czwartek, 31 sierpnia 2017

3. WSCHÓD SŁOŃCA

Otwarłam leniwie oczy, wybudzając się z długiej medytacji. Opadłam na dach wysokiego budynku i obróciłam twarz w stronę zachodzącego słońca. Ostatnie ciepłe promienie ogrzewały moją spowitą w czerń oraz granat sylwetkę. Przeniosłam wzrok na szkielet wieży majaczący na horyzoncie. Siedziba w kształcie litery "T". Całkiem fajny pomysł...
- Raven, jesteś potrzebna przy cmentarzu na Dark Street - usłyszałam w prawym uchu lekko zdyszanego Robina.
- Zaraz będę - odparłam obojętnie, delikatnie dotykając przycisku w komunikatorze.
Naciągnęłam mocnej kaptur i wzbiłam się w powietrze, kierując się na zachód.
Po minięciu niezliczonej liczby zakorkowanych dróg i wieżowców wyleciałam na obrzeża Jump City, zabudowane podobnymi do siebie małymi domkami.
Widząc kościół rozejrzałam się dokładniej za tytanem. Wylądowałam obok bramy cmentarza, która była lekko rozwalona. Nagle zza moich pleców doleciało szybkie "padnij" Robina. Wykonałam polecenie, wchłaniając w podłoże. Zmaterializowałam się za brunetem i od razu zrozumiałam dlaczego mnie wezwał. Przy wysokim murze stał skrzydlaty mężczyzna, spowity w czarny płaszcz.
Idąc śladem Robina przyjęłam bojową pozycję, dokładnie śledząc każdy ruch demona.
Spod kaptura spozierały na nas żółte oczy zwykłego podwładnego. Mężczyzna wykonał nieokreślony gwałtowny ruch, więc nie czekając na to co się wydarzy, szybko chwyciłam go w astralną łapę kruka. Istota zaczęła się miotać, ale po chwili stężała. Przerażony spojrzał na mnie, jakby zrozumiał z kim zadarł. Przeszłam przed Robina, powoli zbliżając się do demona.
- Nie próbuj wracać - wysyczałam w jego umyśle i wciągnęłam go pod ziemie, do miejsca z którego przyszedł.
- Raven, co ty... - nie dałam mu dokończyć bo odwróciłam się i wyjaśniłam.
- To zwykły demon, odesłałam go tam, gdzie jego miejsce - odparłam, wzruszając ramionami na, co Robin już otwierał usta by zapewne spytać skąd o tym wiem, ale nie dane mu było się wysłowić.
- Już jestem! - dobiegło gdzieś z boku. Oboje spojrzeliśmy się w tamtym kierunku. Bestia biegł wzdłuż ceglanego muru otaczającego cmentarz.
- W porę - mruknęłam kąśliwie, czego nie usłyszał adresat uwagi.
A już miałam pytać tymczasowego, wybranego drogą demokratycznego głosowania lidera, czemu wezwał tylko mnie.
Zielono-skóry doczołgał się do nas, oparł ręce na kolanach i łapał głębokie oddechy.
Na usta cisnął mi się komentarz dotyczący kondycji chłopaka, ale przypomniałam sobie o swojej, która też nie jest w najlepszym stanie.
- Gdzie reszta? - rzuciłam w przestrzeń, a odpowiedział mi jeden z zaginionych tytanów, biegnący wzdłuż oświetlonych budynków.
- Przepraszam, nie mogłem się wyrwać wcześniej - wytłumaczył się Cyborg, podchodząc do nas.
- Raven sobie poradziła - odparł z lekką nutą przekąsu. Pewnie mnie potem wymagluje, skąd wiedziałam o rasie przeciwnika. Zgromiłam go wzrokiem, ale chłopak w odpowiedzi wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
- A gdzie Gwiazdka? - rzucił w przestrzeń Bestia, który wtopił się w rosnące przy bramie krzaki.
W odpowiedzi uzyskał tylko wzruszenia ramionami, a potem nastała grobowa cisza (czujecie to?).
- Może ruszymy swoje bohaterskie tyłki i zrobimy coś przy wieży - zaproponował nagle Cyborg.
Ponownie zgodnie kiwnęliśmy głowami.
- Mogę nas teleportować - rzekłam cicho, trochę nieśmiało. Nie czuję się przy nich swobodnie.
Robin wykonał dziwny ruch ręką, który chyba miał oznaczać zgodę.
Wypuściłam powoli powietrze i skupiłam się na miejscu docelowym.
Ogarnęła nas czarna, mroczna energia. Całym moim ciałem szarpnęło. Chwilowy brak grawitacji. Zaraz potem uderzam stopami w skalną wysepkę.
Upewniłam się tylko czy nikt się nie rozszczepił. Jest dobrze.
- T-to czarne coś... nie... - zaczął zdławionym głosem Bestia, ale zamknął się pod moim morderczym wzrokiem. Uśmiechnął się sztucznie i wyciągnął kciuka w górę. - Było świetnie - zapewnił, prostując się.
Ja przyzwyczaiłam się do teleportacji, za to cała reszta mogła odczuwać nieprzyjemne skutki.
Nagle z mojej prawej strony dobiegł huk. Źródłem dźwięku był spadający do wody głaz, który oddzielił się od wyspy. Przy brzegu stał mokry Bestia, który chyba był sprawcą tego małego zamieszania. Chłopak popatrzył po nas jak zbity pies i grzecznie usiadł daleko od morza, które nadal mocno falowało.
- To co... - zaczęłam, ale Cyborg przerwał mi uniesieniem ręki. Pół-robot pochylał się nad planem wieży.
Omiotłam spojrzeniem wysoki szkielet w kształcie przestrzennej litery T, majaczący na spowitym w ciemne chmury nocnym niebie. Nie wiem czyj to był pomysł i wolę nie wnikać...
- Teraz mnie słuchać, bo nie będę powtarzać - rzekł głośno Cyborg, tak by dotarło nawet do Bestii.


Lekko przykurzona usiadłam na brzegu obszernej wyspy. Nad ciemnym horyzontem unosiła się pomarańczowo-różowa poświata. Słoneczna tarcza ledwie wystawała ponad nim. Piękny obraz dopełniały podświetlone obłoki, unoszące się nad lekko falującą taflą morza.
Przenoszenie betonowych bloków i dziwnych urządzeń nie należy do wyczerpujących zadań, ale jest zwyczajnie nudne. No może nie do końca, bo przecież od czego jest zielona łamaga, która spuszcza sobie na stopy różne ciężkie przedmioty. Uniosłam się nad ciemne skały i ułożyłam nogi w kwiat lotosu. Pozwoliłam myślom swobodnie przepływać przez mój umysł.
- Azarath Metrion Zinthos - mruczałam w kółko pod nosem.
Zwykła mantra, a pozwala się skupić. Azar mnie jej nauczyła. Zresztą jak wielu innych rzeczy, w tym panowaniu nad całą mocą, którą posiadam. Dar a za razem przekleństwo, pochodzące od jednego z najsilniejszych między wymiarowych demonów. Obarczył mnie proroctwem, o którym dowiedziałam się po śmierci Azar, gdy pod opiekę wzięła mnie Arella. Krótko po tym, Trygon spotkał się ze mną. Nie cieszyłam się z tego, że poznałam swojego ojca, tak jak przeważnie się dzieje. Jak można się radować z powodu rodzica, który chce podbić twój wymiar.
Stop! Opanowałam myśli, które zaczęły galopować w złym kierunku.
Wypuściłam powoli powietrze ustami.
Drgnęłam gdy poczułam dotyk na ramieniu. Powoli otworzyłam oczy, pozwalając by pierwsze dzisiejsze promienie oślepiły mnie. Czemu lubię sobie zadawać ból? Mam w ten sposób odpokutować złe czyny ojca?
Przeniosłam wzrok na Robina. Uniosłam pytająco brew, czego przecież nie mógł zobaczyć przez kaptur rzucający na moją twarz cień.
- Wracamy - rzekł krótko.
Skinęłam głową i ponownie obróciłam się w stronę dużej pomarańczowej tarczy wznoszącej się mozolnie nad horyzontem.
Każdy wschód słońca to obietnica nowego dnia, wszystko jest możliwe...

-----------------------
Nie chce mi się tego komentować, więc ten przywilej pozostawiam wam. Mam nadzieję, że się spodoba.

środa, 23 sierpnia 2017

2. PO CYWILNEMU? NIC NIE MÓWIŁEŚ...

Przeszłam przez ulicę, starając się jak najmniej rzucać w oczy. Naciągnęłam mocnej kaptur od czarnej bluzy, pożyczonej od matki, która kiedyś żyła na Ziemi. Z pewnych powodów jednak przeniosła się na Azarath, które moim zdaniem jest o wiele lepszym miejscem. Wieczny pokój i harmonia, które pomimo mojej demonicznej natury lubiłam.
Oparłam się o otynkowaną ścianę pizzeri i leniwie rozglądałam się za pozostałymi osobnikami.
Spojrzałam się na elektroniczny zegar, zamontowany na jeden ze ścian. 15.57. Wypuściłam w wyuczony sposób powietrze i spuściłam wzrok na długie, czarne botki, które noszę ze swoim "standardowym" strojem.
Mijało mnie wiele śpieszących się ludzi, którzy byli mi całkowicie obcy i obojętni. A jednak z jakiegoś powodu chcę uchronić ten żałosny wymiar przed Trygonem.
- Hejka - usłyszałam z prawej strony. Przeniosłam wzrok na zwykłego nastolatka w przyciemnianych okularach.
Burknęłam nieartykułowany dźwięk pod nosem i zastukałam kilkukrotnie niskim obcasikiem o zniszczoną kostkę brukową.
Wyprostowałam się i spojrzałam na Robina.
- Wchodzimy? - wskazałam na dwuskrzydłowe szklane drzwi pizzeri. Chłopak skinął głową i skierował się we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Jakie jest twoje prawdziwe imię? - spytał nagle, gdy prześlizgiwaliśmy się zwinnie między zajętymi stolikami.
- Zaufanie działa w dwie strony - odparłam, wchodząc po schodach pomijając po kilka stopni naraz.
- Richard - odpowiedział, wprawiając mnie w lekki szok. Naprawdę?
- Rachel - rzuciłam, siadając przy najbardziej wysuniętym stoliku na balkonie.
- Jakieś nazwisko?
Spojrzałam na niego zabójczo, co całkowicie zignorował.
- Ty swojego nie podałeś - żachnęłam się i opadłam na nieistniejące oparcie barowego krzesła, przez co prawie wywinęłam pokaźnego fikołka.
Robin stłumił chichot, gdy rozpaczliwie starałam się złapać równowagę.
- Nie mam - skłamałam, siedząc już prosto na tym diabelskim krzesełku.
Richard podniósł tylko brew, ale nic nie powiedział.
Nagle przy chłopaku wylądowała odziana w metal Tamaranka. No i tyle by było z przykrywki.
Po jaką cholerę męczyłam się z wbijaniem w te niewygodne czarne jeansy po Arelli? Przecież równie dobrze mogłam tu przyjść pod postacią demona, skoro Gwiazdka robi takie wejścia...
Zakryłam dłońmi twarz, w geście rozpaczy, ale nic nie skomentowałam.
- Cześć - rzuciła wesoło dziewczyna i sądząc po cichym skrzypnięciu krzesła, usiadła przy Robinie.
Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła.
- Siema ziomki - drgnęłam na to jakże ambitne powitanie dochodzące zza moich pleców.
Po moich obydwóch stronach dosiedli się pozostali członkowie drużyny.
- To co jemy? - spytał Bestia, zacierając dłonie, zakryte rękawiczkami.
On jak wszyscy poza Gwiazdką, postarał się o ukrycie swojej tożsamości. Może nie jest taki głupi jakby się wydawało? Cofam. Jednym gwałtownym ruchem ściągnął szary kaptur ukazując swoje całkowicie zielone oblicze, a drugą ręką sięgnął do mojego. Zwinnie niczym kot ominęłam atak i rzuciłam powalające spojrzenie temu gnojkowi. Chłopak skulił się lekko i stracił pewność siebie.
- Zamówimy coś i ustalimy szczegóły - zaproponował ugodowo Robin i podniósł rękę by przywołać kelnera.
Po chwili oczekiwania podeszła do nas wysoka szatynka, ubrana w firmową bluzkę.
Nie zwracając uwagi na jej dziwne spojrzenia odpłynęłam myślami.
Czy będę mogła im zaufać od razu i powiedzieć o ojcu i jego zamiarach? Najprawdopodobniejszym skutkiem tego będzie wywalenie mnie z drużyny, o ile w ogóle jakaś powstanie, a może nawet polowanie na mnie. To po części moja wina, że Trygon tutaj przybędzie. Czas pokaże, co będzie najlepszym wyborem...
Złapałam mechaniczną dłoń, szybko poruszającą się przed moją twarzą. Zabójczo spojrzałam się na jej właściciela, ale ten nie stracił swojej pewności i z lekkim uśmiechem rzucił:
- Jaką chcesz pizzę... - zawiesił głos, wyraźnie zakłopotany tym, że nie zna mojego imienia.
- Obojętnie - odparłam i wyczekałam aż kelnerka odejdzie. - Raven - powiedziałam cicho w stronę robota.
Ten skinął tylko głową i oparł brodę na dłoniach.
- Przemyślałem wszystko i chcę się tym z wami podzielić - zaczął swój wywód Robin. - Wcześniej sam chroniłem to miasto i naprawdę cieszę się, że chcecie mi w tym pomóc. Ale nie zakłada się drużyny od tak - pstryknął palcami przed swoim nosem - i nie jest to też takie łatwe jakby się wydawało - kontynuował. - Kilka kwestii organizacyjnych, a za razem problemów. Po pierwsze - wygiął palec wskazujący prawej ręki - siedziba. Po drugie - odgiął kolejny palec - nazwa. Po trzecie - zawiesił się na chwile, jakby stracił wątek. - chyba nie ma po trzecie - skończył i zaśmiał się nerwowo.
- Co do siedziby to mój ojciec i ja możemy się tym zająć - zaproponował Cyborg. - Oczywiście nie obejdzie się bez waszej pomocy.
Bestia kręcił się na swoim krześle, aż w końcu nie wytrzymał i wystrzelił z ręką do góry, jak uczniak.
- Mam pomysł na nazwę - wyjaśnił podekscytowany. - Niesamowici bohaterowie - pochwalił się, uśmiechnął szeroko i położył ręce na bokach.
- Głupie - skwitowałam krótko, nawet na niego nie patrząc.
- Popieram - powiedział Robin i zamyślił się na chwile. - Co powiecie na Młodzi Tytani? - spytał łagodnym głosem.
- Jestem za - wyciągnął mechaniczną rękę w górę Cyborg. W ciszy ja i Gwiazdka poszłyśmy jego śladem.
- To ustalone - rzekł zadowolony Robin i umilkł, bo kelnerka przyniosła dwie duże, parujące pizze oraz kilka sosów.
- I tak uważam, że Niesamowici Bohaterowie są lepsi - mruknął pod nosem i capnął połowę wegańskiej, o którą tak wykłócał się z Robotem Mięsożerca.
Bez większego zainteresowania wzięłam jeden kawałek ciasta. Między nami panowała niekomfortowa cisza.
- Jakie są wasze prawdziwe imiona? - rzucił nagle Bestia. Ten to wie co powiedzieć...
- Tajemnica - odparł Robin, gdy przełknął pizze. Czy ja dostałam jakiś przywilej, czy jak?
- Victor Stone - rzucił obojętnie Cyborg.
Bestia przeniósł z wyczekiwaniem wzrok na mnie, jako że Gwiazdka przedstawiła się po wyrwaniu jej z rąk kosmitów.
- Raven - burknęłam pod nosem.
Bestia otwierał już usta, by coś powiedzieć, ale zamordowałam go wzrokiem.
Popatrzył na mnie dziwnie i wziął kolejny kawałek pizzy nic już się nie nie odzywając. Chyba nie chciał się bardziej narażać.
- Garfield Logan - rzekł. Jego ton wskazywał na dumę z samego siebie.
- Jak ten rudy kot? - Cyborg parsknął śmiechem, ale Bestia niczym ja zgromił go wzrokiem. Może to zaraźliwe?
Oparłam podbródek na wewnętrznych stronach dłoni i utkwiłam wzrok w dalekim horyzoncie. Może nie powinnam ich w to wkopywać? Trygon jest moim problemem i powinnam sobie z nim sama poradzić. Warknęłam w myślach. Czemu muszę wszystko komplikować. Trzeba było pomyśleć nad tym co się robi, żeby potem nie mieć durnych wątpliwości
- Muszę się zbierać - wyrwało mnie z odrętwienia. Cyborg zsunął się z krzesła i odszedł kilka kroków, ale zatrzymał się, jakby coś sobie przypomniał.
- Jak mam się z wami skontaktować? - spytał lekko zdezorientowany.
- Przez to - Robin rzucił w jego stronę jakiś mały przedmiot. Cyborg obejrzał go dokładnie, wsadził do kieszeni bluzy i po mruknięciu pożegnania odszedł.
Przeniosłam wyczekujące spojrzenie na chłopaka. Po chwili zrozumiał o co mi chodzi i szybko sięgnął do spodni.
- To są komunikatory. Tymczasowo będziemy ich używać, a potem wymyśli się coś lepszego - wyjaśnił brunet i podał po jednym urządzeniu dla każdego. Obejrzałam mały okrągły przedmiot z każdej strony. Niepozorne i przy okazji nie rzuca się tak w oczy.
Spojrzałam na Bestie, który tempo wpatrywał się w komunikator, jakby nie wiedzieć co z nim zrobić.
- To się wkłada do ucha - wysyczałam do Zielonego, który od razu się ożywił i zadowolony z nie wiadomo czego, zaczął przerzucać urządzenie z ręki do ręki.
Po mimo tego, że jestem z innego wymiaru mam jakieś pojęcie o tym świecie, czego nie można powiedzieć o speszonej Gwiazdce. Mama Ziemianka nie jest nawet zła. No chyba, że oddaje się w ręce diabła...
Odgoniłam niemiłe myśli i spojrzałam na ten sam zegar po drugiej stronie ulicy. 17.14
- Muszę iść - ogłosiłam i bez pożegnania odeszłam.

sobota, 19 sierpnia 2017

1. MOŻE TAK OD POCZĄTKU?

- Kim jesteś? - rzucił zdezorientowany w przestrzeń. Rozbudzony miał problem ze zlokalizowaniem mnie.
W ciszy wyszłam z cienia, ukazując mu swoje ludzkie oblicze, tak różne od demonicznej duszy.
Chłopak wygramolił się z cienkiej kołdry i stanął w obronnej pozycji przy łóżku.
- Te sny, to twoja sprawka? - spytał lekko podniesionym głosem.
- Ja tylko ukazuję ci jedną z możliwych przyszłości - skłamałam, poprawiając głęboko naciągnięty kaptur granatowej peleryny.
Brunet popatrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Jak się nazywasz? - rzucił spokojnym już głosem, jakby zrozumiał, że nie mam zamiaru zrobić mu krzywdy.
- Raven - odparłam krótko.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Zinterpretuj to tak jak wolisz - przerwałam mu obojętnym tonem.
- Mam...
- Zrobisz co uważasz - ponownie weszłam mu w zdanie.
Widocznie zirytowany tym, że nie dałam mu dokończyć, zlustrował mnie wzrokiem.
- Proponuję ci dołączenie do Nowych Młodych Tytanów - powiedziałam obojętnie, poprawiając długie do połowy ramiona, czarne rękawiczki.
- Dlaczego miałbym... - reszty nie dane było mi usłyszeć, bo teleportowałam się, zapewne zostawiając w ciemnym pokoju oszołomionego Robina.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Z ciemnej i wąskiej uliczki przyglądałam się poczynaniom ubranego na kolorowo bruneta. Walka z tym galaretowatym potworem od początku skazana była na jego porażkę. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i rozejrzałam się po zniszczonej ulicy.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem reszta powinna się tu pojawić za chwilę.

Gwałtownie cofnęłam się do cienia, gdy przy uliczce, w której stałam przebiegł chuderlawy, zielony chłopak. Podbiegł do Robina, który aktualnie dźgał metalowym kijkiem potwora, ale na daremno. Wymienili między sobą kilka słów i poczęli walczyć razem.
Zielony przemienił się nosorożca i zaszarżował na modyfikowaną galaretkę, z marnym i niepożądanym skutkiem utknięcia w nim.
Westchnęłam z politowaniem i dołączyłam się do walki. Zgrałam się z wysokim i rozbudowanym mężczyzną w kapturze, który... strzelił z ręki? To na potem. Zawisłam nad pozostałymi "bohaterami" i uwolniłam astralnego kruka, pozwalając by wleciał w potwora, który zwyczajnie "wybuchł" rozrzucając na wszystkie strony fioletową maź. Ptak osłonił mnie przed tym zmasowanym atakiem i zaraz potem połączył się ze mną.
- Nie znasz mnie - przekazałam telepatycznie Robinowi, gdy zauważyłam, że chciał coś powiedzieć. A sądząc po jego skonsternowanej minie, miało to być coś na mój temat.
- Koleś, to było świetne - rzucił w przestrzeń zielony chłopak, ubrany w dopasowany czerwono-biały kostium. - Musimy to kiedyś powtórzyć - dodał z uśmiechem.
- Przydałaby mi się pomoc w obronie miasta - powiedział zamaskowany chłopak, pozostawiając zdanie do własnej i indywidualnej interpretacji.
- Aaa! Robin! - wykrzyczał podekscytowany groszek, jakby wcześniej się nie zorientował.
- Gratuluję spostrzegawczości - skomentowałam złośliwie, zasłaniając się granatową peleryną. Chłopak jakby nie słysząc mojej uwagi, zaczął się ekscytować Cudownym Chłopcem.
- Stop - warknął zakapturzony mężczyzna, przerywając zielonemu podziwianie Robina. - Proponujesz nam założenie drużyny? - spytał bruneta. Dyskretnie zlustrowałam go wzrokiem, ale cały przykryty był ubraniem, więc nie mogłam stwierdzić nawet, czy jest człowiekiem.
- Tak - odpowiedział spokojnie, zerkając ostrzegawczo na zielonka, który z nabożnym podziwem wpatrywał się w niego.
- Zgadzam się - odparł i zdjął kaptur, ukazując swoje obliczę.
Zielony ponownie się podekscytował, na widok głowy ciemnoskórego mężczyzny. Ponad połowa była z jasnego metalu, a gdzieniegdzie połyskiwały mechaniczne i elektroniczne części.
- Cyborg! - ochrzcił go zielony i dopadł go, by dokładniej przyjrzeć się pół robotowi.
- Zielony, zgadzasz się? - spytał lekko podirytowany jego zachowaniem.
- Jestem Bestia - odparł mało zainteresowany Robinem. - Oczywiście, że tak!
Były pomocnik Batmana przeniósł pytające spojrzenie na mnie. Pokiwałam potwierdzająco głową, nie okazując ani entuzjazmu, ani nawet najmniejszej radości. Tak jakby było mi to całkiem obojętne, chociaż było zupełnie na odwrót
- Złaź ze mnie - zdenerwował się w końcu Cyborg i zrzucił Bestię na asfalt.
- Spokojnie ziomek - powiedział, zbierając się z brudnej drogi. - Może pójdziemy na pizzę? - zaproponował ugodowo, otrzepując strój.
- Jutro o 16 w tej pizzeri - odparł Robin, wskazując na budynek z dużym balkonem po przeciwnej stronie. - Uzgodnimy wszystko... - nie dane mu było skończyć, bo przerwał mu głośny pisk Bestii. Nawet Black Canary by się takiego nie powstydziła...*
Spojrzałam z politowaniem na chłopaka, a zaraz potem w kierunku, który wskazywał wysuniętą ręką.
Na niebie, z zawrotną prędkością leciało kilka dziwnie wyglądających statków, na czele ze świecącą zieloną smugą.
- Sam to sprawdzę - rzucił gotowy do biegu Robin, ale Cyborg go zatrzymał.
- Już nam rozkazujesz? - zapytał z wrogością.
Chłopcy zaczęli się kłócić, a mnie coraz bardziej bolała głowa. Teleportacje między wymiarowe nie są przyjemne. Zaczęłam rozmasowywać skronie, a hałas ciągle narastał.
- Cisza! - warknęłam głośno, a wszyscy zebrani spojrzeli się na mnie jak na idiotkę. - Kłótnie nie sprzyjają powstawaniom drużyn - wysyczałam i zakryłam się szczelnie peleryną. Nie lubię być w centrum uwagi.
- Raven ma rację - zaczął spokojnym tonem Robin. Idiota! Skąd miałby wiedzieć jak się nazywam. - Przepraszam. Razem pójdziemy sprawdzić co się dzieje, zgoda? - razem pokiwaliśmy głowami. - No i o to mi chodziło - rzekł z lekkim uśmiechem.
Brunet kiwnął głową, na znak byśmy podążali za nim i wystrzelił linkę, która wciągnęła go na dach najbliższego budynku.
Oderwałam się od ziemi, by podążać za chłopakiem, ale spojrzałam się jeszcze na resztę ferajny, czy mają możliwość wzbicia się w powietrze. Cyborg zrezygnowany zerwał z siebie resztę ubrań, ukazując w więcej niż połowie zrobotyzowane ciało i odbił się od asfaltu, przypalając go lekko "płomieniami" z silników zamontowanych na podeszwach. Full wypas ta "zbroja"**
Nie zważając już na chłopaków, podążyłam za brunetem, który skacząc po dachach zdążył się oddalić.

Leciałam nad najróżniejszych budynkami. Co chwilę zerkając na Robina w postaci kolorowej plamki skaczącej po dachach, rozglądałam się za tymi dziwnymi statkami. No i kosmiczną zieloną smugą. Za mną leciał Cyborg i zielony pterodaktyl. Osobiście starałam się być niewidoczna, ale tamtych dwóch chyba to nie obchodziło. Moje nędzne rozmyślania przerwał kolorowy błysk na którejś z głównych ulic. Robin od razu skierował się w tamtą stronę. Wyprzedziłam przyszłego członka drużyny i wylądowałam na dachu budynku, pod którym toczyła się kosmiczna bitwa.
Na środku kolejnej zdewastowanej ulicy stała rudowłosa kobieta, otoczona zgrają dziwnych, ciemno-zielonych hybryd. Czego dokładnie, nie byłam w stanie określić.
Tamaranka – sądząc po zdolnościach – strzelała kulami plazmy w około, nie zważając na innych ludzi. Kosmici, zacieśniali swój krąg, ale ciągle ubywało ich, bo padali jak muchy od ciosów kobiety.
- Komu pomagamy? – zapytał nagle Robin, przyprawiając mnie o palpitacje serca.
- Skąd mam wiedzieć – burknęłam w odpowiedzi i rozejrzałam się. Ze statków, które właśnie nadleciały, wybiegli - dla odmiany - uzbrojeni kosmici. Z długich włóczni, zakończonych różnokolorowymi kamieniami zaczęły wystrzeliwać jasnozielone kule. Kilka trafiło w dziewczynę, skutecznie ją obezwładniając.
- Będziemy tu tak siedzieć? – szepnął zdezorientowany Bestia i popatrzył się po wszystkich.
- Nie wiem kim oni są, ani jakie mają zamiary, ale chcę się dowiedzieć dlaczego zabierają tę dziewczynę – rzekł Robin i przeskoczył przez murek.
Idąc jego śladem teleportowałam się na dół.
- Ej! – krzyknął Robin wymachując rękami. Geniusz...
Kosmici obrócili się w naszą stronę i spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Jeden z uzbrojonych wojowników podniósł włócznię i strzelił w Robina. Dzięki wytrenowanemu odruchowi wzniosłam tarczę przed brunetem, chroniąc go przed pociskiem.
- Już chyba wiesz, kogo ratować – rzekłam złośliwie.
On pokiwał tylko głową i z obszernym ruchem ręki krzyknął:
- Na nich! – kreatywnie...
Z pomocą astralnej łapy kruka, naśladującej moją rękę powaliłam sporą grupkę kosmitów.
Robin zajął się tymi, którzy nieśli kobietę do statku, a pozostali pomagali mi w obezwładnianiu reszty.
Czarnymi jak smoła pociskami powaliłam hybrydy czyhające na niczego nieświadomych chłopaków, którzy rozprawiali się z kilkoma kosmitami na sterydach.
Rozejrzałam się na czarno-żółtą peleryną Robina. Chłopak walczył ze zgrają następnych wojowników. Wypuściłam astralnego kruka, który przewrócił i pokaleczył cześć z nich.
Po kilku następnych minutach, resztki z wielkiej hordy wskoczyły czym prędzej do statków i odleciały.
- Chyba im się odechciało - skomentowałam pod nosem.
Razem z chłopakami podeszłam do leżącej w małym kraterze kobiety. Otoczyliśmy ją, na co zareagowała wrogo. Zaczęła wymachiwać rękami i warczeć coś po swojemu. Jak na złość znam 7 języków, a tamarański mi gdzieś umknął. Rudowłosa podniosła się gwałtownie pomimo założonego ciężkiego stroju i spojrzała się po wszystkich twarzach. Zatrzymała się obrócona frontem do Robina. Chłopak spiął się lekko, gotowy by zrobić unik. Jednak dziewczyna była zbyt szybka. Doskoczyła do niego, przyciągnęła i... pocałowała?
Tamaranka odepchnęła chłopaka, który lekko się do niej przyczepił, a mnie olśniło. Zrobiłam mentalnego facepalma. Przecież oni mogą poznawać języki przez pocałunki.
- Dziękuję wam za ratunek - powiedziała w przestrzeń. Robin pozbierał się już i starał się ukryć zarówno czerwoną twarz jak i emocje, których nie potrafił w tej chwili kontrolować. 
- Nie ma sprawy - odrzekł lekko zażenowany brunet. - Jak się nazywasz? - spytał, usilnie uciekając od mojego świdrującego wzroku. Uśmiechnęłam się kpiąco. Faceci to jednak faceci.
- Koriand'r, a dla was Gwiazdka - uśmiechnęła się delikatnie, jakby speszona.
- Przyłącz się do nas - wyskoczył jak Filip z konopi Bestia, a dziewczyna onieśmieliła się jeszcze bardziej.
- J-ja - zaczęła, ale przerwał jej Cyborg.
- Nie daj się prosić.
- Dobrze. Zgadzam się - rzekła po chwili namysłu, już wyprostowana i pewna.
Wszyscy poza mną zareagowali entuzjastycznie na kolejnego członka drużyny.
- Muszę już iść - oznajmiłam nagle, gdy nastała krępująca cisza. Nie czekając na ich reakcje ruszyłam wzdłuż uszkodzonej ściany budynku, wymijając zbierających się gapiów.
- Pamiętaj o spotkaniu! - krzyknął ktoś za mną, ale odległość sprawiła, że nie miałam możliwości rozpoznania właściciela głosu.
Weszłam w pierwszą lepszą uliczkę i teleportowałam się do tymczasowego mieszkania.
Wszystko poszło po mojej myśli. No może nie do końca, bo nadprogramowo nawinęła się Gwiazdka, ale mniejsza o nią. Teraz tylko czekać...
Westchnęłam i zajęłam się medytacją.

-------------------------
*Raven zna Black Canary, a skąd to dowiecie się później.
**W JL vs TT Cyborg ma takie coś, podobne to trochę do możliwości zbroi Iron Mana. Nie znalazłam nigdzie potwierdzenia co do posiadania tych silniczków w starszej wersji, sprzed The New 52.
Witam was. Mam nadzieję, że nie obrazicie się za tak duże przerwy i że było warto czekać. Zawsze pisałam krótsze rozdziały, takie 700-800 słów. Ten ma koło 1500, co i tak nie jest moim zdaniem zadowalające przy częstotliwości pojawiania się rozdziałów. Proszę bez bicia, a jeśli już chcecie się wyżyć to na mojej wenie, która spieprzyła gdzieś. Jak ją spotkacie to przynieście mi ją żywą. Przewidywana nagroda.


środa, 16 sierpnia 2017

PROLOG

Złapałam głęboki oddech, wybudzając się z kolejnego koszmaru. Który raz to samo? Po pierwszym tygodniu przestałam liczyć.
Wlepiłam wzrok w ciemny sufit.
Dlaczego ciągle pokazywał mi to samo? Tak jakby jeszcze do mnie nie dotarło.
Wyplątałam się w cienkiego koca i podeszłam do szafki, na której leżała księga Azarath.
Spojrzałam na swoje ludzkie odbicie i westchnęłam. Przynajmniej nie wyglądam jak on.
Ale mam jego demoniczne moce.
Otwarłam księgę na losowej stronie i skupiłam się na drobnym azarathckim piśmie. Nic co by mi pomogło.W głowie ponownie odtwarzałam ten chory sen.
Trygon wyłonił się w czarno-czerwonego portalu. Wzrok zawiesił na świątyni, gdzie aktualnie znajdowałam się ja i Arella. Matka tłumaczyła mi o co chodzi z demonicznym spadkiem, który otrzymałam od ojca.
 Że akurat wtedy musiał się zjawić. Jakby miał to wszystko zaplanowane. Niedługo po śmierci Azar, kiedy wróciłam do Arelli.
 Moje pierwsze spotkanie z Trygonem i mam nadzieję, że ostatnie. Chociaż nie. Na pewno nie ostatnie. Skoro ma jeszcze wpaść do naszego wymiaru za kilka lat by go przejąć, tak jak to zrobił z innymi, to na pewno jeszcze się spotkamy.
Złożyłam przysięgę, że go powstrzymam. I muszę jej dotrzymać. Tylko jak?
Najpierw muszę dostać się na Ziemię, może tam coś zdziałam.
Przeczesałam w zamyśleniu czarne włosy i nagle mnie olśniło. W pośpiechu wyszłam z mojego mrocznego pokoju.

----------------------
Niektórzy mogli zauważyć, że prolog na chwilę wcięło, ale już wszystko jest dobrze. Blogger po prostu postanowił się zbuntować i usunął mi ten rozdział, ale z pomocą przyszedł mi wattpad, na którym miałam napisany i opublikowany rozdział. Także cieszcie się tym, a następna notka pojawi się za niedługo.

sobota, 5 sierpnia 2017

STARTUJEMY

Witam. Nie będę się opisywać, bo to nie blog o mnie :) Może kiedyś coś tam o mnie gdzieś będzie, ale to potem.
Nie jest to mój pierwszy blog, ani o tytanach, ani w ogóle. Także doświadczenie jakieś mam.
Blog będzie o młodych tytanach, a konkretniej o Raven (tytuł może na to nie wskazywać).
Co do regularności - nie wiem. Piszę dla przyjemności, czyli kiedy mam czas i chęć, ale bez zbędnej przesady. Co tydzień, może częściej. Na razie może nic się nie pojawić, ponieważ ogarniam wygląd strony oraz kilka innych spraw.
Także do napisania!