piątek, 25 października 2019

6. NOCNA FURIA

 

 Zapukałam do drzwi napisem z „Pracownia” na metalowej plakietce. Wiedziałam, że tam był, ale nie miałam pewności, czy dobrym pomysłem było przeszkadzanie mu. Sama przecież dobrze wiedziałam, jak irytujące mogło być odrywanie się od zajęcia wymagającego skupienia.

Po kilku dłużących mi się sekundach, usłyszałam wypowiedziane niezbyt uprzejmym tonem „proszę”. Dotknęłam gładkiej powierzchni i drzwi odsunęły się. Weszłam do pokoju, w którym światło koncentrowało się nad dużym stołem, zawalonym kartkami, zdjęciami i kilkoma próbkami, gładkie ściany pozostawiając ukryte w cieniu.

– Victor zrobił obiad, ale nikt nie miał odwagi, by przyjść cię zawołać – oznajmiłam półżartem, podchodząc do Robina.

Opierał się o blat i wpatrywał w trzy ułożone równo obok siebie kartki. Jego rękawiczki praktycznie zwisały z krawędzi stołu, a bladymi, smukłymi palcami, których również nie ominęły drobne blizny, wybijał galopujący rytm. Chociaż zazwyczaj nie przeszkadzała mi taka cisza, tym razem jego chwilowe milczenie było dla mnie niewygodne i krępujące. Miałam już zacząć przepraszać, że mu przerwałam, ale w końcu się odezwał.

– Dzięki, za chwilę przyjdę. – Nawet nie podniósł wzroku.

Nieco gwałtownie sięgnął po inną kartkę, jakby tknięty nagłym oświeceniem. Nie wiem jak, ale bez problemu wydobył to, co chciał z chaosu, jaki panował na blacie. Nie chciałam zakłócać mu dłużej spokoju, więc obróciłam się na pięcie z zamiarem wyjścia.

– Raven, poczekaj – powiedział niespodziewanie.

Zatrzymałam się w pół kroku.

– Jedyną osobą z rodziny Abaddona pozostała jego matka. Myślisz, że udałoby ci się z niej coś wyciągnąć? – spytał.

– Jeśli jej umysł nie ucierpiał w żaden sposób… chociaż wątpię, żeby wyszła z tego bez szwanku. To pewnie była dla niej trauma i wspomnienia mogły się zamazać – odparłam sceptycznie, rozważając różne opcje w głowie.

– Ale przecież nic nie zaszkodzi spróbować, nie? Śledczy i tak pewnie będą chcieli ją przesłuchać. Zadzwonię do szpitala i dowiem się, czy można już z nią rozmawiać. A nawet jeśli nie, to chyba i tak tego nie potrzebujesz? – stwierdził w przypływie energii.

Zawsze, gdy coś szło po jego myśli, wstępowała w niego tajemnicza, dodatkowa siła do dalszego działania. A jeśli postępów nie było, do dalszej, mozolnej i wręcz obsesyjnej pracy pchały go ogromne ilości kofeiny.

– A nawet jeśli, to co? – spytałam sceptycznie. – Czego miałabym szukać?

– Wszystkiego, co z nim związane. Im lepiej poznasz przeciwnika, tym łatwiej będzie go pokonać – odparł. – Patrole szukają go od dwóch dni, ale wciąż nikt nie wie, gdzie mógł się zaszyć. Może jego matka pomoże nam to ustalić.

– Mogę spróbować – odparłam niezbyt chętnie. Moja intuicja cały czas nie dawała mi spokoju i kawałek po kawałku odzierała mnie z wewnętrznego spokoju. Złe przeczucia narastały we mnie z każdym dniem. – Im szybciej, tym lepiej. Nie wiemy, czy Hal nie wróci, by poprawić aktualny stan matki – powiedziałam ponuro. – Mam wrażenie, że nie będzie czekał zbyt długo. Widziałeś jego profil psychologiczny? Nie należy do najcierpliwszych osób.

– Wieczorem wszyscy wyjdziemy na patrol – powiedział, układając równo stosik kartek. – Naprawdę nie dałabyś rady go wyczuć? Mówiłaś coś o jakiejś aurze, którą zostawił w szpitalu i domu rodziców. Czy nie powinno być jakichś śladów… – spytał z nadzieją.

– Już ci tłumaczyłam. Nie jestem psem tropiącym, który podąża za zapachem – powiedziałam zgryźliwie. – W budynkach wyczuwałam pozostałości ogromnej mocy, jakiej musiał użyć, by przyzwać demony. Gdybym spróbowała ogarnąć umysłem całe miasto, to mój mózg trzeba by było zdzierać z posadzki – stwierdziłam dobitnie.

Robin kiwnął głową niepocieszony. Chwycił rękawiczki, zgasił światło i wskazał ręką na drzwi. Wyszliśmy na korytarz i podążyliśmy do salonu.

– Poproś Constantine’a. Jest bardziej doświadczony i może znajdzie sposób, by znaleźć Abaddona. O ile już gdzieś tam na niego nie poluje – zaproponowałam.

– John powiedział mi praktycznie to samo co ty… tylko w jego specyficznym stylu – rzekł z lekkim rozbawieniem. – Victor stwierdził, że im bardziej uparcie będziemy szukać, tym będziemy dalej od celu, ale ja nie potrafię bezczynnie siedzieć i czekać, aż sprawy się same rozwiążą. Rozwiązania problemów nie spadają same z nieba – powiedział z rozgoryczeniem.

– Moja intuicja podpowiada mi, że spotkamy się z nim prędzej, niż się tego nawet spodziewamy – wyrzuciłam z siebie część kłębiących się w głowie czarnych myśli.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uciekinier był znacznie większym zagrożeniem, niż wszyscy myśleli. Nie mogłam też określić, co konkretnie powodowało we mnie jakieś niezrozumiałe napięcie, a może nawet strach, które niezbyt chętnie chciałam zaakceptować.

– Może i masz rację. Może powinienem chociaż trochę się wyluzować.

Pokiwałam głową na jego słowa.

– Co nie znaczy, że ominie was dzisiejsza wytrzymałościówka – powiedział z szelmowskim uśmiechem.

 

 

 Widziałam z daleka mknące przez most światło z reflektora w motocyklu Robina. On wziął wschodnią część miasta. Ja leciałam ku zachodowi. Cyborg, który leciał gdzieś za mną dostał północ, po tym jak odstąpił centrum Garfieldowi. Kori zaś pokojowo przyjęła południową część do patrolowania.

Po ulicach poruszało się znacznie więcej jednostek policji niż zazwyczaj. Nie ważne, czy były to zapuszczone dzielnice, w których porządny mieszkaniec nie chciałby się pojawić po zmroku, czy najbardziej oświetlone i zadbane osiedla. Najciemniej pod latarnią, jak powiedział całkiem rozsądnie Beast Boy.

Lewitowałam powoli nad płaskim jak stół rozległym terenem pokrytym niezliczoną ilością jednorodzinnych domków. Nie spodziewałam się spotkać tu Abaddona, ale patrole były naszym stałym punktem w planie dnia, więc jeśli nie on, to zawsze znalazł się ktoś, komu trzeba było przypomnieć o obowiązujących prawach. A może jednak nie tym razem.

– Słuchajcie, mam wiadomość, że system monitorowania wykrył kogoś, kto zgadza się z profilem Abaddona. – Głos Robina zdradzał lekkie podniecenie i zadowolenie. – Przesyłam wam współrzędne na komunikatory. – Minął ledwie moment, a poczułam delikatne wibrowanie urządzenia, które miałam przypięte do paska. – Prywatna kamera zarejestrowała go tam jakąś minutę temu. Postarajcie się dostać się tam niezauważeni – polecił i rozłączył się.

Pospiesznie sięgnęłam po komunikator. Na ekranie wyświetliła się trójwymiarowa mapa miasta i pulsująca czerwona kropka. Obrałam właściwy kierunek i, by rzucać się mniej w oczy, zamieniłam się w kruka.

Im bliżej docelowego miejsca byłam, tym wyraźniej czułam, jak moje serce przyśpiesza, a przez głowę przebiega galopem stado rozmytych obrazów i niezrozumianych myśli. Byłam rozproszona, a zwykłe tłumaczenie sobie, że ten lęk jest irracjonalny, nie pomagało. Nie mogłam też zrozumieć, skąd się to we mnie wzięło. Jakby ktoś zaszczepiał we mnie strach i cudze myśli. Złe przeczucia tylko narastały, nie dając się odpędzić.

Wylądowałam na jednym z wielu podobnych domów. Nie zauważyłam nikogo, ani z drużyny, ani nawet zwykłego cywila. Srebrzysta poświata wiszącego wysoko księżyca kładła się na koronach drzew i błyszczących dachach. Ulica była dobrze oświetlona, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś, albo coś, może czaić się w jakimś ukrytym w cieniu zakamarku.

– Mamy wsparcie ze strony wojska. Dwie jednostki specjalne są rozmieszczone wzdłuż ulicy. Bądźcie uważni i ostrożni. Szukamy wysokiego, szczupłego mężczyzny ubranego w czarne spodnie i czarną bluzę z kapturem – poinformował Robin.

Wzbiłam się w powietrze i przemknęłam nad działkami. Nie musiałam nawet patrzeć, by zanotować obecność Abaddona. Najpierw uderzyła mnie fala ogromnej energii, która wyparła całą plątaninę myśli z mojej głowy. Zaćmiło mnie, a jedynym co słyszałam, były przeciągłe, niezrozumiałe szepty. Podświadomie wiedziałam jednak, że namawiały mnie do czegoś złego. Wszystko było przepełnione mrokiem. Nie mogłam odegnać krwawych widoków ze szpitala, ale tym razem było zupełnie inaczej. Gdzieś w głębi siebie poczułam wręcz przerażającą radość i satysfakcję, patrząc na te sceny z bezpośredniej perspektywy ich uczestnika. To nie mogły być moje myśli!

Nawet nie zauważyłam, kiedy przemieniłam się z powrotem w człowieka. Runęłam na ziemię, obijając się po drodze o gałęzie. Skupiłam się i wyparłam intruza z głowy, jednocześnie próbując naruszyć jego umysł. Zablokowała mnie jednak jedna, nieprzerwana ściana mroku zbudowana z demonicznej energii.

Wstałam nieco chwiejnie. Huczało mi jeszcze w uszach, ale mogłam jednak wyraźnie dojrzeć całą hordę najpaskudniejszych istot. Niczym ochroniarze rozstawieni wzdłuż całej ulicy, otoczyli swojego tymczasowego władcę szczelnym kordonem. Aż przeszły mnie ciarki na widok powykrzywianych, ohydnych łbów, czasami rogatych, a czasami obdarzonych dwoma parami oczu. Niektórzy byli skrzydlaci, inni rozcapierzali zdeformowane łapska obdarzone ostrymi pazurami. Patrzyli na mnie i obnażali swoje sczerniałe kły. „Widzą mnie” – dotarło do mnie z opóźnieniem. A ja widziałam ich. Ale czy tylko ja?

Sięgnęłam do ucha, by wezwać kogokolwiek z drużyny. Niespodziewanie poczułam, jakby coś zacisnęło się na moich przegubach. Nim zdążyłam zareagować, wylądowałam plecami na ścianie. Całe powietrze uleciało z moich płuc, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł niewyobrażalny ból.

Uniosłam głowę. Kilka metrów przede mną pojawił się mężczyzna. Spoglądał na mnie z niepokojącym zaciekawieniem swoimi błyszczącymi, czerwonymi oczami. Wstrzymałam oddech i spięłam wszystkie mięśnie, ale on się nie poruszał. Demony zbliżyły się do nas niczym w zwolnionym tempie i otoczyły szczelnym kręgiem.

– Wyznaj mi, kim jest twój przodek? – spytał i podszedł powoli, co sprawiło, że moje ciało ogarnął jeszcze większy paraliż. – Czuję, że jest to ktoś niezwykle potężny – powiedział głębokim, przerażająco kojącym głosem i przykucnął przede mną.

Patrzyłam na niego rozszerzonymi oczami, ale nie mogłam się poruszyć. Czyżby on mnie kontrolował? Gdzie byli Tytani? Starałam się tłumić przerażenie, ale coraz bardziej traciłam nad wszystkim kontrolę.

– Nie musisz się mnie bać – stwierdził łagodnie i powoli zsunął kaptur.

– Tracisz nad tym kontrolę – wyrwało mi się szeptem spomiędzy ściśniętego gardła, gdy ujrzałam skutki posługiwania się tak potężnymi mrocznymi siłami.

Pod jego skórą buzowały ciemnofioletowe żyły, które tworzyły groteskową sieć na jego bladej twarzy. Widziałam, jak pogrubione naczynia schodzą po chudej szyi i znikają pod materiałem bluzy.

Odchylił do tyłu głowę i zaśmiał się, przyprawiając mnie o ciarki.

– Wypełnia mnie energia demonicznego wymiaru, a moja moc cały czas wzrasta. Wszystko mam pod doskonałą kontrolą – powiedział i przechylił głowę na bok. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. – Wszystko za wyjątkiem ciebie, córko Trygona. – Zachłysnęłam się powietrzem na jego wypowiedziane z nagłą złością słowa. Cały czas manipulował moim umysłem, infiltrował mnie, a ja nawet tego nie czułam. – Jakimże osiągnięciem będzie kontrola nad kimś tak potężnym – syknął z satysfakcją i wstał gwałtownie. – Kto by pomyślał, że taka okazja sama mi się nawinie? – rzucił w przestrzeń, jakby do podwładnych demonów.

Cały czas nie mogłam się ruszyć. Jak ktoś taki mógł tak się mną bawić i to bez mojej wiedzy? I czemu, na najświętszą Azar, nikt nie reagował?

– Poddaj mi się, a ominie cię niepotrzebny ból – zasugerował stanowczym głosem. – Twoje połączenie z Trygonem jest zbyt słabe, być mogła ze mną walczyć – stwierdził z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

– To nie od niego czerpię moc – syknęłam i podniosłam się mimo ogromnego bólu. Miałam wrażenie, jakby ciążył na mnie duży ciężar.

– Głupia, chcesz walczyć z… – zaczął z wyższością, ale przerwałam mu.

– W przeciwieństwie do ciebie, moje źródło energii jest we mnie – warknęłam i najszybciej jak potrafiłam, odepchnęłam wszystkich potężną falą materii.

Ucisk i uczucie czyjejś obecności w umyśle, z których dopiero przed chwilą zdałam sobie sprawę, zniknęły. Udało mi się go rozproszyć. Teraz musiałam tylko uważać, by nie dać mu się ponownie opanować. Jednocześnie wyparowała też bariera, którą oddzielił nas od rzeczywistego świata. Mogłam dostrzec, jak na ulicy toczyła się zażarta i krwawa walka między całą hordą najróżniejszych demonów, a Tytanami i żołnierzami, których było nieproporcjonalnie mało. Ten skurwiel chciał przeciągnąć mnie na swoją stronę i za plecami wszystkich uciec. Nie wierzyłam, że mógł zaplanować coś takiego, a my daliśmy się w to wciągnąć!

Rzuciłam się na wciąż otumanionego Abaddona. Wbiłam mu kolano w splot słoneczny i posłałam całą serię ciosów na twarz w przypływie adrenaliny i niekontrolowanej złości. Nagle złapał mnie za nadgarstek, jakby nie odniósł żadnej szkody. Pociągnął mnie i spadłam na bok.

– Żaden demon mi się nie oprze – warknął i jednym machnięciem ręki sprawił, że otaczające nas kreatury rzuciły się na mnie.

Wniknęłam w ziemię, nim zdążyły mnie zgnieść. Pojawiłam się za plecami Abaddona i chwyciłam go w uformowaną z materii kruczą łapę. Z całej siły cisnęłam nim w demony. Strzeliły czyjeś kości, ktoś, a może coś wydało z siebie nieludzki skowyt bólu. Poczułam, jak napływające do mnie zewsząd cierpienie karmi moją mroczną, demoniczną stronę. Nie mogłam oprzeć się, by nie napawać się tymi intensywnymi emocjami i bólem. Buzowała we mnie energia, która chciała znaleźć jak najszybciej ujście na zewnątrz. Widziałam nawet idealnie nadający się do tego celu obiekt.

Wytworzyłam pięść z materii. Zawiesiłam ją rozcapierzoną nad skulonym z bólu Abaddonem. Ten spojrzał na mnie z niemym pytaniem i zaniepokojeniem. Chyba ujrzał, że teraz kontrolę przejęła gorsza strona mnie, bo zaczął nieudolnie czołgać się do tyłu. Teraz to w jego rozszerzonych oczach błyszczało przerażenie, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Chciałam się zemścić.

– Boisz się mroku? – spytałam głosem szorstkim i nienaturalnie głębokim. – Zadarłeś z niewłaściwą osobą – syknęłam i przygwoździłam go pięścią do ziemi.

Zaczął się wić, ale nie miał szans się uwolnić. Wszystkie demony rozpierzchły się, nie chcąc mieć ze mną do czynienia. Nie obchodziło mnie nic, oprócz napawania się jego cierpieniem. Manipulował mną, więc musiałam się zemścić.

Przygniotłam go jeszcze bardziej. Podeszłam powolnym krokiem, napawając się widokiem krwi wypływającej spomiędzy posiniałych warg.

– Kto tu teraz wszystko kontroluje? – spytałam z satysfakcją, chociaż wiedziałam, że nie był mi w stanie odpowiedzieć.

Spojrzał z błaganiem w moje błyszczące czerwienią dwie pary oczu. Przykucnęłam nad nim i wyszeptałam z jadem do ucha:

– Powinnam teraz wysłać się do piekielnego wymiaru albo powoli odebrać ci władzę nad umysłem, ale to chyba i tak byłoby za mało. Zadarłeś z córką Trygona. – Ani głos, ani słowa nie były moje. Przemawiał przeze mnie demon, który przejąwszy kontrolę, był praktycznie nie do okiełznania. – Musisz ponieść karę.

Uniosłam go za przeguby i zaczęłam recytować formułę zaklęcia. Czułam buzującą we mnie moc. Nic oprócz naszej dwójki się nie liczyło.

– Raven! – Ten znajomy, jednak przerażony jak nigdy dotąd głos Robina wyrwał mnie z transu.

Demon stracił skupienie tylko na krótką chwilę, ale to wystarczyło, bym wyszła z cienia i sprawiła, że mroczna część mnie wycofała się do najgłębszej czeluści umysłu.

Opuściła mnie cała dotychczasowo wypełniająca mnie energia. Upadłam na kolana. Jednocześnie poczułam pulsujące gorącem od bólu mięśnie i chłód na twarzy, który towarzyszył zniknięciu dodatkowej pary oczu.

– Nie podchodź – wychrypiałam. Wciąż nie miałam pewności, czy Demon został zamknięty na dobre. – Złap Abaddona – rozkazałam słabym głosem.

– Raven… – zaczął trochę niepewnie – … on zniknął.

Uniosłam gwałtownie głowę i aż zamroczyło mnie, gdy przez moje ciało przebiegł impuls bólu.

– Pozwoliłeś mu uciec? – spytałam podwyższonym tonem. Szybko jednak przywołałam się do porządku. Musiałam się uspokoić.

– On po prostu zniknął zaraz po tym, gdy go puściłaś – odparł i pochylił się lekko. – I nie wiem co to miało być, ale wolałbym, żebyśmy o tym porozmawiali – dodał.

Spuściłam wzrok i nabrałam głęboki wdech. Jak mogłam pozwolić, bym straciła nad sobą kontrolę? Tyle lat nauki i ćwiczeń, a jakiś manipulacyjny gnojek kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.

– Wszyscy cali? – spytałam, chcąc zmienić chociaż chwilowo temat.

– Victor jest trochę zarysowany, ale nic mu nie będzie. Sporo demonów zniknęło razem z Abaddonem – odpowiedział. Miałam wrażenie, jakby przewiercał mnie wzorkiem na wylot. – Doskonale wiesz, że nie ominie cię tłumaczenie. Skąd w ogóle te czerwone oczy? – Chyba naprawdę nie dowierzał i nie mógł pojąć, co widział. Miałam nadzieje, że tylko on.

– A myślałeś, że demony nie istnieją – odparłam krótko. – Spotkamy się w wieży – rzuciłam i zniknęłam, zanim zdążył zadać kolejne pytanie.

 

 

 Zrzuciłam z siebie pelerynę i cisnęłam ją w kąt, tak samo jak pasek. Trzask, jaki wydał uderzający o podłogę metal wzmógł pulsujący ból w skroniach i miałam wrażenie, że zaraz Demon ponownie przejmie kontrolę.

– Uspokój się – warknęłam do siebie.

Spojrzałam w gotyckie lustro zawieszone nad szafką. Nie ujrzałam tam swojego odbicia, jak mogłabym się spodziewać, lecz moją demoniczną połowę, zamkniętą po drugiej stronie. Uśmiechała się sadystycznie i przewiercała mnie na wylot dwoma parami czerwonych oczu.

– Odejdź – sarknęłam i odwróciłam się, chociaż wiedziałam, że to nie sprawi, że zniknie.

– Pozwól mi przejąć kontrolę – zasyczała gardłowym głosem. – Razem będziemy silniejsze.

Potrząsnęłam głową.

– Nie słuchaj jej – mamrotałam w kółko pod nosem.

– Nikt nie może się wiecznie opierać. I ty kiedyś odpuścisz, a wtedy przejmę władzę i dopełnię przeznaczenia. – Jej słowa strasznie działały na moje i tak zszargane już nerwy. Chwyciłam się za głowę i skuliłam, starając się on niej odciąć.

– Powiedziałam wynocha! – warknęłam i bezmyślnie rzuciłam w lustro pierwszą lepszą rzeczą, która mi się nawinęła pod rękę.

Tym razem huk roztrzaskiwanego szkła nie sprawił mi bólu. Kawałki lustra posypały się na podłogę, a kilka o mały włos mnie ominęło. Nastała cisza. Niestety wiedziałam, że była tylko chwilowa.

Zaciągnęłam zasłony i zgasiłam część świateł, by dać odpocząć umysłowi od nadmiaru bodźców. Zgarnęłam większe kawałki szkła do kosza, a figurkę kruka, która posłużyła za pocisk i na szczęście przetrwała, odstawiłam na swoje miejsce. Zabrałam się za oczyszczenie podłogi z tysięcy drobnych kawałeczków szkła, ale już po chwili usłyszałam pukanie.

– Proszę – powiedziałam, nie przerywając zbierania większych fragmentów.

Robin wszedł do środka. Miałam wrażenie, jakby na ułamek sekundy się zawahał, gdy zobaczył mnie klęczącą w półmroku nad rozsypanym lustrem. W ręce trzymał kubek, z którego unosiła się para.

– Miałam małą sprzeczkę – rzekłam, zanim zdążył zapytać, co wyrabiałam.

– Z lustrem? – Chyba chciał w ten sposób rozluźnić atmosferę, ale mój aktualny stan emocjonalny nie pozwalał mi nawet na grymas złości, z obawy, że mogłabym tym sprowokować Demona.

– Nie chcę, żebyś odebrała to jako przesłuchanie, chciałbym po prostu zrozumieć, co się tam stało – zaczął poważnym, ale i łagodnym tonem. Zrobił ostrożny krok i postawił kubek na szafce. – Ziołowa – dodał.

Kiwnęłam głową w podzięce. Ten gest, choć miły, nie zmieniał faktu, iż nie miałam ochoty się tłumaczyć.

– Wiem, że Abaddon cię zaatakował, ale na początku w ogóle straciliśmy ciebie i twój nadajnik z oczu – ciągnął, gdy zobaczył, że nie wiedziałam, jak mam zacząć.

– Stworzył zasłonę i kompletnie odciął nas od rzeczywistego świata – wyjaśniłam, nie przerywając sprzątania. Nie chciałam patrzeć mu w oczy.

– Co się stało za tą zasłoną? – spytał i bezceremonialnie usiadł po turecku naprzeciwko mnie.

Dopiero teraz przerwałam zbieranie. Ponownie westchnęłam, wzięłam gorący kubek do wiecznie zimnych dłoni i oparłam się plecami o łóżko. Upiłam łyk gorzkiego naparu. Obracając naczynie w dłoniach, zaczęłam mówić.

– Abaddon umie kontrolować demony. – Nie mogłam wyjaśnić Robinowi co zaszło, bez wyjawiania, że byłam hybrydą, ale jak zawsze starałam się owijać w bawełnę. – Gdy tylko się do niego zbliżyłam, spróbował przejąć władzę nad moim umysłem, ale udało mu się tylko częściowo. Naruszył w ten sposób moją wewnętrzną równowagę i tak trochę straciłam nad sobą kontrolę. – Nieumyślnie zwaliłam winę na Abaddona, pomijając najważniejszy szczegół. Próbowałam się usprawiedliwić, uciszyć zjadające mnie od środka poczucie winy.

Nastała niekomfortowa cisza. Robin oparł podbródek na pięści i wyglądał, jakby analizował moje słowa. Nie mogłam się łudzić, że nie wydedukuje, o co poszło naprawdę.

– Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć na swój pokręcony sposób, że jesteś demonem? – spytał po chwili prosto z mostu z trudną do określenia miną.

– W zasadzie… to tak. Pół-demonem, ściśle mówiąc – odparłam, w napięciu czekając na rozwój sytuacji.

– Czemu to ukrywałaś? – spytał bez żadnej złości czy rozczarowania. – To dlatego Liga cię nie przyjęła? Zatanna się zorientowała?

– Tak, Zatanna im powiedziała. Po prostu… - zawahałam się. Nie umiałam dobrać odpowiednich słów. – Ludzie rzadko reagują entuzjastycznie, gdy dowiadują się, że mieszkają z demonem pod jednym dachem.

– Cała nasza piątka jest na tyle pokręcona, że nic mnie już chyba nie zdziwi. I pamiętaj, że jeśli będziesz chciała o czymś porozmawiać, nie wstydź się. To dzięki tobie powstała ta drużyna. Pomagamy sobie wzajemnie i zawsze możesz liczyć na taką pomoc od nas – stwierdził z delikatnym uśmiechem.

– Uwielbiam te twoje motywacyjne przemowy – powiedziałam zgryźliwie dla rozluźnienia atmosfery i odgarnęłam z czoła niesforne kosmyki włosów.

– Ciesz się, że nie słyszałaś przemów Batmana – rzekł ni to z rozbawieniem, ni ze złością. – A wracając do tematu. Mam jeszcze kilka pytań.

Machnęłam ręką na znak, by kontynuował.

– Hal nie mógł przejąć nad tobą całkowitej kontroli, bo nie jesteś w pełni demonem?

– Upraszczając, tak – odparłam, pomijając istotny jak cholera fakt o potężnej mocy, jaką zostałam obdarzona, ale nie byłam jeszcze gotowa, by rozmawiać o Trygonie. Bo o ile jeszcze to, że byłam pół-człowiekiem było do zaakceptowania, o tyle informacja, że w niedalekiej przyszłości miałam sprowadzić na ten wymiar apokalipsę, mogłaby stanowić przeszkodę nie do przeskoczenia.

Kiwnął głową i zamyślił się na chwilę.

– Nie widziałem całej walki, ale zdążyłem się jeszcze załapać na czerwone oczy i furię – stwierdził, gdyż chyba nie wiedział, jak miałby mi zadać pytanie, które nie dawało mu spokoju.

– Moja demoniczna strona ujawnia się w ten sposób, gdy kompletnie stracę nad nią kontrolę – wyjaśniłam. – Ale zdarza mi się to tylko w ekstremalnych wypadkach. Nie spędziłam tylu długich lat nauki i medytacji nadaremno – zapewniłam uspokajająco.

– Nietrudno zauważyć – rzucił półżartem. – Co rozumiesz przez „ekstremalne sytuacje”? Lepiej wiedzieć, czego mamy unikać.

Wyczułam jego zamiary. Mógł sobie tak przesłuchiwać jakiegoś naiwnego przestępcę czy nastolatka, ale nie mogłam pozwolić, by w ten sposób próbował ze mnie wyciągać informacje. Odstawiłam kubek, by nie stał się potencjalnym pociskiem.

– Nie ze mną takie gierki – powiedziałam, próbując zachować spokój. Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć po walce i potrzebowałam naprawdę długiej medytacji, a nie przesłuchania. – Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

– Lubię być dobrze poinformowany, tylko tyle – odparł w obronie. – Przez te kilka miesięcy nigdy nie widziałem cię w takim szale, chciałem po prostu dowiedzieć się, co dokładnie zaszło między wami – dodał spokojnym głosem.

– Zakładam, że nawet ty nie zachowałbyś swojego stoickiego spokoju, gdyby ktoś próbował przeciągnąć cię na złą stronę, w międzyczasie grzebiąc ci w głowie bez twojej wiedzy. – Słyszałam w swoim głosie złość. Demon znowu zaczął wyłaniać się z cienia, by przejąć kontrolę, a ja czułam się bezsilna. – Dałam się złapać, jak jakieś naiwne dziecko – stwierdziłam z rozgoryczeniem. – I prawie go zabiłam – dodałam już ciszej.

– Nikt cię nie obwinia. – Robin pochylił się ku mnie i spojrzał mi w oczy. – Straciłaś kontrolę, zdarza się nawet najlepszym. Abaddon cię sprowokował i wiem, że walka z nim nie była łatwa.

Chciałam wierzyć w jego słowa, ale to na mnie ciążyła odpowiedzialność za Demona. To ja musiałam trzymać ją na uwięzi, by nikomu nie stała się krzywda. Nie tego uczyła mnie Azar. Mogłabym zwalić wszystko na Trygona i płynącą we mnie jego krew, ale byłoby to dziecinne zachowanie z mojej strony. Byłam odpowiedzialna zarówno za mnie, jak i drugą stronę, jakkolwiek mocno bym się Jej wypierała. Uważałam Ją za coś osobnego, obcego, ale musiałam zaakceptować to, że byłyśmy jedną i tą samą osobą.

– Każdy ma swoją mroczną stronę. – Robin jakby czytał mi w myślach. – I każdy wstydzi się pewnych wydarzeń z przeszłości. Musimy to jednak zaakceptować i pracować nad tym. Nie karz się za swoje błędy, ale ucz się na nich – stwierdził stanowczym głosem. – Nie zabiłaś go. I wiem, że na pewno byś nie chciała tego zrobić.

Jego motywacyjne przemowy może i były sztampowe i oklepane, ale gdzieś w głębi duszy była jakaś cząstka mnie, która wierzyła w te słowa. Nie ważne jakie mroczne wypowiedzi szeptałaby mi do ucha demoniczna strona, musiałam być silna i stawiać opór. Musiałam sprzeciwić się Trygonowi i jego dziedzictwu. Tytani na pewno mogli mi w tym pomóc. Musiałam tylko dostatecznie im zaufać.

– W zasadzie to wszystko, co chciałem wiedzieć – powiedział po chwili ciszy i wstał. – Jutro pojedziemy do szpitala. – Ruszył do drzwi. – A Abaddona jeszcze dorwiemy – zapewnił hardo i po prostu wyszedł.

Poczułam się jakoś dziwnie lżejsza. Jakby część ciężaru, który spoczywał mi na ramionach, zniknął. Przełamałam się i zaufałam Robinowi. Łączyła nas jakaś wieź, którą może i nie do końca rozumiałam, ale wiedziałam, że mogłam na nim polegać. Po raz pierwszy w swoim życiu poczułam, że nie musiałam zmagać się ze wszystkim sama. Że ktoś był obok i mógł mi pomóc, gdybym tego potrzebowała. Nawet Azar nie dawała mi takiej gwarancji. Cały czas zjadały mnie od środka wątpliwości, czy dobrze postąpiłam, przybywając na Ziemię. Teraz, mimo że w niewielkim stopniu, rozwiały się, dając nadzieję na stawienie czoła Trygonowi.

 

 

 Jak zwykle to Robin poszedł załatwić nam wizytację u matki Abaddona. Staliśmy na szpitalnym korytarzu. Czułam się trochę nieswojo, ale nie umiałam stwierdzić, czy przez to, że miałam wedrzeć się komuś do głowy, czy że jakoś nie wpasowywaliśmy się w nowoczesny, biały wygląd pomieszczeń i zwyczajnych, schorowanych ludzi w naszych kolorowych kostiumach. A może i to i to? Wyłapałam zaciekawiony wzrok jakiegoś mężczyzny opierającego się o blat przy rejestracji. Posłałam mu pytająco-mordercze spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. Może to rzeczywiście ta atmosfera tak na mnie wpływała? Od wczorajszej rozmowy z Robinem moje emocje trochę się wyciszyły, ale sprawa Abaddona wciąż nie dawała mi spokoju. Nie mogłam mu odpuścić.

– Mogą wejść tylko dwie osoby. – Robin podszedł do nas z niezadowoloną miną. – Pozwolicie, że oprócz Raven, będę to ja? – spytał, aczkolwiek nie sądziłam, by ktoś miał coś do gadania.

Przez chwilę Beast Boy wyglądał, jakby chciał się odezwać, ale tak jak Cyborg i Starfire, wzruszył ramionami.

– Skoro i tak nic tu po nas, to może skoczymy na miasto? – zaproponował Cyborg. – Pokręcimy się, może złapiemy jakiegoś kieszonkowca? – sprostował z uśmieszkiem, gdy Dick przechylił pytająco głowę.

– Okej, tylko nie odchodźcie daleko i bądźcie w kontakcie – powiedział.

– Dajcie od razu znać, gdy się czegoś dowiecie – rzuciła jeszcze na odchodnym Kori.

Podeszliśmy do drzwi obstawionych przez policjanta. Drugi był w środku. Względy bezpieczeństwa, chociaż jak dla mnie i tak za małe.

– Nikt nie wchodził od czternastej – zakomunikował mundurowy i odsłonił nam drzwi.

– Kto był ostatni? – spytał Robin. Jego głos nic nie zdradzał, ale wydawał mi się zaniepokojony.

– Doktor Johnson – odparł.

Dick kiwnął głową i szybko otworzył drzwi, jakby coś przeczuwał.

– Kurwa – warknął.

Wyminęłam prędko policjanta, który chciał zobaczyć, co tak wzburzyło Dicka.

– Spóźniliśmy się – stwierdził ze złością i rozczarowaniem.

– Na Wielką Azar – stęknęłam. Czemu mielimy takiego pecha?

Na krześle pod oknem siedziało ciało drugiego stróżującego mężczyzny. Było tak samo wyssane jak wszystkie trupy, które zostawiały po sobie demony Abaddona. Miałam wrażenie, jakby ledwo opierało się na plastikowym, zbroczonym krwią oparciu i miało zaraz zlecieć bezwładnie na bok, wprost do przysychającej już kałuży.

– O chuj. – Zdążył tylko wypluć z siebie policjant za mną i rzucił się na zewnątrz, zatykając usta.

Robin bez słowa wszedł głębiej do niegdyś sterylnie biało-błękitnego pokoju.

– Martwi głosu nie mają – sarknął w przypływie czarnego humoru.

Spojrzałam na spływające krwią łóżko. Przesiąknięta pościel dociskała zwiotczałe ciało matki, które w pierwszej chwili było trudne do zlokalizowania. Krople krwi spływały z materaca, tworząc stróżkę płynącą aż za parawan.

– Zamknij drzwi i zadzwoń po resztę – rozkazał mi, po chwili przyglądania się w ciszy tej makabrycznej scenie. – Ja powiadomię Ligę – wysyczał ze złością przez zaciśnięte zęby.

*****

  Wiem, że miał być rozdział jakoś na 10 października, ale a to beta jakoś długo schodziła, a to ja nie dotykałam laptopa w ciągu dnia ( zaryzykuję stwierdzenie, że nawet go nie widywałam), ale oto jest, w całej swej okazałości, z której jestem nawet zadowolona ( jakieś zaskakujące). Liczę na szczere i rozbudowane opinie  ( 250 słów, teza, ktoś coś?). Spodziewaliście się takiego rozwoju wydarzeń? Czy może kompletnie was zaskoczyłam? Jak dla mnie nawet ciekawie wyszło, aczkolwiek jak to standardowy internetowy autor, za rok stwierdzę, że mi się nie podoba... Kto tak ma? Przyznać się, połączymy się w bólu.

 Nie zapowiadam kiedy będzie następny, bo i tak pewnie mi nie wyjdzie... Liczę na końcówkę listopada. Miłego i spokojnego życia wam życzę.