środa, 17 stycznia 2018

11. KOSZMAR

- Wiesz, że się przede mną nie ukryjesz! - ryknął Trygon.
Zdyszana, uparłam się o pozostałość jednej ze ścian świątyni. Dźwięk pękającego pod kopytami gruzu zbliżał się z każdym krokiem demona. Tylko ja przeżyłam. Zostałam jego ostatnim celem.
- Wychodź, to może oszczędzę ci tortur! - Ponownie krzyknął. Kolejne kłamstwo. W końcu to diabeł. Zawsze mijał się z prawdą.
Gdy huk jego kroków zagłuszył moje myśli, teleportowałam się na drugi koniec miasta. Nie mogę tak wiecznie uciekać. W końcu zabraknie mi sił i ojciec mnie złapie. Wychyliłam się zza rogu, by ustalić aktualną pozycję Trygona. Stał w centralnym miejscu wysypy. Tam gdzie kilka godzin temu majestatycznie wznosiła się ku niebu Świątynia Światła. Teraz jej gruzy pękały pod ogromnymi kopytami demona, który wyciągnął muskularną rękę ku krwistoczerownym, gęstym chmurom. Ostrym pazurem rozdarł powłokę, przez którą wleciały jego podwładne demony. Czerwone hordy otoczyły swego pana, oddając mu zdobytą podczas podbojów energię. Skat naprężył umięśnione ciało, wchłaniając całą aurę wymiaru. Ryknął zadowolony z dodatkowej siły.
- Brać ją - krzyknął po chwili bacznego rozglądania się, wskazując w moją stronę.Wszystkie demony rzuciły się w określonym kierunku.
Dzieląca nas odległość pozwoliła mi wykonać kilka kroków w tył. Nie uciekałam. Nie miałam możliwości wydostać się z właśnie podbitego Azarath.
Podrzędne demony utworzyły wokół mnie krąg, zaś wyżej postawieni podlecieli do mnie i pochwycili tak, bym nie mogła się wyrwać.
Poddałam się. Dostarczyli mnie przed oblicze Trygona. Popchnęli mnie. Z opuszczoną głową uklękłam przez ojcem, czekając na ból jaki miał mi zamiar sprawić.
- Grzeczna dziewczyna - rzekł niskim, zdartym głosem.
Wbrew swoim słowom pochwycił mnie za przeguby swoją mroczną energią. Mrowienie rozeszło się po całym ciele. Potem palące fale zalały mnie, odrywając od rzeczywistości. Nie chciałam krzyczeć. Nie chciałam okazać przed nim słabości ani cierpienia. Chciałam być silna. Jednak zaraz przed utratą przytomności uroniłam łzę i krzyknęłam przeraźliwie.

Wyprostowałam się i łapczywie nabrałam powietrza. Zlustrowałam pogrążone w mroku pomieszczenie, spodziewając się płomieni, smrodu Trygona i wszechobecnych demonów. Jednak nic takiego nie dojrzałam.
Zmęczona, opadłam na łóżko, zwracając twarz ku ogromnemu oknu. Spokojne morze przykrywała delikatna łuna księżyca. Nabrałam kilka głębszych wdechów. To tylko sen. Jeden z wielu koszmarów, których doświadczam od momentu spotkania z Trygonem. Rutyna. A jednak zawsze kończy się moim przebudzeniem z krzykiem i towarzyszącym mi później niepokojem. Miałam tylko nadzieję, że nikt mnie nie usłyszał. Brakowałoby mi tylko węszącego i wypytującego mnie Robina.
Naciągnęłam kołdrę na uszy i podjęłam próbę uśnięcia.

- Raven - przeciągły, kobiecy szept wybudził mnie z krótkiego, niespokojnego snu. Otwarłam jedno oko w poszukiwaniu intruza, ale nikogo nie dojrzałam. Dźwięk powtórzył się, ale dochodził jakby z każdej strony. Uniosłam się i czujnym wzrokiem ogarnęłam wyjątkowo jasny pokój. Jak nie koszmary, to omamy słuchowe. Trygon najwyraźniej nie chce mi dać spokoju. Może to i lepiej. Gdyby nie dawał żadnych sygnałów, można by podejrzewać, że coś kombinuje.
Ziewnęłam i przyciągnęłam się, zahaczając ręką o wezgłowie stylizowane na dziób ptaka.
Powoli opuściłam stopy na gładką podłogę i wsunęłam czarne botki. Zgarnęłam pelerynę, którą po patrolu niedbale rzuciłam na podłogę. W mojej głowie rozbrzmiało napomnienie od mnicha, dotyczący moich manier."Księżniczce nie przystoi takie zachowanie." Zawsze nie lubiłam, gdy przypominano mi o moim tytule, którego zresztą nie akceptowałam. Po śmierci Azar, to Arella przejęła jej funkcję. Tylko dlatego, że te dwie kobiety były dla siebie prawie jak siostry. Moja mentorka zaopiekowała się Angelą po jej samobójstwie. Ostatnią wolą bezdzietnej Azar było, aby to moja matka została duchowym przewodnikiem ludu. Z tegoż powodu jestem następną w kolejce do tego tytułu. Teoretycznie jestem również spadkobierczynią zdobytych przez Trygona światów.
Zaciągnęłam grube, szare zasłony, przywracając pomieszczeniu jego mroczny klimat i skierowałam się do łazienki.
Zamiast skręcić w lewo, obrałam przeciwny kierunek. Z irytacją stwierdziłam, że znalazłam się przy windzie. Westchnęłam i wróciłam się pod rząd pokoi. Łazienkę znalazłam za rogiem. Nie pogardziłabym planem tej ogromnej wieży.
Weszłam do sporego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Poczułam bijące od kremowych kafelków ciepło. Zamontowane w całej wieży ogrzewanie podłogowe było świetnym pomysłem. Bez grzejników można było zagospodarować więcej miejsca na ścianach. Na przykład na mnóstwo regałów, o które poprosiłam Cyborga, zapełnionych księgami, papirusami i fiolkami.
Podeszłam do umywalki umieszczonej w ciągnącym się przez pół ściany blacie. Odkręciłam kran i nabrałam wody w dłonie. Chlusnęłam sobie zimną cieczą w twarz, skutecznie się rozbudzając. Wyprostowałam się i spojrzałam na gładką taflę lustra. W odbiciu mignęła mi damska wersja Trygona, z długimi białymi włosami i potężnymi rogami. Zacisnęłam palce na brzegu białej umywalki. Przyzwyczaiłam się już do takich krótkich ataków ze strony ojca. Jakbym mogła zapomnieć jak wyglądam po całkowitej przemianie w demona.
Odwróciłam się na pięcie i stanowczym krokiem wyszłam z łazienki. Jednak zatrzymałam się zaraz przed automatycznymi drzwiami. Do salonu? Za wcześnie. Pokój też odpada. Nie mam jeszcze żadnych ksiąg. Dach wydawał się dobrym pomysłem. Przeniknęłam przez gruby strop. Oślepiły mnie pierwsze promienie słońca. Moją uwagę przykuł długi cień, wyłaniający się zza betonowego bloku.
Cicho zbliżyłam się do krawędzi dachu, ciągle pozostając poza polem widzenia celu.
- Nie męcz się, słyszę cię - Robin stał wyprężony przy krawędzi, chłonąc każdy cenny promyczek.
Wyprostowałam się i podeszłam do chłopaka. Schowałam kilka niesfornych kosmyków pod kaptur.
- Masz koszmary? - spytał po chwili ciszy, wprawiając mnie w zakłopotanie. Jeszcze tylko jego pytań brakowało.
- Zdarza mi się, jak każdemu - odparłam powoli, z namysłem.
- Głodna? - spytał po krępującym momencie milczenia, nie wiedząc jak kontynuować poprzedni temat.
- Nie - odpowiedziałam lakonicznie. - Właściwie... to przyszłam tu pomedytować - wyjaśniłam.
- To nie przeszkadzam - powiedział i ulotnił się z lekkim uśmiechem na ustach.
Zawisłam nad krawędzią dachu. Mocny podmuch wiatru zsunął mi kaptur, rozsypując kruczoczarne włosy wokół twarzy. Poranne promienie przedzierały się przez zaciśnięte powieki, przypominając mi rytuał medytacji z mnichami w Azarath. Jedno z kilku zajęć, które pozwalało oderwać się od szarej, złej rzeczywistości.
- Skup się - mruknęłam do siebie. Nie mogąc ujarzmić myśli, powróciłam do korzystania z mantry. - Azarath Metrion Zinthos - szeptałam powoli pod nosem. Zero uciążliwych myśli, tylko te słowa.
Odpłynęłam do wnętrza siebie.


- Za dziesięć minut będzie trening. - Nabrałam głęboki wdech, jakby wybudziła się z kolejnego koszmaru.
- Przyjdę - zapewniłam Gwiazdkę, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Uspokoiłam oddech.
Nawet podczas medytacji nie da mi spokoju. Wstałam i ogarnęłam piękny krajobraz nieskończonego zbiornika wodnego. Słońce minęło już swój najwyższy punkt i powoli chowało się za wieżowcami, by za raptem kilka godzin skryć się za wzgórzem na zachodnim krańcu miasta.
Obróciłam się na pięcie i weszłam na klatkę schodową. Zeszłam dwa piętra w dół i zatrzymałam się. Nie wiedziałam gdzie trening ma się odbyć. Skręciłam w lewo, w poszukiwaniu hali treningowej.
Gdy przeszłam całe piętro, mijając magazyn, laboratorium i kilka nienazwanych pomieszczeń, doszłam do wniosku, że to nie ta kondygnacja. Przeniknęłam przez podłogę. Dzięki mojemu idealnemu wyczuciu czasu, wpadłam na przechodząca akurat pode mną Gwiazdkę. Dziewczyna pisnęła. Zareagowałam i o centymetry minęłam jej plecy, ratując kosmitkę od bliskiego kontaktu z podłogą.
- Proszę cię, nie rób tak więcej - sapnęła przestraszona, przyciskając dłoń do klatki piersiowej.
- Przepraszam - powiedziałam, na moment zbiegając się ze spojrzeniem intensywnie zielonych oczu.
Speszona, wyminęłam dziewczynę i weszłam do sali, zajmującej całe piętro.
Obecność Tamaranki działała na mnie w dziwny sposób. Jej pokłady radości wprawiały mnie w zdziwienie, podziw, ale i zakłopotanie. Nikt nigdy nie okazywał mi takiej ilości uczuć. Każdy starał się panować nad sobą, by nie dawać mi wzorców, pretekstów. Wszyscy wkładali sporo energii w nauczenie mnie okiełznywania emocji. Kiedyś tego nie rozumiałam, ale teraz wiem, że nie chcieli mi sprawiać przykrości, robiąc coś, czego sama nie mogłam.
Przekroczyłam próg i znalazłam się w ogromnej, wysokiej hali. Po lewej stronie stało mnóstwo przyrządów do ćwiczeń. Kilka drążków, worki bokserskie zwisające z sufitu i skomplikowane maszyny do zwiększania fizycznej siły. To nie dla mnie. Spojrzałam na prawo. Po tej stronie hala była kompletnie pusta, za wyjątkiem szarej bryły umieszczonej przed wyznaczonym na podłodze kole o kilkunastometrowej średnicy. Podeszłam do Robina i Cyborga. Lider bez przerwy wskazywał coś na panelu kontrolnym, którym okazała się być ta surowa konstrukcja.
- A to służy do uruchomienia hologramów - tłumaczył dalej, tym razem wskazując na rząd czarnych przycisków, każdy z opisem symulacji. - Dobra, to skoro już wszyscy przyszliście, to zaczynamy nasz pierwszy trening - powiedział, gdy skończył objaśniać działanie urządzenia. Obrócił się do nas twarzą, na której widniał uśmieszek wyrażający zadowolenie z siebie. Robin też okazuje się dla mnie zagadką.
Chłopak wszedł na wyznaczone pole i kiwnął głową, dając Cyborgowi znak. Koło podświetliło się, a Robina otoczyli wojownicy ninja. Lider wyciągnął z paska metalowy, rozkładany kij i zaczął walkę z przeciwnikami. Każde celne trafienie oznaczone zielonymi punktami sprawiało, że ninja rozpływali się. Chłopak szybko poradził sobie z hologramami. Stanął wyprostowany, nie zauważając, że jednego nie dobił i symulowany przeciwnik podniósł się. Zrobił rozbieg i uderzył krótkim kijem w głowę Richarda.
Gwiazdka pisnęła, jakby zapominając, że to tylko hologramy. Pod nogami chłopaka pojawił się ekran z pseudonimem oraz czerwonym napisem "pokonany".
- Fajne - skomentował przeciągle Bestia.
- Technologia zapożyczona od ligi sprawiedliwości - powiedział z dumą. - To pole służy też do walki między sobą - dodał. - To kto na ochotnika? - spytał z łobuzerskim uśmieszkiem, opierając się na postawionym pionowo kiju. - Raven? - spojrzał się na mnie zachęcająco, a gdy nie ruszyłam się, przywołał mnie ręką.
Westchnęłam i długimi krokami weszłam na pole bitwy.
- Zasady są proste. Nie możesz wyjść poza pole. Walczysz tak, żeby mnie unieszkodliwić, ale nie zrobić krzywdy. I możesz korzystać ze swoich umiejętności - wyjaśnił krótko i przyjął niską postawę.
Wysunęłam ręce przed siebie, przygotowując energie astralną do ataku.
Krążyliśmy po obwodzie koła. Co chwile gwałtownie zmieniał kierunek albo kręcił tyczką by mnie sprowokować. Kilka razy nerwowo drgnęłam. W końcu nadszedł moment starcia.
Robin chyba stracił cierpliwość i ruszył na mnie. Wykonał kopniak z pół obrotu, ale zasłoniłam się tarczą. Lider wykonał serię uderzeń skierowanych prosto w moją głowę, jednak i tym razem wytwarzałam tylko małe, okrągłe pola blokujące ciosy.
Nikt nie szkolił mnie walki wręcz, dlatego nie wykonywałam ataków, a wyłącznie się broniłam.
Czerwony obwód pola był coraz bliżej. Zdematerializowałam się i przy kolejnym uderzeniu, skoncentrowany Robin nie zdążył zareagować i poleciał do przodu, prawie wypadając z koła.
- Nie możesz się tylko bronić - zganił mnie. - Musisz też atakować, bo nigdy nie wygrasz.
- Nawet nie umiem walczyć - sarknęłam i wytworzyłam dwie krucze łapy, które imitowały ruchy moich rąk. Wykonałam kilka zamachów, ale ani razu nie trafiłam zwinnie unikającego ciosów Robina. Znudziła mnie taka postać walki, więc bezmyślnie ruszyłam na chłopaka, starając się naśladować jego wcześniejsze ruchy.
Ominął każdy mój cios i niespodziewanie mnie podciął. Upadłam na podświetlane panele, wyświetlające moje imię oraz krótką informację - "pokonana".
- Całkiem dobrze, jak na kogoś, kto nigdy nie walczył - powiedział i wyciągnął rękę. Niechętnie skorzystałam i potarłam bolącą potylicę.
- Dzięki - mruknęłam, schodząc z pola.
- Kto następny? - spytał, rozkładając szeroko ręce.

 --------------------
Oddaję ten nadzwyczaj długi rozdział w wasze ręce. Postanowiłam pisać dłuższe notki, ponieważ mój pomysł na to opowiadanie składa się aż z trzech części (nie wiem czy je zrealizuje)
i nie chciałabym, aby to wszystko osiągnęło jakieś monstrualne rozmiary 300 części. Dlatego będzie rzadziej (co mniej więcej 2 tygodnie, akurat jakoś tak mi się wpasowuje), a więcej.
Koniec ogłoszeń, czekam na komentarze.

piątek, 5 stycznia 2018

10. NOCNY PATROL

- Wszyscy wiedzą co mają robić? - spytał, zakładając kask na sterczące włosy.
- Czyli, że ja mam z Cyborgiem patrolować zachód, tak? - Bestia upewniał się niewinnym głosem już trzeci raz.
- Quid stultus - mruknęłam pod nosem, przecierając twarz w geście zażenowania jego głupotą.
- Że co tam mruczysz? - spytał podejrzliwie.
- Nic - odparłam i obróciłam się na pięcie, by wylecieć przez otwarte wejście do hangaru, wydrążonego w skale.
- Tylko bądźcie ostrożni - rozległo się w moim uchu. Głos Robina został podwójnie zniekształcony przez mikrofon w kasku, jak i głośniczek w komunikatorze. Nie brzmiało to za przyjemnie.
Leciałam zaraz nad taflą pogrążonego w mroku morza, wzburzając jasną pianę. Po prawej widziałam ostre światło reflektora motoru, który pędził przez most prowadzący od naszej wieży prosto do centrum Jump City. Władze miasta były tak łaskawe, że umożliwili nam poruszanie się drogą lądową między bazą a metropolią.
Doleciałam do opustoszałej plaży. Jednymi śladami po czyjejś obecności były wszechobecne śmieci, poniewierające się przy barach, złożonych parasolach i przy drewnianych molach, w dzień okupywanych przez mobilnych sklepikarzy. Również morze tworzyło równą linie śmieci, wyrzucając ze swoich odmętów ślady nieposzanowania przyrody przez ludzi. Na Azarath każdy szanował faunę i florę, bo to one dawały przeżyć. Ziemianie przestali sobie z tego zdawać sprawę. Kiedyś wyjdzie im to bokiem.
Doleciałam do końca piaszczystej plaży. Wzniosłam się nad kamienne usypisko. Robin przydzielił mi chyba najrzadziej uczęszczaną część miasta. Lasy, klify i nie w takim mocnym stopniu jak bardziej na zachód zurbanizowane tereny przyciągały spragnionych przyrody turystów i ludzi chcących chociaż chwilę odpocząć od zgiełku miasta. Nie gangsterów i handlarzy narkotyków. Sapnęłam znudzona, ale kontynuowałam patrol. Unosząc się metr nad ziemią pokonywałam niespiesznie kolejne wyschnięte i obumarłe połacie roślin. Nie tylko czuć, ale i widać, że zbliża się zima. Część liściastych drzew straszyło swoimi nagimi, sterczącymi gałęziami. Chłodny wiatr strącał pozostałe zeschnięte listki, które uparcie trzymały się swoich łodyg. Zimne powietrze znad morza rozwiewało moją pelerynę i wywoływało gęsią skórkę na bladej, gładkiej skórze.
Wylądowałam na niedawno ukruszonym klifie. Peleryna wydymała się do tyłu, tworząc cień ogromnego kruka z rozłożonymi skrzydłami. Kucnęłam po kamyk. Odchyliłam się do tyłu i wzięłam ogromny zamach. Zastygłam, gdy poza krawędzią klifu usłyszałam szmery. Delikatnie odłożyłam niedoszły pocisk i wychyliłam się za skraj skarpy. W ciemności dojrzałam dwa zarysy siedzących blisko siebie postaci. Wniknęłam w podłoże i zbliżyłam się niepostrzeżenie do celów siedzących na małej plaży usypanej z naniesionego przez morze piasku.
Wysunęłam głowę ze skarpy. Podejrzanymi okazała się zakochana para. Chłopak objął dziewczynę, a po chwili zaczął całować. Na moją pociągłą twarz wstąpił delikatny uśmiech. Przeniosłam się z powrotem na górę, zostawiając nieświadomą parę.
- Przyjaciele, chyba coś znalazłam - usłyszałam w uchu łagodny, ale i niepewny głos Gwiazdki.
- Chyba? - dopytał Robin.
- Znaczy się... - zmieszała się. - Grupa mężczyzn handluje skrzynkami. Nie widzę zawartości. Pośpieszcie się, bo powoli się zwijają - doprecyzowała.
- Gdzie jesteś?
- Na południowym krańcu plaży, przy dokach.
- Będziemy tam jak najszybciej - odparł za nas wszystkich. Usłyszałam ciche trzaśnięcie i zapanowała cisza.
Wzbiłam się w powietrze i najszybciej jak mogłam poleciałam we wskazane miejsce.

Zniżyłam lot i okrążyłam budynek, na którym stały dwie ubrane dosyć kolorowo osoby. Pokręciłam głową z politowaniem. Zero jakiegokolwiek kamuflażu. Mogli jeszcze świece przynieść.
Stanęłam za Gwiazdką oraz Bestią, którzy ze skupieniem na twarzach przysłuchiwali się rozmowie.
Bezszelestnie podeszłam do nich i obojgu zatkałam usta. Przez moje zimne dłonie przebił się jedynie stłumiony dźwięk, tak jak sobie zażyczyłam.
- To tylko ja - sapnęłam im do uszu i puściłam.
- Co to miało być? - spytał zdziwiony Bestia.
- Gdybym do was podeszła i się przywitała, to zapewne wydarłbyś się na pół miasta z przerażenia - odparłam zduszonym głosem, w momencie gdy na budynku wylądowali pozostali członkowie drużyny.
- Co już wiecie? - spytał na przywitanie Robin.
- No właściwie to nic. Wymienili się towarami i gadają jakby nigdy nic - streścił Bestia.
- No to czemu nie podsłuchujecie? - sarknął z wyrzutem w naszą stronę.
- Nic nie rozumiemy - odparł równie obrażonym tonem co lider, który właśnie kucnął przy gzymsie. Nachylił się w stronę dwójki mężczyzn otoczonych milczącymi, stojącymi jak słupy soli ochroniarzami. Słowa brzmiały twardo i zdecydowanie. Jakby znajomo.
Bezceremonialnie odepchnęłam Bestie i zajęłam miejsce obok Robina grzebiącego w hologramie wyświetlanym z rękawicy.
- To niemiecki - poinformowałam go i zaczęłam przysłuchiwać się żywej rozmowie. Wyciągnęłam wyprostowany palec przed nos chłopaka, dając mu znać by nie przerywał mi swoją wypowiedzią. Zgromił mnie wzrokiem, ale posłuchał.
- Jeden to Amerykanin - powiedziałam, wnioskując po słynnym akcencie, którego nie łatwo się pozbyć. - Drugi na pewno nie jest stąd, ale nie jestem też pewna czy z Niemiec - dodałam, dalej przysłuchując się niezbyt ciekawej rozmowie. - Ktoś z Europy, nie umiem sprecyzować - rzekłam, poddając się. Jestem na Ziemi kilka miesięcy i nie mam możliwości znać wszystkich języków. Pomijając te sześć, których nauczyłam się na Azarath.
- Zwijają się. Przyszliśmy za późno - stwierdził z rezygnacją i poprawił ostro zakończoną, biało-czarną maskę. - Potem mi streścisz - powiedział do mnie.
- Mi? - spytał z wyrzutem Cyborg. - Jesteśmy drużyną czy tylko twoimi pomocnikami?
- Nam - poprawił się szybko. - Przepraszam, stare przyzwyczajenia - dodał, nerwowo pocierając kark. - Poszli - stwierdził, po wychyleniu się poza gzyms. Sprawdził jeszcze raz czy ktoś nie został i zeskoczył z dachu. Cała drużyna podążyła za liderem.
Robin rozglądał się po zaułku. Wszystkie skrzynie zostały już zabrane przez osiłków do łodzi przycumowanej w dokach. Szum silnika powoli zanikał, pozostawiając jedynie wzburzone morze.
- Liczyłem, że coś zostawili - powiedział w zamyśleniu Robin. - Wracamy.
- Nie będziemy śledzić sprzedawcy? - spytał zdziwiony Cyborg, wskazując kciukiem za siebie.
- Nawet nie wiemy co sprzedawał - odparł stanowczo.
- Na pewno nic dobrego - mruknął Cyborg i odleciał w stronę wieży.
Gwiazdka i Bestia ruszyli za nim. Spojrzałam pytająco na lidera.
- Jeśli o to ci chodzi, to pojadę motorem - rzekł, grzebiąc w swoim niezwykle pojemnym pasku. 
Wzruszyłam ramionami i wzbiłam się w powietrze. Ruszyłam do wieży, mocno odznaczającej się na granatowym, pulsującym licznymi gwiazdami niebie.