czwartek, 5 kwietnia 2018

17. LARVA MALA

- Naprawdę wszystko dobrze - jęknęłam do ratownika, który opatrywał mi od kilku minut wszystkie rany. Spojrzałam błagalnie na Robina. Chłopak chodził w te i we wte wydeptaną przez siebie ścieżką.
- I tak sami tam nie wejdziemy - odparł po chwili namysłu.
Jednak powoli chyba tracił cierpliwość i opanowanie. Miałam wrażenie jakby już kilkakrotnie chciał się rzucić w stronę otwartych na oścież pancernych drzwi, by własnoręcznie wygrzebać Cyborga spod gruzów.
Bestia wyszedł zaraz po nas. Wydostał się jako owad i pojawił się przy nas tak nagle, że Robin w pierwszej chwili go nie zauważył. Gwiazdka ze swoją nadludzką siłą wyniosła nawet kilku nieprzytomnych żołnierzy. A Cyborg nie odpowiadał. I to martwiło nas najbardziej.
Strzepnęłam rękę młodego mężczyzny, gdy chciał oczyścić głębokie otarcia na obu nogach i zeskoczyłam z paki wojskowego wozu.
- Zregeneruję się sama - sapnęłam do niego, gdy wzburzył się, że jeszcze nie skończył.
Podeszłam do Robina. W końcu przystanął i począł wpatrywać się w drzwi.
-  Na szczęście nie ma dużo ofiar - podjął nagle, gdy cisza panująca między nami zaczęła mu ciążyć.
Ratownicy wyprowadzili właśnie kolejnych żołnierzy. Jeden helikopter wylądował, a drugi odleciał w stronę miasta.
Chciałam dodać mu jakoś otuchy, ale nie wiedziałam jak zacząć. Wszelkie formułki jakie przetwarzałam w głowie brzmiały sucho i nieprawdziwie. Odwróciłam się i podeszłam do krawędzi skarpy. Utkwiłam wzrok na wieży o niespotykanym kształcie. Promienie odbijały się od szklanych i metalowym powierzchni, tworząc wokół budynku dziwną łunę światła.
Poświata zaczęła się rozpływać. Przeniosłam wzrok na wieżowce w centrum miasta, ale wrażenie nie zniknęło. Zacisnęłam powieki. Ból niczym strzała przeszył skronie i zadomowił się gdzieś w potylicy. Przycisnęłam dłonie do głowy. Nawet nie poczułam, że ugięły się pode mną kolana.
- Raven! - usłyszałam za sobą krzyk Robina.
Uniosłam głowę. Niebo stało się krwistoczerwone. Otaczały mnie ohydne, wygięte w grymasach twarze demonów. Przestrzeń nade mną zajmowały dwie pary błyszczących, żółtych oczu. Na rozkaz Trygona sługusy rzuciły się na mnie. Głębokie rany po pazurach i kłach zapiekły. Szarpnęłam się i wizja zniknęła.
Teraz otaczały mnie jedynie zatroskane twarze przyjaciół.
- Raven, słyszysz mnie? - Robin nachylił się nade mną jeszcze bardziej. Z tyłu mignął mi odziany w strój ratownika mężczyzna.
Mruknęłam losową monosylabę w odpowiedzi. Spróbowałam się podnieść. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się by mi pomóc. Głowa wciąż pulsowała, a nogi wydawały się jak z waty.
- Dam sobie radę - wycharczałam przez zaschnięte gardło. - Po prostu zabierzcie mnie do wieży - dodałam szybko, czując obecnego w moim umyśle Trygona.
- Gwiazdko? - Robin zwrócił się do kosmitki, podtrzymując moje wiotkie ciało.
- Oczywiście - odparła od razu i wzięła mnie na ręce.
Poczułam się trochę głupio, będąc tak blisko obcej mi kobiety, ale na szybkość transportu narzekać nie mogłam. Już po kilku minutach minęłyśmy całe Jump City i wylądowałyśmy na dachu wieży.
- Dzięki, poradzę sobie - mruknęłam do niej, gdyż dziewczyna miała najwyraźniej zamiar zanieść mnie pod same drzwi.
Wzruszyła na zgodę ramionami i odstawiła mnie. Nie upadłam. Sukces! Powolnym tempem dotarłam do pokoju. Zablokowałam przesuwane drzwi i podeszłam do awangardowej półki na pół ściany. Przejechałam kościstym placem po grzbietach ksiąg, szukając tej właściwej. Zatrzymałam się na księdze obitej w czarną, wytłaczaną skórę. Faktura przypominająca smocze łuski wydawała się być pokryta czerwoną łuną. Wysunęłam wolumin i sięgnęłam po dwa flakoniki. Odstawiłam wszystko na środek pierwszej części pokoju i przywołałam mocą jeszcze mały moździerz i spore zamykane pudełko.
Otwarłam księgę gdzieś na końcu i wczytałam się w idealną kaligrafię mnichów.
Zamknięcie umysłu.
Ciągle czytając sięgnęłam po ciężki moździerz i misternie zdobioną szkatułkę. Wymacałam w środku dwa materiałowe mieszki. Rozwiązałam cienki sznureczek i wrzuciłam do naczynia po jednym ziarnie Skranu i liściu Madry. Telekinezą pochwyciłam dwie fiolki z mieniącymi się proszkami. Odkręciłam korki i poczułam mieszające się ze sobą specyficzne wonie. Odrobinę zielonego pyłu wsypałam do kamiennej miseczki, a drugie naczynie opróżniłam do dna, wysypując zawartość wokół mnie. Odstawiłam niepotrzebne już składniki i dokładnie rozdrobniłam ingrediencje. Przeczesałam wzrokiem jeszcze raz cały manuskrypt. Między dwoma ścianami tekstu znajdowało się jedno skomplikowane zaklęcie, które miało chociaż na chwilę uwolnić mnie od napastliwego ojca. Wstałam i tak jak w poleceniu rozsypałam powstały proszek w symbol celtyckiego węzła, przeplatającego się z wcześniej zrobionym okręgiem. Uniosłam księgę na wysokość oczu i zawisłam w powietrzu centralnie nad środkiem figury.
             
Aborior omnes larva mala
Desero meus mens
Claudere se ad te, Trigon!
Vae haec, si confringo claudo!

Wykrzyczałam ostatnie słowo inkantacji i upadłam. Spięłam mięśnie, by nie wpaść w niekontrolowane drgawki. Poczułam dziwną pustkę, jakby ktoś właśnie zabrał mi wszystkie zmysły, pozwalając tylko bym doświadczała bolesnego zimna. Otwarłam oczy. Symbole emanowały delikatnym światłem, tak kontrastującym na tle głębokiej czerni. Przesunęłam się jak najbliżej środka, w obawie przed złymi duchami, które napierały na falującą i złudnie delikatną zaporę z migoczącego blasku. 
Jedno źle wyartykułowane słowo mogło dać opłakane skutki. Demony Trygona wykorzystałyby nawet drobną szczelinę w zaporze by dopaść mnie i przerwać rytuał, podczas którego byłam podatna na opętanie. W oddali, na głębokiej płachcie czerni jaśniały dwie pary żółtych, groźnie zmrużonych oczu. A więc nawet się nie pofatygował do jedynej*, ukochanej córeczki. 
Tafla światła falowała od kolejnych ataków. Miałam wrażenie, jakby światło bledło. Zachłysnęłam się powietrzem na samą tę myśl. Przygotowałam się już do przywołania energii, ale grupa wysłanników jak i najemnych demonów przerzedziła się.
Usiadłam na lustrzanej posadce, w znudzeniu obserwując moich wyjątkowo zdesperowanych wrogów, którzy chcieli wykorzystać ostatnią na tę chwilę okazję do przejęcia nade mną kontroli.
- W końcu - jęknęłam, gdy ostatni demon ze wściekłym warkotem odleciał w nieskończony mrok. 
Wstałam i uniosłam ręce nad głowę. Wygięłam plecy w łuk i szybkim ruchem pochyliłam się do przodu, złączonymi rękami niszcząc podłoże na drobne kawałeczki niczym stłuczone szkło. Proch posypał się w dół. Spadałam w zwolnionym tempie, aż pode mną nie utworzył się portal. Złożyłam się niczym pływak przy skoku do wody i zanurkowałam w przejście.
Wylądowałam gładko w nienaruszonym pokoju. Portal zamknął się za moimi placami z cichym sykiem. Po symbolach nie było śladu, zupełnie jakby wyparowały razem z ciągłym i natarczywym uczuciem czyjejś obecności w umyśle. Odetchnęłam z ulgą na myśl o tymczasowym spokoju.

Korzystając z tymczasowej ciszy i świętego spokoju panujących w wieży, wymknęłam się z ciemnicy i wyruszyłam do kuchni, by w końcu coś zjeść. W każdy zakręt wchodziłam powoli i nieufnie. Ciągle nasłuchiwałam, by przypadkiem nie wpaść na rozemocjonowaną Gwiazdkę, która snuła się od kilku godzin po wieży bez większego celu jak ten ból po kościach (chciałam dać smród w gaciach, ale nie wiem czy to wypada... :). Kilka razy zatrzymała się pod moim pokojem, ale po chwili rozmyślała się i ruszała dalej.
Minęłam ostatni identyczny jak wszystkie zakręt i weszłam do ogromnego centrum wieży. Rozejrzałam się na wszelki wypadek za płomienistymi włosami kosmitki i ruszyłam do kuchni ulokowanej w kącie pomieszczenia. Z braku laku** sięgnęłam po pomarańczę. Szybko pozbyłam się skórki długimi, zniszczonymi paznokciami i wgryzłam się w przyjemnie soczysty owoc. Uważając by nie nabrudzić, podeszłam do szyby. W oddali, nad wieżowcami leciał  ledwo widoczny punkcik, który najprawdopodobniej był wojskowym helikopterem. Po chwili obserwacji zniknął gdzieś za niskimi chmurami. W przypływie poczucia beznadziejności oparłam się czołem o ogromną taflę szkła. Miałam wrażenie, że szyba lekko drga. Przyłożyłam dodatkowo dłoń. Wrażenie nie ustało. Stałabym tak dalej, gdyby nie dochodzące z daleka jęki Bestii. Oderwałam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
Nie musiałam nawet wyjść. Garfield razem z Robinem i Gwiazdką na ogonie wtoczyli się do salonu dyskutując między sobą. Uniosłam brew, przyglądając im się ze zdziwieniem. Wszyscy przeszli obok mnie jakbym była niewidzialna i zgodnie dopadli do komputera. Kosmitka zawisła za plecami chłopaka, a Bestia nerwowo podrygiwał przy obrotowym krześle, jakby miał zaraz popuścić. Leniwie podleciałam do nich, by zorientować się w sytuacji. Robin w zadziwiającym tempie sunął szczupłymi palcami po podświetlanej klawiaturze. Od samego patrzenia dostawałam oczopląsu, więc przeniosłam wzrok na spory monitor z płaską mapą miasta. Bestia mruczał coś pod nosem, nie przestając dreptać w miejscu, a Gwiazdka zaciskała nerwowo dłonie. Nagle, gdy na planie pojawił się czerwony punkcik brunet podskoczył, zerwał się z krzesła, niemal je przewracając i pogalopował do długiego stołu pod ścianą. Bestia ruszył w te pędy za nim. Tylko Gwiazdka miała jakąś spowolnioną reakcję. Robin wcisnął coś na listwie i nad podświetlaną powierzchnią pojawiła się hologramowa Ziemia. Na zachodnim wybrzeżu Stanów migał czerwony punkcik. Chłopak uniósł dłoń i obrócił obraz tak, by kropka znajdowała się przed nim. Przybliżył mapę aż ukazały się nazwy ulic w Jump City. Brunet już sięgał do holograficznej klawiatury przed nim, gdy pulsujący punkcik zniknął. Robin zaklął.
- Mogę się w końcu dowiedzieć o co chodzi? - spytałam w końcu, gdy wszyscy trwali w pełnej napięcia ciszy.
Robin podniósł po chwili głowę i spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz.
- Cyborga nie ma w laboratorium - wyjaśnił w końcu, gdy udało mu się zebrać myśli. - Staram się go właśnie namierzyć - dodał, wracając do wystukiwania komend.
W powietrzu unosił się rytmiczny dźwięk naciskania na kolejne wyświetlane klawisze. Robin kompletnie pogrążył się w ścianie tekstu. Nagle zaklął siarczyście i uderzył pięściami w stalowy blat. Jak jeden mąż wszyscy podskoczyliśmy nerwowo. Na dokładkę brunet kopnął okutym butem w nogę najwyraźniej przytwierdzonego do podłogi stołu i odszedł od stanowiska. Ponownie wyrzucił wiązankę przekleństwa i ciężkimi, dużymi krokami opuścił pomieszczenie. Smutek na chwilę ustąpił miejsca zdziwieniu. Spojrzeliśmy po sobie. Nikt się nie odezwał. Poszłam w ślady lidera.

--------------------------
*Kto wie co mam na myśli dostanie... Nie wiem...
Będziecie mieć satysfakcje. Bardzo kusząca nagroda, nieprawdaż?
**Dziękuję Aris za poszerzanie zasobu mojego słownictwa
Dobra, ten rytuał to nie tak miał mi wyjść... Jakiś taki nudny, bez akcji... Aris, przepraszam.
Przyznać się, do nabrał się na poprzedni 17 rozdział? Przepraszam, jeżeli kogoś to uraziło, ale jakoś moja złośliwość nieznająca granic odezwała się tak nagle i nakłoniła do napisania prima aprillisowego rozdziału, że uległam. W zamian za tamto, macie tutaj taką nieco dłuższą notkę, w dodatku z rytuałem :)

3 komentarze:

  1. O człowieku. Całe życie czekałam na demony

    OdpowiedzUsuń
  2. O Jeżu, 5 kwiecień, a ja dopiero teraz to widzę, czemu nikt mnie nie przyszedł kopnąć wcześniej ;_;? Przepraszam strasznie!
    Przez ten tytuł myślałam, że pojawi się Jedwabek xD.
    "młodego mężczyzn" - młodego mężczyzny
    "podnieś." - podnieść
    Demony, rytuały, w to mi graj! Cieszę się jak dziecko w piaskownicy <3.
    "spore zamykane pudełeczko." skoro spore, to chyba nie pudełeczko? Zdrobnień używa się zazwyczaj do opisu czegoś małego.
    Jaki nudny rytuał, gdzie ty tu nudę widzisz? Mi tam się podobało.
    "Na dokładne" - na dokładkę
    Co tam się na końcu stało? Cyba nie ma, Rob dostaje kociokwiku, a cała reszta siedzi i się patrzy. Co tu się dzieje?
    Swoja drogą czytałam gdzieś, że Trygon powstał z wyciągnięcia z mieszkańców Azarath całego zła i teraz lata po wymiarach i robi dzieci w ilościach masowych, żeby to zło w nim siedzące "rozładować". Ot, taki fun fact, może gdzieś ci się kiedyś przyda :D.
    Pozdrawiam i przepraszam jeszcze raz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadziwiajace, ile bledow mozna przegapic...
      O Cyborgu bedzie nawet chyba nie w nastepnym a dopiero w 18 rozdziale.
      Ciekawe. Myslalam ze on byl juz dlugo prsed tym wszystkim. Jak diable/szatan.
      Spoko. Zero problemu

      Usuń