niedziela, 23 maja 2021

20. POSZUKIWANY SEJSMIK

 Z zewnątrz dochodziła wrzawa. Przez okna dostrzegałam tylko falującą, poprzetykaną transparentami i banerami taflę ludzi. Wgapiałam się tępo raz w ten przytłaczający obraz, to za chwilę w drzwi, przez które mieliśmy wyjść na sygnał.

Wszyscy kręciliśmy się niespokojnie po korytarzu. Napięcie wzrastało, powietrze stawało się coraz bardziej duszące i nie tylko mi oddychało się z większym trudem.

Nikt, poza Beast Boy’em nie wykazywał chociażby najmniejszej krztyny entuzjazmu na ten teatrzyk. Czułam skrępowanie na myśl o staniu przed obiektywami kamer i ogromną ilością ludzi, którzy przyszli specjalnie po to, by zobaczyć nas na żywo.

Starfire kręciła się nerwowo, ale z zaciekawieniem spozierała raz po raz przez okno. Robin i Cyborg zgodnie przyjęli niemal identyczne pozy. Oparci plecami o ściany, z założonymi rękami emanowali niezadowoleniem. Oni także nie chcieli wystawiać się na widoku, zwłaszcza Victor, któremu wciąż pozostało coś z dawnego lęku przed oceniającym, a nierzadko przestraszonym wzrokiem ludzi.

– Przynajmniej nie musimy odwalać jakiegoś przemówienia – rzucił pocieszająco Beast Boy.

Równocześnie z Victorem posłaliśmy mu jedno z kolekcji wielu naszych spojrzeń, mówiące jasno „lepiej się nie odzywaj”.

Nagle boczne drzwi otwarły się i wrzawa wdarła się do pomieszczenia.

Jako pierwszy zebrał się Robin. Posłusznie podążyliśmy jego śladem, minęliśmy ubranego w garnitur ochroniarza i wyszliśmy na podest przed wejściem do Hali Sprawiedliwości. Stanęliśmy za Wellingtonem, który przemawiał z przygotowanej mównicy. Kawałek dalej ustawili się przedstawiciele Ligi Sprawiedliwości. Tkwili w sztywnych, wyprostowanych pozach.

Zastygliśmy na widok zadziwiająco licznego tabunu ludzi. Zajmowali pozamykane ulice, napierali na oddzielające nas barierki, a z tyłu i bocznych uliczek wciąż napływały kolejne grupy.

Skupiłam uwagę na rozstawionych dookoła kamerach i krążącym ponad tłumem helikopterem. Hałas wdzierał się do uszu i już czułam pierwsze ukłucia bólu w skroniach. Czy ktoś mógł mnie oświecić, w jakim celu odbywała się ta cała publiczna szopka?

A, no tak. Przecież od teraz mieliśmy stać się całkowicie kryształowymi, niegroźnymi bohaterami z sąsiedztwa, jak to ładnie określił Victor.

Wyłapywałam raptem pojedyncze słowa z przemowy. Górnolotne stwierdzenia przeplatały się z wymienianiem zalet, a także równie ważnych „niedogodnościach” naszej działalności. Zignorowałam słuchanie po raz enty tych samych zasad, nad ustaleniem których spędziliśmy kilka dni.

Moja świadomość coraz bardziej uciekała do wewnątrz. Ledwo zanotowałam, gdy do mównicy podszedł Batman. Na ziemię przywróciło mnie dopiero uderzenie w ramię.

Przeniosłam rozkojarzony wzrok na Robina. Ten kiwnął tylko głową w stronę tłumu.

Część barierek została stratowana przez napierający tłum. Rozgniewani ludzie zaczęli wylewać się przez wyrwę niczym woda przez pękniętą tamę. Policjanci z całych sił próbowali utrzymać blokadę, ale grupie ubranych w identyczne koszulki ludzi udało się przepchnąć w naszą stronę. Wywijali transparentami, których treści nie byłam w stanie odczytać. Fala ochroniarzy spacyfikowała już część awanturników i przygniatała ich do jezdni.

Jednej kobiecie udało się przedostać bliżej. Zaaferowana, zaczęła coś wykrzykiwać w naszą stronę, a szczególnie do Starfire. Było zbyt głośno, by wyłapać konkretne słowa, chociaż mimowolnie postąpiliśmy kilka kroków do przodu. Chciała odepchnąć policjantów. Szarpała się i wywijała transparentem, ale w końcu udało im się ją unieruchomić. W tym samym momencie ogromne litery stały się dla nas czytelne. „SPRAWIEDLIWOŚĆ DLA JOSEPHA, KARA DLA MORDERCZYNI”.

Lodowata świadomość nasunęła się do naszych umysłów, unieruchamiając nas w swoich objęciach.

Przyjrzałam się dokładniej odprowadzanej na bok kobiecie. Sądząc po wieku, mogła to być matka niefortunnie zabitego żołnierza. Przeniosłam wzrok na Starfire.

Jej ciało zastygło z napiętymi mięśniami, bezgranicznym zdumieniem na twarzy wymieszanym z beznadziejnością. Odprowadzała kobietę zdezorientowanym spojrzeniem. Rozwarła usta i wybudziła się jakby ze snu. Rozejrzała się rozgorączkowana dookoła. Wszystkie spojrzenia były skierowane na nią. Bez ostrzeżenia wzbiła się w powietrze.

Robin kiwnął do mnie głową.

Bez zwłoki podążyłam za Kori. Dostrzegłam kątem oka, że pozostali Tytani również zbiegli z podestu.

Niewielki punkcik, jakim była na niebie Star coraz bardziej znikał mi z oczu. Była niebywale szybka i wydawała się zmierzać ku górnym warstwom atmosfery.

Powietrze stało się rozrzedzone. Ogarnął mnie wrzynający się aż do kości chłód. Musiałam zamienić się w kruka, by w ogóle móc przetrwać w tych warunkach.

Krzywizna Ziemi zaczęła się uwidaczniać. Miasta stawały się raptem gęstą siecią, a po chwili i one zniknęły na monstrualnym kontynencie.

Nie chcąc stracić z oczu Kori, zerkałam tylko kątem oka i chłonęłam niesamowity, ale i onieśmielający widok na całą okazałość Ziemi.

Starfire zatrzymała się dopiero gdzieś daleko poza atmosferą. Była niczym jedna z miliardów gwiazd na nieskończonym, niemożliwie czarnym tle wszechświata. Dryfowała w przestrzeni, odwrócona do mnie tyłem. Jej włosy falowały i otaczały ją, unosząc się bezwładnie, wolne od siły grawitacji.

Podleciałam wolno. Nie chciałam zakłócać jej spokoju, jakiego niespodziewanie tutaj doznała.

Wpatrywała się w nieuchwytny, tylko jej znany punkt, gdzieś między niezliczonymi, migającymi leniwie gwiazdami. Wylewały się z niej tęsknota i żal.

Chciałabyś wrócić na Tamaran? – spytałam telepatycznie, starając się brzmieć jak najłagodniej.

Obróciła się gwałtownie w moją stronę. Utkwiła we mnie wzrok, który po chwili spuściła i tylko uśmiechnęła się smutno.

Tamaran nie jest już moim domem, tylko Ziemia – odparła wymijająco, znowu wpatrując się w dal. – Wszystko jest tutaj takie inne… To smutne, że nie wszyscy są dla siebie życzliwi, ale staram się dopasować, a jednak… cały czas coś robię źle – wyznała z rozgoryczeniem.

Nie możemy dogodzić każdemu. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będziemy odpowiadać – powiedziałam po chwili namysłu. – To normalne, że matka czuje do ciebie żal i złość, jednak wiem, że zrobiłabyś wszystko, żeby to naprawić. Pewnie nigdy nie będzie wiwatować na nasz widok, ale czy to oznacza, że teraz mamy zaniechać jakichkolwiek działań?

Spojrzała na mnie przelotnie i pokręciła wolno głową.

Tak bardzo chciałabym móc to wynagrodzić… Jednak nie ważne ile dobrego zrobię, nigdy nie przywróci to życia Josephowi. Wcześniej wydawał się kimś anonimowym, ale kiedy zobaczyłam jego matkę… Może miał żonę, dzieci i był szczęśliwi, a ja to wszystko zniszczyłam? Jak mam żyć z tą świadomością? – ciągnęła tonem, który nawet w myślach wzbudzał współczucie.

Masz rację – przyznałam smutno. – Życie ze świadomością, że zrobiło się coś okropnego nie jest łatwe, ale właśnie to czyni cię kimś dobrym. Ta świadomość, której źli ludzie nie mają – stwierdziłam hardo. – Nie przywrócisz mu życia, ale wciąż możesz pomagać innym.

Miałam wrażenie, że gdyby tylko była taka możliwość, odetchnęłaby głęboko. Przeniosła na mnie niewyraźne spojrzenie i uśmiechnęła się z lekkim wysiłkiem.

Dziękuję, Raven.

 

 Wolni od lokalizatorów i postępowania sądowego nad głową, za to z nieubłagalnie towarzyszącym nam posmakiem niezadowolenia, wsiedliśmy do czekającej w hangarze maszyny. Usadowiliśmy się i w niekomfortowym milczeniu opuściliśmy Halę Sprawiedliwości jako uniewinnieni, co jednak nie równało się spokojni w duchu. Zamach na nasze życie, Slade, pożar, ofiary. Teraz, gdy w końcu mogliśmy zająć myśli czymś innym, niż ukrywaniem się, dotarł do nas ogrom innych problemów, które zwaliły się nam po drodze na głowy.

Beast Boy przemienił się w kota i posłał mi błagalną minę. Zbyłam go chłodnym spojrzeniem. Mogąc wybrać między Donną a Kori, szybko skierował się ku przednim siedzeniom. Widząc go, Starfire uśmiechnęła się nikle, wzięła na kolana i zaczęła głaskać, na co odpowiedział głośnym mruczeniem.

– A tak w ogóle… – Cyborg przerwał monotonny odgłos silników. – Zastanawiałem się nad tą próbą usmażenia nas żywcem.

Przenieśliśmy na niego zainteresowane spojrzenia.

­– Nie wyśledziła nas Liga, o rządowych agentach nawet nie wspominając, ale Slade’owi jak widać udało się to bez najmniejszego problemu.

– Musieliście naprawdę mocno go wkurzyć, żeby aż tak się fatygował – mruknęła Donna.

– Domyślam się, że usunięcie nas jest korzystne dla wielu osób…  – podjął po chwili zastanowienia Robin. – Ale Deathstroke nie zawodzi. Miał nas jak na talerzu, osłabionych, poza wieżą i nie pofatygował się po coś bardziej… skutecznego? – myślał na głos.

– Może to coś w stylu zabawy? – rzucił Beast Boy.

Cyborg uniósł brew i wykrzywił twarz w zażenowaniu.

– No wiecie – zaczął tłumaczyć nieco zniekształconym głosem dzięki skonstruowanemu przez Victora urządzeniu. – Jak koty i ich ofiary. Kot wie, że mysz mu już nie ucieknie i się nią bawi. Puszcza, daje nadzieję na przeżycie, a potem znowu ją łapie. I tak w kółko, aż się znudzi i ją zje. – Wyszczerzył się w groteskowym kocim uśmiechu.

– Oglądasz za dużo Animal Planet – skwitował cierpko Cyborg.

– On tak nie działa. Wszystko, co robi, ma jakiś cel – mruknął Robin, pocierając podbródek. – Kwestia tego, że jeszcze nie wiemy jaki.

Beast Boy zeskoczył z kolan Starfire, dopadł do rzuconego na siedzenie smartfona i grzebał w nim przez chwilę.

– Na razie mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia – wtrącił Beast Boy. – Hashtag „Młodzi Tytani” bije ostatnio rekordy, tylko niekoniecznie w dobrym znaczeniu – mruknął ze skwaszoną miną, wpatrując się w ekran. – Ew… Na tych filmikach nie wyglądam nawet w połowie tak przystojnie, jak w rzeczywistości.

Pozostawiliśmy tę uwagę bez komentarza. Dzisiejsza akcja nie pozostawiła nam żadnych wątpliwości, co do opinii części społeczeństwa.

Resztę podróży przesiedzieliśmy w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach.

 

 Lewitowałam przed ogromną szybą. Przez przymknięte powieki przebijało się intensywne, popołudniowe światło. Wpadało przez okno i otulało mnie przyjemnym ciepłem, wprawiając w jeszcze głębszy stan relaksacji, której nie mogły zniszczyć nawet odgłosy Tytanów krzątających się za moimi plecami.

Jednak nagle coś się zmieniło. Błogi spokój i odprężenie zniknęły. Przytłoczył mnie niepokój, ale nie miałam pojęcia, skąd pochodził. Nie mój i nie Tytanów, a jednak znikąd objął mnie zimnymi mackami strachu i zacisnął się na gardle oraz klatce piersiowej. Czarne myśli wsunęły się do umysłu. Niezrozumiałe i tajemnicze przeczucie, że nadchodziło coś złego.

Skoncentrowałam się na uspokojeniu oddechu. Uczepiłam się tego dziwnego wrażenia, próbując dojść do jego źródła. Grzebałam coraz głębiej, ale wydawało się, jakby pojawiło się znikąd. Raptem kilka razy wżyciu doświadczyłam podobnego stanu, a ostatnio wyjątkowo często. Czyżby chodziło o prekognicję? Dlaczego teraz? Co miało się stać?

– Ej, też to czujecie? – rzucił głośno Beast Boy.

Obróciłam się w jego stronę. Poderwał się z kanapy i najeżył w postaci kota.

– Co jest?! – krzyknął Victor z kuchni.

Poczułam delikatne wibracje. Spojrzałam na szybę, która drgała praktycznie niezauważalnie.

– Trzęsienie ziemi – powiedzieliśmy wszyscy jednocześnie.

– Silniejsze niż zwykle – oznajmił Cyborg, szperając w swoim interfejsie.

Faktycznie, na początku nie mogłam przyzwyczaić się do praktycznie codziennych wstrząsów. Wyczuwałam nawet te najmniejsze, rejestrowane przez urządzenia i najbardziej wyczulonych ludzi. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego i przestałam zwracać uwagę tak, jak większość mieszkańców miejsc o tak dużej aktywności sejsmicznej. Tym razem jednak było silniejsze.

– Dziwne – mruknął Victor, podchodząc do nas. – Tak jakby… Nie było naturalne – stwierdził ze zdziwieniem.

– Co to znaczy? – spytałam.

– Że nie pochodzi z ruchów płyt tektonicznych, a ze znacznie płytszych warstw ziemi. Bardzo mały obszar, nawet nie całe San Francisco – raportował. – To nie jest normalne.

– Gdzie są Starfire i Robin? – spytał Beast Boy.

– O wilku mowa – mruknął Victor.

Z jego oka wystrzeliła wiązka światła i ukazała nam się hologramowa twarz Robina.

– Jest zgłoszenie o dziwnym trzęsieniu ziemi…

– Tak, już wiemy – przerwał mu Cyborg. – Ale wygląda to tak, jakby nie było hipocentrum. Ziemia po prostu drga na jakimś obszarze, a nie że fale rozchodzą się z jednego punktu – wyjaśnił błyskawicznie.

– Ktoś musiał je wywołać – stwierdził Robin. – Musimy to sprawdzić. Dołączcie do nas jak najszybciej.

Lider rozłączył się i hologram zniknął, zostawiając nas w lekkiej konsternacji. Pytanie wiszące między nami było wręcz namacalne. Kto i jak był w stanie wywołać coś takiego?

– No, zbieramy się – zarządził Cyborg. – Nie, nigdzie nas nie teleportujesz – powiedział groźnie w moją stronę. – Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tej pustki… i tego zimna – wyjaśnił, celując we mnie palcem, drgającym lekko na wspomnienie teleportacji.

– Mądrze gada – dorzucił pod nosem Beast Boy.

Dotarcie na miejsce nie zajęło nam dużo czasu. Przelecieliśmy raptem nad oddzielającą nas taflą wody i dołączyliśmy do Kori oraz Robina, którzy czekali na jednym z budynków.

– Chcemy przeszukać cały teren, na którym wystąpiły wstrząsy – zaczął bez ogródek. – Żaden z więźniów, którzy uciekli, nie miał takiej mocy, więc to odpada. Albo ktoś testował właśnie jakąś technologię i musimy założyć, że był to ledwie próba przed czymś znacznie większym albo… – urwał na moment. – Mamy do czynienia z kimś, kto ma władzę nad ziemią.

– Geokineza… – mruknęłam z zamyśleniem pod nosem.

– Pytanie tylko, jakie ma zamiary – stwierdził ponuro. – Raven, byłabyś w stanie wyczuć źródło mocy czy coś w tym stylu?

– Mogę spróbować, ale to bardzo duży obszar i mnóstwo ludzi. Jakikolwiek ślad mógł już dawno zniknąć – odparłam po chwili.

– Zobacz, co jesteś w stanie zrobić.

– Na razie wygląda mi to jak szukanie igły w stogu siana – rzucił niezadowolony Cyborg. – Nie wiemy, kogo, czy czego mamy szukać.

– I nie mamy pojęcia, czy było to jednorazowe wydarzenie, czy powinniśmy spodziewać się kolejnych – wtrąciła Starfire.

Odwróciłam uwagę od rozmowy. Zawisłam w powietrzu, złożyłam nogi do pozycji lotosu i wyjęłam z oczu targane wiatrem włosy. Odetchnęłam głęboko.

Otoczyła mnie czarna przestrzeń wypełniona przemieszczającymi się malutkimi punktami. Każdy inny, drgający we właściwy tylko sobie sposób, wypełniony jedną lub kilkoma emocjami z całej gamy. Odcięłam ich napływ, by skupić się tylko i wyłącznie na energii płynących od ludzi. Na początku zlewały się w jedną, wymieszaną masę. Wysilałam się jak tylko mogłam, ale nawet po ich odseparowaniu, żadna nie jawiła się jako wyjątkowo intensywna lub przepełniona magią. Zakładając, że za wstrząs była odpowiedzialna osoba obdarzona geokinezą,  mogła być równie dobrze już poza miastem, jak i stać pod tym wieżowcem. Nie było szans, bym ją zlokalizowała. Nie wyczuwałam nawet śladu nadzwyczajnej energii.

Powróciłam do rzeczywistości. Tytani milczeli, wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem.

– Nie wyczuwam niczego nadzwyczajnego. Wydaje mi się, że powinien zostać jakikolwiek ślad po użyciu tak potężnej energii, ale… Sama nie wiem – przyznałam z wahaniem.

– Myślisz, że to raczej jakieś urządzenie? – spytał dla pewności Robin.

Uciekłam wzrokiem na bok. Nie potrafiłam tego zagwarantować. Ilość bodźców była tak duża…

– Jest taka możliwość – odparłam, gdy milczenie zbytnio się przeciągało.

– Cyborg?

Przeniesienie uwagi na Victora przyprawiło mnie o lekką ulgę.

– Pewnie chcesz wiedzieć, czy jestem w stanie zlokalizować jakieś dziwne urządzenie, które jest w stanie zrobić coś takiego? – Ubiegł Robina. – Nie mam bladego pojęcia – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Jak zawsze, zobaczę, co da się zrobić, ale tak naprawdę nie mamy nawet strzępka informacji i w zasadzie będę musiał najpierw samemu wymyślić takie urządzenie i dopiero potem wykombinować, jak je namierzyć.

– Okej, okej, rozumiem – odparł z nutą niezadowolenia. – Wróć do wieży i zacznij pracę. My się rozejrzymy, może akurat na coś trafimy – zarządził.

Cyborg nie wydawał się najbardziej zadowolony z rozkazywania mu. Wymamrotał coś pod nosem, popatrzył z ukosa na Robina i odleciał w stronę wieży.

– Szukajcie dosłownie wszędzie. Sprawdzajcie kogokolwiek czy cokolwiek, co wyda wam się podejrzane.

Wzbiłam się bez pośpiechu w powietrze. Tak ogólny plan działania wydawał mi się jedynie stratą czasu. Prędzej natrafiłabym na skok na bank czy kradzież torebki, niż tajemnicze urządzenie wywołujące wstrząsy, pozostawione na widoku. Mogłam jedynie natknąć się na ślad aury osoby, która to wywołała, o ile faktycznie takowa istniała, a i to było dosyć wątpliwe w środku miasta. Przypuszczałabym, że wyniosła się, gdy tylko zarejestrowano to nadzwyczajne trzęsienie ziemi. Westchnęłam z rezygnacją. Przemieniłam się w niewielkiego kruka i zagłębiłam w labirynt budynków.

 

 Jak przewidywałam, krążyliśmy przez resztę dnia po mieście bezcelowo. Żadnych urządzeń, żadnych podejrzanych osób, żadnych ponownych wstrząsów. Domyślałam się, że złość Robina tylko narastała. Od dłuższego czasu mieliśmy zastój w sprawie Deathstroke’a, a teraz dochodziła kolejna sprawa. Bezczynność była dla niego gorsza, niż niepowodzenie.

Wracałam do wieży, przelatując ponad przerzedzającymi się sznurami aut. Wleciałam w jedną z uliczek i kątem oka dostrzegłam szyld księgarni, którą zdążyłam w ostatnich tygodniach odwiedzić już kilkukrotnie. W pierwszej chwili uznałam, że byłam zbyt zmęczona, ale po krótkim namyśle zawróciłam. Wylądowałam przed oknem wystawowym, zza którego spozierały ustawione w piramidę książki. Wydawało mi się, że wewnątrz było już ciemno, ale dla pewności pchnęłam drzwi. Ustąpiły. Weszłam do środka w akompaniamencie przyjemnego dla ucha odgłosu dzwonka. Omiotła mnie kojąca cisza i charakterystyczny zapach książek. Wsunęłam się między oświetlone alejki. Sunęłam palcem po oprawach, przekrzywiając głowę, by przeczytać tytuły. Sama nie byłam pewna, czego szukałam. Po co w ogóle tu przyszłam? Wiedziona impulsem, niżeli konkretnym celem. Chociaż mieliśmy pokaźny zbiór książek w wieży i praktycznie nieograniczony dostęp do wszelkich dokumentów oraz zbiorów, buszowanie między zapełnionymi półkami sprawiało mi przyjemność. Przywoływało dobre wspomnienia z Azarath.

Przystanęłam przy dziale związanym z okultyzmem i religiami. Powietrze było przesycone zapachem papieru i ciężkie od rozstawionych wszędzie kadzidełek. Zignorowałam odgłos otwieranych drzwi.

Przejrzałam tytuły, ale z niezadowoleniem stwierdziłam, że były to brednie dla laików. Otwarłam z ciekawości księgę obitą skórą z wypalonym pentagramem, ale tylko upewniłam się w moim przekonaniu. Westchnęłam, myśląc z tęsknotą o przepełnionych wiedzą księgach w Azarath. Tutaj magia była postrzegana jako coś złego, niebezpiecznego i niezrozumiałego. Przedstawiana w wypaczony sposób albo odstraszała albo przyciągała, faktycznie krzywdząc tych, którzy korzystali z niej nieumiejętnie.

Zerknęłam przelotnie na tabliczkę ouija. Przewróciłam oczami skierowałam się do wyjścia. Nagle moją uwagę przykuł stos zniszczonych książek leżących na ladzie. Rozejrzałam się na boki, ale nikogo nie było. Zerknęłam na pierwszy tytuł.

 निन्दित”. „Kruk”. Co to miało znaczyć? I skąd znalazła się tu książka w sumeryjskim? W Azarath było ich mnóstwo, ale na Ziemi, w zwykłej księgarni? Sięgnęłam po nią z zaintrygowaniem. Szorstka, sztywna oprawa sprawiała wrażenie, jakby parzyła drobnymi, gorącymi igiełkami, które wbijały się w skórę pod najmniejszym naciskiem. Okładka była jednolita, z wyrytym jednym znakiem, którego nie potrafiłam rozpoznać. W mojej głowie toczyła się walka między usilną chęcią przeczytania tej książki, a cichym głosem intuicji, który podpowiadał, żebym czym prędzej ją odłożyła. Emanowała z niej dziwna energia, oddziaływująca na ciekawość i jednocześnie odpychająca racjonalną część umysłu.

Rozejrzałam się, jakby ktoś miał mnie podglądać, westchnęłam i otwarłam księgę. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w środku była napisana łaciną, a litery zlewały się na podniszczonym papierze w ciąg szlaczków. Stronnice zapisane ścianą tekstów, z nielicznymi zdobieniami i raptem kilkoma rycinami wołały do mnie głośno i wyraźnie „weź mnie!”. Przyjrzałam się nieco rozmazanemu szkicowi, który mógł przedstawiać zarówno jakieś zwierzę, jak i bestię z podań.

Zatrzasnęłam książkę. Zamarłam. Znikąd pojawił się starszy mężczyzna, ubrany w kamizelkę i eleganckie spodnie.

– Dzień dobry. – Skinął głową, lustrując mnie uważnie zza okularów.

– Dzień dobry – odparłam, kryjąc zdziwienie i położyłam książkę na ladzie. – Czy te książki są na sprzedaż?

– Nie – odparł z irytacją. – Muszę je opisać, a mam jeszcze dużo pracy na dzisiaj – dodał szybko, siląc się na uprzejmy ton. – Możesz przyjść jutro.

Łysiejący mężczyzna spojrzał jakby mimowolnie na stos książek. Oparł się pięściami o blat, wyraźnie niezadowolony z pierwszej reakcji.  

Uniosłam pytająco brew. Chciałam przyjrzeć się pozostałym książkom, ale chrząknięcie i grzebanie w szafce jasno dawały mi znać, że nie byłam mile widziana. Ostatni raz spojrzałam na niewyraźne tytuły, starając się je zapamiętać i wymamrotawszy pożegnanie, wyszłam.

 

 Wróciłam do wieży jako ostatnia. Kręciłam się jeszcze bez celu po mieście, bijąc się z myślami dotyczącymi podejrzanych książek. Dlaczego sprzedawcy tak bardzo nie spodobało się moje zainteresowanie nimi? Co w sobie zawierały? Jaka tajemnica się za nimi kryła?

– Mogłam nie odpuszczać… – wymamrotałam pod nosem, stojąc przed drzwiami mojego pokoju. – Muszę tam jutro wrócić.

Przed oczami stanęły mi sumeryjskie symbole. Jeden był wciąż wyraźny, ale pozostałe zaczęły znikać za mgłą zapomnienia. Przeklęłam się za lenistwo w odświeżaniu języków i wyszperałam kartkę. Spisałam tylko cztery  tytuły, z czego połowę w dwóch wersjach, ponieważ nie byłam ich całkiem pewna. Usiadłam podirytowana na podłodze, zawiesiłam przed sobą kartkę i wgapiałam się w nią tępo. „Kruk”. „Kapłan”. „Przeznaczenie” lub „Początek”. „Rodzicielka” lub „Naczynie”. Co to miało niby znaczyć?

Nagle rozległo się pukanie.

Wsunęłam pospiesznie kartkę między książki i otwarłam drzwi.

– Hej – rzucił Cyborg, jakbyśmy wcale nie widzieli się dzisiaj kilka razy. – Robimy wieczór filmowy. Może chciałabyś dołączyć? – spytał i wyszczerzył się.

Mogłam się założyć, że tym razem to on przegrał losowanie nieszczęśnika, który miał za zadanie wyciągnąć mnie z pokoju.

– Dzięki, ale nie – odparłam po chwili. – Naprawdę potrzebuję teraz pomedytować w samotności – dodałam, uznawszy, że moja odpowiedź była zbyt chłodna.

Wskazałam kciukiem za siebie, cokolwiek ten gest miał oznaczać. Chciałam już wrócić do środka.

– A, jasne, spoko – powiedział pospiesznie, gestykulując bez składu. – Miłej medytacji – rzucił na odchodnym.

Zamknęłam drzwi, ale dręczyło mnie dziwne przeczucie, że nie był to ostatni raz, gdy ktoś miał zakłócić mój spokój.

Stanęłam na środku pokoju. Z lamp sączyło się ciepłe światło, które niknęło w tafli czerni za szybą. Ogarnęło mnie jakieś dziwne, niezdefiniowane uczucie. Pozwoliłam czarnej mgle energii pełgać wokół moich dłoni, przyglądając się im z niezrozumianą satysfakcją. Zadowoleniem z aury mroku, jaka roztaczała się dookoła. Spojrzałam w lustro i napotkałam szyderczy wzrok pary czerwonych oczu. Moich oczu.

Zgięłam się w pół. Poczułam, jakby ktoś rozszarpywał moje wnętrzności. Przed oczami latały mi wielobarwne plamy. Na krótką chwilę zabrakło mi oddechu. Nie mogłam spanikować.

Rozległo się pukanie. Jak zawsze w porę.

Odrzuciłam wpadające do oczu włosy. Miałam ochotę zostać w pozycji embrionalnej na kojącej ból podłodze, ale zza drzwi doleciał wyraźnie zaniepokojony głos Robina. Wstałam pomimo kłucia w podbrzuszu. Naciągnęłam głęboko kaptur, zgasiłam światła i uchyliłam drzwi.

– Wszystko w porządku? – Przekrzywił głowę, przyglądając mi się badawczo.

– Chciałam pomedytować – odparłam wymijająco, starając się nie odwracać wzroku.

Miałam wrażenie, że bez problemu dostrzegł, iż mimowolnie kuliłam się w z bólu. Intuicja podpowiadała mi, że przejrzał mnie na wylot, co było przecież niedorzeczne.

– Nie rozmawialiśmy, odkąd… powiedziałaś mi o Trygonie – rzekł i już miał skrzyżować ręce, ale powstrzymał się. – Wiesz, że nie musisz czegokolwiek przede mną ukrywać. Pomagasz wszystkim, ale nie dajesz pomóc sobie. Raven, proszę, powiedz mi, co się dzieje?

– Po prostu… – Westchnęłam i przewróciłam oczami. – Po prostu mi zaufaj. Umiem o siebie zadbać – ucięłam.

– Mówisz, bym ci zaufał…

Zamknęłam drzwi. Stęknęłam i skrzywiłam się z bólu. A może z powodu reszty słów, które mimo wszystko usłyszałam? „…ale sama mi nie ufasz?”. Czy faktycznie nie ufałam? Nie rozumiał, że byłam niebezpieczna? Że wszystkie mury, którymi się otoczyłam, wcale nie miały chronić mnie, a ludzi w moim otoczeniu? Nie pojmował, jakim zagrożeniem był Trygon. Byłam jego bramą, która uchylała się tym mocniej, im więcej czułam, aż w końcu miała otworzyć się na oścież.

Czy ból pochodził od niego? Czy chciał sprawić mi cierpienie za to, że sprzymierzyłam się z ludźmi? Może naciągałam fakty, a w rzeczywistości było to coś zwykłego?

Czemu było tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi? Wszystko stawało się zbyt przytłaczające i męczące. A sen nie dawał oczekiwanego odpoczynku.

 *****

 Jak dobrze mieć napisane rozdziały do przodu... Gdyby nie to, że właśnie pracuję nad 21, a ten sobie czekał na sprawdzenie, to pewnie opublikowałabym coś dopiero w czerwcu...  

 Jakieś teorie spiskowe?