czwartek, 3 grudnia 2020

14. SOUND OF SILENCE

  Otaczało mnie światło. Wszystko było skąpane w jasności, która zdawała się dochodzić zewsząd. Przestrzeń ciągnęła się jakby w nieskończoność i brak było w niej jakichkolwiek punktów, na których można było zawiesić oko.

Chciałam zacisnąć powieki, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że byłam ledwie świadomością, umysłem, a nie fizycznym bytem. Gdzie byłam? Co się stało? Ile czasu minęło? Jeśli miałam rację i egzystowałam jako astralna emanacja, musiałam jak najszybciej wrócić do ciała, bo mogło się to dla mnie skończyć tragicznie.

Byłam uwięziona. Zero czucia, dźwięków, rzeczy. Wydawało mi się, że krzyczałam, ale do uszu wdzierała się tylko głucha cisza. Gdybym była w ciele, pewnie dostałabym ataku paniki. Serce biłoby niebezpiecznie szybko, oddech stałby się płytki i urywany, a mnie ogarnąłby lęk przed śmiercią. Ale tutaj tak nie było. Tu… było jakby poza czasem i przestrzenią… I nic nie zapowiadało jakiejkolwiek zmiany…

 

 Starfire wydała po raz wtóry bitewny okrzyk i posłała słup energii w drzwi. Upadła ze zmęczenia na kolana. Zapanował półmrok, powietrze wciąż falowało od gorąca, ale wzmacniane drzwi pozostały nienaruszone.

Rzuciła wiązankę najgorszych tamarańskich przekleństw i spróbowała wstać. Nie udało jej się. Nie miała pojęcia, jak długo próbowała już się wydostać, ale czuła, że opadała z sił. Ogromny wysiłek i brak słońca powoli i nieubłaganie odzierały ją z energii. Jeśli w najbliższym czasie jej skóra nie otrzymałaby chociaż promyczka światła, mogło się to skończyć tragicznie.

 

 Beast Boy zawarczał. Dźwięk odbił się echem od gładkich ścian. Był zamknięty w puszce. Dosłownie. Otaczały go jedynie zimne, metalowe powierzchnie, zarówno pod łapami, nad głową, jak i wokół, których nie naruszyły nawet ostre pazury.  Zero drzwi, zero okien. Żadnych dźwięków dochodzących z zewnątrz. I tylko nietknięte truchło jakiegoś niewielkiego zwierzęcia w najdalszym kącie. Beast Boy nie chciał się do niego zbliżać za żadne skarby, ale niepatrzenie nie wystarczyło. Powietrze w klitce zdążył już zdominować mdlący smród rozkładu.

Z potężnego tygrysa zamienił się w zlęknionego kota. Wcisnął się w kąt i znieruchomiał. Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać… Na wyrok.

 Cyborg ocknął się. A tak mu się przynajmniej wydawało. Świat przed oczami był jedną, wielką, rozmazaną plamą, w dodatku… tylko jakby połową. Spróbował zamrugać. Wytężył umysł, by włączyć chociażby podstawowe funkcje systemu, ale nic się nie zadziało. Obraz nie wyostrzył się, nie pokazał się także interfejs.

Ludzkie oko powoli przyzwyczaiło się do półmroku. Spróbował się rozejrzeć. Było to jedyne, co mógł zrobić. Z przerażeniem stwierdził, że nie miał władzy nad ciałem. Chciał szarpnąć się, ale ani drgnął. Nagle usłyszał metaliczny brzęk. Miotał wzrokiem na wszystkie strony, ale nie mógł niczego dostrzec. Dźwięk powtórzył się. Ogarnęło go przerażenie. Kolejny trzask. Pomieszczenie utonęło w ostrym świetle. Zamknął oko… i już go nie otworzył.

 

 Ciałem Robina szarpnął nagły skurcz. Wybudził się gwałtownie i nabrał powietrza, jakby właśnie wynurzył się po wielu minutach z wody. Był równie mocno zlany zimnym potem. Przez chwilowe oszołomienie przebiło się nieznośne pikanie. Urządzenie do pomiaru pracy serca wskazywało ostrzegawczo zbyt wysokie parametry.

Robin odgarnął wilgotną kołdrę i spróbował się skupić. Złapać jak najwięcej urywków snu, zanim kompletnie przepadłyby w czeluściach umysłu. Nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś takiego… Nie potrafił uchwycić sensu, nie wiedział, co się działo, ale wyraźnie… czuł obrazy. Na myśl przyszła mu Raven i jej empatyczne zdolności. Czuł ból, dezorientację, wszechogarniający strach i… gniew. I nie były one jego. Czy to była jakaś wiadomość od Raven? Nic z tego nie rozumiał.

Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył, gdy do sali wszedł pielęgniarz, by sprawdzić jego stan.

– Muszę wyjść – wychrypiał Robin.

Gwałtownie zerwał się z łóżka. Zbyt gwałtownie. Ledwo zaleczone rany dały o sobie znać i lider poleciał jak długi na posadzkę. Stęknął. Pielęgniarz bezzwłocznie usadził go z powrotem na materacu.

– Nie możesz – powiedział stanowczym głosem. – Dostałem polecenie, by w żadnym wypadku cię nie wypuszczać.

– Od kogo niby? – sarknął w odpowiedzi, stawiając opór przed ponownym położeniem się.

– Od Batmana – odparł.

– Mam go w dupie – warknął Robin i odepchnął od siebie mężczyznę tak, że ten upadł na podłogę. – Coś się stało Tytanom. Muszę to sprawdzić – rzucił twardo, zrywając elektrody i gwałtownie wyrywając z przedramienia wenflon.

Zgarnął z szafki swoje rzeczy i zostawiając pielęgniarza w całkowitym osłupieniu, wyszedł.

 

 Tak bardzo chciałam, by się to już skończyło. Bym mogła odpocząć. Choćby i miało to oznaczać śmierć. Wszechobecna jasność przygniatała mnie. Cisza napierała ze wszystkich stron. Wieczność…

Coś… zaczęło się zmieniać. A może były to moje urojenia? Blask jakby przygasł. Pojawiła się czerwona poświata. To nie mogło być prawdziwe… Znikąd otoczyły mnie płomienie. Nie było pożogi. Nie było trzasku iskier. Tylko głucha cisza i ogień nieubłaganie zbliżający się do mnie. Języki buchały na wszystkie strony. Nie było góry, nie było dołu. Moja świadomość, ogień i cisza.

Nagle wszystko zniknęło. Mrok pochłonął płomienie. Poczułam się… lepiej. Bezpieczniej. W końcu coś, co nie było mi obce. A jednak wciąż tkwiłam zawieszona gdzieś poza rzeczywistym światem.

Huk. Pierwszy dźwięk od, wydawało mi się, że wieczności, ogłuszył mnie, jednocześnie rozpraszając otaczającą ciemność. Uchwyciłam się tego bodźca. Musiałam dotrzeć do jego źródła.

Robiło się coraz jaśniej. Miałam wrażenie, jakbym… urzeczywistniała się. Powracała do świata żywych. Usłyszałam kolejny trzask. Wraz z nim przyszło oślepiające światło. Syknęłam i odruchowo zacisnęłam powieki. Tym razem nie był to tylko wytwór mojego umysłu. Powróciłam do ciała. Czułam, słyszałam, widziałam.

– A już myślałem, że się nie obudzisz.

Głos przesycony chłodem  wżynał się w moje uszy i rozsadzał głowę. Zmusiłam się do otwarcia oczu. Otaczała mnie przytłaczająca biel. Gdzieś naprzeciwko majaczyła ciemna, rozmazana plama przypominająca człowieka.

– Kim jesteś? – wychrypiałam pierwsze, co przyszło mi na myśl.

– Ta informacja nie jest ci do niczego potrzebna – odparł męski, niski głos. Plama przybliżyła się do mnie. – Za to ja z wielką chęcią dowiem się paru rzeczy od ciebie – wysyczał mi prosto do ucha, powodując ciarki.

Chciałam się odsunąć, ale napotkałam tylko zimną ścianę. Nagle zdałam sobie sprawę, że byłam praktycznie naga. Poziom adrenaliny błyskawicznie podskoczył. Wzrok w końcu się wyostrzył. Mężczyzna odziany w bojowy strój kucał obok mnie. Mogłam się założyć, że uśmiechał się paskudnie pod podzieloną pionowo czarno-pomarańczową maską.

– To jak, odpowiesz mi grzecznie na kilka pytań?

Spróbowałam poderwać się na nogi. Bezskutecznie. Moje ciało ledwo drgnęło. Byłam wyczerpana. Mężczyzna dostrzegł to i zaśmiał się ochryple.

– Nawet nie próbuj wstawać. Nie marnuj sił.

Przysunął się jeszcze bliżej i delikatnie dotknął mojej kostki. Przeszły mnie ciarki. Przesuwał powoli po skórze chropowatymi opuszkami rękawic.

– Więc jesteś córką Trygona… - podjął.

Zatkało mnie. Gardło ścisnęło się i oddech ugrzązł mi w piersi. Fala paniki rozlała się po moim ciele i wypełniła umysł.

– Byłoby wielką szkodą, zmarnować taki potencjał… Zwyczajne wykorzystanie twojej energii byłoby ujmą. Co powiesz na współpracę? – spytał, świdrując mnie lewym, jedynym okiem.

Oparłam się spojrzeniu, jednak nie mogłam znieść dotyku jego dłoni, która kreśliła bezkształtne wzory na poharatanej skórze. Całkowicie mnie to rozpraszało i wręcz przerażało. A najgorsza w tym wszystkim była bezsilność.

– W takim razie przejdźmy do następnego pytania. – Wstał gwałtownie i wyciągnąwszy zza pleców lśniącą katanę, zaczął się jej przyglądać jakby od niechcenia. – A może raczej propozycji. Zabiorę cię stąd. I uwierz, że inna opcja ucieczki nie istnieje.

Zamilkł. Ociężale przetwarzałam jego słowa. Ledwo łączyłam myśli w jakąkolwiek spójną całość.

– Gdzie w ogóle jestem. I gdzie są pozostali? – spytałam, siląc się na stanowczy głos.

Zatrzymał się w pół kroku. Pogładził w namyśle błyszczące ostrze.

– Nie odpowiedziałaś… W takim razie dam ci czas do zastanowienia, jednak radziłbym nie odwlekać decyzji – rzucił chłodno.

Skierował się do przeciwległej ściany, z której znikąd wyodrębniły się przesuwane drzwi. Przez ledwie moment mogłam dostrzec pogrążony w półmroku korytarz. Zanim ponownie otoczyły mnie nieskazitelnie białe i całkowicie gładkie powierzchnie doprowadzające do szału, usłyszałam szorstkie „zamknij ją”. Nim zdążyłam chociaż zastanowić się nad sytuacją swoją, czy przyjaciół, znowu zostałam siłą zaciągnięta do wnętrza umysłu. Na tortury.

 

Chciałam krzyczeć. Wyć z rozpaczy, bólu i bezsilności. Otoczona przez piekielne płomienie i smród siarki oraz… ciał. Palonych ciał. Ciał moich przyjaciół.

Łzy paliły mnie w policzki bardziej niż ogień. Zalała mnie fala furii. Nie myślałam o żadnej kontroli, tylko o zemście. Podniosłam nienawistne spojrzenie na Trygona szydzącego ze mnie. Jego trzy pary oczu jaśniały w mroku.

– Jak mówiłem, tak zrobiłem. Zawszę dotrzymuję obietnic, nie wiesz, córko? – Jego głos grzmiał, jakby dochodził zewsząd. Zwielokrotniony przez ściany jaskini niósł się i wwiercając się przez uszy, rozsadzał głowę.

– Nie jesteś moim ojcem! – ryknęłam.

Poczułam, jak moja forma zmieniła się na demoniczną. Jak pojawiła się dodatkowa, paląca para oczu, skóra nabrała czerwonego koloru, a moc buzowała, wydzierając się spod kontroli. Chciałam to zatrzymać. Nie mogłam stać się taka, jak on. Ale Trygon już przejął kontrolę. Zdobył nade mną władzę. Musiałam się poddać.

Wszystko zniknęło. Nie byłam w stanie powiedzieć, który już raz z rzędu. Choć było tak realne, rozpłynęło się jak sen. A raczej koszmar. Pozostały jednak przygniatające emocje i obrazy.

– Skończ – szepnęłam, osuwając się na podłogę.

Ledwo usłyszałam otwieranie się drzwi. Mężczyzna podszedł do mnie, przykucnął i szarpnął do góry za włosy. Stęknęłam.

– Przyznam, że z tobą jest największy problem. Żadnych wyraźnych słabości, które można wykorzystać. Żadnych fizycznych ułomności. Nawet największych koszmarów. A tu proszę, takie nieoczywiste, ale jakie proste. Największą torturą dla ciebie, jesteś ty sama – wysyczał z dziką satysfakcją. – To już ostatnia szansa. Przystajesz na moją propozycję?

Milczałam. Nie miałam siły mówić. Byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie.

– No cóż… Szkoda. Taka potęga pójdzie na przemiał razem z innymi śmiertelnymi duszyczkami. Trochę to haniebne, nie uważasz?

Puścił moje włosy i odszedł. Zdołałam jedynie dosłyszeć niezadowolone „kończymy to, bo nic z niej nie zostanie dla Blooda” i znowu zapanowała hucząca w uszach cisza. Zwinęłam się w zbolały kłębek i pogodzona ze wszystkim, co miało nadejść, spróbowałam zapaść w normalny, wolny od koszmarów sen.

 

 Robin nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Fakty docierały do niego w dziwnym, zwolnionym tempie. Może po części przez wciąż niecałkowicie zaleczone urazy, a może też przez to, że zwyczajnie było to zbyt absurdalne. No bo jak inaczej można było odbierać hasła płynące ze wszystkich stacji telewizyjnych, bijące z każdej gazety i wrzeszczące na każdym kroku newsy na smartfonach o ataku na wieżę Tytanów i porwaniu czwórki z nich? Totalny absurd.

Wyrzuty sumienia zżerały go od środka. Czy był im aż tak niezbędny? Co mogłaby pomóc jego obecność przeciw takiej chmarze napastników, jaką widział na zdjęciach pokazywanych w mediach? Może i by ich nie ochronił, ale byłby razem z nimi. Ktoś uznał, że drużyna była na tyle osłabiona, by przypuścić atak. I nie było to nic nieprzemyślanego. Robin nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale napawało go lekkim strachem myślenie o tym, jak wszystko było doskonale zorganizowane. Od samego początku. Ledwo udało mu się ich wyśledzić. Teraz musiał działać w pojedynkę. Plan, a w zasadzie wielką improwizację obmyślał podczas podróży na Zandię. Obiektywny obserwator zapewne miałby wiele epitetów opisujących to, co zamierzał zrobić, zaczynając od lekkomyślności, przez ryzykanctwo, na zwykłym debilizmie kończąc. On sam nie miał pewności, którego by użył. A może wszystkich na raz? Zakradanie się i odbijanie z tajnej placówki w pojedynkę czwórki przyjaciół. Będąc zranionym. Bez żadnego rozeznania. A co lepsze, rzekoma tajna kryjówka, jak się okazało, należała do legendarnego Kościoła Krwi, w którego istnienie Robin jeszcze do niedawna wątpił. A nawet zaprzeczał, ale musiał na nowo zweryfikować swoje poglądy.

 Wysiadł ze sfatygowanej motorówki na jeszcze bardziej zapuszczony pomost. Nim zdążył podziękować, starzec zdążył już odpłynąć w pośpiechu. I tak był jedną osobą, która zgodziła się podrzucić go tak blisko celu. Oczywiście za stosowną opłatą, nie zadając niewygodnych pytań.

Między Zandią, a wysepką, na której znajdował się Dick było jakieś półtora kilometra odległości. Oczywiście do pokonania wpław. Bez większego ekwipunku, bez dania się wyśledzić. Mogło się wydawać to czymś łatwym, zwłaszcza, jeśli nie miało się pojęcia o całodobowych, doskonale zakamuflowanych patrolach, pułapkach, broniach i innych wszelkiej maści zabezpieczeniach przez nieproszonymi gośćmi. Na pewno nie była to bezludna wyspa, na jaką Zandia miała wyglądać z lotu ptaka.

Robin sprawdził, czy wszystko było na swoim miejscu i przystąpił do przeprawy.

 

 Otwarłam oczy. Płonna nadzieja, że wszystkie te zdarzenia, które ciągnęły się w nieskończoność, były tylko wyjątkowo realnym i jednym z gorszych koszmarów, zniknęła razem z dostrzeżeniem ścian, sufitu oraz podłogi oślepiających swoją bielą. Miejscami zakłócały ją zaschnięte plamy krwi. Nie byłam nawet pewna, kiedy się tam znalazła, ale przypuszczałam, że mogłam odreagowywać psychiczne tortury, sprawiając sobie fizyczny ból, który był łatwiejszy do zniesienia.

Drzwi otwarły się. Nie miałam nawet siły podnieść głowy. Udało mi się tylko dostrzec dwie osoby ubrane w ciemne szaty. Bezceremonialnie szarpnięto mną do góry. Nie byłam w stanie ustać. Zwisałam bezwładnie podtrzymywana za rozpostarte ramiona. Całe ciało paliło, ale ten ból nie mógł się równać ze spustoszeniem w moim umyśle. Czułam się złamana. Zgnieciona i zdeptana. Wewnętrznie martwa. Tak samo, jak przyjaciele w obrazach, które mnie nękały. Byłam w stanie w to uwierzyć. Pewnie zamęczyli ich na śmierć torturami, a teraz chcieli mi to pokazać, by ostatecznie mnie dobić. Nie miałam sił zastanawiać się, dlaczego to wszystko w ogóle miało miejsce. Ani gdzie byłam. Ani kto za tym stał. Z otwartymi ramionami przyjęłabym ukojenie w postaci śmierci.

 Wyciągnęli mnie z pomieszczenia. Zrobiło się ciemniej i chłodniej, co minimalnie ukoiło zmęczone oczy i ciało. Przez jakiś czas powłóczyłam nogami po ziemi, aż ktoś zlitował się i przerzucił mnie przez ramię jak worek. Było mi już wszystko jedno. Straciłam nie tylko wszelką godność, ale i siebie. Siłę, kontrolę, umysł.

 

 Robin sam nie był pewny, jak udało mu się nie zostać złapanym. Nie wierzył w szczęście, fortunę, czy jakąkolwiek opatrzność, ale przedarcie się przez nieznany, całkowicie zabezpieczony teren wydawało się niewykonalne nawet dla kogoś tak wyszkolonego, jak on. A jednak. Był w środku.

Koncentrował się tak bardzo, że praktycznie zapominał o oddychaniu. Przemykał przez korytarze, bez przerwy obserwując, czy nie został właśnie nagrany przez kamery czy zauważony przez chodzących po placówce ludzi. Musiał zdobyć przebranie. Luźne, ciemne togi z głębokimi kapturami i maskami zakrywającymi twarz nadawały się wręcz idealnie. Szczęście sprzyjało mu wyjątkowo. Akurat dostrzegł w jednej z odnóg korytarza oddalającego się samotnie mężczyznę. Nie śmiał nie skorzystać z okazji.

Wbudowaną w maskę kamerą termowizyjną sprawdził, który pokój był pusty. W najbliższym otoczeniu nie było nikogo, poza ich dwójką. Idealnie. Robin zbliżył się bezszelestnie do celu. Błyskawicznie sięgnął do twarzy mężczyzny. Zakrył usta, zacisnął rękę na szyi. Ofiara wierzgała i szarpała się, ale Robin bez większego problemu uniemożliwił ucieczkę. Ciało powoli wiotczało. Bezzwłocznie zaciągnął mężczyznę do pomieszczenia obok.

Przebrał się w nieco za dużą szatę, pod którą mógł jednak bez obaw ukryć swoje wyposażenie. Dla pewności zaaplikował mężczyźnie środek usypiający, ukrył go w szafie, zgasił światło i wyszedł. Teraz musiał tylko liczyć na to, że nikt go nie zaczepi, ponieważ nie miał pojęcia, jak miałby wybrnąć z rozmowy mając praktycznie zerowy poziom wiedzy. Starał się łączyć dostępne informacje w spójną całość, ale to nie było najważniejsze. Najpierw musiał odbić z rąk Kościoła Tytanów.

 

 Podróż przez korytarze wydawała mi się trwać całą wieczność. Ledwo widziałam, ledwo słyszałam i ledwo czułam. Resztki mocy podsuwały mi strzępki emocji, ale nie byłam pewna, czy były to strach i cierpienie innych osób, czy może moje własne, które były dla mnie tak odległe przez rozchwianie umysłu.

Nagle coś do mnie dotarło. Coś… znajomego. Coś, co sprawiło, że obudziła się w mnie iskierka nadziei, odrobina poczucia bezpieczeństwa. Musiałam się ostatecznie złamać, jeśli nachodziły mnie takie sygnały. A jednak… Nie mogłam się temu oprzeć. Starałam się uchwycić tego odczucia. To było jedyne, co mi pozostało.

 

 Robin krążył po korytarzach z najwyższą ostrożnością. Starał się wszystkich omijać, jednocześnie próbując zlokalizować Tytanów.

– Przecież oni mogą być dosłownie wszędzie – sapnął pod nosem, skręcając losowo w kolejny ciąg identycznych, oświetlonych korytarzy.

Przed nim szła dwójka postawnych, odzianych w odmienne, wzmacniane szaty mężczyzn. Jeden z nich miał przerzucone przez ramię jakieś wątłe ciało. Robin w pierwszej chwili chciał zwolnić i skręcić na najbliższym rozwidleniu, ale coś go tknęło. Przypatrzył się uważniej. Na plecach mężczyzny powiewały bezładnie długie, czarne strąki włosów. Ciepłe światło z listew biegnących pod sufitem mogło lekko zakrzywiać kolory, ale zdawało mu się, że skóra tej osoby nie była do końca cielista, a lekko… szarawa.

Krzyk ugrzązł mu w gardle. Spiął się, by nie rzucić się na grupę mężczyzn. Raven. Nieśli ją jak skatowany, skrwawiony worek ziemniaków. Zagotowało się w nim. Musiał wymyślić sposób działania i to bardzo szybko. Nie wiedział, gdzie ją prowadzili, ale mogło być tam znacznie więcej ludzi, z którymi nie miałby szans.

Nie zdążył jednak nic zrobić. Z bocznej odnogi dołączyła niespodziewanie kolejna grupa wartowników, którzy ciągnęli zakutą w potężne kajdany Starfire, której oczy dodatkowo były zastawione przez metalową obręcz. Robin podążał w bezpiecznej odległości za nimi, ale z każdą chwilą przybywało zarówno ludzi ubranych podobnie do niego, jak i mężczyzn transportujących więźniów. Wyłączony Cyborg na pionowym wózku. Nieprzytomny Beast Boy z dziwną obrożą na szyi, która pewnie blokowała jego zdolności.

Robin zachodził w głowę, skąd wiedzieli, jak zabezpieczyć się przed ich zdolnościami. Wyglądało to tak, jakby ktoś przekazał wszelkie tajne informacje o członkach drużyny… Zdrada? Nie, to było absurdalne. Dane nie były nigdzie przechowywane, tylko ich piątka miała je w pamięci.

Grupa wartowników zniknęła wraz z Tytanami w bocznym przejściu. Robin, podążając za  milczącym tłumem, przeszedł przez rozwarte, zdobione drzwi na ogromną salę. Mnóstwo rzędów ławek ustawionych jedna niżej od drugiej tak, by wszyscy obserwatorzy mogli bez problemu widzieć przedstawienie rozgrywające się w dole, poniżej poziomu, jak się okazało, swego rodzaju balkonu. Richard zajął miejsce w drugim rzędzie. Rozejrzał się uważnie.

Jeszcze większa sala pod nimi była praktycznie pusta i przywodziła na myśl raczej przystosowaną jaskinię, niżeli zbudowane od zera pomieszczenie. Ciemne, kamienne ściany, po których spływały niewielkie wodospady czerwonej cieczy,  która gromadziła się w zbiorniku pod poziomem zawieszonej nad nim platformy. Z rozstawionych wzdłuż jej boków kamiennych, dużych mis buchały krwistoczerwone płomienie, które tworzyły makabrycznie powyginanie cienie. Na samym środku stało coś w rodzaju ołtarza. Robinowi przywodził on na myśl stół ofiarny. Duży, nieregularny głaz wygładzony tylko od góry, otoczony przez mniejsze misy z ogniem, które także tworzyły swego rodzaju ścieżkę, ciągnącą się przez cały pomost zawieszony nad krwistym jeziorem i znikający pod balkonem.

Nagle w powietrzu rozniósł się dudniący, wzmocniony echem głos gongu. Niski, basowy dźwięk przenikał od stóp, aż do głowy, wzbudzając nieprzyjemne wibracje w ciele Robina. Wszelkie głosy umilkły. Nie padł nawet najmniejszy szmer. Wszystkie oczy skierowały się na pomost.

Odziana w czerwone, zdobione złotem szaty postać kroczyła dostojnie przez pomost. Twarz była ukryta pod głębokim kapturem, ale z sylwetki Robin wywnioskował, że był to mężczyzna. Czyżby sam legendarny Brother Blood? Za nim w równych odstępach kroczyła czwórka postawnych wartowników, a każdy z nich niósł na rękach niczym ofiarę bezwładne ciała Tytanów. Pochód zamykał… Deathstroke. Uzbrojony po zęby, od katany, przez wybuchowe gadżety aż po karabiny, odziany we wzmacniany, czarny strój z pomarańczowymi wstawkami był nie do pomylenia.

Robin chciał się poderwać, ale błyskawicznie się zreflektował. Zwróciłby na siebie uwagę. W głowie miał kompletną pustkę. Nie mógł tak po prostu zlecieć tam, obezwładnić Blooda i wojowników. Nie miał szans, nie wliczając nawet Deathstroke’a. Jak miał wydostać czwórkę nieprzytomnych przyjaciół?

Ceremonia zaczęła się od położenia jego przyjaciół na głazie. Robin miał ochotę odwrócić wzrok od zmasakrowanych, oblepionych krwią ciał Starfire, Beast Boy’a czy Raven, która z nich wszystkich wyglądała najgorzej. Ich stroje były w strzępkach i praktycznie nic nie zasłaniały.

Wartownicy wycofali się z platformy. Przy głazie pozostała tylko zamaskowana postać i Deathstroke. Pierwszy z nich wskazał rozkazująco ręką, by najemnik odszedł. On jednak się nie ruszył. Deathstroke stanął pomiędzy stołem, a mężczyzną. Nawet potężne echo nie było w stanie ponieść ich przyciszonych głosów przez całą salę, ale wyraźnie nie była to przyjacielska rozmowa. Robin dostrzegł, że Deathstroke był bliski sięgnięcia po broń schowaną w kaburze na udzie. O co mogło chodzić?

– Odejdź w tym momencie! – podniosło się nagle echem, a postać zrzuciła kaptur.

Siwe włosy posypały się na ramiona. 

Przez widownie przetoczył się przytłumiony szmer, niczym pomruk grzmotu oddalonej burzy. Deathstroke wycelował ostrzegawczo palec w stronę Blooda, powiedział coś i wykonał gest, jakby strzelał z pistoletu. Wyminął go szerokim łukiem i podniósł głowę w stronę widowni. Robin był pewny, że patrzył prosto na niego. Czuł to.

Brothr Blood przystąpił do ceremonii. Przybliżył się do stołu i rozłożył szeroko ramiona. Pochylił głowę, zapewne szepcząc słowa inkantacji. Nagłym ruchem zgiął się w pół. Zawył nieludzko i wyprostował się jak struna. Ciała Tytanów wygięły się w pałąki, jakby miały poderwać się z głazu. Z ich klatek piersiowych zaczęło się coś wydobywać. Jakby dym… 

Robin pochylił się do przodu, nie potrafiąc zrozumieć, co się działo. Połyskujący różnymi kolorami, nieuchwytny gaz, a może materia wzbiła się do góry. Półprzezroczyste języki zatańczyły nad Tytanami i gwałtownie skręciły ku Bloodowi, który rozpościerał szeroko ramiona. Materia uderzyła prosto w jego klatkę piersiową i ciągłym strumieniem wnikała w nią. Blood krzyczał. Nie z bólu. Z tryumfu. Przez widownię przemknął szmer poruszenia. Tylko Robin zamarł z bezradności.

Nagle energia uwalniająca się z ciała Raven zmieniła kolor. Sczerniała. Zgniła. Skóra Rachel zaczęła przybierać czerwony odcień. Gdy czarna materia pomknęła w stronę Blooda i dotknęła go, jaskinia wypełniła się rykiem. Rykiem bólu. I rykiem demona. Raven unosiła się pionowo jeszcze wyżej. Panika ogarnęła widownię.

 

 Ból przeszywał moje ciało, jednak przyćmiewała go prawdziwa furia. Czułam buzującą we mnie moc zmieszaną z nieokiełznanym gniewem demona. Przepełniona energią płynącą prosto ze źródła – Trygona – odzyskałam świadomość i siłę, jednak byłam kompletnie poza kontrolą.

Widok przesłaniała mi czerwona mgła. Nie miałam władzy nad ciałem. Nad mocami. Słyszałam tylko demoniczny ryk, który wydobywał się z mojego gardła. Nagle poczułam coś przerażającego. Źródło mocy nie było już odległe. Było tuż obok. Trygon przybył.

 

 Ludzie uciekali w popłochu. Tylko Robin tkwił bezruchu, wykonując błyskawiczną analizę sytuacji. Spojrzał w dół. Brother Blood zwijał się przed ołtarzem. Raven lewitowała ponad nim, otoczona przez buzującą czarną mgłę. I Deathstroke, który stał w połowie pomostu.

Robin przeskoczył przez barierę i zdarł w locie szatę. Wylądował, przetoczył się i rzucił z rozpędu na Deathstroke’a. On jednak wykonał unik. Robin ledwo wyhamował przed krawędzią platformy. Nim wstał, rzucił garść miniaturowych granatów pod nogi przeciwnika. Buchnęła chmura gęstego dymu. Robin wyciągnął kij i czujnie obserwował. Usłyszał metaliczny trzask i dostrzegł lufę skierowaną w jego stronę. Błyskawicznie padł na ziemię. Huk kilku wystrzałów przetoczył się ponad nim. Blood zawył jeszcze głośniej.

Robin spojrzał w stronę ołtarza. Gdy obrócił się ponownie, Deathstroke’a już nie było.

– Co do kur… - rzucił z niedowierzaniem, ale nie dane mu było skończyć.

Za ołtarzem uformował się znikąd wir czarno-czerwonej energii. Ryk, który wydobył się z jego wnętrza przeszył ciało Robina, zmrażając krew w żyłach. Z szarpanej podmuchami, opadającej materii wynurzyły się najpierw ostre rogi sięgające samego sklepienia. Trzy pary żółtych oczu prześwitywały złowieszczym blaskiem przez mgłę, a czerwona skóra zlewała się z nią. Wir zniknął, ukazując demoniczną bestię w pełnej, muskularnej okazałości, odzianą jednie w przepaskę biodrową i karwasze.

Demon zawył ponownie, szarpnął się do tyłu, omiatając białymi włosami sklepienie. Robin zamarł. Nie miał szans z bestią, jednak musiał wydostać przyjaciół. Skoncentrował się na ołtarzu. Raven wciąż unosiła się nad nim. Czy ta kreatura była jej sprawką?

Robin wystrzelił do przodu. Musiał działać błyskawicznie. Bestia ponownie szarpnęła się, ale nie zrobiła kroku. Nie mogła podnieść rąk, które wydawały się być przykute do ziemi niewidzialnymi łańcuchami. Tak samo, jak nogi zakończone kopytami. Robin poczuł się pewniej. Pruł między poprzewracanymi misami. Z rozpędu skoczył na ołtarz i wybił się z całych sił. Wleciał w chmurę przerażającej materii. Dosięgnął Raven i pociągnął ją za sobą.

 

 Ryki Trygona przedzierały się do mnie jak przez gruby mur. Czułam jego obecność. Jego potęgę. Zalała mnie fala strachu. Nie wiedziałam, co się działo. Aż nagle poczułam szarpnięcie, które było jak  zderzenie ze ścianą. Wszystko zniknęło w nicości. Razem z przytomnością.

 *****

Ja to po prostu tutaj zostawię bez jakiegoś specjalnego komentarza z mojej strony. Sami oceńcie. I ewentualnie pochwalcie się, czy macie śnieg :D

6 komentarzy:

  1. Dzień dobry Nigra.

    Dialogi w twoich rozdziałach są coraz lepsze, rozmowa Robina z pielęgniarzem to był strzał w dziesiątkę.

    Historia jest w porządku, chociaż widzę tu dwa niedomówienia:

    1. Skoro ekipa Brother Blooda miała fantastyczny plan pojmania Tytanów, to czemu przeoczyli Robina? Wiedzieli o tym że była akcja w banku, a skoro zwykli ludzie wiedzieli że Robin oberwał, to w konsekwencji dziennikarze(a przez nich złoczyńcy) też o tym wiedzieli. Brother Blood wziąłby to pod uwagę, i albo by rozwalił szpital (jeden uzbrojony śmigłowiec by wystarczył), albo też próbował porwać Robina. Można było uratować Robina przez interwencję ochrony postawionej przez Batmana. Albo też przez Batmana we własnej osobie, jakby akurat był w pobliżu. Zalepiłoby to dziurę fabularną, i nadało ich relacji drugi wymiar (bo teraz widać ją tylko ze strony Batman - zły, Robin - wkurzony).

    2. Skoro Robin wytropił pozycję swoich przyjaciół, to powinien zorganizować sobie wsparcie. Na przykład Doom Patrolu, albo jakiegoś lokalnego superbohatera. Pewnie mogliby odmówić, ale też trzeba to pokazać. Robin nie jest narcyzem który chce wszystko robić samemu żeby udowodnić że jest lepszy. Jest ambitny i lubi się popisać, ale kiedy sprawy robią się poważne, to potrafi nabrać pokory i się dogadać.

    Generalnie to podobał mi się ten rozdział. Wstawki z Raven podbijały napięcie, i wprowadzały dezorientację, co było dobrym kontrapunktem do Robina. Czekam na kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :D
      Nie wiem, czy mogę ci zaspoilerować, ale mówiąc krótko: Robin to człowiek, za wiele by z niego nie pozyskali ;) Spokojnie, wszystko się wyjaśni.
      Nie wiedziałam, jak sobie poradzę w przechodzeniu między narracją pierwszoosobową Raven, a podążaniem za Robinem, ale skoro mówisz, że wyszło dobrze, to bardzo się cieszę :D
      Następny rozdział jest już w zasadzie napisany, muszę tylko dopracować fabularnie, by wszystko się kleiło i tworzyło podstawę pod dalszą historię. Myślę, że jeszcze w tym nieszczęsnym roku się on ukarze.

      Usuń
  2. " Jeśli w najbliższym czasie jej skóra nie otrzyma chociaż promyczka światła, mogło się to skończyć tragicznie. " czasy się pomieszały
    "Był zamknięty w puszcze." puszce
    ... dzięki, prawie się poryczałam przez to, jak się BB zamienił w kota
    "rzucił twardo, zrywając elektrody i gwałtownie wyrywając z przedramienia wenflon" kropka uciekła. Plus mam flashbacki z wizyty kota u weterynarza, coś czuję, że ten rozdział mnie psychicznie wykończy ;_;
    O rany, Ravcia jako praktykant u Slade'a, czytałabym
    " Zdobył władzę nade mną władzę"
    "– Skończ – szepnęłam, usuwając się na podłogę. " osuwając, usuwałaby się, gdyby chciała zrobić komuś miejsce
    "atakujące na każdym kroku newsy na smartfonach o ataku na wieżę" atakujące o ataku brzmi dziwnie xD
    "Może i drużyna nie była mocno osłabiona przez jego nieobecność, bo co mogłaby pomóc jego obecność przeciw takiej chmarze napastników, jaką widział na zdjęciach pokazywanych w mediach? Może i by ich nie ochronił, ale byłby razem z nimi. Ktoś uznał, że drużyna była na tyle osłabiona, by przypuścić atak. " osłabiona się powtarza w krótkich odstępach
    No, wyprawa w pojedynkę na bandę wariatów brzmi jak bardzo głupiutki pomysł. I mocna inspiracja komiksowym The Judas Contract.
    Wait, czyli Dick bez większego planu, bez rozeznania, nie znając nawet planu budynku wziął się tam wpierdzielił bez pytania i nikt go nie złapał?
    "Najpierw musiał odbić z rąk Kościoła Tytanów. " podwójna spacja
    Fragmenty z perspektywy Raven są świetnie napisane, czapki z głów :D!
    Okej, Terry tu nie było, więc... kto zdradził? Hmm...
    Ej, ja chcę sobie pospekulować, a tu tak chamsko akapit niżej wyjaśnienie :c no jak to tak, no.
    Nie wiem, czy "szpaler" to najlepsze określenie, bo używa się go w odniesieniu do drzew i ludzi, a nie przedmiotów.
    Also, w "otoczony przez mniejsze misy z ogniem, które tworzyły także ku niemu swego rodzaju szpaler" ostatnim podmiotem jest ogień, więc to brzmi, jakby miski tworzyły ścieżkę prowadzącą do ognia, a nie do ołtarza. Tak czy szpak, bardzo ładny opis sali, podoba mi się :D klimatycznie bardzo
    " Robin pochylił się do przodu, nie potrafiąc zrozumieć, co się działo." akapit przed tym zdaniem, bo wcześniejsza porcja tekstu dotyczy Brother Blooda.
    "Przez widownię przemknął szmer poruszenia. " to i zdanie poniżej też bym wrzuciła do nowego akapitu, tak dla podbudownaia napięcia :D ale to tylko sugestia
    Rany, ile ja się nowych słów uczę podczas czytania twojego opowiadania, to głowa mała xD
    "Pruł między poprzewracanymi misami. " Przepraszam, ale wyobraziłam sobie Robina jako kota, który o 3 nad ranem bawi się w ściganie duchów xD takie nyooom
    Damn, no i czemu mi w takim momencie urywasz, ty niedobra! Czytało się świetnie, doskonale budowałaś napięcie i oprócz tych kilku pomyłek to całość jest 12/10 i chcę więcej :D. I przy okazji przepraszam, że tak późno komentuję, weekend niestety miałam bardziej zalatany, niż się spodziewałam.
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pruł - tak, wiem xDDDD to jet po prostu ten moment, gdy nie umiesz znaleźć odpowiedniego synonimu...
      Ale się cieszę, że ci się tak podobało :D Właśnie, czy to wyjaśnienie o Abaddonie jest okej? Czy może jednak zostawić chwilę na domysły? Bo w sumie potem to i tak się wyjaśnia, ale to zawsze jakaś chwila niepewności.
      Domyśliłam się, że byłaś zajęta, więc nie wysyłałam kopajki ;)

      Usuń
    2. Jeśli można, to wyjaśnienie o Abaddonie przerzuciłabym jeśli nie na koniec rozdziału, to do następnego, kiedy Tytani będą się leczyć i rozmawiać o zajściu (bo podejrzewam, że dasz im na to chwilę). Naprawdę się wciągnęłam, kiedy zaczęło się gadanie o zdradzie, ale jeszcze nawet nie zaczęłam dobrze kombinować, a tu bum, wyjaśnienie, zero tajemnicy, lecimy dalej :)

      Usuń
    3. Dobra, wywalone. Tak, jest to już uwzględnione w następnym rozdziale (który jest już napisany! Nie wiem, kiedy to się stało xD)
      Sorry za zabicie napięcia...

      Usuń