić bariery i zebrałam grad kolejnych uderzeń. Zwinęłam się na ziemi i zawyłam z bólu. Mój mózg odciął napływ bodźców. Świadomość się wyłączyła. Nastała ciemność.

*****

 Jakieś uwagi, przemyślenia, domysły, teorie spiskowe? Jak zawsze chętnie poczytam. Następny rozdział powinien być szybciej, chociaż nie wiem, czy też nie przejdzie bety... Eh... W każdym razie, szykujcie się na dosyć, moim zdaniem, ciekawą akcję. O właśnie, odnośnie akcji: jak wyszły te fragmenty? Mam wrażenie, że mogłyby być lepsze, jak zawsze, ale to jest moja pięta achillesowa i zwłaszcza bez sprawdzenia, nie jestem ich pewna. 

 Nie obrażę się też na wszelkie komentarze z narzekaniami, skargami, bólami dupy etc. etc. Każda aktywność się liczy :D