sobota, 27 kwietnia 2019

2. PIERWSZY RAZ

– Jeszcze raz! – Robin wydawał się wręcz szczęśliwy, trenując mnie. A może raczej torturując?

Odgarnęłam z czoła spocone włosy, które wysunęły się z kucyka. Odkleiłam od mokrych pleców czarny podkoszulek i podeszłam do niego. 

– Nie musi być mocno, tylko technicznie. Siła przyjdzie z czasem – pouczył mnie ponownie i wysunął przed siebie miękkie tarcze nałożone na dłonie. 

– Wciąż nie rozumiem po co mi to, skoro mogę kogoś po prostu odesłać na ścianę... – mruknęłam pod nosem. 

– Przezorny zawsze ubezpieczony – odparł. – No, dawaj. Trzy proste i unik. 

Na pierwszym treningu nie wytrzymałam nawet dziesięciu minut. Jakoś po ósmym szło już trochę lepiej. Zaczęłam uderzać na przemian z unikami w bok.

Na chwilę straciłam koncentrację i nie zdążyłam się uchylić. Oberwałam miękką tarczą w głowę. 

– Nie mam już siły – stęknęłam. – Wolę wysiłek umysłowy – stwierdziłam i zdjęłam czerwone rękawice. 

– Musisz umieć sobie poradzić w każdej sytuacji. Z mocami czy bez, dobrze jest mieć kondycję i mocnego sierpowego – powiedział z cieniem uśmiechu. 

Ściągnął tarcze i rzucił je w kąt. Podszedł do ściany i podciągnął się na przymocowanym drążku. Jego ciało było niezwykle muskularne i wyrzeźbione. Przez obcisłą koszulkę widać było pracujące mięśnie. Wytarłam mokre włosy w ręcznik. 

– Ta maska jest kompatybilną częścią twojej twarzy czy jednak jeszcze nie przyrosła ci do skóry? – spytałam, gdy obrócił się przodem do mnie i zaczął przyciągać nogi do klatki piersiowej. 

Parsknął pod nosem. 

– Dbam o swoją prawdziwą tożsamość, tylko tyle – odparł po chwili namysłu. 

– Nie uważasz, że to minimalnie podchodzi pod paranoję? Nawet nie znamy swoich prawdziwych imion. 

– I lepiej, żeby na razie tak pozostało. – Odpowiedział lekko urywanym głosem. – Są ludzie, którym zależałoby na poznaniu prawdziwych tożsamości bohaterów. Dlatego im mniej osób je zna, tym mniej może się wygadać. 

– Taak... Przezorności nigdy za wiele – mruknęłam pod nosem. 

–  Wszystko już załatwiłem i już jutro możemy przenieść się do San Francisco – oznajmił, niespodziewanie zmieniając temat.

– Jak zamierzasz przenieść ten cały sprzęt? – spytałam, ogarniając wzrokiem salę pogrążoną w półmroku i okrąg światła, w którym ćwiczyliśmy. 

– O to się nie martw – odparł, podnosząc jeden kącik wąskich ust. 

Uniosłam ręce w geście obojętności, zabrałam pustą butelkę wody i ruszyłam po bluzę, którą zdjęłam podczas wysiłku. 

– Wracam do siebie pomedytować. O której mam dzisiaj być przy posterunku?

– Nie musisz przychodzić. Poradzę sobie sam. Odpocznij i przyjdź tutaj jutro o ósmej rano.

Kiwnęłam głową, pożegnałam się i wyszłam na miasto pogrążone w deszczu.

 

 Stawiłam się przed pordzewiałą bramą kilka minut przed umówioną godziną. Słońce wschodziło za smukłymi, połyskującymi sylwetkami wieżowców w centrum miasta. Chodziłam w kółko po pustym placu, ubrana w pelerynę. Wzięłam ze sobą wszystkie rzeczy, które zabrałam z Azarath. Może to w San Francisco rozwiniemy skrzydła?

Usłyszałam warkot silnika. Na plac wtoczył się wyglądający nieco futurystycznie smukły motor w ciemnych odcieniach zieleni i czerwieni. Robin zdjął pasujący do maszyny, a także stroju szkarłatny kask i zsiadł z wyprofilowanego siedzenia. Długi motocykl sam utrzymał równowagę.

– Graty pojechały wczoraj po południu – oznajmił i odwrócił się do lśniącego pojazdu. Wysunął do tyłu klapę za siedziskiem i wyciągnął czarny kask. – Mam nadzieję, że nie boisz się jeździć na motorze. – Podał mi go z lekko uniesioną brwią. 

– Niee... Jasne, że nie – odparłam nieco niepewnie. 

– Polecam zdjąć pelerynę albo ją jakoś przytrzymać. Czasami lubi przydusić przy większych prędkościach – dodał i zgrabnie zasiadł za kierownicą. – I jeszcze jedno ważne pytanie. Droga zajmie około trzydzieści godzin. Chyba, że masz jakiegoś asa w rękawie i umiesz się teleportować?

– Fajnie, że w ogóle spytałeś. Mogę nas orientacyjnie przenieść w okolice San Francisco, jeśli dasz mi jakiś punkt odniesienia, który mogłabym przywołać – odparłam.

– To prawie trzy tysiące mil. Dasz radę?

– Raczej nie powinnam mieć problemu. Potrafię otwierać portale międzywymiarowe, więc... – urwałam i wzruszyłam lekko ramionami.

– Jasne. Na razie jednak i tak musimy się trochę przejechać. Chcę jeszcze kogoś odwiedzić.

Kiwnęłam głową. Zdjęłam kaptur, założyłam niewygodny kask i zapięłam go. Niepewnie zajęłam miejsce za plecami Robina. 

– Nogi możesz oprzeć o te podesty. I lepiej się chwyć. – Usłyszałam przez głośniki zamontowane w kasku. 

Nim zdążyłam wykonać jego polecenie, zakręcił, przypaliwszy gumę i wyjechał z warkotem na spokojną ulicę.

 

 Zostawiliśmy za sobą majestatyczne budowle i wilgotne powietrze zanieczyszczone spalinami samochodowymi. Motor mknął po trzypasmowej autostradzie. Osiedla wybudowane niedaleko drogi przemykały z zawrotną prędkością. Robin zgrabnie omijał samochody, a gdy pojawił się dodatkowy pas, dodał jeszcze więcej gazu. Niechętnie przylgnęłam jeszcze bardziej do jego pleców, czując jak włosy smagają mi kark. Miałam wrażenie, jakby zaśmiał się pod nosem, ale pęd powietrza i warkot silnika mogły wywołać to złudzenie.

– Będziemy jechać jeszcze z godzinę. Potem zatrzymamy się na chwilę u mojej znajomej i przeniesiesz nas bezpośrednio do SF – oznajmił nieco zniekształconym głosem.

Kiwnęłam głową, czego i tak nie mógł przecież zauważyć. Rozglądałam się przez chwilę na boki, ale zielona papka z otaczających nas pól i przemykające pojedyncze drzewa przyprawiały mnie o mdłości. Nieco niepewnie oparłam głowę o ramię Robina i przymknęłam oczy, cierpliwie czekając na moment, gdy mogłabym bezpiecznie stanąć na własnych nogach.

 

 Ruch zwiększył się, a słońce pięło się powoli do góry. Zwolniliśmy i zjechaliśmy na ogromnego ślimaka, który zawijał się pod wysoki wiadukt autostrady. Robin rozpędził się na dwupasmówce, ale jakiś granatowy pick–up zajechał nam nagle drogę. Motorem zarzuciło w bok, oboje napięliśmy nerwowo wszystkie mięśnie. Mocniej objęłam nogami maszynę i chwyciłam się torsu chłopaka. Robin rzucił wiązankę przekleństw na nieuważnego kierowcę i pojechał dalej.

Po kilkunastu minutach zjechał na zjazd za tablicą z napisem ,,Allentown, Pensylwania". Droga prowadziła w dół. Wychyliłam się zza pleców Robina, by spojrzeć na rozpościerający się przed nami widok. Rzędy idealnie prostych, prostopadłych uliczek rozlewały się na ogromny obszar. Domy niczym miniaturowe kropeczki tonęły w gąszczu intensywnie zielonych drzew.

Z otaczających nas pól zaczęły wyrastać fundamenty nowych budynków na obrzeżach miasta. Wjechaliśmy w gąszcz uliczek. Robin bez zawahania skręcał to w główne ulice ze światłami na skrzyżowaniach, to w boczne drogi, które jak gałęzie rozrastały się po całym terenie. Miałam wrażenie, że się zgubiliśmy. Gdzie nie spojrzałam, były jednakowe, jednorodzinne domy z osobówką na podjeździe otoczonym równo przyciętymi drzewkami. Po chodnikach przemykały dzieci na rowerach. Było tu zupełnie inaczej niż w Gotham. Wydawało się tu tak spokojnie.

Robin w końcu skręcił na wysypany żwirem podjazd. Zgasił silnik i zszedł z motoru.

– Azar... – stęknęłam, gdy poruszyłam zesztywniałymi nogami i kręgosłupem. Strzeliło mi kilkukrotnie w kościach.

Oddałam kask Robinowi i poszłam za nim do drzwi piętrowego, błękitnego domku, jakich minęliśmy chyba z dziesiątki. Zadzwonił dzwonkiem. Staliśmy przez chwilę w ciszy, aż nagle z wnętrza rozległ się jakiś trzask.

Zauważyłam, jak chłopak napiął się nerwowo.

– Ugh! Zostaw! – Dobiegło zza drzwi. – Już idę!

Po chwili otworzyła nam wysoka, czarnowłosa kobieta.

– Hej! – Przywitała się radośnie i bez skrępowania przytuliła się do Robina. – Dobrze cię widzieć, Dick.

Chrząknął znacząco, a ja zastanowiłam się, czy to jego prawdziwe imię, czy tylko przezwisko.

– Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę – dodała z kpiącym uśmieszkiem. – Jestem Donna. – Wyciągnęła umięśnioną rękę, którą uścisnęłam, odpowiadając ,,Raven". – Co ze mnie za gospodarz. Wchodźcie.

Odsunęła się na bok i wpuściła nas do niewielkiego korytarza. Nagle, zza jej pleców wypadło coś czarnego. Podskoczyłam zaskoczona, gdy napakowany pies dopadł do mnie i naskoczył mi na uda.

– Diego! Nie wolno tak! – Chwyciła go za białą obrożę i odciągnęła do tyłu. – Przepraszam za niego. W ogóle mnie ostatnio nie słucha. Wejdźcie do kuchni, tylko wypuszczę tego wariata.

Robin ruszył przodem. Najwyraźniej znał już ten dom.

– Tylko uważajcie na szkło na podłodze! – krzyknęła Donna.

W holu, na podłodze koło schodów leżały rozbite kawałki kolorowego wazonu. Przemknęliśmy pod ścianą do kuchni.

– Diego rozbił mi wazon, który przywiozłam z Niemiec – pożaliła się. – Zrobić wam coś do picia? – spytała, podchodząc do drewnianej wyspy na środku pomieszczenia.

– Kawę, jeśli możesz.

– A ty, Raven?

– Może być jakaś zielona herbata – odparłam.

Sięgnęła do białych, drewnianych szafek nad zlewem i wyciągnęła trzy kubki na marmurowy blat.

– To co cię sprowadza, hm? – spytała zaciekawiona, nalewając wrzątku.

– Chciałem przekazać ci, że przenoszę się do San Francisco – oznajmił po chwili namysłu.

Nie zareagowała. Sięgnęła do dolnej szafki, wyciągnęła ciasteczka i położyła wszystko przed nami. Przyciągnęła sobie drewniane krzesło bez oparcia do wyspy i usiadła naprzeciwko nas.

– Wreszcie – oznajmiła, przez co zbiła Robina z tropu. – Mówiłeś mi o tym już od tylu miesięcy.

– No tak... Musiałem wszystko zorganizować. Poza tym... Nie do końca wiedziałem, jak to rozegrać, ale sprawa z Raven – kiwnął głową w moją stronę – sprawiła, że wszystko ruszyło.

– Czekaj... Dia... – urwała nagle. – Ekhm... no tak, tajne tożsamości... Wonder Woman wspominała coś o jakiejś nieprzyjętej czarodziejce, ale nie podała żadnych szczegółów. O co właściwie poszło, jeśli mogę wiedzieć? – Skierowała spojrzenie niebieskich oczu na mnie.

– Eeee – zawahałam się przez chwilę. Jej otwartość i ogrom emocji trochę mnie speszył. – Stwierdzili, że nie mogą mi zaufać, bo nic o mnie nie wiedzą.

– Klasyczny Batman. Zawsze wietrzy jakiś podstęp – rzekła z uśmiechem.

Ugryzła ciasteczko i popiła mocną kawą. Zawiesiła się na chwilę.

– Cieszę się, że powiedziałeś mi to osobiście. Fajnie, że w końcu zdecydowałeś się na to i pamiętaj, iż zawsze będziesz tu mile widziany. Jakbyś czegoś potrzebował, dzwoń. Może nie będę u ciebie w pięć sekund jak Superman, ale postaram się pomóc jak tylko będę mogła – zapewniła poważnym głosem. Wyczułam silną więź między nimi, ale bardziej tą z rodzaju przyjaciół czy rodzeństwa.

Dopiłam herbatę, gdy Dick i Donna wymieniali między sobą jakieś nic nieznaczące dla mnie zdania. Rozglądałam się przy okazji po wnętrzu. Wykończenia z ciemnego drewna wraz z panelami dawały przyjemny kontrast dla bieli i błękitu. Było naprawdę przytulnie. Aż zatęskniłam za Azarath.

– Musimy się zwijać – oznajmił Robin, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Tylko nie zapomnij tam o starych znajomych jankesach – powiedziała ze szczerym uśmiechem i przytuliła go jeszcze raz.

Miałam wrażenie, jakby taki kontakt fizyczny wprawiał go w lekkie zakłopotanie. Zresztą tak samo jak mnie.

Wyszliśmy przed dom. Diego obwąchiwał motocykl, a po chwili uniósł tylną łapę i bezczelnie obsikał szeroką oponę na oczach właściciela. Donna zaśmiała się, a Robin pogonił zadowolonego z siebie owczarka.

– Wpadnij jeszcze.

– Ktoś przecież musi cię dręczyć, czyż nie? – odparł z szelmowskim uśmiechem.

Oboje zaśmiali się jak starzy, dobrzy przyjaciele.

– Raven, możesz nas zabrać – oznajmił.

Kiwnęłam głową. Zamknęłam oczy i przywołałam obraz długiego, czerwonego mostu, który Robin pokazał mi wcześniej. Objęłam mnie, jego i motocykl smolistą energią. Poczułam niepokój Dicka. Skupiłam się. Kopuła, którą stworzyłam, zapadła się, a my razem z nią.

 

 Wylądowałam na równych nogach, czego nie można było powiedzieć o Robinie. Zachwiał się obok maszyny, przetoczył i zatrzymał się na czworakach.

– Jeezuu – stęknął przeciągle. – Nie myślałem, że będzie to aż tak dziwne – stwierdził po chwili.

Wstał chwiejnie, ale nie przewrócił się.

– Przynajmniej nie zwymiotowałeś, jak niektórzy – pocieszyłam go.

Uśmiechnął się krzywo i przetarł twarz.

– Będę musiał się przyzwyczaić.

Spojrzałam w stronę niezwykle długiego mostu. Jego koniec wraz z kursującymi autami niknął w gęstej mgle pełznącej nad granatową taflą wody. Sponad kłębów można było dostrzec wierzchołki wieżowców w centrum miasta. Cztery godziny różnicy sprawiły, że dzisiejszego dnia ponownie oglądałam wschód słońca. Ten jednak był zdecydowanie bardziej efektowny. Pomarańczowa łuna kładła się na pofalowanej powierzchni mgły, sprawiając wrażenie, jakby szczyty budynków i filarów był masztami zatopionych statków, wystającymi z otchłani wzburzonego morza.

– Ziemia do Raven. – Robin machnął mi dłonią przed twarzą.

Zamrugałam gwałtownie.

– Będziesz musiał się przyzwyczaić też do tego, że często odpływam – powiedziałam i odebrałam kask, który mi podał.

– Czego nie robi się dla partnera – odparł z tym zawadiackim uśmieszkiem i usiadł na motocyklu. – Wsiadaj, pokażę ci naszą nową miejscówkę.

 

 Zniknęliśmy we mgle. Końce filarów niknęły w górze, a wody zatoki równie dobrze mogły być tylko wymysłem. Wyłoniliśmy się z kłębów po drugiej stronie mostu. Gąszcz prostopadłych uliczek na przedmieściach rozrastał się we wszystkie strony, ale to po lewej znajdowało się centrum San Francisco. Pod szarą warstwą mgły wiszącej ponad nami piętrzyły się wieżowce. Najpierw zmierzaliśmy w tamtym kierunku, ale potem Robin odbił w prawo i widoki zniknęły za gęstą roślinnością obrzeży miasta.

Znowu kluczyliśmy po prawie identycznych uliczkach z podobnymi domami i autami. W pewnym momencie wjechaliśmy do robotniczej dzielnicy. Okolica stała się szara, widocznie biedniejsza. Każde miasto ma swoje mroczne zakątki. Mijaliśmy fabryki, magazyny i sznury ciężarówek.

– Czy wszystkie kryjówki muszą się mieścić w magazynach? – mruknęłam pod nosem przez mikrofon.

W odpowiedzi zaśmiał się cicho, kręcąc delikatnie głową. Skręcił w ulicę wyglądającą nieco lepiej niż wcześniej przez nas mijane i wjechał na wylany betonem plac przed kwadratowym budynkiem z oknami wyłącznie na parterze. Dawniej świecący napis ,,San Direct" na fasadzie, teraz był zakurzony i nieco przechylony.

– Czy ubezpieczalnia pasuje jaśnie pani? – spytał z kpiącym uśmieszkiem.

– Wybrałeś zgodnie z naszą pracą – odparłam kąśliwie.

Zaparkowaliśmy z tyłu, na niewielkim placu otoczonym wysokim żywopłotem. Bez żadnych skanerów czy haseł weszliśmy przez dwuskrzydłowe drzwi do pokoju zajmującego cały parter. Po lewej była tylko ścianka działowa i schody na górę, a od frontu trzy stanowiska, gdzie niegdyś przyjmowano klientów. Weszliśmy na górę, ku solidnie wyglądającym drzwiom. Dopiero tutaj Robin zsunął rękawiczkę i przystawił dłoń do skanera. Czerwona dioda zrobiła się zielona i mogliśmy wkroczyć do nowej bazy.

– Ponad sto metrów kwadratowych. Sprzęt jest ten sam, z małymi wyjątkami, ale zyskałem połączenie do systemów ostrzegania i zawiadamiania w całych Stanach – powiedział z dumą.

Im głębiej wchodziliśmy, tym więcej długim lamp z czujnikami ruchu zapalało się. Pod ścianą po prawej mieściło się stanowisko z komputerami ustawionymi na zagiętych w łuk stołach. Na drugim końcu sali spory fragment podłogi był wyłożony jasnymi panelami, wykonanymi z przezroczystego materiału.

– Podrasowałem też nasz kącik do ćwiczeń. – Podszedł do ściany i przycisnął ekran podświetlonego panelu.

Zgrzytnęło cicho i w suficie otworzyła się klapa. Z dziury wysunął się worek bokserski na łańcuchu. Robin nacisnął jeszcze raz i tym razem ze ściany wyłonił się drążek, który złożył się z kliknięciem.

– To się nazywa zagospodarowanie miejsca – powiedziałam z niezamierzoną złośliwością.

– A teraz najlepsze. – Schował ekwipunek do treningu i tym razem dłużej majstrował przy ekranie.

Panele przed nami podświetliły się delikatnie. Robin wszedł w pole i wypowiedział komendę:

– Aktywuj hologramy.

Wyjął z paska kawałek metalu, który w ułamku sekundy rozsunął się w ponad metrową tyczkę. Niespodziewanie, znikąd wokół pojawiły się zamaskowane postacie z bejsbolami w muskularnych rękach. Robin rzucił się na pierwszego. Ugodził go końcem kija w brzuch i rozsypał się w garstkę zielonych sześcianów. Drugiemu wytrącił broń i podciął go. Dwie pozostałe postacie chciały wykorzystać sytuację i podejść od tyłu, ale Robin był szybszy. Wykonał kopniak z pół obrotu. Jeden dryblas wpadł na ostatniego i wszystko zniknęło.

– Tak trenuje Liga. Co prawda oni mają wielką halę i mogą tworzyć całe symulacje z pseudomaterialnymi przeciwnikami, ale lepsze to niż nic – powiedział z dumą.

Schował broń z powrotem do niezwykle pojemnego paska i wyłączył urządzenie.

– Baza jest. Załatwiłem nam też mieszkania, może niewielkie, ale zawsze to lepsze niż zapuszczona kamienica na zadupiu Gotham. Nie wiem, jak zareagują władze na nasze ratowanie miasta, ale raczej nie powinno być problemu. Liga załatwiła sobie umowę i część wydatków pokrywa miasto. Nie wiem, jak będzie tutaj, ale o to nie musisz się martwić. Wszystko załatwię – zapewnił. – Jakieś pytania, czy mogę pokazać ci mieszkanie?

Zawiesiłam się na chwilę pod ostrzałem informacji. Wszystko było dobrze. Aż za dobrze. Wrodzony pesymizm i sceptycyzm obudził się we mnie.

– Wszystko jasne – odparłam po kilku sekundach ciszy.

– To idziemy. – Wskazał teatralnym gestem drzwi.

Przesunął przełącznik i pomieszczenie zatonęło w mroku.

 

 Kluczyliśmy bocznymi uliczkami. Omijaliśmy główne drogi, bo przez godziny szczytu stalibyśmy w korkach do wieczora. Minęliśmy centrum miasta i wyjechaliśmy na płaski jak stół teren osiedli.

– Oba mieszkania są na Sunset District, ale uznałem, że będzie lepiej, jeśli będą od siebie trochę oddalone. Jakieś pół mili, jedną ulicę dalej.

Minęliśmy długi gmach liceum Abrahama Lincolna i skręciliśmy w lewo. Wjechaliśmy przez otwartą bramę na wyłożony kostką podjazd. Dom nie wyglądał na duży, ale miał dwa poziomy, a plac otaczał ze wszystkich stron bujny i wysoki żywopłot, co bardzo przypadło mi do gustu. Robin wyszperał z paska klucz i podał mi go.

– Twój dom, więc ty wchodzisz pierwsza – oznajmił i teatralnym gestem dłoni wskazał drzwi z ciemnego drewna.

Weszłam po schodkach na niewielką werandę i wsunęłam klucz do zamka. Przekręciłam i nieco niepewnie popchnęłam drzwi. Pod stopami lekko ugięła się szara wykładzina. Zaświeciłam żyrandol, a ciepłe światło zalało spory hol. Zrobiłam kilka kroków i rozejrzałam się. Po lewej był salon, a po prawej kuchnia połączona z jadalnią. Na wprost przy ścianie ciągnęły się drewniane schody na górę, a w rogu holu dojrzałam jeszcze drzwi.

– Ja... – zawahałam się. – Dziękuję, jest naprawdę ładnie, ale nie potrzebuję aż tak dużego mieszkania – powiedziałam szczerze. 

– Nie marudź – odparł z cieniem rozbawienia. – To i tak jeden z mniejszych domów. Masz dwie sypialnie, toaletę, łazienkę, salon i kuchnię. Naprawdę ciężko jest dostać coś bez dwóch ogromnych łazienek z jacuzzi i kilkoma pokojami gościnnymi. Wszystko jest wyposażone i działające. Poza tym nie martw się. I tak nie będzie cię tu przez większość doby – dodał kąśliwie.

Uniosłam ręce w geście kapitulacji. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Przeszłam do oświetlonego salonu. Wysokie okno wpuszczało promienie wprost na tył kanapy, ustawionej pod nim i drewnianą ławę. Robin zapadł się w skórzanym fotelu skierowanym ku przejściu i zawiesił wzrok na półce ciągnącej się przez całą ścianę.

– Chciałem z tobą obgadać jeszcze kilka kwestii – zaczął i kiwnął głową w stronę sofy.

Posłusznie usiadłam na chłodnej skórze, zsunęłam botki i podciągnęłam nogi.

– Przede wszystkim twoje umiejętności. Ja jestem tylko człowiekiem z wybuchowymi zabawkami. Moce to zupełnie inna sprawa.

– Głównie korzystam z telekinezy, teleportacji i władzy nad energią. Umiem też lewitować, czytać w myślach, odczuwać emocje innych i wytwarzać projekcję astralną – wymieniałam. Nabrałam powietrza i chciałam kontynuować, ale Robin przerwał mi.

– Projekcja astralna, czyli?

W odpowiedzi zmaterializowałam swoją duszę w postaci energetycznego kruka. Zatoczył kilka kółek wokół wiatraka pod sufitem i usiadł na podłokietniku obok Robina.

– Mogę dowolnie formować kształt i rozmiar mojej duszy, ale zawsze przybieram postać kruka – wyjaśniłam.

Przywołałam dumnego ptaka do mnie. Wleciał w moją klatkę piersiową i złączył się z ciałem. Poczułam, jak energia buzowała wewnątrz mnie i dawała mi siłę.

– Jakby to tak ładnie ująć, mogę być w dwóch miejscach na raz. Widzieć i słyszeć zarówno ciałem, jak i duszą.

– Na jakiś określony czas? Czy nie ma to znaczenia?

– Nie mogę tak pozostawać na długo, bo fizyczna część traci energię i jeśli nie połączyłaby się z emanacją na czas, to pozostałabym tak rozdzielona już na zawsze – wyjaśniłam, czując się, jakbym nie mówiła o sobie, a o jakimś suchym fakcie, który w ogóle mnie nie dotyczył.

Wiedziałam o tym, ale nigdy nie brałam tego realnie pod uwagę. No bo po co miałabym się rozdzielać na kilka godzin?

– Brzmi nieco makabrycznie – stwierdził po chwili milczenia.

Czyżbym zaczęła przerażać kolejną osobę? Na Azarath osiągnęłam to już dawno temu.

– Skrywasz jeszcze jakieś niesamowite talenty, czy mogę przejść do następnego punktu? – spytał z autentycznym zaciekawieniem.

– Mam ograniczone zdolności leczenia. Teoretycznie mogę też manipulować cudzymi emocjami i sprawić, by ktoś zapadł w swego rodzaju sen, ale nie robiłam tego za często i niekoniecznie mi to wychodzi – przyznałam, przypominając sobie, jak kiedyś przez przypadek wywołałam w jednym z mnichów silne uczucie zauroczenia do mnie. Wzdrygnęłam się.

– Okej. To teraz druga ważna rzecz. Kiedy łapiemy nawet najbardziej okrutnego seryjnego mordercę, nie posuwamy się do zbędnej przemocy. Dążymy do jak najmniejszych szkód, żeby telewizja i gazety nie miały pożywki dla zwracania ludzi przeciwko nam. Dozwolone łamanie kości i wykręcanie stawów, ale też w ramach rozsądku – powiedział z krzywym uśmiechem. – Przede wszystkim nie zabijamy – dodał stanowczo. – Batman potrafił być uparty i zaślepiony, ale czasami mówił mądrze. Jeśli zabijesz mordercę, to liczba zabójców na świecie się nie zmieni.

Na usta usilnie cisnęła mi się jakże błyskotliwa odpowiedź ,,chyba, że zabijesz dwóch", ale uznałam, że to nie pora na takie cięte uwagi.

– Jak wspominałem, nie będziemy za dużo czasu spędzać w domach. W nocy liczę na twoje wsparcie podczas partoli, a w dzień chciałbym cię trenować. Na razie wypady na przestępców w ciągu dnia będą raczej okazjonalne. Ludzie mogą różnie reagować na nasze akcje, więc nie zdziw się, jeśli nawet policja będzie do nas wrogo nastawiona. Jakieś pytania? Czegoś nie zrozumiałaś?

 Znowu zawiesiłam się na chwilę, by na spokojnie przyjąć wszystkie informacje.

– Tak. Wszystko ogarniam – odparłam.

– To świetnie. Na razie zmywam się do siebie. Mam po ciebie przyjechać, czy będziesz w bazie o dwudziestej?

– Nie potrzebuję szofera – odpowiedziałam kąśliwie.

– To świetnie. – Uniósł lekko jeden kącik ust. – Rozgość się, pochodź trochę po mieście, tylko może w normalnych ubraniach. Po prostu hulaj dusza, piekła nie ma – powiedział i sprawnie wyskoczył z objęć głębokiego fotela.

Dzisiaj drugi raz cisnęła mi się na język uwaga odnosząca się do jego tekstów. Piekło istniało, a ja mogłam je rozpętać za kilka lat na Ziemi.

 

– Słyszysz mnie? – W prawym uchu rozbrzmiał wyraźny głos Robina.

– Tak – odparłam, przyciskając lekko wystającą końcówkę komunikatora, tak jak wcześniej pokazał mi Dick.

Przeleciałam nad trzypasmową drogą otoczoną przez panele dźwiękochłonne. Było już grubo po dwudziestej pierwszej, ale ruch na głównych ulicach nie zmalał do zera. Nawet po chodnikach przemykali ludzie, którzy nie byli ani przedwcześnie wracającymi imprezowiczami, ani bezdomnymi. Atmosfera tego miasta była zupełnie inna od mroku Gotham.

– Mamy zgłoszenie włamania do jubilera. Leć na północ wzdłuż drogi, stoję na dachu.

Spełniłam jego polecenie i po chwili razem zeskakiwaliśmy na chodnik przy budynku z wybitą szybą.

– Profesjonaliści – mruknął sarkastycznie i ostrożnie zajrzał do nieoświetlonego wnętrza.

Najwyraźniej przestępcy myśleli, że umkną z łupem, zanim zawiadomiona cichym alarmem policja zdążyłaby przyjechać.

– Mogą być uzbrojeni, uważaj – szepnął i bezszelestnie przesunął się na drugi koniec okna.

Gestem wskazał mi, bym schowała się za rogiem. Cofnęłam się i nasłuchiwałam w napięciu.

 – Cholera, Tom! Pospiesz się! – Z wnętrza dobiegł gniewny głos. – Zaraz nas złapią!

– Cicho siedź! Już kończę!

 Robin rozłożył kij i wysunął rękę, wciąż każąc mi czekać. Po kilkunastu sekundach rozbite szkło zazgrzytało pod butami przestępców. Zbliżali się do okna. Przygotowałam energię. Ze skupieniem oczekiwałam sygnału.

Mężczyzna wysunął nogę na zewnątrz. Robin błyskawicznie uderzył w kolano. Nim facet zdążył ryknąć z bólu, chwyciłam drugiego za stopy. Upadł i zaczął się miotać po posadce pełnej szkła. Z jednogłosowej opery, zrobiła się polifonia cierpienia. Wyciągnęłam go przez okno i zawiesiłam do góry nogami. Ostre krawędzie rozdarły materiał kurtki i skórzanych rękawiczek. Odstawiłam go na brzuch, obok zwijającego się z bólu towarzysza.

– Zmywajmy się – oznajmił Robin, gdy obu związał ręce za plecami.

Wciągnął się za pomocą liny na dach. Nim oderwałam się od chodnika, usłyszałam dwa samochody, wyjeżdżające zza zakrętu. Przykucnęliśmy za murkiem na dachu i z zaciekawieniem przyglądałam się poczynaniom lekko zdezorientowanych policjantów. Dwóch mundurowych podeszło do związanych przestępców. Nagle nad chodnikiem pokazał się hologram. Widziała go od tyłu, jakby w lustrzanym odbiciu, ale zdołałam rozczytać duże napisy ,,Robin" i ,,Raven".

– Zostawiłeś im wizytówkę? – spytałam trochę zdziwiona.

– Niech przynajmniej wiedzą, jak nas nazywać – odparł.

– Myślałam, że na razie chcemy pozostać w ukryciu.

– Też tak na początku myślałem, ale potem stwierdziłem, że bardziej zirytuję Batmana, gdy w gazetach będą nasze pseudonimy – wyjaśnił i z rozbiegu przeskoczył na następny dach.

Miałam wrażenie, że jego zachowanie względem byłego opiekuna było nieco dziecinne. Niczym naburmuszony, rozgniewany bachor chciał zemścić się za jakąś głupotę. Nie znałam jednak szczegółów sytuacji ani ich relacji, więc wolałam powstrzymać się od wtrącania i po prostu pozwoliłam Robinowi działać. W końcu chyba umiał o siebie zadbać i dokonywać najlepszych dla niego wyborów. Chociaż niekoniecznie dojrzałych.

*****

4/5 tygodni. Lepiej nie potrafię. Czasami mam tak wielkie zastoje, że myślę, by wszystko rzucić w cholerę, a innym razem mam ochotę na wszystko i brak mi czasu... Następny rozdział już zaczęłam, ale przyznam, że byłam na Avengers Koniec Gry i czuję się dosłownie wyprana. Dlatego, żeby nie uśmiercić wszystkich w trzecim rozdziale opowiadania, muszę trochę odetchnąć. Mała przerwa. Zakładam, że nie odczujecie nawet tego, ponieważ staram się jednak, by ten odstęp około miesiąca był zachowany. 

Co sądzicie o powyższym rozdziale? Jakieś sugestie, teorie spiskowe, co do następnych części? Chętnie poczytam. A nuż, łyżka spłynie na mnie natchnienie.

10 komentarzy:

  1. W pierwszej linijce ucięło myślnik.
    Opis ćwiczącego Graysona ( ͡° ͜ʖ ͡°). Tak mi rób. *odwala w tle Terrę z The Judas Contract, krzyczącą, żeby ściągnął coś z siebie*
    Przepocona Ravcia wylazła na deszcz? D: Przeziębi się zaraz, ptaszyna.
    Spotykają się następnego dnia rano. Raven opuszcza miejsce treningowe w nocy. Sprzęt wyjechał po południu, czyli przed treningiem. Wait, what?
    "przeniesiesz nas bezpośrednio do SF" kiedy twój mózg jest zwalony i każde sf czyta jako sci-fi xD
    "ale zielona papka z otaczających nas pół " pól
    DONNA! :D Przez tego psa i wazon z Niemiec kojarzy mi się z moją ciotką, która jeździła do Niemiec zbierać truskawki xD.
    xP Przeczytałam, że to Dick obwąchiwał motocykl i parsknęłam xD ślepak ze mnie
    "Gąszcz prostopadłych uliczek na przedmieściach rozrastał się we wszystkie strony, ale to po lewej było centrum San Francisco." Dopiero po kilkukrotnym przeczytaniu zrozumiałam, o co chodziło (a przynajmniej mam nadzieję, że chodziło o "ale to po lewej znajdowało się centrum SF", a nie o "ten gąszcz po lewej był centrum SF")
    "- Czy wszystkie kryjówki muszą się mieścić w magazynach? - mruknęłam pod nosem.
    W odpowiedzi zaśmiał się cicho, kręcąc delikatnie głową." Jak oni słyszą swoje mruczenie i ciche śmiechy, jadąc na motocyklu? Zazwyczaj jak z kimś jadę takim środkiem transportu, to na siebie wrzeszczymy, a i tak w większości przypadków nic nie słychać. chyba że nie wiem, mają jakieś mikrofony i głośniki zamontowane w kaskach. Co w sumie nie brzmi jak dobry pomysł.
    "Im głębiej wchodziliśmy, tym więcej długim lamp z czujnikami na ruch zapalało się." długich, plus chyba lepiej brzmi "z czujnikami ruchu"
    "Ugodził go końcem kija w brzuch i rozsypał się w garstkę zielonych sześcianów. " trening Star z filmu, mniam <3
    On jej zafundował cały dom? Lasce, którą poznał przez przypadek podczas spotkania Ligii i o której nie wie nic? Rozumiem, że to Grayson, i pewnie ma dostęp do karty kradytowej Batmucha, ale Wayne raczej by się zainteresował, po co mu dwie chaty oddalone o siebie o ulicę. Plus boru, ile ja bym dała, żeby w Polszy dało się tak od ręki kupić dom ;-;. No i skoro i tak ich nie będzie przez większość czasu na miejscu, to nie lepiej załatwić dwie klitki w wieżowcu, płacić czynsz i traktować to tylko jako miejsce do spania? Taki dom trzeba mimo wszystko i utrzymać, i pilnować , żeby się sypać nie zaczął.
    Od ilu lat w sumie w Stanach można kupić sobie posiadłość, hm...
    Boże, teraz Robin mi się z Greyem kojarzy, bo jak chce coś od laski, to zamiast kupić kwiaty daje jej cały dom. Popsułaś mi głowę D:.
    "- Chciałem z tobą obgadać jeszcze kilka kwestii. - Zaczął i kiwnął głową w stronę sofy." tu chyba nie powinno być tej kropki przez zaczął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam miał być lennyface. Blogger najwyraźniej za nim nie przepada :c

      Usuń
    2. A że się tak spytam, czemu mikrofony i głośniki są złym pomysłem? Nie ogarniam zbytnio, nigdy nie jechałam motocyklem.
      Specjalnie szukałam, czy w miastach w USA jest coś takiego jak polskie bloki. I jest to raczej rzadkość, bo ludzi stać na jakieś domy, nawet małe, ale na przedmieściach. Owszem, gdyby rozgrywało się to w Polsce, wcisnęłabym ich do obskurnego bloku, ale to Robin. Przeżył połowę życia u boku Batmana, w willi.

      Usuń
    3. Tak sobie po prostu wyobraziłam, że w razie wypadku jak ci się druga osoba będzie darła do ucha przez mikrofon z bólu, to to będzie mało przyjemne doświadczenie.
      Dicka zawsze widziałam jako kogoś, kto wolałby się wynieść nawet do kubła na śmieci, byleby nie musieć mieszkać z Batmanem. O polskich blokach nie mówię, chodzi mi o zwykłe mieszkania. Byłoby to lepsze rozwiązanie dla bohaterów, by mieszkać w centrum miasta, w samym środku wydarzeń, a nie gdzieś na obrzeżach i potem zasuwać przez pół miasta na akcję. Poza tym nawet w Judas Contract Dick i Kory wynajmują mieszkanie, a nie zrzucają się na dom.

      Usuń
    4. Poza tym, dwa pierwsze lepsze wyszukiwania z Googla: http://polkawusa.pl/?p=1903 i https://www.morizon.pl/mieszkania/usa/
      Naprawdę, dopóki ktoś nie ma rodziny, psa, kota i wiewiórki na głowie, a do tego chce ogród, to raczej będzie stawiał na kawalerkę, niż na osobny dom. Dick ani Rachel nie posiadają tak naprawdę własnych dochodów (no chyba, że miast ma jakiś fundusz dla bohaterskich start-upów), bez wiedzy i zgody Batmucha Richard nie mógłby sobie pozwolić na kupno dwóch domów.

      Usuń
    5. Wyciagam swoje argumenty. Za brak polskich znakow przepraszam, pisze z telefonu za piornikiem na lekcji muzyki.
      Wyobraz sobie, jak oni by mieli np wracac do tego mieszkania? Chyba przez okno xD. No bo tak w pelerynkach sobie popieprzac po korytarzu? Najpierw chcialam dac im mieszkania, ale stwierdzilam, że byli by zbytnio na widoku.

      Usuń
    6. Plus, Robin, jako bohater, ma pomoc ze strony Ligi. Takze nie sa bez funduszy, a zaspoilerowac moge, ze dpgadaja sie z wladzami miasta

      Usuń
  2. "żeby telewizja i gazety nie mieli pożywki" nie miały. Jedno i drugie to rodzaj żeński
    "Jeśli zabijesz mordercę, to liczba zabójców na świecie się nie zmieni." Ah, Batman. Dlaczego nikt nigdy nie idzie w Batmana sprzed Jokera, który zabijał każdego przestępcę, a twórcy przestali dlatego, że już ciężko było wymyślić coś groźniejszego od poprzednich tworów xD.
    "Po prostu hulaj dusza, piekła nie ma - powiedział i sprawnie wyskoczył z objęć głębokiego fotela." Ten moment, kiedy automatycznie po "wyskoczył" dodałam sobie w głowie "przez okno" XD. To by było epickie.
    "Było już grubo po dwudziestej pierwszej, ale ruch na głównych ulicach nie zmalał do zera. Nawet po chodnikach przemykali ludzie, którzy nie byli ani przedwcześnie wracającymi imprezowiczami, ani bezdomnymi. Atmosfera tego miasta była zupełnie inna od mroku Gotham." Wątpię, żeby życie w Gotham umierało po 21, nawet jeśli wziąć pod uwagę przestępczość.
    "zanim zawiadomiona cichym alarmem policja zdążyłaby przyjechać." Ciche alarmy chyba nie mają za bardzo sensu. W alarmach chodzi o to, żeby właśnie zaalarmować wszystkich dookoła + przestraszyć potencjalnego złodzieja, zanim zdąży coś podpierdzielić. W samochodach cichy alarm na bank by się nie sprawdził xD.
    "- Cicho siedź! Już kończę! - Robin rozłożył kij i wysunął rękę, wciąż każąc mi czekać." Zdanie z Robinem powinno przeskoczyć do następnej linijki. Nie on wypowiada kwestię, więc nie powinien być w dopisku.
    Omg, te porównania z operą xD. To tak bardzo pasuje do Ravci.
    Robin z tymi hologramami jest subtelny jak walnięcie obuchem xD.
    O, i Robciu ma jeszcze cały czas spinę z Batmuchem. Bruce to mu powinien w ramach wychowania odciąć dopływ gotówki.
    "Niczym naburmuszony, rozgniewany bachor chciał zemścić się za jakąś głupotę. Nie znałam jednak szczegółów sytuacji ani ich relacji, więc wolałam powstrzymać się od ocen" Rav, no nie bardzo. Twoje powstrzymywanie się od ocen sprowadza się do porównywania go do naburmuszonego bachora.
    Nie przejmuj się tempem, ja tu zawsze będę grzecznie czekać i cieszyć sie na każdy kolejny rozdział :D. Najważniejsze, żeby tobie się dobrze historię pisało i żebyś miała frajdę.
    Ja proponuję one-shota oderwanego od historii z typowym RaexRobin. Każdy tego w życiu potrzebuje, nie oszukujmy się :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten one shot to nie głupi pomysł. Tak np po ataku Trygona... hm... może kiedyś

      Usuń